Nie będę chodził na religię
fot. the creative exchange / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 opinie
Wyczyść

Jeśli katecheta zniechęca swoją postawą młodzież do wiary i do Kościoła, rodzic ma prawo uznać, że dla życia religijnego ich dziecka i dla wartości rodzinnych lepiej będzie, jeśli syn czy córka pójdą na etykę. Lub po prostu wcześniej wrócą ze szkoły do domu.

Katarzyna Kolska: Od jak dawna ojciec uczy katechezy?

Marek Kosacz OP: Od 16 lat.

I nie ma ojciec dosyć?

Nie! Uwielbiam ten sport. Praca z młodzieżą w szkole to przemiłe zajęcie.

Wszyscy uczniowie przychodzą na katechezę?

Teraz tak, bo uczę w liceum ss. urszulanek. Ale wcześniej było różnie. Zdarzali się czasami oporni uczniowie. Jednak gdy słyszeli od koleżanek i kolegów, że na religii jest fajnie, to po jakimś czasie przychodzili. Choćby po to, żeby posłuchać, postawić pytania, posiedzieć razem z innymi. Kilku powiedziałem wprost, że zależy mi na ich obecności. I przychodzili.

Co to znaczy, że na katechezie jest fajnie?

Nie wiem, jak to bliżej określić. Myślę, że chodzi o atmosferę, rozmowy, pytania, poszukiwanie odpowiedzi. Również serdeczność i szacunek w klasie. Lubię rozmawiać swobodnie, ale jednocześnie cenię konkrety. Krótko mówiąc – pracujemy razem. Obowiązują jasne reguły, które pomagają nam w rozmowie. Poza tym do każdej lekcji jestem zawsze przygotowany na 120 procent.

Wielu katechetów unika rozmów z młodzieżą. Dlaczego?

Być może dlatego, że nie ustalili zasad rozmowy. Jeśli ich nie ma, dyskusja – nawet najciekawsza – padnie. Młodzież czasami jest bardzo zdziwiona, gdy im tłumaczę, że nie wolno komuś przerywać, wchodzić sobie w słowo. Oni uważają to za dowód zainteresowania rozmową.

Poza tym trzeba trzymać się tematu. W emocjach mogą pojawiać się inne wątki i wówczas dyskusji grozi chaos. Rozmowy z młodymi są trudne również z innego powodu – bo mają oni poczucie, że chcemy ich przekonać do swoich poglądów.

Młodzież często prowokuje nauczycieli, zadając niewygodne pytania.

Młodzież prowokuje? To ja ich prowokuję! Katecheta powinien prowokować młodzież i wbijać ich swoimi pytaniami w ziemię. Do tego niezbędne jest przygotowanie. Punktem wyjścia do rozmowy może być film, piosenka, artykuł, książka. Na podstawie listów do redakcji jednego z tygodników mógłbym ułożyć program katechezy dla szkoły ponadgimnazjalnej! Ciekawe tematy przychodzą mi do głowy w czasie mszy świętej, podczas jazdy na rowerze. Marzą mi się pisane wspólnie z młodzieżą podręczniki lub – lepiej – manuale, z których można czerpać inspiracje. Skarbem nieocenionym są inni katecheci. Na szczęście coraz łatwiej jest nam komunikować się przez internet. Uważam, że dwie godziny spędzone w domu na przygotowaniu do lekcji dają dobre 10 minut na katechezie. Tylko kogo dzisiaj na to stać? Może zakonnika? No i zawsze trzeba pamiętać, że nauczyciel ma prawo mieć gorszy dzień.

Jeden gorszy dzień nie decyduje o jakości katechezy. Problem musi tkwić gdzieś głębiej. A dla niektórych dzieci religia to kula u nogi.

To znaczy, że katecheza nie spełnia swojej roli. Dziecko boi się lekcji, wymagań, niezrozumiałej wiedzy, sztucznego słownictwa. Albo po prostu się nudzi. Ta nuda jest największą kulą u nogi. Mogą być oczywiście jeszcze inne powody: sztywne trzymanie się programu, sprawdziany, odpytywanie, nerwowa i zbyt ambitna katechetka albo młody ksiądz z niewielkim doświadczeniem. Ja także przez to przeszedłem.

Nuda, czyli wina katechety?

Katecheta ma obowiązek przygotować mądre, ciekawe, wymagające zajęcia. Po to się kształcę, za to biorę pieniądze. Przychodząc na lekcję, muszę wiedzieć, co chcę zrobić. Katecheta z pasją jest w stanie przemyśleć i przygotować kilka różnych wariantów lekcji po to, by wybrnąć z nietypowych sytuacji. Jeśli jest już nuda, to niech prowadzi do wkurzenia, a złość do poszukania lepszych pomysłów. Warto też czasem porozmawiać z uczniami o tym, co ich nurtuje, co jest dla nich ważne.

Katecheta z pasją? To chyba nie jest norma w naszych szkołach?

Albo angażuję się, uczę z pasją, albo się męczę, stojąc przed grupą. Można w ten sposób zarabiać na życie, ale wtedy katecheta zanudzi siebie i uczniów. To niestety się zdarza.

Ale nie każdy ksiądz marzy o tym, by zostać katechetą. Dostaje dekret od biskupa i nie ma zbyt wiele do gadania: musi iść do szkoły.

Księża mają praktyki, widzą, czy się nadają, czy nie. Mają kolegów – księży, dostęp do materiałów. Są młodzi, mają dużo zapału. Nawet jeśli początki są dla nich bardzo trudne, zawsze jest szansa, że kiedyś złapią bakcyla i przekonają się, że katecheza to wciągająca praca z ludźmi.

A jeśli tego nie odkryją?

Młodzi ludzie doceniają również dobre chęci. Mówią: Ksiądz nie ma smykałki, ale przynajmniej się stara. To czasami zupełnie wystarczy, aby nie stracili do niego szacunku. No i aby rozwijał wiarę.

Coraz częściej zdarza mi się słyszeć od różnych osób, że ich dzieci nie chcą chodzić na religię. Co rodzice powinni zrobić w takiej sytuacji?

Przede wszystkim muszą spokojnie z dzieckiem o tym porozmawiać. Zainteresować się po prostu, skąd ta niechęć do lekcji religii. Warto też, żeby poznali katechetę, wymienili się numerami telefonu, adresami mejlowymi, porozmawiali z nim np. po niedzielnej mszy świętej.

Numer telefonu do katechety? Ojciec chyba żartuje! Przeciętny rodzic nigdy nie widział katechety swojego dziecka na oczy, nie ma pojęcia, jak ten katecheta się nazywa.

Bo się tym nie interesuje! Jak zatem może sobie wyrobić właściwe zdanie na jego temat? Tylko na podstawie relacji dziecka? Ta może być bardzo nieobiektywna. Ja bardzo lubię rozmowy z rodzicami.

Tylko że ojciec już na początku powiedział, że uwielbia swoją pracę. Wielu katechetów nie uwielbia. I na pewno nie marzą o tym, żeby rodzice do nich wydzwaniali.

Szkoda. Wtedy można by wyjaśnić wiele niejasności. Katecheta miałby okazję się przekonać, że rodzice nie są tacy straszni, jak dzieci opowiadają, a rodzice zobaczyliby, że katecheta nie jest potworem.

No dobrze. Wyobraźmy sobie, że rodzic poznał katechetę i może nawet zamienił z nim kilka słów, ale dziecko nie chce chodzić na religię.

Powód tej niechęci może być jeszcze jeden. Taki, że dziecko nie ma poczucia, iż religia i wiara stanowią jakąś wartość w jego własnym domu, w jego własnej rodzinie. Nie widzi wówczas sensu, by chodzić na katechezę. Myśli tak: jeśli w naszej rodzinie religia nie jest niczym ważnym, to po co ja mam się męczyć i chodzić na katechezę? Woli mieć czas dla siebie.

A jeśli rodzic jest osobą wierzącą i zależy mu na edukacji religijnej dziecka? Co wtedy?

Musi znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego?

Bo katecheta jest głupi – mówią niejednokrotnie dzieci.

Wtedy rodzic umawia się z katechetą na rozmowę i idzie do niego sam albo z rodzicami, którzy mają podobny problem. Nie po to, by go rozstrzelać, by mu powiedzieć, że jest leniwy, niekompetentny, że nie przygotowuje się do zajęć, źle pracuje, nie panuje nad sytuacją, ale żeby opowiedzieć mu o swoich odczuciach: Martwi mnie to, co moje dziecko opowiada o lekcjach religii. Punktem odniesienia ma być niepokój rodzica.

Taka rozmowa powinna pokazać, czy rzeczywiście katecheta jest głupi, czy to jednak dziecko ma jakiś problem. Rodzic musi być też przygotowany na to, że usłyszy nieprzyjemne rzeczy na temat zachowania swojego syna czy córki: że przeszkadza, nie wypełnia poleceń, popisuje się przed rówieśnikami. Rozmowa jest bardzo ważnym sygnałem, że rodzicom zależy na wykształceniu religijnym dziecka. Jeśli widzę takie oczekiwania u rodziców, to dokładam starań, by moje lekcje były jeszcze ciekawsze. A rodzice mogą obiecać katechecie, że ze swojej strony zrobią wszystko, by dziecko zachowywało się taktownie i współpracowało z nauczycielem…

A jeśli za tą niechęcią do chodzenia na katechezę nie stoi zły katecheta czy nudna lekcja, a jedynie lenistwo dziecka, klasowa moda – bo dla niektórych religia to obciach? Co wtedy?

Bunt trzeba pokonać jeszcze lepszym buntem. Jak to zrobić? Rozmawiać z młodymi o konfliktach z rodzicami, o tym, jak radzić sobie z emocjami, jak traktować relacje między dziewczynami i chłopakami. No i warto od czasu do czasu przypomnieć uczniom, że oprócz praw mają też obowiązki, o których nie mogą zapomnieć.

Czy wierzący rodzice mają obowiązek posyłać dziecko na katechezę?

Obowiązkiem wierzących rodziców jest wychowanie dziecka w wierze – to obiecują przecież na chrzcie świętym. Jeśli to zaniedbają, biorą na siebie odpowiedzialność za to, jak sobie dziecko ułoży życie. Jeśli rodzic mówi: nie będziesz chodził na religię – i nie stoi za tym żadna głębsza decyzja, musi liczyć się z tym, że dziecko – prędzej czy później – odejdzie od wiary, ze wspólnoty Kościoła. Proszę wtedy nie mieć pretensji ani do katechety, ani do Pana Boga.

Głębsza decyzja. Czyli dopuszcza ojciec taką sytuację, że wierzący rodzic mówi dziecku: nie musisz chodzić na katechezę.

Tak. Może tak być. Sytuacja na katechezie może być niepokojąca, gdy katecheta swoją postawą zniechęca młodzież do wiary, do Kościoła, czyli jest antyświadectwem. Rodzic ma wówczas prawo uznać, że dla życia religijnego ich dziecka i dla wartości rodzinnych lepiej będzie, jeśli syn czy córka pójdą na etykę. Lub po prostu wrócą wcześniej do domu ze szkoły.

Nie obawia się ojciec, że taka postawa, taka decyzja może być odczytana przez pozostałych uczniów i przez ich rodziców jako antyświadectwo? Pomyślą sobie: Jak to, Nowakowie są wierzący, chodzą do kościoła, a dziecka nie posyłają na religię?

Pyta mnie pani, jak to zrobić, by wypisanie dziecka z lekcji religii było znakiem wiary?

Pytam, jak to zrobić, by nie stać się zgorszeniem dla innych.

Przede wszystkim rodzice muszą zadbać o to, by dziecko zrozumiało, dlaczego podjęli taką decyzję.

Czyli?

Czyli powiedzieć córce lub synowi, że bardzo zależy im na jego wychowaniu religijnym. A ponieważ katecheta niezbyt dobrze spełnia swoją rolę, dlatego zdecydowali, że dziecko nie będzie chodziło na katechezę. Często dziecko przyjmuje decyzję rodziców z ulgą. Lub postanawia zaangażować się w coś bardziej wartościowego.

Czy to będzie jakiś „produkt” zastępczy?

Katecheza jest – obok niedzielnej mszy świętej, wspólnej modlitwy, czytania Pisma Świętego, wspólnych pielgrzymek, przeżywania świąt religijnych – tylko jednym z wielu elementów przekazu wiary. Jeśli ten element zawodzi – możemy odkręcić jedną śrubkę i w zamian wstawić inną – może z bardziej szlachetnego materiału. Niech to będzie oaza, schola parafialna, duszpasterstwo młodzieży, grupa formacyjna przy kościele, grupa ministrantów, wolontariat.

Ojciec jest entuzjastą szkolnej katechezy?

Jestem entuzjastą katechezy w ogóle. Bez względu na to, gdzie ona się odbywa. Nie ukrywam, że marzy mi się powrót do salek parafialnych, by katecheza była elitarna. Żeby była jasność: lubię, gdy cała klasa przychodzi na religię. Nigdy nie pytam, kto jest wierzący, a kto nie, kto chodzi do kościoła, a kto nie chodzi. Żyjemy jednak w czasach, gdy głębokie chrześcijaństwo musi być elitarne.

Ale my w Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do religijności masowej.

To jedno ze złych przyzwyczajeń.

Zadaniem katechetów powinno być wychowanie wierzącej elity, siedmiu procent zaangażowanych katolików, i pokazywanie, że wiara, mocna i konsekwentna więź z Panem Bogiem, to cecha wspólnotowa, a nie masowa.

Przypuszczam jednak, że młodzież, która chodzi na katechezę, nie myśli o sobie, że jest elitą. Być może niektórzy mają nawet poczucie, że są frajerami.

Niedawno podszedł do mnie na przerwie kilkunastoletni chłopak, licealista, i powiedział: Ojcze, pobłogosław mnie. Czy to jest frajer, czy raczej świadomy swojej wiary i miłości do Pana Boga młody człowiek? Komandos, który sam atakuje oddział przeciwnika, jest bohaterem, a nie frajerem. O ile wie, jak to zrobić, ma cel do osiągnięcia i wróci do domu. O tego konkretnego ucznia jestem spokojny.

Katecheza w salkach to recepta na wychowanie dojrzałych chrześcijan?

Raczej szansa niż recepta. Mniejsza grupa sprzyja rozmowie na poziomie, zadawaniu pytań, poszukiwaniom, spotkaniom ze świadkami wiary. Mniejsza grupa to właściwe środowisko modlitwy, rozważania Ewangelii, poruszania trudniejszych tematów.

Mówimy o idealnej sytuacji. Prawda jest niestety taka, że po bierzmowaniu wielu młodych ludzi przestaje chodzić do kościoła.

Im gorsze czasy, tym lepiej dla naszej wiary. Bo im bardziej ta wiara jest ośmieszana, wyszydzana, wykpiwana, tym ciekawiej można o niej porozmawiać. Kryzys wymaga kreatywności, nowych pomysłów, nowych metod, nowych odpowiedzi na stare pytania.

Gdyby chrześcijaństwo w Polsce było znowu prześladowane, musielibyśmy zewrzeć szyki i na nowo się zorganizować. To znaczy – hej, młody człowieku, bycie chrześcijaninem jest wtedy związane z ryzykiem. Wchodzisz w to?

Mamy zejść to katakumb?

Tak. Tam na nowo się policzymy. Zobaczymy, na kim można polegać. To miejsce dla świadków. Poczujemy wspólnotę. Nawet kawa w podziemiach smakuje wyjątkowo…

Krótko mówiąc – katakumby są dla mnie szansą rozwoju, a nie znakiem umierania. Tam rozwijają się korzenie wiary, której owocem będzie piękna katecheza – głoszenie Chrystusa żyjącego i obecnego wśród nas.  

Nie będę chodził na religię
Marek Kosacz OP

urodzony w 1966 r. – dominikanin, twórca portalu lutownica.dominikanie.pl dla katechetów, mieszka na Wiktorówkach. Aktywny na...

Nie będę chodził na religię
Katarzyna Kolska

dziennikarka, redaktorka, od trzydziestu lat związana z mediami. Do Wydawnictwa W drodze trafiła w 2008 roku, jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika „W drodze”. Katarzyna Kolska napisała dziesiątki reportaży i te...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze