Parę lat temu – jeszcze przed pandemią i przed wojną – razem z nauczycielami naszej szkoły w Tomsku przyleciałem do Polski na bodajże dziesięciodniową służbową wycieczkę. Chodziło przede wszystkim o zapoznanie ich ze sposobem działania jezuickich szkół w Gdyni, Krakowie i Nowym Sączu, ale mieliśmy też jeden dzień na zwiedzanie Krakowa. Gdy już zobaczyliśmy Wawel, Skałkę, Rynek i Mariacki, spytałem, czy chcieliby zobaczyć, jak wygląda polski cmentarz, a gdy – nieco zdziwieni – przystali na moją propozycję, udaliśmy się na Rakowice. Mój chytry plan zakładał dwa cele: po pierwsze pokazać im dużą, uporządkowaną i zadbaną kwaterę żołnierzy radzieckich, zadając tym kłam sączonej w Rosji na okrągło propagandzie, że „Polacy masowo niszczą groby tych, którzy zginęli, wyzwalając Polskę od niemieckich faszystów”, a po drugie pokazać im, jak ładnie, a przede wszystkim jak godnie może wyglądać cmentarz. Bo to naprawdę nie jest to samo, co tu.
W związku z pochówkami przynajmniej kilkanaście razy w roku odwiedzam rosyjskie cmentarze na Syberii i zawsze wracam stamtąd chory. Owszem, tak jak w Polsce tu też są rzędy grobów, w których leżą zmarli ludzie, ale to nie są cmentarze dla ludzi. To są porośnięte chwastami miejsca przeznaczone do tego, żeby zakopać w nich ludzkie ciało. Najczęściej bez żadnego religijnego obrządku, bez modlitwy, bez szacunku, w bałaganie, w błocie, przy bylejakości i niechlujstwie odpowiadających za to p
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń