Gdy owce czują wilka
fot. the blowup YzsNx_um / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga

3 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 45,90 PLN
Wyczyść

Zmienia się linia demarkacji pomiędzy tym, co ludzkie a tym, co demoniczne. Rozmyciu ulegają elementarne rozpoznania moralne. I nie chodzi już o samo zło występku, ale o wytwarzaną atmosferę, którą przesiąkają kolejne pokolenia.

Pasterze znają niepokój owiec, gdy w pobliżu kręci się wilk. Owce z natury są dość głupie, ale to niespokojne drżenie w stadzie jest przejawem ich rozumności. Lęk przed wilkiem jest racjonalny, bo wilk porywa i pożera owce, a te chciałyby pędzić dalej swój beztroski żywot. Owce instynktownie drżą i nigdy trafnie nie nazwą przedmiotu swego lęku, nie zobiektywizują go, ale zagrażające im niebezpieczeństwo wyczuwają bezbłędnie.

Ostatnio nierozumni pasterze uczą owce żerować na pastwiskach sensacji. Pragnienie sensacji, przeżywanie i udział w niej sprawiają, że owce durnieją i tracą swoją wrodzoną czujność. A niektóre z nich, wiedzione nierozważną ciekawością, same pchają się w wilcze łapy. Co gorsza, część pasterzy już nie wierzy w istnienie wilków i w rezultacie strach owiec uważa za niedorzeczny. Wyśmiewają i drwią z tych, którzy jeszcze nawołują do czujności.

Pomimo tej samobójczej postawy w stadzie coraz mocniej daje o sobie znać archetypiczny lęk przed drapieżnikami. Ewidentne paroksyzmy tego lęku diagnozuje się niewłaściwie, zdumiewa się irracjonalnością zachowań, zamiast przyjąć najprostsze nasuwające się rozwiązanie: że instynkt – ten odwieczny rozum owiec – tyle intuicyjnie, co trafnie przeczuwa, że szykuje się zmasowany atak wilków na stado, że wataha jest już blisko, tuż, tuż.

***

Każdy antropolog przyzna, że istnieją w ludzkim plemieniu strachy tak stare jak ono samo. Jednym z nich jest lęk przed złymi duchami. Dławiący strach przed złą mocą, niewidzialną a złośliwą, obecny od zarania gatunku w każdej kulturze, nigdy nie przestał w nas żyć. Na swój sposób lęk ten próbowało egzorcyzmować oświecenie, potem pozytywizm, ośmieszając go jako przejaw zabobonnej wiary. Nie inaczej postępowała dwudziestowieczna nauka, redukując strach przed złymi duchami do fenomenu czysto psychologicznego. I jedni, i drudzy mieli jego przedmiot za urojony wytwór raz to fantazjującej ciemnoty, raz – zneurotyzowanej psychiki.

A jednak tego lęku nie udało się wypędzić, bo nie można z ludzkiej natury usunąć tego, co ją ustanawia. Można to najwyżej odkształcić lub pielęgnować. Może to się zdegenerować lub rozwinąć, ale nigdy zaniknąć.

Powodowani tym strachem ludzie próbowali na różne sposoby zabezpieczać się przed złymi mocami, poczynając od animizmu, aż po religie monoteistyczne, od czerwonej wstążeczki „od uroku”, powieszonej na niemowlęcym łóżeczku, po egzorcyzm. Niezliczone zabiegi magiczne, modlitwy, ofiary i parareligijne obrzędy, osobne funkcje od szamana po egzorcystę – cały „przemysł”, którego jedynym produktem miało być zabezpieczenie przed demonicznym wpływem. Bez znaczenia jest tu prymitywizm religii czy jej subtelność, bujda czy prawdziwość jej przedmiotu – w każdym przypadku widać potężny impuls, który ma za zadanie odseparować ludzki świat od świata demonów – chronić go od ich fatalnego wpływu.

Zarazem nigdy nie brakło takich, którzy z głupoty, brawury, ciekawości parli w przeciwną stronę, a nawet próbowali się z demonami bratać. Nigdy się jednak z tym nie afiszowali, zawsze w mniejszości, funkcjonujący w kulturowym podziemiu, by nie ściągnąć na siebie wrogości i prześladowań całej tej zalęknionej rzeszy, która od demonicznej rzeczywistości usiłuje trzymać się maksymalnie daleko.

Spoglądając z perspektywy antropologicznej, można dostrzec potężną, stale umacnianą granicę pomiędzy naszym światem i światem demonów. Wyznacza ją nie, jak to się wielu naiwnie wydaje, dowolna decyzja metafizyczna, przypisująca istnienie czemuś niewidzialnemu, ale typowość ludzkich zachowań – lęk ludzkiej masy przed demonicznym wpływem versus fascynacja niewielu tym światem. Granica ta daje się bez problemu wypatrzeć w każdej kulturze i cywilizacji, w każdej chwili dziejów człowieka.

Na tę granicę natrafiamy i dzisiaj. Ludzie interesują się światem złych duchów nie tylko z bezmyślnej ciekawości, żądni coraz to nowych sensacyjnych wrażeń, ale również po to, by dowiedzieć się, jak się przed złymi duchami chronić. W gromadzonych przez siebie informacjach na temat demonicznych napaści i zniewoleń znajdują potwierdzenie, że powinni się od tego trzymać z daleka, chociaż ani przed sobą, ani przed nikim nie przyznaliby się do tego otwarcie.

***

Czy filozofia człowieka dysponuje wyjaśnieniem opisywanego fenomenu: ciągle żywym w nas pradawnym lękiem przed złymi mocami?

Oprócz antropologii adekwatnej – szczególnej refleksji nad człowieczeństwem, która traktuje Biblię jako rezerwuar wysoce nietrywialnej wiedzy na jego temat i która przyjmuje tezy biblijnej antropologii jako wart poważnego namysłu początek refleksji nad człowiekiem – nie znam żadnej innej, która nieredukcyjnie tłumaczyłaby to zjawisko.

Wartą uwagi tezę przynosi piętnasty werset trzeciego rozdziału Genesis:

Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, między potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę.

Jest to tekst symboliczny i jako taki domaga się interpretacji.

Wiemy, jak odczytuje go Kościół. „Niewiasta” jest symbolem Maryi, „jej potomstwo” symbolem Jezusa, a cały werset nazywa się „protoewangelią”. Pojemność biblijnej symboliki jest taka, że oprócz powyższego odczytania teologicznego pomieści także antropologiczne. Język symbolu, którym posługuje się Biblia, pozwala bowiem mówić równocześnie o kilku sprawach, żadnej przy tym nie spłaszczając.

Odczytajmy więc powyższy werset w ramach antropologicznej interpretacji historii upadku. Jako taka jest ona opowieścią etiologiczną. Natchniony mędrzec wyjaśniał w niej to, co widział w ludzkim świecie. A widział między innymi dystans między światem ludzkim i światem demonicznym, wzajemną wrogość. Demony szkodzą ludziom, ludzie separują się od ich wpływów. Skąd ten porządek? Jakie jest jego pochodzenie?

Autor natchniony udziela zdumiewającej odpowiedzi. Stworzyło go słowo Boga! Słowo, które rozlega się na początku Genesis, jest zawsze słowem stwarzającym. Tu także. Owo Wprowadzam nieprzyjaźń jest więc tożsame ze stwórczą aktywnością Boga. Jest jednym z wielu czynów stwórczych, które miały miejsce już po upadku – czynów Stworzyciela, które mają osłonić człowieka przed skutkami bogoodstępstwa.

Autor Genesis dobrze znał ludzki świat. Ile razy widział, jak zło łączy sprawców, jak stają się szajką? Pierwszy grzech uczynił także z węża i człowieka wspólników zła, chociaż ich udział był w nim różny. Jednak stwórcze słowo Boga uniemożliwiło im zadzierzgnięcie więzi.

W ten sposób stworzona w głębi upadłego człowieczeństwa bariera nie dopuszcza, by wąż i jego potomstwo – demony – czuły się w ludzkim świecie jak u siebie. Także człowiek – istota, która ze swej natury nie jest demoniczna – gdy taką się chce stać, odkrywa w sobie wielorakie opory. Musi pokonywać drżenie przed złym czynem, zagłuszyć głos sumienia… Bez tego Boskiego wprowadzenia nieprzyjaźni solidarność ludzi i demonów w złu byłaby tak prosta, jak prosta jest ludzka solidarność w czynieniu zła, tylko że o wiele gorsza.

Nieprzyjaźń pomiędzy „niewiastą” – matką naszego rodzaju – i „wężem” – ojcem demonów trwa pomiędzy ludźmi i demonami – pomiędzy potomstwem niewiasty i potomstwem węża. Ustanowiła ją moc Stworzyciela zatroskanego o swoje stworzenie, które podążyło nie za Nim, a za wężową pokusą1.

***

Co dzieje się z tą granicą w trakcie ludzkich dziejów? Trwa, chociaż nie jest niezmienna. Trzeba zdać sobie sprawę, że strach przed złymi mocami jest tylko przejawem jej istnienia – zresztą niejedynym. Tych sposobów dystansowania się od królestwa demonów – twórczego współtworzenia tej granicy – jest wiele: kpiny z diabła, bo lekceważenie jest sposobem okiełznywania strachu, niewiara w jego istnienie, bo przecież „lepiej, żeby go nie było”… Od przejawów istnienia tej granicy trzeba odróżnić jej kształt ontyczny.

W porządku metafizycznym rozdziela ona dwie wolności: ludzką i demoniczną. Pierwsza z tych wolności wybiera, a zatem: bądź dystansuje się, współtworząc i wyostrzając linię demarkacji, bądź też usiłuje ją przekraczać. Druga stale napiera, zdeterminowana, by przeniknąć przez tę granicę i zawładnąć człowiekiem.

Historia gatunku ludzkiego, która zaczęła się od grzechu pierworodnego, jest nieustannym oddalaniem się od Boga. Ma swe stadia pomiędzy genezyjskim początkiem i apokaliptycznym kresem. To są ramy duchowych dziejów ludzkiego gatunku realizujących się w konkrecie jego historii. Do tych dziejów przynależą też perypetie granicy, którą ustanowiły słowa Stworzyciela: Wprowadzam nieprzyjaźń.

***

Co na ten temat mówi Biblia? Nie jest to już język genezyjskich symboli, stosunkowo prostych do antropologicznego odczytania, ale język obrazów apokaliptycznych, ilustrujących duchowe losy całej ludzkości. Pomimo tak radykalnej zmiany perspektywy i języka zadziwia ciągłość narracji. By to uchwycić, popatrzmy na opis powstania tej granicy w obu „językach”.

W Księdze Rodzaju czytamy:

Wprowadzam nieprzyjaźń pomiędzy ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej (Rdz 3,15a).

Autor Apokalipsy pisze tak:

Potem ujrzałem anioła zstępującego z nieba, który miał klucz od Czeluści i wielki łańcuch w ręce. I pochwycił Smoka, Węża starodawnego, którym jest diabeł i szatan i związał go na tysiąc lat. I wtrącił go do Czeluści, i zamknął, i pieczęć na nim położył, by już nie zwodził narodów, aż tysiąc lat się dopełni. A potem ma być na krótki czas uwolniony (Ap 20,1–3).

Apokaliptyczny tekst, podobnie jak genezyjski, mówi o odseparowaniu węża od ludzkiego świata, ale dodaje też coś nowego. Powiada, że ta separacja jest czasowa. Tyle znaczy symbol „tysiąca lat”. W dziejach duchowych ludzkiego gatunku i w konkrecie jego historii przyjdzie taki czas – „czas piątej trąby”, w którym starodawny wąż przekroczy granicę ustanowioną słowem Stwarzającego: ma być na krótki czas uwolniony. Apokalipsa opisze sam ten moment:

Piąty anioł zatrąbił: i ujrzałem gwiazdę, która z nieba spadła na ziemię, i dano jej klucz do studni Czeluści. I otworzyła studnię Czeluści, a dym się uniósł ze studni jak dym z wielkiego pieca, i od dymu studni zaćmiło się słońce i powietrze. A z dymu wyszła szarańcza na ziemię (Ap 9,1–5).

Niezwykle sugestywny obraz: „dym z Czeluści”. Symbol kluczowy i startowy dla każdej tu refleksji, dla każdej próby rozpoznania znaków tego czasu. Ma swoją poetycką reprodukcję. Przywołajmy ją, bo zbieżność symboli pozwala lepiej wmyśleć się w to, co za nimi stoi.

przez mgłę nie sposób dostrzec
oczu pałających
łakomych pazurów
paszczy
przez mgłę
widać tylko
migotanie nicości
(…)
gdyby nie duszny ciężar
i śmierć jaką zsyła
można by sądzić
że jest majakiem
chorobą wyobraźni
ale on jest
jest na pewno
jak czad wypełnia szczelnie
domy świątynie bazary
zatruwa studnie
niszczy budowle umysłu
pokrywa pleśnią chleb

(Z. Herbert, Potwór Pana Cogito)

„Tak więc ludzkość doszła w swej duchowej ewolucji do takiego etapu, że odseparowany dotąd od niej świat demonów zaczyna w nią przenikać. Chodzi tu o szczególny typ demoniczności – przebieglejszej, bardziej niebezpiecznej, bardziej perfidnej niż ta, którą znało dotychczasowe doświadczenie ludzkości. To przenikanie odbywa się stopniowo. Najpierw rozpościera się dym z Czeluści. Dym to czynnik, który sprawia, że powietrze nie nadaje się do oddychania. Rozpełza się wszędzie i dusi. W dodatku jest go ogromnie wiele (»jak z wielkiego pieca«) i już nie tylko wypiera i zatruwa powietrze, ale jeszcze zasłania blask słoneczny. Powoduje więc, że wokół zalega pomroka. To, co przedtem w świetle słonecznym było dobrze widoczne, łatwo rozróżnialne, teraz stało się niewyraźne, zamglone niepewne…”2.

*** 

W ludzkiej ekonomii, kulturze, relacjach społecznych, charakterze pracy muszą gdzieś dokonywać się procesy, które stopniowo, niezauważalnie i nieodwracalnie odkształcają ustanowioną na początku czasu granicę. Zmienia się linia demarkacji pomiędzy tym, co ludzkie a tym, co demoniczne.

Rozmywająca się jednoznaczność elementarnych rozpoznań moralnych: masa ludzka, która zabójstwa nienarodzonego dziecka nie uchwyci jako zabójstwa, miliony złodziei filmów, muzyki, którym nigdy nie przyjdzie do głowy, że są złodziejami, stada kłamiących polityków, którzy wcale nie pomyślą o sobie jako o wstrętnych kłamczuchach… Zaburzone wzorce ludzkiego sposobu bycia: aseksualne z natury dziecko staje się przedmiotem seksualnym, niekwestionowana opiekuńczość matki zostaje podana w wątpliwość, dziwnie rozłażąca się męskość… Gigantyczne iluzje i ich gigantomachia: wirtualny pieniądz niebotycznych zadłużeń wszelkich możliwych podmiotów społecznych, miliony miejsc pracy pozorowanej, wytwarzanie w ludziach potrzeb tego, co niepotrzebne, wydmuszki instytucji wyższej użyteczności publicznej: szkoły, które uczą, jak się nie uczyć, wymiar sprawiedliwości stający się coraz doskonalszym wyrazem niesprawiedliwości… Zamazujące się kontury ludzkiego świata.

I nie chodzi tu o naganność pedofilii, kłamstwa, zło aborcji, nędzę kultury, która nie pozwala wydarzać się męskości, ani o niebezpieczeństwo, jakim staje się uporczywa nieprawda zagrażająca przetrwaniu, ani nie o gigantyczną przecież skalę tych zjawisk społecznych, skalę dotąd nieznaną, ale o wytwarzaną atmosferę, w której pojawiają się następne generacje ludzi. Chodzi o „dym” zatruwający młodych, którzy nim oddychają.

„Dym” ten rozpełza się wszędzie, wdziera się w najgłębsze zakamarki umysłu i serca, mąci najwyraźniejszy kształt, zaciera właściwe kontury ludzkiego świata. Zasnuwa sobą oczywistość życzliwości, uczynności, współczucia. Odkształca najprostsze rozróżnienia: matka – ojciec, dziecko – opiekun, zabić – leczyć. Coraz bardziej wszechobecny, coraz gęstszy.

Napisałem wcześniej, że granica pomiędzy tym, co ludzkie, i tym, co demoniczne, jest granicą, która ustanawia to, co rozdziela. Taka granica ma potężną siłę trwania. Używając języka metafizyki, by opisać jej radykalność, trzeba wskazać na odmienność natur, odmienność istoty ludzkiej i istoty demonicznej. Przekaz apokaliptyczny dlatego mrozi krew w żyłach, bo zapowiada, że ta granica zostanie zniesiona. Linia demarkacyjna pomiędzy tym, co ludzkie, i tym, co demoniczne, zacznie przebiegać inaczej właśnie na poziomie natury, na poziomie istoty! Ludzie w swej masie zaczną być demoniczni.

Argumentem z samej Apokalipsy na rzecz tej tezy jest obraz szarańczy, która wychodzi z dymu, która w tym dymie się lęgnie. To, moim zdaniem, przyszłość. Strukturę teraźniejszości wyznacza „dym” – masowe i niemające żadnego precedensu w ludzkich dziejach odkształcenie fundamentalnych ustanowień człowieczeństwa.

1 Antropologiczną interpretację fragmentu rozważanego wersetu ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę można znaleźć w M. Grabowski, Historia upadku. W stronę antropologii adekwatnej, WAM, Kraków 2006, s. 354.
2 M. Szamot, Apokalipsa czytana dzisiaj, WAM, Kraków 2000, s. 87.

Gdy owce czują wilka
Marian Grabowski

urodzony w 1951 r. – doktor habilitowany fizyki teoretycznej, profesor zwyczajny nauk humanistycznych i kierownik Zakładu Filozofii Chrześcijańskiej Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Autor p...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze