Wielki nieobecny?
fot. caleb george / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 opinie
Wyczyść

Pierwsi wyznawcy Chrystusa nie byli nazywani chrześcijanami, ale właśnie „zwolennikami nowej drogi”. Bo szli. My dzisiaj w Kościele jesteśmy często zwolennikami siedzenia.

Dominik Jarczewski OP: Mamy rozmawiać o Duchu Świętym. Ale tak właściwie to o Kim?

Adrian Galbas SAC: O jednej z Osób Trójcy Świętej, która jest współistotna Ojcu i Synowi i o której mówimy w Credo, że jest Panem i Ożywicielem, czyli jest Bogiem. I to Bogiem, który działa w bardzo konkretny sposób: daje życie.

W jaki sposób? O jakie życie tu chodzi?

O życie w najpełniejszym znaczeniu. Życie człowieka w jego pierwotnym powołaniu, czyli w jego ukierunkowaniu na Boga. Bo to jest nasze powołanie: wyszliśmy od Boga i do Boga zmierzamy.

To znaczy, że bez Ducha Świętego nie jesteśmy ukierunkowani na Boga?

Bez Ducha Świętego jesteśmy trochę podobni do żeglarza, który dobrze sobie radzi ze sterami, potrafi przeciwstawiać się sztormom, świetnie i szybko płynie, tylko im dłużej płynie, tym bardziej oddala się od celu swojej wędrówki. Bo nie wie, dokąd płynie. Duch Święty jest tym, który ukazuje nam jasny cel życia.

Ducha Świętego każdy z nas otrzymał już w czasie chrztu. To po co jeszcze dublować to w bierzmowaniu?

Chrzest, Eucharystia i bierzmowanie to trzy sakramenty tzw. inicjacji chrześcijańskiej. Kościoły wschodnie nie rozdzielają ich – praktyka zachodnia tak. Nie chodzi tu jednak o przeciwstawianie ich sobie. Bierzmowanie jest pogłębieniem, udrożnieniem tego, co dokonało się w czasie chrztu. To jest trochę tak, jakby przyjechała wielka koparka i przejechała się po korycie, które łączy nas z Bogiem i przez które przepływa moc Ducha Świętego – już od chrztu. Te sakramenty są spójne teologicznie, ale rozdzielone w czasie. Bo mija trochę naszej historii. Jesteśmy bogatsi o doświadczenia.

Ten bagaż doświadczeń odgrywa jakąś szczególną rolę przy bierzmowaniu?

Doświadczenie to jedno. Ale ważne jest też, że sakrament bierzmowania jest udzielany w momencie, kiedy ludzie są już w pełni świadomi swoich czynów i swoich wyborów. A więc kiedy samodzielnie podejmują decyzję, że chcą swoje życie związać z Chrystusem, że chcą być w pełni zintegrowani ze wspólnotą Kościoła, do której przez chrzest należą. Chcą być aktywnymi członkami tej wspólnoty, podejmować zadania i cele, które Kościół przed nimi stawia, chcą być świadkami. A więc spełnia się to wszystko, do czego zobowiązali się de facto w sakramencie chrztu świętego, jednak teraz jest to ich osobista, świadoma i wolna decyzja.

Chcą podejmować zadania, chcą być świadkami… a bywa tak, że po prostu cała klasa przystępuje do bierzmowania albo rodzice kazali…

Mówimy o dwóch różnych sprawach. Z jednej strony o tym, co kryje w sobie sakrament bierzmowania, z drugiej – o praktyce, z którą mamy do czynienia w Polsce. Są kraje, w których do bierzmowania nie przystępuje się tak masowo. Może byłoby lepiej, gdyby ten sakrament był bardziej elitarny. Żeby był dla tych, którzy nie chcą stać w Kościele na wycieraczce, którym nie wystarcza bycie biernym uczestnikiem życia Kościoła. Z drugiej strony wiele jest takich historii, w których ktoś szedł do bierzmowania, „bo cała klasa szła”, a po latach pozwolił łasce tego sakramentu zadziałać z całą mocą i z chrześcijanina w letargu stał się żywym świadkiem Chrystusa.

Sakrament wydaje się czymś, przynajmniej w swej oprawie, niezwykle sztywnym. Przyjeżdża biskup, a zatem: delegacja z kwiatami, powitania, podziękowania, formułki, które wszyscy chórem powtarzają…

To nie są istotne elementy.

Ale są obecne. A z drugiej strony mamy grupy charyzmatyczne, modlitwy wielbienia, uzdrowienia, gdzie króluje spontaniczność i radosna twórczość. I tu Duch Święty, i tam. Jakoś trudno połączyć ze sobą te dwie rzeczywistości…

Nie widzę tu żadnej kolizji. Duch Święty działa i w charyzmatach, i w sakramentach. To działanie w charyzmatach jest, powiedzmy, bardziej spontaniczne, bardziej wolne. W sakramentach jest bardziej uporządkowane, poddane jurysdykcji Kościoła, porządkowi liturgii. Dlatego raczej mówiłbym o wzajemnym uzupełnianiu się. Charyzmat jest darem Ducha Świętego danym jednostce dla wzbogacenia wspólnoty. Natomiast sakrament jest darem Ducha Świętego danym wspólnocie w celu wzbogacenia jednostek. Pokazuje to wszechmoc Ducha Świętego, który może działać i tak, i tak, i to wciąż będzie działanie tego samego Ducha Świętego. I takie samo działanie. Czyli działanie prowadzące do ożywiania.

Ale spektakularne działanie wydaje się dużo bardziej fascynujące.

Zawsze bardziej ekscytujące wydają się nam rzeczy sensacyjne i emocjonalne niż te ubogie, skromne i proste. Ale to nie znaczy, że te drugie są mniej wartościowe.

Powiedziałem: „fascynujące”, ale dla wielu też – obce. Takie zaśnięcie w Duchu, stracenie kontroli nad sobą może niepokoić.

To są charyzmaty rzeczywiście spektakularne, ale nie najważniejsze. Kiedy święty Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian wylicza charyzmaty, to owszem pojawia się tam dar mówienia językami, tłumaczenia języków, dar uzdrawiania i czynienia cudów, ale jednak na końcu apostoł mówi, że największym charyzmatem jest miłość. Miłość, bez której wszystkie inne są bezpodstawne. Lepiej nie mieć wszystkich pozostałych, jeśli by zabrakło miłości. A z drugiej strony, jeśli jestem otwarty na charyzmat miłości, to mogę nie mieć pozostałych charyzmatów, ponieważ ten jeden gwarantuje mi dojrzałe i pełne życie. I chodzi tu o taką miłość, o której mówił Chrystus podczas ostatniej wieczerzy: „Miłujcie się wzajemnie!”, ale nie powtarzał przy tym przykazania Starego Testamentu: „jak siebie samego”, przykazania wspaniałego, ale niedoskonałego. Bo wiemy, że siebie samego można kochać źle. Chrystus mówi: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” (J 13,34). A Chrystus miłuje poprzez ofiarę. Miarą miłości Chrystusa jest gotowość do ofiary.

Ale czy my jesteśmy do takiej miłości zdolni?

Nie. Dlatego potrzebujemy wsparcia. Dlatego potrzebujemy Ducha Świętego. Otrzymujemy dar Ducha Świętego, żebyśmy byli zdolni kochać tak jak Chrystus, czyli żebyśmy byli zdolni do ofiary. Żebyśmy byli w stanie postawić kogoś wyżej niż siebie. Żebyśmy byli gotowi przekreślić siebie dla dobra tej drugiej osoby. To jest charyzmat miłości. Jego przeciwieństwem, czyli darem złego ducha, jest skłonność do egoizmu: ja jestem w centrum, o mnie tylko chodzi. Jeśli miarą miłości jest ofiara, to miarą egoizmu jest zdolność wykorzystywania innych do swoich celów. I po to potrzebny jest mi dar Ducha Świętego, żebym potrafił poskramiać w sobie tendencje egoistyczne. Jeśli ten charyzmat otrzymam, to mogę sobie dać spokój z pozostałymi. Ale jeśli mówię pięknie językami, mam dar proroctwa, zasypiam w Duchu Świętym, a kiedy się budzę, jestem zimnym, wyrafinowanym egoistą, to coś tu nie gra.

Ale jak to? Duch Święty działałby tak wybiórczo?

To kwestia rozpoznania: czy rzeczywiście te moje spektakularne działania są inspirowane przez Ducha Świętego? Wszystko weryfikuje się w chwili, gdy gasną reflektory i przychodzi zwyczajne życie. Wtedy się okazuje, komu tak naprawdę daję się prowadzić: Duchowi Świętemu czy Jego przeciwnikowi.

Co to znaczy: „dać się prowadzić Duchowi Świętemu”?

To samo, co dać się prowadzić przewodnikowi, gdy się idzie w góry. Gdy ktoś jest chojrakiem, to widząc jakąś przeszkodę, powie: „To pryszcz, dam sobie radę”. Nie ma wprawdzie żadnej wiedzy na ten temat, nigdy tam nie był i nigdy się nie sprawdził w podobnych warunkach, ale myśli, że da sobie radę. Tymczasem ktoś mądry i pokorny powie: „Wygląda to ciężko. Ściany są bardzo strome, a polany – rzadkie. W związku z tym, jeśli jest ktoś, kto ten szlak przeszedł, kto ma kwalifikacje do bycia przewodnikiem, decyduję się na to, by iść za nim. Czyli gdy powie: stop, to stop. Gdy powie: idziemy, to idziemy”.

No dobrze. Mam dobrą wolę słuchania mojego Przewodnika, ale na co mi moje chęci, jeśli nie wiem, jak rozpoznać Jego głos?

Pojawia się on na wiele sposobów. Hans Urs von Balthasar pisał, że Duch Święty jest nieznany poza Słowem. Pierwszą przestrzenią postrzegania Ducha Świętego jest Słowo Boże. Bóg, w którego wierzymy, nie jest niemową, ale objawia się w swoim Słowie.

Ale to Słowo też poddaję pewnej interpretacji.

Przede wszystkim Słowo Boże interpretuje Kościół. Oczywiście mam bezpośredni dostęp do Słowa chociażby w Piśmie Świętym, ale jego wiarygodnym interpretatorem jest Kościół.

W środowiskach charyzmatycznych popularny jest zwyczaj otwierania po krótkiej modlitwie Biblii i odczytywania losowo wybranego zdania, które ma być właśnie takim natchnieniem Ducha Świętego.

Mogę na przykład otworzyć na fragmencie Psalmu 14 „Nie ma Boga”…

Albo „Judasz powiesił się”.

Interpretowanie Słowa Bożego poza kontekstem oraz bez odpowiedniego aparatu jest po prostu niebezpieczne. A gdy ktoś jeszcze w ten sposób nie tylko interpretuje słowo dla siebie, ale i dla innych, to może być wręcz zagrożeniem dla czyjejś wiary.

Wracając do słuchania Ducha Świętego. Wspomniałem o Słowie Bożym. Na drugim miejscu wymieniłbym nauczanie Kościoła. Bo Duch Święty działa także w doktrynie Kościoła. Dlatego Benedykt XVI, publikując YouCat, napisał we wstępie: „Musicie wiedzieć, w co wierzycie”. Nie napisał, że dobrze by było, gdybyście coś wiedzieli, ale: „Musicie wiedzieć”. I to, że my tak często nie znamy swojej wiary, że wniebowzięcie myli nam się z wniebowstąpieniem, a Trójca Święta to Jezus, Maryja i święty Józef, jest czymś bardzo niebezpiecznym.

Duch Święty mówi także poprzez głos dobrze uformowanego sumienia. W sekwencji do Ducha Świętego śpiewamy, że Duch jest światłością sumień. Zatem jeśli słucham swojego sumienia, jeśli zaglądam do tego mojego wewnętrznego sanktuarium, jest nadzieja, że kieruje mną Duch Święty. Jestem wtedy spokojny i bezpieczny.

Poza tym znaki czasu. To też może być głos Ducha Bożego. Co Bóg chce mi powiedzieć przez to konkretne wydarzenie? Co to znaczy, że ktoś nagle zachorował, że straciłem pracę, że dwa samoloty uderzyły w nowojorskie wieżowce?

Jednak nie zawsze uda mi się znaleźć odpowiedź na takie pytania. Uporczywym doszukiwaniem się sensu można się zadręczyć.

Dlatego wielkim błogosławieństwem jest to, że żyjemy w konkretnej wspólnocie, mamy Kościół, współbraci, współsiostry. Mam prawo, a nawet obowiązek korzystać z ich pomocy.

Jezus, żegnając się z uczniami, mówi, że zostawi im Ducha Świętego, który ich pouczy o wszystkim. To znaczy: o czym?

Jezus mówi, że Duch doprowadzi apostołów do całej prawdy. Nie chodzi tu o prawdę jako zgodność rzeczy z myślą. Chodzi o Prawdę, którą jest Chrystus. Dopiero po zesłaniu Ducha Świętego uczniowie zrozumieli całą naukę Chrystusa, również to, kim On jest. Dotąd rozumieli tylko część prawdy, bo przyjęcie pełnej prawdy przekraczało ich możliwości. Takie działanie Ducha Świętego jest nam dziś bardzo potrzebne, bo nierzadko mamy pokusę, by przyjąć tylko część prawdy, tylko kawałek Ewangelii, interpretować ją dla swoich korzyści. Zamiast wołać jak Samuel: „Mów, Panie, bo sługa Twój słucha”, wolimy mówić: „Słuchaj, Panie, bo sługa Twój chce coś powiedzieć”. To nie jest poddanie się działaniu Ducha Świętego.

Zanim nadszedł dzień Pięćdziesiątnicy, Duch Święty nie działał?

Działał. Od pierwszej strony Pisma Świętego.

To chyba incognito. Ukrywał się gdzieś?

Oczywiście, że się ukrywał. Zawsze jest ukryty. Poznajemy Go tylko w symbolach. I to w symbolach wyrażających życie, takich jak ogień, wiatr czy woda.Proszę spojrzeć na początek Księgi Rodzaju. Nad ziemią jest chaos, bezład, pustkowie, a nad tym wszystkim unosi się Duch Boży, który nagle zaprowadza w tym wszystkim jakiś porządek. Mija w języku biblijnym sześć dni, kilka miliardów lat według danych naukowców, i pojawia się na tym świecie człowiek, który jest zwierzęciem, dopóki Bóg w niego nie tchnie swego Ducha, żeby stał się zdolny do dialogu z Nim. Mówimy w Credo, że Duch Święty „działał przez proroków”, a więc cały Stary Testament jest mową Ducha Świętego. W scenie zwiastowania też słyszymy słowa: „Duch Święty zstąpi na Ciebie”. Chrystus w Nazarecie mówi, że jest namaszczony Duchem Świętym. Wszystko, co czynił, było działaniem Ducha Świętego – aż po krzyż, aż po zmartwychwstanie, aż po Pięćdziesiątnicę. A dziś kontynuacją jest obecność Ducha Świętego w Mistycznym Ciele Chrystusa – czyli w Kościele.

W którym momencie Duch zostaje dany Kościołowi? Poza Pięćdziesiątnicą Jan Ewangelista wymienia jeszcze moment śmierci Jezusa („oddał Ducha”) i wieczór zmartwychwstania („Weźmijcie Ducha Świętego”).

Mówi się o kilku zesłaniach Ducha Świętego. W czasie ostatniej wieczerzy Jezus powiedział: „Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was” (J 16,7). Jezus odchodzi, umierając na krzyżu, aby w wieczór zmartwychwstania tchnąć w Apostołów Ducha Ożywiciela. I to, co na początku dokonuje się w sposób ukryty, po 50 dniach staje się czymś otwartym i jawnym. Niektórzy porównują te dwa zesłania Ducha Świętego do poczęcia i narodzin człowieka: pierwsze ukryte, drugie – widoczne. I od razu widać też skutki. Piotr, który bał się w nocy jednej kobieciny, nie obawia się stanąć za dnia przed tysiącami mężczyzn i nie tylko powiedzieć: „Znam Go”, ale także odważnie głosić cały kerygmat. Jest gotowy pójść z tego powodu na śmierć.

W Dziejach Apostolskich czytamy, że Piotr odwiedza dom setnika Korneliusza i okazuje się, że tym jeszcze nieochrzczonym ludziom zostaje udzielony Duch Święty. To znaczy, że On działa również poza Kościołem?

Duch Święty jest całkowicie wolny w działaniu i w udzielaniu swoich łask. Nie można Mu stawiać żadnych granic. Oczywiście nie każdy odkrywa Jego działanie, to znaczy: nie każdy wie, że to, co robi, robi pod wpływem Ducha Świętego. Być może przyjdzie taki moment, jeszcze za życia tego człowieka, że to odkryje i ochrzci się, a być może stanie się to dopiero w momencie śmierci. Ciekawa jest tu nauka świętego Pawła o owocach Ducha Świętego zawarta w Liście do Galatów. Paweł wymienia wśród tych owoców na przykład uprzejmość, dobroć, opanowanie, cierpliwość, radość. Przecież do takich postaw zdolni są nie tylko katolicy.

W tym kontekście znamienne jest, że odrodzenie ruchu charyzmatycznego związane było ze wspólnotami protestanckimi, które w tamtym czasie przez Kościół katolicki traktowane były jako heretyckie.

Na szczęście mamy już ten etap za sobą. Dziś mówimy o wspólnotach, które są z nami w bliskiej więzi ze względu na wiarę w Jedynego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, natomiast drogę z Chrystusem i do Chrystusa widzimy inaczej. Nie mówimy o heretykach czy potępieńcach, tylko o braciach odłączonych. Ale rzeczywiście odrodzenie ruchu charyzmatycznego w Kościele katolickim i w pewnym sensie zwrócenie uwagi katolikom na Ducha Świętego miało związek ze wspólnotami protestanckimi. Jednak gdyby nie Sobór Watykański II i jego pneumatologia, to ruch charyzmatyczny prawdopodobnie nie zadomowiłby się tak bardzo w Kościele katolickim.

Może najważniejszym dokonaniem Ducha Świętego w tym odrodzeniu charyzmatycznym było przełamanie lodów i otwarcie na dialog.

Duch Święty powinien nas, katolików, inspirować do dialogu nie tylko z braćmi odłączonymi, ale i z niewierzącymi. Z naszej strony powinien to być pierwszy krok. To do nas, jak do apostołów, Jezus mówi: Idźcie! Wyjdźcie do innych! Spotkajcie się z nimi! Zobaczmy, że pierwsi chrześcijanie bardzo mocno usłyszeli wezwanie: Idźcie do innych! Synagoga była miejscem w pewnym sensie zamkniętym, przeznaczonym dla swoich, dla obrzezanych. Natomiast u początków Kościoła była przeciwna logika. Przecież pierwsi wyznawcy Chrystusa nie byli nazywani chrześcijanami, ale właśnie „zwolennikami nowej drogi”. Bo szli. My dzisiaj w Kościele jesteśmy często zwolennikami siedzenia. Tylko że siedzenie jeszcze nikogo nie zbawiło.

Jezus nazywa Ducha Świętego Pocieszycielem. Kojarzy mi się to z taką sentymentalną pobożnością. Czy rzeczywiście Duch Święty to taka poduszka, w którą mam wypłakać wszystkie moje smutki?

Pocieszenie, jakie daje Duch Święty, jest integralnie związane z nadzieją. Duch Święty jest jak gołębica nad arką Noego, która przynosi gałązkę oliwną – znak, że wody opadają i gdzieś jest już stały ląd. Duch Święty daje nadzieję w rozczarowaniach, strapieniach, nieszczęściach, kiedy człowiek ma ochotę powiedzieć: ze mnie już nic nie będzie, wszystko stracone. Duch Święty pokazuje wówczas, że wody nieszczęścia prędzej czy później opadną, że wprawdzie nie doszliśmy jeszcze do suchego lądu, ale już go widać. Najważniejszym pocieszeniem, jakiego dziś człowiek potrzebuje, jest nadzieja.

Duch Święty jest także Obrońcą. Przed czym, przed kim?

Przed chaosem, przed bezładem i bałaganem… Broni nas też przed ludzką niesprawiedliwością i podłością, gdy jesteśmy przez innych niesłusznie oskarżani. Jeśli jak biblijna Zuzanna nie mamy możliwości się obronić, wtedy przychodzi wewnętrzne pocieszenie: jesteś w porządku. Broni nas też wprost przed działaniami szatana, który w momencie grzechu próbuje nas upokorzyć, odbierając nam jakąkolwiek nadzieję na nawrócenie, na nowe życie z Chrystusem, wmawiając nam, że jesteśmy do niczego, że przegraliśmy życie i nie da się już tego naprawić. Duch Święty wtedy przychodzi i mówi: Nie jesteś do niczego. To jeszcze nie koniec. Duch Święty jest Tym, który na Sądzie Ostatecznym ubierze zieloną togę adwokata i będzie pokazywał jasne strony naszego życia.

Ale nie zawsze przyjdzie pocieszenie. To znaczy, że ktoś się za mało modli? Duch Święty się na niego obraził?

To niemożliwe, żeby się obraził. Nie jest aptekarzem, który wylicza nam miłość. Jest w nas nieskończenie zakochany. Owszem, zdarzają się takie stany rozpaczy, że nie można dostrzec Jego dyskretnego działania. Ale może to jest właśnie zadanie dla nas, członków Kościoła, by innym – tym przygnębionym – przynieść Ducha Świętego. Jeśli jestem członkiem Kościoła, jeśli prawdziwie otwieram się na działanie Ducha Świętego, to staram się zobaczyć mojego brata w rozpaczy. Może właśnie przez nas Duch Święty chce zadziałać. Może ja albo ty mamy być tą zieloną gałązką oliwną dla zrozpaczonej siostry czy zrozpaczonego brata. Powracamy znowu do tego, że najwspanialszym charyzmatem Ducha Świętego jest miłość. I warto każdy dzień zaczynać od takiej modlitwy: Duchu Święty, otwórz moje oczy, otwórz dzisiaj moje serce, żebym widział i rozpoznawał świat i osoby, które są wokół mnie, w taki sposób, w jaki Ty je widzisz. Posyłaj mnie do nich! Być może to jest dzisiaj moja misja. Chrystus mówi do apostołów: Idźcie na krańce ziemi! Jednak ziemia jest okrągła, więc może krańcem mojej ziemi jest akurat ta osoba, która jest w rozpaczy i siedzi obok mnie?

Wielki nieobecny?
abp Adrian Galbas SAC

ur. 26 stycznia 1968 roku w Bytomiu – ks. Adrian Józef Galbas – pallotyn, doktor teologii duchowości, prowincjał księży pallotynów w Poznaniu(2011–2019), biskup pomocniczy ełcki (2020–2021), arcybiskup koadiutor katowicki (2021-2023), metropolita katowicki (od czerwca 2023)....

Wielki nieobecny?
Dominik Jarczewski OP

urodzony w 1986 r. w Warszawie – dominikanin, duszpasterz, rekolekcjonista, doktor filozofii uniwersytetu Paris 1 Panthéon-Sorbonne, wykładowca Kolegium Filozoficzno-Teologicznego Dominikanów, stały współpracownik miesięcznika „W drodze”....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze