Przekleństwo telewizji
Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Wyczyść

Statystyczny Polak ogląda telewizję średnio przez 3 godziny 42 minuty dziennie. W skali roku o pół dnia dłużej niż Amerykanie…

Gdyby Pan Bóg raz jeszcze miał stwarzać świat, jakie argumenty by przywołał, żeby rozstrzygnąć o stworzeniu telewizji? Od czego by zaczął: czy od spojrzenia w głąb faveli Sao Paulo, gdzie w zbitych z falistej blachy domostwach telewizja jest jedyną alternatywą ulicy? Czy do przemoczonych styczniową wilgocią domków na Podlasiu, gdzie ów kolorowy kalejdoskop banału jest jedynym oknem na świat? A może zechciałby zajrzeć do dysertacji uczonych, którzy właśnie telewizję winią za upadek obyczajów, kryzys rodziny i erozję tradycji? Bo niesie wzorce tak różne od świata, który jeszcze trzydzieści lat temu zamykał się w bezpiecznym horyzoncie domu i ulicy, a jedynym kosmopolitycznym zagrożeniem były dla niego szmuglowane przez granice wyklęte książki i kolorowe gazety…

Miałby Bóg zatem dylemat. Musiałby nie tylko zadać wiele niełatwych pytań, ale i znaleźć na nie dobre odpowiedzi. Musiałby policzyć, ilu jest takich, którzy zastygają przed plastikowym pudłem z ruchomymi obrazkami na wiele godzin dziennie z uporem, z jakim nigdy nie chcieli klękać przed ołtarzem albo nie umieli skupiać się nad książką i gazetą. Czy wynoszą z tego więcej wzruszeń, dobra i pokory, czy też więcej arogancji, bezduszności i wyobcowania? Dla ilu stało się to sensem i radością życia? Dla ilu przekleństwem? Trudno dociec, jak zawsze w kwestii proporcji dobra i zła.

Jeśli wszelkie stworzenie ma służyć moralnemu dobru, to co zrobić z głupotą w telewizji, co z rozbuchaną erotyką, przemocą, gwałtownością? Czy służą dobru człowieka? A jeśli nie, to jak mogą być częścią stworzenia? Nie wchodząc głęboko w teologię, trzeba stwierdzić, że zło wywodzi się z zaprzeczenia woli boskiej. Zaprzeczenie wynika z wolnej woli człowieka. Czyżby zatem to, co złe w telewizji, miało swoje źródło w złych skłonnościach człowieka w koniunkcji ze sferą jego wolności? Czyżby więc wolność i tu niosła groźną przestrzeń dla zła?

Co może boleć w telewizji najmocniej? Bezwzględna statystyka…

…świadomość, że telewizja zajmuje w naszym świecie więcej miejsca, niż mamy na miłość, lekturę i myślenie. Przeciętny Amerykanin ogląda ją bez przerwy przez 56 dni w roku. Jeszcze niedawno takie dane wprawiały Polaka w osłupienie. To przecież – przy założeniu, że śpimy nie mniej niż 8 godzin – niemal jedna czwarta naszego życia. To ponad 3 godziny 40 minut na dobę. A gdzie praca, spacery, rozmowy z dziećmi? Jeszcze dziś ogarnia nas na to pusty śmiech. Ale zamienia się on w przerażenie, gdy sięgamy do analogicznej statystyki w Polsce. Z wynikiem 3 godziny 42 minuty dziennie oglądamy telewizję w skali roku o pół dnia dłużej niż Amerykanie…

Krzywe zwierciadło? Tak. A co w nim widzimy? Takich samych ludzi, jak tamci za oceanem, którzy jeszcze nie dawno byli dla nas niedobrym wzorcem konsumpcjonizmu. Do dziś wysyłamy sobie pocztą elektroniczną ich zdjęcia, otyłych do przesady, brzydkich, rozlazłych. Hej! Jesteśmy tacy sami. Że jeszcze jemy mniej chipsów, pijemy mniej piwa i coli? Tylko chwilowo.

Kto na tym cierpi? My sami, rodzina, dzieci, dla których brak czasu. Życie duchowe, intelekt, bo nie czytamy książek. W świecie telewizji giną oprócz szarych komórek również nasze muskuły, drętwieją ścięgna od ciągłego siedzenia na fotelu. Zamieniamy się w otłuszczone człowiecze bryły, a nie w nowego, medialnie wolnego człowieka.

Owe niemal cztery godziny oglądania telewizji, to nieprzeczytanie około czterdziestu stron książki, dwóch gazet, niewzięcie udziału w czterech mszach świętych i rezygnacja z dziesięciokilometrowego spaceru po lesie. Ile mogłyby przynieść wartości? Codziennie. Ilu nie przyniosły, bo wybraliśmy telewizję? Ale czy na pewno nie przyniosły?

Bądźmy uczciwi…

…wszak rozmawiamy w przytomności Boga. Podpowiadamy argumenty za bądź przeciw telewizji. Trochę więc dystansu do zbyt łatwych uogólnień. Zwykliśmy przykładać naszą miarę do całego świata. Innych ludzi postrzegamy jak odbicie nas samych w lustrach odległych cywilizacji i kultur. A jest przecież inaczej. Nie ma pełnej równoległości światów. To samo już za rogiem może mieć inne znaczenie.

Wracam do faveli Sao Paulo. Myślę o lepiankach na przedmieściach Johannesburga. O blokowiskach Władywostoku i milionach biedaków żyjących na trzcinowych łódkach w delcie Mekongu. To inni ludzie. W innym świecie. Do niedawna nic nas – prócz człowieczeństwa – nie łączyło. Dziś łączy nas telewizja.

Warto przypomnieć kilka prawd o tej części ludzkości; jest biedna. 70 proc. ludzkości to niebiali. Także 70 proc. to niechrześcijanie. Tyleż samo procent to analfabeci. Aż 80 proc. żyje w domach, do których opisu pasuje kategoria ubóstwa. Połowa ludzi cierpi na niedożywienie, a 500 mln codziennie zagląda w oczy widmo śmierci głodowej. Tylko 25 proc. miewa pełną lodówkę, ubranie, dach nad głową i miejsce do spania. Tylko 8 proc. ma parę złotych w portfelu i jakieś oszczędności. Tylko 1 proc. ma w domu komputer. I tyleż samo wyższe wykształcenie. Taki jest gatunek człowieczy na początku XXI wieku. Słabo – prawda?

I tymże ludziom dano telewizję. A gdyby było to dobro jeszcze bardziej nieosiągalne od komputera? Pieniędzy. Jedzenia. Jaka byłaby alternatywa? Praca? Żebractwo? Bo przecież nie kino, teatr i książki. W favelach Sao Paulo nie czyta się książek, nie chodzi do kina czy teatru. Tu alternatywą jest ulica, bandytyzm, narkotyki i włóczęgostwo. Telewizja staje się promykiem słońca. Z jej światłem jawi się inny świat. Ładniejszy, lepszy. Czy należy go potępiać? Czy wypada go zabierać?

Wszystkim, czyli też tej „gorszej” części ludzkości. Ustawmy ją w centrum. Pomyślmy o domach zbitych z blachy falistej, o lepiankach. O setkach tysięcy starszych i bezradnych ludzi żyjących na polskiej, rumuńskiej, rosyjskiej prowincji, dla których to właśnie telewizja jest jedynym oknem na świat. Telewizja: pielęgniarka wartości, misjonarz innego życia, barw dla których warto żyć, bo co innego zostaje? Co – pisma Heideggera? Nie, pism Heideggera w favelach ani na podlaskiej prowincji się nie czytuje.

Jest zatem telewizja oknem na świat…

…jedynym strumyczkiem informacji o innej rzeczywistości. Ścieżką, po której podążają ludzie niosący kaganek. Kaganek czego? Nadziei? Na pewno. Radości? Bezsprzecznie. Wiedzy? Tu tkwi sedno rzeczy. Wiedzę wszakże w naszym świecie ubóstwiliśmy. Wydaje się ważniejsza od cienia radości bezzębnego analfabety z brazylijskich faveli. Czy telewizja daje wiedzę?

Jeśli tak, to schematyczną. To wiedza sensu largo. Ani encyklopedyczna, ani systematyczna. Operująca w znacznie większym stopniu treścią obrazu niż sensem słowa. A więc powierzchowna, niedoskonała, upośledzona. Czy taka wiedza nie szkodzi poznaniu, czy nie stoi w poprzek wyzwaniom edukacji pokoleń?

Oto, po pierwsze, telewizja zamiast wiedzy niesie informację o nowym, uniwersalnym standardzie społecznym. Powiedzmy, że ten standard jest z Ameryki lub z zamożnej Europy. Zatem dzięki telewizji nie poznajemy twórczo świata, tylko uzyskujemy możliwość nałożenia na własną rzeczywistość amerykańskiego bądź europejskiego cliché. Konfrontacja może być dramatyczna. Najczęściej na niekorzyść rzeczywistości „tu i teraz”, na Podlasiu, w delcie Mekongu czy w okolicach władywostockiego blokowiska.

Oto telewidz z przykrością odkrywa, że świat w telewizji jest ładniejszy i godniejszy od tego, co wokół. Staje się on jego światem odniesienia, i to bez, co ważne, stosownej erraty, że to tylko czyjaś wizja, świat sztuczny, nieprawdziwy. Zatem fundujemy telewidzowi swoistą traumę, dajemy mu świat zastępczy, który nie jest ani światem realnym, ani na wyciągnięcie ręki. Poza tym jest on migotliwy, wielokanałowy, rozdygotany. Przestajemy go odbierać linearnie. Co chwila zmieniamy kanały. Przestaje się liczyć głębsza treść, liczą się obrazki. Operujące jak plakat – skrótem, nieniosące istotnej wiedzy. Czyżby więc fałszywe?

Tak, fałszywe. Ale przecież nie bardziej niż te, które ofiarowała nam literatura i kino. Pewnie to media uczące bardziej po kolei. Błąd! Informujące bardziej po kolei. Bo jaka nauka płynie z literatury brukowej, kina sensacji, pornografii, której telewizja przecież nie wymyśliła, a pokazuje z dużo większym zażenowaniem, niż pisał ją Henry Miller i setki autorów przed nim i po nim. Kino? Sztuka rzekomo wysoka. Niby dlaczego? Bo tak chciał Lenin? Bo ważne dla mas? Nie chcemy pamiętać, że wszelkie granice obyczajowości przekroczono właśnie w kinie. To ono w największym stopniu przejęło od literatury ową przedziwną potrzebę flirtu ze złem. Telewizja jest tu przyzwoitą ubogą kuzynką. Bez większych aspiracji i ambicji.

Telewizja nie jest dla czystej wiedzy…

…jeśli czegoś chce uczyć, to chwała jej za to. Wypada być szczęśliwym, że niekiedy bierze na siebie obowiązki. Jednak nigdy nie usatysfakcjonuje wrażliwej umysłowości intelektualisty, natura tego przekazu jest bowiem od niej różna. Jego schematyzm. Skrótowość. Odejście od słowa na rzecz obrazu („homo literratus jest zastępowany przez homo videns, ikonosfera wypiera logosferę” – powiadają filozofowie). I intelektualista to wie. I nie ma pretensji. Ale ma je inteligent znad Wisły czy Sekwany. Inteligent, a więc ktoś, kto sądzi, że rządzi nim wyższa racja umysłowa i moralna. Jak sto lat temu, jak w komunizmie. Inteligent wpatruje się w ekran telewizora i szuka tam wiedzy. Dlaczego nie szuka jej w książce? Bo tak mu łatwiej i przyjemniej i może psioczyć, że telewizja nie niesie kaganka.

Mam w zanadrzu dwie prawdy o inteligencie. Po pierwsze: gdyby nie żył telewizją, to by na nią nie psioczył. Jako odbiorca nie różni się od analfabety z faveli niczym poza reakcją. O ile ten z faveli zastyga przed ekranem z rozdziawioną z uwielbienia buzią i z tą samą miną idzie spać, o tyle inteligent narzeka na poziom, kpi, wyszydza i nie lubi. Po drugie: badania wykazują, że inteligent nie zaniża średniej oglądania telewizji w naszym społeczeństwie. Ogląda dokładnie tyle samo, co wyszydzany przez niego przedstawiciel gawiedzi.

Oto wkraczamy w obszar królestwa schematyzmu…

…wyniesionego na ołtarze popularności. Bohaterowie telewizyjni. Kto się nimi staje?

Nikt w sposób oczywisty. Jak w literaturze. Jak w kinie. Telewizja to przecież nic innego, jak medium, czyli pośrednik. Daje pole różnym formom narracyjnym. Mniej lub bardziej tradycyjnym. Któż jest więc bohaterem? Ano bohaterem staje się twórca: ten, kto dany spektakl wymyślił, dał mu formę, panuje nad treścią.

Weźmy programy informacyjne. Czy centrum jest bohater relacjonowanych wydarzeń, czy może prezenter, a często tylko lektor, czyli człowiek, którego twarz legitymizuje program, ale który jest tylko „czytaczem” słów pisanych przez kogoś innego? Zatem może ich autor, wydawca? Tak mogłoby być w kulturze słowa, ale nie w kulturze obrazu. Homo videns zawsze kieruje się tym, co widzi. Wygrywa zatem lektor, choćby był tylko krzesłem.

Osobnym problemem jest, że ów lektor wyniesiony przez wybory homo videns na poziom gwiazdy, nagle zaczyna wierzyć, że jest kimś ważnym, zaczyna rozdawać role, pretendować do przywództwa. Nie ma kropli sceptycyzmu wobec samego siebie. A ludzie mu wierzą, bo ma „twarz”, bo jest sławny. W tle tego leży osobliwa prawda o tym, że telewizja kreuje bohaterów nie zawsze tej sławy godnych.

Bohaterowie filmu, serialu, teatru telewizji, to kwestia literatury. Wspomniane formy są tradycyjne, z pogranicza antycznych „trzech jedności”. Bohater jest punktem centralnym, jak na proscenium pierwszych teatrów. To osoba wybrana decyzją twórcy. Nadzwyczajna. I odpowiednio przygotowana zawodowo: mówiąca nienagannie i postępująca według matrycy didaskaliów. To zarazem bohater swoich czasów. Oddający ich ducha. Idący w ślad za obowiązującą modą. Typowy dla telewizyjnej przeciętności.

Problem zaczyna się wtedy, gdy do głosu dochodzi nowa forma i nowy typ wybrańców. Toczyłem przed laty niemal heroiczne boje, tłumacząc ideę reality show. Było to nowy typ telewizji, który kojarzył się z niedobrym obyczajem podglądactwa, ale w gruncie rzeczy nie był niczym innym, jak telenowelą, której wątki snute były na kanwie kreowanych na potrzeby show losów „zwykłych ludzi”. „Zwykli ludzie” – to klucz do pojęcia tej formy. Reality tym się różniło od dotychczasowej telewizji, że bohaterami czyniono zwykłych, wziętych z tłumu ludzi. Nie musieli być „odpowiedni”, przygotowani zawodowo, nienaganni. Ale też byli „wybrani” – podczas wielomiesięcznych castingów. Musieli się wpisywać w katalog społecznej typowości, a zarazem musieli gwarantować określone reakcje; przekonać reżysera, że na planie nie będą neutralni, że wejdą w konflikty, że stworzą show. Tacy ludzie tworzyli Big BrotheraBar. Tacy ludzie, niepatetyczni, nieheroiczni, stali się bohaterami telewizyjnej rzeczywistości początku XXI wieku. Byli idealnym przykładem everymana. Szaraka, który siedzi przed telewizorem, ale który też może trafić przed kamery.

Reality show istotnie zrewolucjonizował telewizję. Sięgnął do jej korzeni. Postawił znak równości między odbiorcą i nadawcą. Udowodnił, że w świetle rampy bogiem mediów może stać się każdy. Etos bohatera zrównał się ze światem banału. I taki już pozostanie.

Co nam jeszcze zostało? Zło…

…które rzekomo kreuje telewizja. Które przemyca do naszego życia w postaci nieskończonych fal agresji stygmatyzującej nasze dzieci.

Nie można dyskutować z faktami. Jest w telewizji agresja. Ale czy nie występuje przypadkiem w takich samych proporcjach, jak w życiu, w literaturze, kinie? A może te proporcje przemawiają na korzyść telewizji? Czyli jest jej mniej, niż chcielibyśmy widzieć? Przeprowadźmy pewien eksperyment intelektualny.

Zastanówmy się, czy nasz dzisiejszy świat jest gorszy niż za czasów Aleksandra, Czyngis–Chana, Hitlera i Mussoliniego, Stalina czy grupy Bader Meinhoff, o których trudno powiedzieć, że byli dziećmi telewizji. Trzeźwy osąd podpowiada, że tamte czasy były dostatecznie brutalne bez telewizji. Zdominowana przez nią rzeczywistość końca XX i początku XXI wieku na pewno nie jest gorsza. Zatem może nie do końca telewizja jest nośnikiem agresji, bo gdyby tak było, to współcześnie powinna się toczyć wojna wszystkich przeciwko wszystkim, a tak się nie dzieje.

W telewizji – jak w dramacie greckim, w średniowiecznych poematach, u Szekspira czy w romantyzmie – zła jest tyle, ile chcą autorzy, ile przebija się przez okna poznania. Jak to bywa w każdym kolejnym theatrum mundi – teatrze rzeczywistości. Bo telewizja nie jest niczym innym. Odbija rzeczywistość w jej proporcjach i subtelnościach, w odpowiednim akcentowaniu dobra i zła, w sile i słabościach, w dniu współczesnym, przeszłym i przyszłym. Czy przez to mamy ją nienawidzić, kochać lub nią gardzić? To tylko lustro…

…wpisane głęboko w sens współczesnego porządku, także prawnego…

Telewizja, jak żadne inne medium, jest wpleciona w system ograniczeń instytucjonalnych i prawnych. Strzegą jej nie tylko prawo, ale i instytucje powołane do jej kontroli. W Polsce to Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Czy jest dostatecznie skuteczna, to inna historia. Ważne jest, że istnieje i korzysta ze swoich dużych kompetencji. Ani rynek prasowy, ani książkowy, ani sfera dystrybucji filmu, a tym bardziej Internetu takich ograniczeń nie ma. Jest jeszcze jeden, nie do końca uświadamiany przez krytyków telewizji mechanizm: samokontrola wynikająca z potrzeby dostosowywania treści do przeciętnego gustu i norm odbiorcy. To działanie w obszarze tzw. mainstream – nadawca, by zapewnić odbiór przekazu przez przeciętnego odbiorcę, obcina ekstrema obyczajowe, estetyczne i moralne, doskonale wiedząc, że zawężą one krąg odbiorców. Nazbyt ostentacyjne łamanie tabu powoduje, że krąg odbiorców przekazu kurczy się do grupy tylko tych, którzy tego potrzebują.

Kochać telewizję czy nienawidzić? A może spojrzeć na nią z perspektywy „szkiełka i oka”? Czy ma w sobie jakąś immanencję? Czy jest wrogiem człowieczeństwa? Czy Pan Bóg, powinien zamknąć jej czeluść przed ludzkim poznaniem? Czy bardziej buduje przestrzeń dla zła, czy dla dobra? Jest w niej przecież obecne jedno i drugie; zło równoważy dobro i odwrotnie. Nie ma dominanty. I nie ma prostego iunctim między złem i wolnością. W jej przestrzeni jest miejsce na wszelkie odcienie życia. Może po prostu wypada dbać, by dobra było więcej i byśmy umieli je dostrzegać, tam, gdzie stereotypy myślowe nie pozwalają go ujrzeć?

Drobny przykład. Miesiąc temu, w czasie debaty o mediach podczas Kongresu Obywatelskiego, starsza, podająca się za prawnika kobieta dziękowała telewizji, że przyjęła na siebie rolę edukowania społeczeństwa w dziedzinie prawa. Dostrzegła, że w czasach, gdy główny ciężar komunikowania wzięły na siebie media, telewizja potrafi uczyć, czym jest prawo, sprawiedliwość i jakie są skutki odstępstw od nich. Czy ta edukacja jest zawsze prostą dydaktyką? Nie, kreowanie tych postaw odbywa się zazwyczaj na marginesie, przez cichy, ale stanowczy ton przekazu w widowiskach publicystycznych, magazynach reporterskich, interwencyjnych, a nawet w fabule…

I tak można widzieć telewizję. W filmach z Bruce’em Willisem dostrzegać coś ponad propagowanie agresji i kultu przemocy. Cóż to jest to: „coś ponad”? Potwierdzenie podstawowych zasad? Ta odrobina dobrej satysfakcji, kiedy w finałowej scenie wygrywa prawo i sprawiedliwość? Jakoś łatwiej po takim finale żyć. Lepiej się stąpa po ziemi, jak przed laty, gdy wychodziło się z kina z westernów z Johnem Wayne’em.

Czy Bóg, gdyby raz jeszcze stwarzał świat, zechciałby stworzyć telewizję?

A może samo stawianie takiego pytania jest absurdalne? Czy telewizja powinna być przedmiotem refleksji twórczej Pana Boga? Nie wiem. Równie dobrze można by zapytać, czy Pan Bóg powinien autoryzować stworzenie komputera?

Czy nie przerzucamy na przedmioty naszej odpowiedzialności? Czy w ten sposób nie próbujemy się uwolnić od problemów, które dotyczyć powinny nas i nikogo innego? I czy zło nie jest tylko kwestią wnętrza człowieka, a nie tego, co pośrednio niesie przekaz literatury, kina, telewizji?

Zawsze odpowiem – nie wiem. Nie znam odpowiedzi na większość z tych pytań. Ale – po wszystkim, co tu napisałem – jedną mam pewność. Wychowajmy lepszego człowieka, a będziemy mieli lepszą telewizję.

Przekleństwo telewizji
Bogusław Chrabota

urodzony 30 grudnia 1964 r. w Krakowie – absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego, prawnik i politolog, dziennikarz telewizyjny (dyrektor anteny i redaktor naczelny Telewizji Polsat) i prasowy, a także publicysta i pisarz, felietonista....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze