Liturgia krok po kroku
Siedem, USA 1995, reż. David Fincher, wyst. Morgan Freeman, Daniel Zacapa, Brad Pitt
Dwaj amerykańscy policjanci odnajdują poszukiwanego. Mężczyzna siedzi pochylony nad stołem. Jest trupem. Ktoś utopił go w misce spaghetti. Zdaje się, że bolognese.
Albo inna scena: ci sami detektywi wchodzą do sporego pomieszczenia. U sufitu podwieszonych jest kilkaset choinek zapachowych. Mimo to cuchnie rozkładającym się ciałem i fekaliami. Na łóżku leży przywiązane truchło człowieka. Gdy podchodzą bliżej, trup podnosi się i wydaje z siebie głos. Żyje. Został ukarany wielomiesięcznym przykuciem do łóżka za lenistwo. Ten pierwszy za obżarstwo. I takich scen jest jeszcze pięć.
Seryjny morderca karze ofiary za grzechy główne.
Kiedy obejrzałem „Siedem”, byłem zagorzałym kinomanem. I wtedy po raz pierwszy w życiu naszła mnie taka myśl: ja tego filmu nie powinienem oglądać. Albo jeszcze dobitniej – ten film w ogóle nie powinien powstać. Choć robota filmowa więcej niż przyzwoita, w rolach głównych gwiazdy: Bratt Pitt i Morgan Freeman. „Siedem” po prostu przekroczyło granice mojej wrażliwości, więcej nawet – wytrzymałości! Nie wolno ludzi epatować aż takim okrucieństwem, zwyrodnialstwem, perwersją.
Tak wtedy myślałem. I obraziłem się na Hollywood za zdruzgotanie mojej miłości do kina.
Ale może jest na odwrót. „Siedem” powinienem oglądać codziennie przed zaśnięciem, a fabryka snów dobrze robi, że bombarduje nas takimi koszmarami. Bo mamy stępioną tysiącem thrillerów, horrorów i gier komputerowych wrażliwość. Może grzechy główne nam spowszedniały, stępiło się ich dostrzeganie i odczuwanie. Może na co dzień je eufemizujemy: „A tam, trochę zazdroszczę sąsiadom nowego VW Touarega, ale tylko trochę. No może chętnie bym go podpalił, ale przecież tego nie robię. Nawet im pogratulowałem, choć się we mnie gotowało; Ja, leniwy? Te trzy godzinki przed telewizorem to przesada? Przecież muszę wiedzieć, co się dzieje na świecie. A że jeszcze obejrzę dwa mecze z rzędu? W końcu jestem fanem futbolu i nie po to wyrzucam kasę na osiem kanałów sportowych, żeby ich potem nie oglądać! Że nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu? No przecież nie wypadało w gościach nie jeść dużo, bardzo dużo. Jeszcze by się obrazili! A na bankiecie? Oszczędność to cnota, a dają za darmo”. (Swoją drogą to „opilstwo i obżarstwo” było dosadniejsze. I może słusznie).
Jeszcze o czterech? Proszę sobie dopisać.
Tak więc – unikać i tkwić w przytulnej beztrosce, czy, choćby i nawet masochistycznie, epatować się makabrą grzechów głównych? Jednak to drugie.
Zburzmy swoje dobre samopoczucie! Może nawet bezkrytyczne samouwielbienie? Przejrzyjmy się w lustrze filmu „Siedem”, a może przejrzymy…
Oceń