Modlitwa, którą jest Jezus
fot. terry jaskiw / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 opinie
Wyczyść

Bóg nie jest wielkim Panem lubującym się w hołdzie, który składają Mu Jego poddani, nie jest Panem, który obraża się, gdy nie otrzymuje wyrazów czci. W ogóle nie interesuje się samym sobą – Bóg interesuje się tylko nami.

Modlitwa nie jest po prostu jedną z życiowych funkcji, nie jest nawet funkcją najważniejszą – modlitwa jest samym życiem. Żyjemy naprawdę, jesteśmy prawdziwie ludźmi tylko wtedy, gdy całe nasze życie jest modlitwą. Nasze rozumienie tego, czym jest modlitwa, będzie zależało od sposobu, w jaki myślimy o Bogu. Możliwe, że postrzegamy Boga jako odległą Istotę, potężną, choć dobrotliwą, której musimy, związani obowiązkiem, oddawać nasze uwielbienie, dziękczynienie i prośby, przychodząc do jej tronu w stosownym czasie, żeby uznać jej prawa nad nami i zapłacić należną daninę. A przez resztę czasu musimy sami radzić sobie z życiem. Tak, wiemy oczywiście, że Bóg patrzy, więc nic nie może Mu umknąć. Jest gotowy wynagrodzić nas za nasze dobre uczynki i zganić za złe. Za każdą dobrą rzecz, którą robimy, otrzymujemy dobrą ocenę przy naszym imieniu, a suma tych ocen czy też zasług określa rodzaj szczęścia, które otrzymamy po śmierci w niebie.

Możemy też rozumować tak, że w nagrodę za dobro, które czynimy, Bóg obdarza nas łaską – czymś tajemniczym, co sprawia, że stajemy się silni, piękni i mili dla Jego spojrzenia. Przyozdobieni tym wszystkim, możemy być pewni, że gdy umrzemy, zostaniemy wpuszczeni na przyjęcie weselne wieczności. Zdaję sobie sprawę, że wszystko to jest jedynie karykaturą, ale możliwe, że jest ona bliższa, niż bylibyśmy skłonni przyznać, naszym rzeczywistym wyobrażeniom, w przeciwieństwie do naszych jedynie intelektualnych konstrukcji.

Bóg za darmo

Jeśli mamy takie wyobrażenie Boga oraz naszej z Nim relacji, naturalne jest, że modlitwa będzie spełniać w naszym życiu zaledwie jedną z wielu funkcji. Niewiele ma to wspólnego z tym, kim jestem, czym jest moja rzeczywistość, czym jest cała przestrzeń mojego życia. Jednak prawda jest zupełnie inna! Tego właśnie się uczymy, nie od naszego biednego, zaślepionego grzechem, egocentrycznego serca, ale od Jezusa, który sam nam objawia prawdziwe oblicze Ojca, naszego kochanego Boga.

Ten Bóg nie znajduje się „gdzieś tam daleko”, ale jest obecny przy mnie w najbardziej osobisty sposób, w samym sercu mojego życia. Bóg nie jest wielkim Panem lubującym się w hołdzie, który składają Mu Jego poddani, nie jest Panem, który obraża się, gdy nie otrzymuje wyrazów czci. W ogóle nie interesuje się samym sobą – Bóg interesuje się tylko nami. Nasze szczęście jest Jego szczęściem. Ma obsesję na naszym punkcie – absorbuje Go wszystko, co nas dotyczy, każdy szczegół naszego życia, każda komórka naszego ciała. Wszystko przenika swym gorącym zainteresowaniem. Jezus nam to mówi. On obdarza nas miłością najlepszych rodziców – pełną niepokoju o nas, troskliwą i czułą. Takie proste stwierdzenie Bożej miłości wobec każdego z nas jest dla nas zbyt przytłaczające. Przez większość czasu musimy akceptować to „w wierze” – jak mówimy. Nie chodzi tu o nasze delektowanie się tą miłością w umyśle i uczuciach, ale o to, żebyśmy mogli tą miłością żyć.

Jedynym pragnieniem i celem Boga jest obdarowanie mnie Sobą… Cóż to może oznaczać dla mojej zależnej od zmysłów natury? Po raz kolejny musimy to przyjąć w ciemności naszej wiary: Moje szczęście to posiadanie Boga. Do czasu, gdy to nie stanie się faktem, i do chwili, gdy Bóg nie posiądzie mnie w całości, pozostaję nieszczęśliwa i niespełniona. Otrzymałam ludzki wyraz miłości Ojca dzięki mojemu bratu Jezusowi, „człowiekowi jak my”. Gdyby nie On, nie wiedziałabym tego i nie umiałabym trwać w wierności tej prawdzie – gdyby nie On, którego najgłębszą istotą jest poddanie się Bogu i bycie posiadanym przez Niego. I to właśnie, ściśle rzecz ujmując, jest modlitwą.

W oczach Boga nasza ziemska wędrówka jest szansą, żebyśmy się przygotowali na Jego przyjęcie. Jest szansą dla Boga, żeby się do nas zbliżyć. A to „zbliżanie się” ma przygotować nas na całkowitą obecność i zamieszkanie w Nim. Inicjatywa nigdy nie wychodzi od nas. Nie musimy przekonać Boga, żeby był dla nas dobry, a jedynie powierzyć się otaczającemu nas dobru.

Potrzebuję Jezusa

Nikt nie może przyjść do Ojca inaczej niż tylko przez Jezusa. To uroczyste stwierdzenie ma nieopisane konsekwencje. Nie oznacza koniecznie tego, że mam cały czas myśleć o Jezusie, gdy przychodzę na modlitwę, lub że mam świadomie kierować moją modlitwę przez Niego, jednak dla chrześcijanina to zawsze będzie zwyczajny sposób modlitwy. Oznacza to, że ja, sama z siebie, nie jestem w stanie dosięgnąć Boga. Ludzka pycha wprawdzie wciąż wierzy, że jest w stanie. Lepiej rozumiemy to na poziomie intelektu, jednak w rzeczywistości większość z nas zakłada, że musimy „zrobić to sami”. Ogólnie rzecz biorąc, ludzie religijni uważają, że przez duży wysiłek ascetyczny i duchowy będą w stanie osiągnąć w końcu doświadczenie jedności z Bogiem. Ale tak nie jest. Tylko Jednemu udało się dotrzeć do Ojca, więc my możemy dotrzeć do Niego tylko wtedy, gdy pozwolimy Jezusowi nas pochwycić i zanieść do Ojca. W praktyce oznacza to wyrzeczenie się jakichkolwiek duchowych osiągnięć, które zamierzaliśmy lub chcieliśmy zdobyć. W konsekwencji nie jest już dla nas ważne to, co czujemy lub czego nie czujemy. Stajemy wobec poszukiwania Boga dla samego Boga, nie dla czegokolwiek innego, co możemy z tego mieć.

Uznanie, że bezwzględnie potrzebujemy mediatora, Jezusa, oznacza praktyczną akceptację faktu, że żeby dotrzeć do Boga, musimy umrzeć razem z Jezusem – nie sami z siebie, czy też dzięki sobie, ale „w Nim”. Muszę wejść w Jego śmierć. Ta śmierć jest śmiercią mojego egocentryzmu i chęci kierowania swoim życiem. Jest ekstazą, czyli wyjściem z siebie samego, by należeć do Boga. To istota wiary. Sama z siebie nie jestem w stanie tego osiągnąć – jest to wynikiem więzi mistycznej z Bogiem, więc jedynie Bóg może tego dokonać. Bóg objawia się najgłębszym obszarom mojego „ja”, jednakże „nikt nie może ujrzeć Boga i żyć”. Niemniej jednak, Bóg nigdy nie może przyjść do nas w ten sposób, dopóki nie zrobimy wszystkiego, co możemy, żeby się przygotować na to spotkanie. Musimy dojść do granic naszych możliwości, wspomagani Jego codzienną łaską. Tylko wtedy, gdy dojdziemy do kresu tego, co sami zdołamy uczynić, Bóg może zacząć bezpośrednio się nam udzielać.

To przygotowanie oznacza, że robię wszystko, co mogę, by poznać Boga, czyli szukam Go swoim umysłem. Oznacza też poszukiwanie woli Bożej i całkowite oddanie się Bogu. Moje przygotowanie oznacza również wielką wierność modlitwie, bez względu na cierpienie i trudności. Ten ostatni punkt jest najważniejszy, gdyż nawet lekkie „dotknięcie” mnie przez Boga pociąga za sobą moje cierpienie. Zaczynam obumierać, doświadczać mojej grzeszności i całkowitej bezradności. Ze wzruszającą intensywnością zaczynam zdawać sobie sprawę, że nic o Bogu nie wiem, że jeszcze nie objawił mi swojego imienia. Wcześniej myślałam, że jestem osobą duchową, nawet może kontemplacyjną, a teraz widzę, że jestem jedynie pustą łupiną. Co więcej, wiem, że nigdy nie mogę Go poznać i przyjść do Niego. To właśnie wtedy naprawdę doświadczam, że potrzebuję Jezusa i wszystko zależy od tego, żebym tego stanu nie unikała, puściła kierownicę, oddała Bogu kontrolę i zaakceptowała prawdę, że nie ma we mnie żadnej świętości, że nie mam żadnych własnych osiągnięć. Przed Bogiem mam być obecna jako „nic”. Oznacza to umrzeć, żeby Jezus mógł stać się dla mnie wszystkim.

Szukanie siebie

Kontemplacja nie ma zupełnie nic wspólnego z uczuciami, których doświadczamy lub nie doświadczamy podczas modlitwy. Kontemplacji nie możemy również osiągnąć. Nie ma zupełnie nic wspólnego ze mną, oprócz tego, że ją otrzymuję. Kontemplacja jest całkowicie dziełem Boga, to Jego całkowite ogarnięcie mnie. Ostatecznie, być kontemplatykiem oznacza być świętym, czyli zostać przemienionym w Jezusa. Nie dajmy się tu jednak zwieść. Takiego głębokiego udzielania się Boga nie możemy poznać naszymi naturalnymi zdolnościami. Wydaje się jednak, że tylko bardzo niewiele osób potrafi to dostrzec. Mówi się o doświadczeniach głębszych niż emocje, o wyrafinowanej duchowej świadomości, która jest przynajmniej znakiem udzielania się Boga. Ale wszystkie tego rodzaju doświadczenia są, w gruncie rzeczy, doświadczeniami zmysłowymi, bez względu na to, jak bardzo wydają się wyrafinowane i duchowe. Ekstatyczne doświadczenie własnego „ja” – cel niektórych naturalnych religii – to nadal jedynie naturalne doświadczenie, nie ma więc nic wspólnego z tym, o czym tu mowa. Bezpośrednie udzielanie się Boga i jego przemieniające działanie musi pozostać ukryte. Można je poznać tylko po owocach, czyli przez zmianę jakości naszego życia.

Zbyt łatwo uduchowionym osobom przychodzi interesować się bardziej „doświadczeniem kontemplacyjnym”, „życiem duchowym” czy też modlitwą jako sztuką lub techniką, która przynosi różne stany emocjonalne, niż samym Bogiem. Prawdziwa modlitwa jest bezinteresowna, podczas gdy „doświadczenia duchowe” są egocentrycznym szukaniem samego siebie, kulturą skupioną na sobie w najbardziej pochlebiający sobie sposób. Bez początkowej pomocy bardzo szczególnej łaski sami nie możemy poszukiwać Boga. W tym, co uważamy za nasze poszukiwanie Boga, jest bardzo dużo naszego „ja”. Jednak Bóg działa, żeby to oczyścić, a my musimy zaakceptować to oczyszczanie, które jest dla nas bolesne, ponieważ uderza w nasz najcenniejszy skarb – nasze duchowe osiągnięcia.

Msza Święta jest najwyższym wyrazem modlitwy, ponieważ oferuje mi w tym konkretnym momencie tajemnicę samego Jezusa w Jego powierzeniu się Ojcu oraz w odpowiedzi Ojca na ten akt powierzenia się. W czasie Mszy Świętej widzimy, że to właśnie Bóg działa we wszystkim. Ja tylko mogę być obecna, wypowiedzieć moje fiat i oddać się razem z Jezusem. To jest mechanizm każdej prawdziwej modlitwy. Jak już raz to rzeczywiście zrozumiemy, wtedy modlitwa staje się naprawdę prosta – tak prosta, że łatwo może zgorszyć, ponieważ nie jest wystarczająco wzniosła czy też egzaltowana! Jest prosta, ale nie jest łatwa, ponieważ jest poświęceniem i oddaniem, a to nigdy nie jest łatwe. Jest życiem przeżywanym dla samego Boga.

Nie prosić dla siebie

Dla Jezusa jest oczywiste, że Jego uczniowie przeznaczą szczególny czas, żeby przebywać z Bogiem. Był to Jego zwyczaj, więc oczekuje tego samego od nas. Jest to postępowanie zgodne z logiką miłości. Mam Ojca, który kocha mnie do szaleństwa, więc chcę z Nim być. Jezus wiedział, że ta modlitwa nie będzie łatwa i że będziemy mieli trudności, żeby w niej wytrwać. Wszystko, co wydarza się podczas modlitwy, pozostaje tajemnicą nie tylko dla innych, ale także dla nas samych. Tylko Bóg będzie czerpał z niej zadowolenie, a Jego satysfakcja jest rezultatem czegoś, co nas kosztuje. Nasze zadowolenie polega wyłącznie na przynoszeniu radości Bogu.

Jeśli już raz zrozumiemy prawdziwą naturę modlitwy, nie będziemy potrzebowali zbyt wielu instrukcji, w jaki sposób powinniśmy się zachowywać. Nie ma żadnych technik, których możemy się nauczyć. Jeśli pragnę Boga, a nie samego siebie, nie będzie żadnego problemu – zawsze będę wiedziała, co mam robić, więc nigdy nie będę musiała się martwić lub czuć się odrzucona z powodu tego, co czuję czy czego nie czuję. Nie prosząc o nic dla siebie – żadnej odpowiedzi, żadnych potwierdzeń poza tymi, które obiecał sam Jezus – wytrwam na dobre i na złe. On powiedział, że jeśli poproszę – otrzymam, jeśli szukam – znajdę, oraz gdy zapukam – drzwi zostaną otwarte. Wierzę Mu. Jestem pewna, że wszystko jest w porządku, że Bóg czyni wszystko dla mnie, że Jezus się we mnie modli. Nie proszę o dostrzeżenie daru w moich dłoniach ani o poczucie, że przeszłam przez otwarte drzwi i otrzymałam prawdziwe szczęście w Jego objęciach. Cała moja uwaga skupia się na tym, że Bóg powinien mieć to, czego oczekuje, czyli możliwość okazania mi swej dobroci. To przekracza wszelkie moje zrozumienie. Wszystko postawiłam na Boga, który nigdy nie może mnie rozczarować.

Przełożył: Orest Pawlak

Jest to fragment książki Ruth Borrows OCD Istota modlitwy, wydanej w 2012 roku przez wydawnictwo W drodze.

Modlitwa, którą jest Jezus
Ruth Burrows OCD

karmelitanka z Quidenham w Norfolk (Wielka Brytania), mistrzyni nowicjatu. W Polsce nakładem Wydawnictwa W drodze ukazały się jej dwie książki: Ocean duszy. Przewodnik po modlitwie mistycznej i Istota modlitw...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze