Byłam tu już kiedyś. W dzień bardziej upalny i suchy, wiele lat temu. Ale pamiętam, że tablica jest z przodu, wmurowana w posadzkę, niepozorna, wyżłobiona przez czas i ludzkie stopy. Kościółek wygląda na zrujnowany – ściany bure, zdobienia zdjęte, ołtarz z drewnianym krzyżem na tle przesiąkniętych monsunową wilgocią zagrzybiałych ścian.
Z pociemniałego sklepienia zwisają drewniane wiatraki. Teraz zatrzymane i milczące. Mszę odprawia się tylko jedną, w niedzielny poranek. W porze deszczowej odwiedzin jest niewiele. Siedzę na ławeczce otulona zapachem stęchlizny pomieszanej ze słonymi powiewami znad wybrzeża, niosącymi odór ryb i nasiąkniętego wodą drewna. Podchodzę do tablicy. Jest prostą, zniszczoną płytą kamienną. Trzeba kucnąć, spojrzeć pod kątem, by dostrzec zarys liter „GAMA”. Przechylam głowę i jestem całkiem sama z duchem Vasco da Gamy, w małym kościółku św. Franciszka w indyjskim Koczin. Tu słynny podróżnik zmarł i został pochowany. Oczywiście nie na długo – Portugalczycy kilka lat później zabrali jego zwłoki do ojczyzny. Ma tam z pewnością grób bardziej wystawny, dorównujący legendzie. Ale ja lubię to miejsce – jego skromność, nieważność. Lepiej pasują do prawdziwej miary życia, nawet tak sławnego.
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń