Ile kosztują marzenia?
fot. philipp trubchenko / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 26,18 PLN
Wyczyść

Grégoire Delacourt, Lista moich zachcianek, Drzewo Babel, Warszawa 2013, s. 153

To jest książka o szczęściu. Takim zwyczajnym. Codziennym. Takim, którego najczęściej w ogóle nie zauważamy. Bo czy skromny dom, mały ogródek i krzak pomidorów to naprawdę powód, żeby czuć się szczęśliwym?

Lista braków

Któż z nas nie pomyślał choć raz w życiu o tym, co by to było, gdyby tak wygrać milion w totolotka? A jeszcze lepiej kilka milionów. O, jak szybko potrafimy w marzeniach zagospodarować taką sumę pieniędzy. Pomysły cisną się do głowy jeden za drugim. Nowy dom, nowy samochód, nowy telewizor, podróż dookoła świata, lokata w banku. No, oczywiście koniec z dwoma etatami, przesiadywaniem po godzinach w pracy, z tym wiecznym odmawianiem sobie różnych przyjemności. Na naszej liście marzeń są jeszcze dzieci – pokaźna sumka dla nich, żeby miały dobry start w dorosłe życie, rodzice, żeby nie musieli na starość sobie niczego odmawiać, przyjaciele, którym już od dawna chcieliśmy pomóc, i z pewnością jakaś dobroczynna organizacja. Żeby nas sumienie nie gryzło. Tylko czy snując te marzenia, kiedykolwiek pomyśleliśmy o tym, co by się stało z naszym życiem, gdybyśmy tak naprawdę wygrali te kilka milionów złotych? A co dopiero, gdybyśmy wygrali osiemnaście milionów pięćset czterdzieści siedem tysięcy trzysta jeden euro i dwadzieścia osiem centów? Czyli tyle, ile wygrała Jocelyne Guerbette.

Zwyczajnie szczęśliwa

Lista moich zachcianek to druga książka Grégoire’a Delacourta. Jego debiutancka powieść Pisarz rodzinny obsypana nagrodami literackimi szybko stała się bestsellerem – najpierw w ojczystej Francji, a zaraz potem w kilkudziesięciu innych krajach. Trafiła też do Polski. Od kilku tygodni obie książki stoją na mojej półce. Prezent urodzinowy od przyjaciółek. Niezwykle trafiony. Urodziny to przecież dobra okazja, by zrobić małe podsumowanie, zrewidować marzenia, zastanowić się nad tym, co w życiu jest ważne, co się udało i co jeszcze warto zrobić. Co jest ważne? No właśnie…

Jocelyne Guerbette ma 47 lat, mieszka w Arras, 42-tysięcznym miasteczku z kilkoma hipermarketami, kilkunastoma supermarketami, czterema fast foodami i kilkoma średniowiecznymi uliczkami. Nie ma tam lotniska, nie ma turystów, którzy mogliby wprowadzić ciut ożywienia w nudną, powtarzalną do bólu codzienność. Niektórzy chcą stamtąd uciec. Gdziekolwiek.

Jocelyne nie jest kobietą, dla której mężczyźni tracą głowę – nie ma błękitnych oczu, długich blond włosów i zgrabnych nóg. Przeciwnie. Jest raczej zwyczajna. Trochę otyła. Z małym biustem. I oponką na brzuchu. Ale czasami, gdy jest sama w domu, staje przed lustrem, zamyka oczy i rozbiera się. Do naga. Gdy już wszystko zdejmie, gdy już poczuje, że jest jej zimno, otwiera oczy i patrzy na siebie. I wtedy przez chwilę wydaje się jej, że jest piękna, nawet bardzo piękna. Zgrzyt klucza w zamku wyrywa ją z tych marzeń. Ubiera się raz-dwa. Aż do następnego razu, gdy znów powtórzy ten rytuał.

Jocelyn jest szczęśliwa. Tak. Zwyczajnie szczęśliwa. Ma swoją pasmanterię, którą odziedziczyła po poprzedniej właścicielce. Właścicielka zakrztusiła się guzikiem. Nie mogła nawet zawołać o pomoc. Upadła na ziemię, przewracając pudełka, z których wysypało się osiem tysięcy guzików. I to była pierwsza rzecz, o której pomyślała Jocelyn: Przez ile dni i nocy będzie zbierać te guziki?

Pasmanteria to nie kura znosząca złote jajka. Oj nie. Kto dziś bowiem szyje sukienki, fikuśne spódnice, kto kupuje klamerki, sprzączki, naparstki i nici do haftowania? Każdy woli wejść do jednej z sieciówek i kupić gotowych ciuch. Co z tego, że jest taki sam, jak w innych sklepach. Przyzwyczailiśmy się do tego. Oddaliśmy bez walki finezję, oryginalność, niepowtarzalność. Pasmanteria więc
świeci pustkami.

Jocelyn ma męża. Od 21 lat. Nie był to wymarzony przystojniak, o którym śnią nastolatki. Ale to od niego ten jeden jedyny raz usłyszała, że jest piękna. Tego dnia oddała mu swoje serce i ciało. I została jego żoną. Jo pracuje w fabryce, zarabia dwa tysiące czterysta euro miesięcznie, marzy o nowym telewizorze, o Porsche Cayenne, o kominku w salonie i o komplecie filmów z Jamesem Bondem na DVD. I o zegarku Seiko ze stoperem.

Jo to poczciwy człowiek: lubi majsterkować w garażu, czasami spotyka się z kolegami i grają w karty. Niedawno zamontował w domu wi-fi. To ważne. Ale o tym za chwilę.

Są też oczywiście dzieci. Dwoje. A właściwie troje. Dzieci są już dorosłe – Romain mieszka w Grenoble, Nadine w Anglii. Trzecie dziecko umarło, nim się urodziło.

Każdego dnia, między 12 a 14 Jocelyne zamyka pasmanterię. Zazwyczaj idzie do domu, by samotnie zjeść obiad. Ale gdy jest ładna pogoda, spotyka się z Danièle i Françoise w kawiarni L’Estaminet albo w Café Leffe przy Placu Bohaterów. Danièle i Françoise to sympatyczne bliźniaczki, pracują obok w sklepie i wierzą w to, że któregoś dnia opuszczą to nudne miasto. Od 18 lat grają w totka i marzą o tym, by wygrać 20 milionów euro. Każdy ma przecież jakieś marzenia.

Raz w tygodniu Jocelyne odwiedza swojego ojca. Ojciec wiele lat temu dostał udaru. Chociaż żyje, to umiera co sześć minut. I co sześć minut się rodzi. I wtedy pyta swoją córkę: Kim pani jest?

Coś o nitkach i tasiemkach

No więc Jo zamontował w domu wi-fi. Bo Jocelyne postanowiła pisać bloga dar2dloni. Pomyślicie pewnie, o czym prosta kobieta, właścicielka pasmanterii może pisać? O swoim życiu. O tym, że lubi robić na drutach, że haftowanie sprawia jej ogromną przyjemność, o włóczkach, wstążkach, koronkach, woskowanych sznurowadłach i batystowych tasiemkach. Czasami pisze też o swoich smutkach, troskach, problemach. Jak to w życiu. Nuda? Nic podobnego. Tymi tasiemkami, włóczkami, nitkami i wstążkami omotała inne proste kobiety, które, tak jak ona, nie mają wielkich marzeń, prowadzą zwykłe życie, sprzątają swoje domy, gotują obiady, zajmują się dziećmi, wycierają im nosy, chodzą po zakupy, w wolnych chwilach zaś siadają w fotelu i haftują, szydełkują, a czasami wierzchem dłoni wycierają zapłakane oczy. Tylko że nie są już same. Bo dzięki Jocelyne odnalazły radość życia.

– Ma pani już ponad tysiąc dwieście odwiedzin dziennie. I to tylko z naszej aglomeracji – obwieszcza jej któregoś dnia dziennikarka i koniecznie chce się umówić na wywiad. Jocelyne jest zaskoczona, nawet trochę zdenerwowana. Nie wie, co powiedzieć. No bo skąd ona ma wiedzieć, dlaczego 1200 kobiet polubiło jej bloga?

Pewnie nie wie też, dlaczego dała się namówić bliźniaczkom i wypełniła kupon totolotka. – Zagraj, ten jeden raz. Nie będziesz całe życie siedzieć w pasmanterii – przekonuje ją Françoise.

Tylko że Jocelyne lubi swoją pasmanterię. Ale dla świętego spokoju idzie do kiosku i na chybił trafił wypełnia kupon.

Pod wkładką w bucie

Dlaczego tak często się nam wydaje, że nasze życie jest nijakie? Że brakuje nam tylu rzeczy? Że gdybyśmy skończyli inne studia, mieli inną pracę, mieszkali w innym mieście, gdyby wszystko w ogóle było inaczej, to dopiero bylibyśmy szczęśliwi? I co musimy stracić, żeby zrozumieć, że kanapka przygotowana rano przez męża, jest o niebo lepsza niż najbardziej smakowita bułka kupiona w sklepie?

„Kochałam moje życie. Kochałam życie, które Jo i ja zbudowaliśmy razem. Kochałam to, jak zwyczajne rzeczy nabierały piękna w naszych oczach. Kochałam nasz skromny, wygodny, przyjazny dom. Kochałam nasz ogród, nasz niewielki warzywniak i żałosne pomidorki, które nam dawał. Lubiłam razem z mężem spulchniać motyką zmarzniętą glebę. Kochałam nasze marzenia o kolejnych wiosnach. Z zapałem młodej matki wyczekiwałam, że pewnego dnia zostanę babcią; przymierzałam się do treściwych ciast, smakowitych naleśników, gęstych czekolad. Chciałam znów poczuć w naszym domu zapachy dzieciństwa, widzieć na ścianach nowe fotografie. Pewnego dnia urządziłabym na parterze pokój dla taty, opiekowałabym się nim i co sześć minut wymyślałabym sobie nowe życie.

Kochałam tysiące moich Izold z dar2dloni. Kochałam ich dobroć, spokojną i potężną jak rzeka; dającą nowe siły jak miłosc matki. Kochałam tę wspólnotę kobiet, naszą kruchość i naszą siłę”.

Czyż to nie jest szczęście? Czy szczęście jest dopiero wtedy, gdy wygra się na loterii osiemnaście milionów pięćset czterdzieści siedem tysięcy trzysta jeden euro i dwadzieścia osiem centów? Do diabła! Czy to jest naprawdę szczęście?

No ale Jocelyne wygrała. Ma 18 milionów. Nikomu o tym nie mówi. To znaczy mówi. Swojemu tacie. Bardzo się ucieszył. Powiedziała właśnie jemu, bo wiedziała, że za sześć minut już o tym zapomni. I zapyta ją, jak zawsze: Kim pani jest?

Jocelyne potajemnie odbiera czek i chowa go pod wkładką w bucie. Czasami, gdy Jo już śpi, otwiera szafę, wyciąga buty i bierze do rąk swój czek. Patrzy na te cyfry, tak nierealne. Nie ma pojęcia, co zrobić z taką sumą pieniędzy. Na wszelki wypadek robi „Listę potrzeb”.

Lampa na stolik przy wejściu.
Wieszak wolnostojący (styl bistro).
Jakaś tacka na klucze i listy (kupić w Cash Express?).
Dwie patelnie Tefal.
Nowa mikrofalówka.
Praska do warzyw.
Nóż do chleba.
Szczypce do grila. (Chociaż przy osiemnastu milionach nie ma się co szczypać!!!!)
Ścierki.
Kuskusiera.

Lista jest długa. Na końcu Jocelyne dopisuje Komplet bondów na DVD.

Wkrótce powstaje kolejna. Tym razem jest to „Lista zachcianek”.

Wyjechać z Jo na wakacje tylko we dwoje (nie na kemping Le Sourire. Toskania?)
Poprosić, żeby przenieśli tatę do innego pokoju.
Ściąć włosy.
Czerwona sexy bielizna (Jo, zwariujesz!).
Płaszcz od Caroll zanim się skończą. Szybko!!!
Kupić zegarek Seiko ze stoperem.

Pomyśleliście już, że Jocelyne zapomniała o największym marzeniu swojego męża, o Porsche Cayenne? Nic podobnego.

Porsche znalazło się na „Liście szaleństw”. W końcu, gdy się ma czek na 18 milionów, to można spełnić nawet najbardziej nierealne marzenia swoich bliskich, prawda? Ale czek leży sobie spokojnie w bucie. Bo Jocelyne, choć jest prostą kobietą, właścicielką coraz lepiej prosperującej pasmanterii i autorką poczytnego bloga, przeczuwa, że te pieniądze zrujnują jej życie. No bo po co jej 18 milionów?

„Żeby mieć większy warzywnik? Dorodniejsze, czerwieńsze pomidory? Nową odmianę mandarynek? Dla większego, bardziej luksusowego domu, dla wanny z jacuzzi? Dla Porsche Cayenne? Podróży dookoła świata? Złotego zegarka, diamentów? Sztucznych piersi? Operacji nosa? Nie, nie i jeszcze raz nie. Posiadałam to, czego pieniądze nie mogą kupić, a jedynie zniszczyć. Szczęście. A w każdym razie moje szczęście. Moje własne. Z jego niedoskonałościami. Banałami. Małostkowością. Ale własne”.

Nie zdradzę Ci, Drogi Czytelniku, zakończenia tej książki. Nie obawiaj się. Przeczytaj. Po prostu przeczytaj.

Ile kosztują marzenia?
Katarzyna Kolska

dziennikarka, redaktorka, od trzydziestu lat związana z mediami. Do Wydawnictwa W drodze trafiła w 2008 roku, jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika „W drodze”.Katarzyna Kolska napisała dziesiątki reportaży i te...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze