Ciężar zaschniętej ziemi

Ciężar zaschniętej ziemi

Oferta specjalna -25%

Pierwszy List do Koryntian

0 opinie
Wyczyść

Sztandar chwały, reż. Clint Eastwood, wyst. Ryan Philippe, Jessie Bradford, Robert Patrick i inni, USA 2006

Listy z Iwo Jimy, reż. Clint Eastwood, wyst. Ken Watanabe, Kazunari Niniomiya, Tsuyoshi Ihara, USA 2006

Miał rację Herbert, gdy pisał, że nie tylko my czytamy Homera, oglądamy freski Giotta, słuchamy Mozarta, ale to Giotto, Homer i Mozart przypatrują się nam, przysłuchują i stwierdzają naszą próżność i głupotę. Ważne zdanie, w kontekście dziedzictwa tradycji przeszłości, niepodobnej do masy spadkowej, którą można objąć mechanicznie, bez wysiłku. Kontakt bowiem z przeszłością domaga się pracy, jest trudny i niewdzięczny, a my często bronimy się przed nim, stosując techniki uników. Towarzyszy mu niezachwiane przekonanie naszego „ja”, które walczy, bo chce się odróżniać w samolubnym przekonaniu o stylu życia jedynym, modelowym i niepowtarzalnym. Cóż, skoro historia jest żywa, a my ze swoimi ambicjami wydajemy się śmieszni i momentami tragiczni, próbując przeciągnąć jej racje na swoją stronę. I może warto, gdy czasem pozornie wiemy o jakimś wydarzeniu już wszystko, gdy wmówiono nam, że wszystko zostało już powiedziane i dawno ustaliły się retoryczne tropy, spojrzeć na rzecz z zewnątrz. Za tą myślą podąża filmowy dyptyk Clinta Eastwooda.

Przypomnijmy, bitwa o Iwo Jimę, toczona na przełomie 1944/1945 roku, była jednym z najbardziej brutalnych starć podczas drugiej wojny światowej. Broniąc przez miesiąc obszaru przypominającego wielkością krakowskie Stare Miasto, zginęło dwadzieścia dwa tysiące Japończyków, a dwadzieścia sześć tysięcy amerykańskich żołnierzy poległo, wyrywając im ten strzęp ziemi z rąk.

Reżyser, patrząc na te wydarzenia raz z jednej, raz z drugiej strony, balansuje pomiędzy historycznym mitem poległych bohaterów obu krajów a namiętnym rozdrapywaniem ran. W treści skromnej, momentami przewlekłej, celowo powstrzymującej rozmach scen zbiorowych, wyławia z tłumu jednostki i ich zwyczajne historie. Stara się jednocześnie niwelować prosty podział na dobrych i złych (vide wstrząsający moment bezmyślnego morderstwa japońskiego jeńca przez amerykańskich żołnierzy). Widzimy więc sceny naiwnego „młodzieńczego” patriotyzmu wybudzonego z amerykańskiego snu i zmagania z zasadami honoru, który w obliczu klęski nakazuje odebrać sobie życie, by uniknąć hańby. W tle obrazy rozrywanych ciał i bezimiennej śmierci, dalekiej od heroizmu, stylizowanej na senny majak, w brunatnopłowych kolorach. Milczące oczekiwanie na własną egzekucję w podziemnych tunelach, połączone z patrzeniem na kolejnych umierających na dyzenterię, miesza się z próbami dezercji i uchylania od wykonania rozkazów. I nade wszystko, wszechobecna tęsknota za końcem wojny i rodzinami, czego dowodem listy z domu, noszone w kieszeniach munduru jak największe relikwie.

Ale jest w tych filmach jeszcze inny wymiar wojny. Ten trop buduje Eastwood, wykorzystując medialny fenomen słynnego zdjęcia szóstki żołnierzy, którzy na stosie żelastwa unoszą flagę Stanów Zjednoczonych. Gorzka refleksja nad fotografią, symbolem zwycięstwa nad japońskim imperium, pokazuje, że w blasku fleszy utrwala się to, co nieprawdziwe, choć bardzo krzepiące. Bohaterem uwiecznionym na kliszy można stać się przez przypadek, a prawdziwie heroiczne czyny, do których na Iwo Jimie dochodziło w każdej minucie, pozostaną niezauważone. Wojna jest produktem, jednym z wielu, na którym można zarobić, o którym myślimy przez pryzmat wiadomości TVN 24 czy CNN. Jesteśmy bezpiecznymi obserwatorami, mówi Eastwood, którym zdarza się ziewać, oglądając kolejne relacje, aby po chwili przełączyć kanał z poczuciem bezpieczeństwa własnego świata. Choć to banalna konkluzja, trudno wobec niej pozostać obojętnym. Przekaz w świecie ogarniętym chociażby obsesją tytułowej flagi gdzieś gubi znaczenie bohaterstwa, które można zmanipulować. Twarze wygięte w uśmiechu do okolicznościowych zdjęć mogą tylko udawać, że nie pamiętają o przeszłości, i z nonszalancją odpowiadać na pytania dziennikarzy. Wielkość obu obrazów to jednak myśl, że ocalenie życia, gdy wokół ginęli inni, szansa od losu, noszona z głębokim poczuciem niegodności wybrania, nie pozwala w dłuższej perspektywie udawać, że nic się nie stało. Wojna pozostaje w człowieku na zawsze. Amerykańskie tournée trójki marines, pod dyktando dowództwa szukającego finansowego zastrzyku dla dalszej kampanii, wzbudza wyrzuty sumienia o to, dlaczego właśnie żyją oni, a nie inni. Ta myśl pozostanie z nimi do końca życia.

Drugi akcent obu filmów, bardziej widoczny w japońskiej części dyptyku, to niezwykły humanitaryzm zachowań. Kultura bycia japońskich dowódców nijak nie przystaje do dekoracji, w jakiej przyszło się im znaleźć. Troska o dobro jeńców, wyczucie na strach podwładnych, ich desperacką wolę przeżycia silniejszą niż rozkaz i zdolną do największych upokorzeń byle żyć, to dowód na to, że nie można zapomnieć, kim się było przed wojną, swojego wychowania czy towarzyskiej ogłady, wrażliwości na piękno szczegółu (jak nienaganny porządek na biurku, nawet w warunkach polowych). To zderzenie dwóch potencjalności. Tej, która niesie w sobie uczucia ojcowskie do dzieci, pochyla się nad rannym, pojmuje, co znaczy głód i osamotnienie, i tej która zabiła wpierw siebie, a potem już z łatwością poniża swoich czy obcych podkomendnych, spycha do rowu słabych, bezwzględnie egzekwuje posłuszeństwo. Lekarstwem na zezwierzęcenie są tytułowe listy, pisane do najbliższych, o rzeczach błahych, pozornie nieistotnych. Listy nigdy niewysłane, niedostarczone z braku komunikacji. One są ratunkiem. List jest odsłonięciem przed drugim tego, czego byśmy się nie odważyli wyrazić słowami. Odkryciem siebie w przestrzeni najbardziej intymnej. Zachowaniem na przyszłość rzeczy najcenniejszych, jak pisał Jean Giutton.

Uniwersalizm reżyserskiego przesłania ujawnia się w możliwości podstawienia pod obie strony bitwy innych „zmiennych narodowych” i wydaje się, że nie zmieniłoby to wymowy obrazu. Bo to opowieść o nieznanych z imienia bohaterach, którzy nie wybrali swego losu, jedynie go zaakceptowali, nawet jeżeli znaczyło to akceptację walki. Mogli los odrzucić, ale to niczego by nie zmieniło, co najwyżej przyniosło hańbę. Analogia jest nam bliska. Znalazłem w Biuletynie Informacyjnym Powstania Warszawskiego, redagowanym przez Aleksandra Kamińskiego, słowa napisane w czasie tej samej wojny. Inny kontekst, a mimo to zaskakująco bliska narracja:

Walczyliśmy o sprawę najwyższą, o wartości w życiu Narodu największe. Zapłaciliśmy też największą cenę tej walki. Zapłaciliśmy ją bez wahań i ociągania (…). Jest ona olbrzymia w rachunku ludzkiego cierpienia, w rachunku ofiar ludzkiego życia, w rachunku strat materialnych i kulturalnych. (…) Walka jest ryzykiem, dlatego nie zawsze może kończyć się zwycięstwem.

Otóż, sugeruje reżyser Eastwood, w tragiczną lekcję wojny, jakichkolwiek czasów, wpisane jest największe ryzyko, ryzyko unicestwienia. Ono może nam towarzyszyć przez lata. Chodzi o to, by widzieć także w tragicznej ranie historii dane nam dziedzictwo. Takie, z którym nie zawsze trzeba się zgadzać, ale które warto przyjąć i przemyśleć. Że jest to jakaś zastana kultura i tradycja wydarzeń i ona wymaga nauczenia się, zdania sobie sprawy z jej ciężaru, który został przyniesiony, jak kawałek zaschniętej ziemi wytrząśniętej po latach z munduru. Bo w końcu i czas naszej obecności tu i teraz mija, a kontekst zachowań i chwil po latach zaciera się w pamięci. Zostawiamy swe ślady, by nie być zapomnianymi, i w pewnym sensie więcej nie możemy zrobić. Oby były śladami czegoś dobrego, pozytywnego. Aby pozostały po nas dzieła twórcze, a nie zniszczenie. Inaczej, by zamknąć Herbertem, będziemy biednymi utopistami, debiutantami historii, podpalaczami muzeów, likwidatorami przeszłości, podobni do szaleńców, którzy niszczą dzieła sztuki, bo nie mogą im wybaczyć ich spokoju, godności i chłodnego promieniowania.

Ciężar zaschniętej ziemi
Roman Bielecki OP

urodzony w 1977 r. – dominikanin, absolwent prawa KUL i teologii PAT, kaznodzieja i rekolekcjonista, od 2010 redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, były Prowincjalny Promotor Środków Społecznego Przekazu (2018-2022), autor wielu wywiadów, recenzji filmowych i literackich...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze