Trwa polski upał. Ten bezkarny, nieskażony pierwszym przeczuciem jesieni – można go trwonić, uznawać za oczywistość, westchnąć, ponarzekać. Uff, jak gorąco. Duchota. Siadam na trawie wysuszonej na pieprz. Pies kładzie się dalej, w cieniu. Gapimy się. Na pana Marka i tego drugiego, którego imienia nie znam – zawsze chodzi w zielonych roboczych ogrodniczkach. Marek, w przekrzywionej czapce z daszkiem, kuca na czymś, co przypomina małe molo, i maluje wymienione wczoraj deski. Rudawa bejca odróżnia się od ciemnego, przetrawionego listopadowymi deszczami i marcowymi roztopami drewna, ale za rok nie będzie znać, które nowe, a które stare. Ten drugi pan myje podstawę mola – ma do tego maszynę, która wypluwa wodę pod ciśnieniem. Jęzor wypłukuje spomiędzy desek wysuszone liście, obłe kamyki, zagubione monety i patyki. Pies jest zadowolony – tyle zabawek!
Miarowe ruchy strumienia wody, klarowny rytm, czynność powtarzana aż do uzyskania czystości. Marek też trzyma puls – miarowo gładzi deski maczanym w bejcy pędzlem. W ich ruchach jest ukojenie i zaspokojenie – potrzeba natychmiast odnajduje swój sens, deska jest coraz bardziej ruda, molo coraz czystsze. Nie ma wątpliwości, nie ma trudu – intencja i efekt są jednoczesne
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń