Suma niesprecyzowanych strachów
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 votes
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 45,52 PLN
Wyczyść

Bardzo irytują mnie opinie, że należałoby wyrugować wszelką przemoc z kryminałów czy gier komputerowych. Musimy jakoś kompensować brak tej przemocy w życiu publicznym. Gdzie mężczyźni mają pozbywać się testosteronu? Gdzie mają się wyżyć?

Anna Sosnowska: Jest pan miłośnikiem kryminałów?

Tomasz Szlendak: Nie.

Ale książki Eduardo Mendozy pan lubi?

Tak, tylko że to jest literatura innego typu. Mendoza pisze antykryminały zawierające głęboką warstwę socjopsychologiczną i robi to z cynicznym poczuciem humoru, które cenię. Tymczasem większość kryminałów jest pisana na poważnie. Tu się na przykład kłaniają powieści Henninga Mankella o komisarzu Wallanderze. One są piekielnie smutne, co mi się nie podoba, chociaż oczywiście większość jego rzeczy przeczytałem. Inne kryminały niebezpiecznie ocierają się o patos, którego też nie znoszę, i wtedy – zamiast potraktować na serio książkową śmierć – śmieję się z niej.

Kto w takim razie sięga po kryminały?

Ktoś, kto jest trochę znudzony życiem w społeczeństwie demokratycznym, w państwie bezpieczeństwa socjalnego, które nie wygląda jak dziewiętnastowieczna wiktoriańska Anglia. Kiedy tam weszło się w zaułek, człowiek stykał się z brudem, smrodem i mógł dostać w łeb. W naszym społeczeństwie nie ma takich wyzwań.

Jest nam za spokojnie?

Za nudno. Niech pani zajrzy do gazet lokalnych z długą tradycją, do krakowskiego „Dziennika Polskiego” czy do toruńskich „Nowości”. Tam poczytne miejsce zajmują kolumny opisujące prawdziwe zbrodnie. Tylko że teraz coraz rzadziej ktoś kogoś morduje, więc rozdmuchiwane są afery związane na przykład z jazdą bez biletu.

Nie mamy już takich bodźców w życiu, które by nas straszyły, więc trzeba sięgnąć do literatury jako pewnego rodzaju środka zastępczego. A tam straszy się nas złem, ale przychodzącym z zewnątrz. U Mankella imigranci i islam straszą bohaterów non stop.

Dlaczego ludzka natura nie przepada za świętym spokojem?

Życie ludzkie było przez długi czas wypełnione trudnościami, które dzisiaj są opisywane jedynie na poziomie literatury kryminalnej albo sensacyjnej. Nasi praprzodkowie musieli się zmagać na sawannie z całym szeregiem przeciwieństw i nie dożywali czterdziestki. Mało tego, nawet mężczyźni na przełomie XIX i XX stulecia nie dożywali tego wieku. Bardzo duża część z nich ginęła na wojnie albo w bójkach. Dla kobiet z kolei śmierć przy narodzinach czy śmierć małego dziecka były niemal czymś oczywistym, bo co drugie dziecko nie dożywało czwartego roku. To się zmieniło w momencie, kiedy upowszechniła się opieka zdrowotna, co nastąpiło grubo po II wojnie światowej.

Dziś brakuje nam wyzwań?

Tak, trochę tęsknimy za tym światem, bo jesteśmy maszynami przeznaczonymi raczej do akcji, a nie do nicnierobienia: leżenia na kanapie przed telewizorem. W dodatku facet na skuterze dostarcza nam pizzę. Nie tylko nie musimy czegoś zabić, by się najeść, ale nawet nie musimy nigdzie po to ubite jedzenie pójść.

Jedna z teorii mówi, że czytamy kryminały, bo szukamy potwierdzenia zasady: dobro zawsze zwycięża. Dziś tę teorię należy wysłać do lamusa?

Nie. Kiedyś był taki moment, że w filozofii społecznej i naukach społecznych zwyciężała teoria postmodernistyczna, która obwieszczała nastanie czasów pełnego relatywizmu: rzeczy uważane wcześniej za złe teraz są relatywne w zależności od okoliczności. Zgodnie z tą koncepcją swoje postaci buduje Marek Krajewski. Jego komisarz Popielski to bohater „rozmiękczony” – trochę dobry, trochę zły, potrafi być hiperaltruistą, ale i postąpić okropnie.

Dyskusje socjologów wywołały jednak dwa filmy, łamiące tę postmodernistyczną konwencję. Mówię o Braveheart i Gladiatorze. Ich sukces pokazał, że ludzie oczekują bohatera jednoznacznie pozytywnego, który w końcu „wklepie” tym naprawdę złym. Co więcej, samo zło w tych filmach nie jest jakieś rozmyte, tylko jest naprawdę złem. Nie ma w tych historiach również miejsca na roztrząsanie, czy przypadkiem kontekst społeczny nie zmusił kogoś do zostania bandytą.

Dlaczego tak zależy nam na tym, żeby złym bohaterom się oberwało?

Choć to brzmi stereotypowo, ludzie oczekują „wklepania” temu złu, któremu nie mogą – ze względu na różne okoliczności zewnętrzne czy strukturalne – „wklepać” w życiu. Na co dzień borykamy się z systemami abstrakcyjnymi, które są nie do ogarnięcia: systemem finansowym, gdzie jacyś trudno identyfikowalni faceci naciskają jakieś klawisze i tym naciskaniem mogą zrujnować moje oszczędności; albo systemem biurokratycznym, czyli nieprzeniknioną, wielką, rozbudowaną maszyną skutecznie ułatwiającą rozmywanie odpowiedzialności. Jestem, dajmy na to, przedsiębiorcą i przepisy w ramach tej biurokratycznej machiny są tak skonstruowane, że de facto każdy urzędnik skarbowy może mnie zniszczyć. Nie mam jak z tymi systemami dzisiaj walczyć.

Nie wiem, gdzie znaleźć winowajcę.

Dlatego w ramach moich doświadczeń popkulturalnych życzyłbym sobie, aby to zło było jasno sprecyzowane, żeby wyglądało i żeby zachowywało się jak zło, a potem oczekuję, że zostanie ono malowniczo, z jak najokrutniejszymi torturami, rozjechane.

Sięganie po kryminały to wyraz tęsknoty za precyzyjnym zlokalizowaniem i eliminacją zła?

Tak, ponieważ nie da się w abstrakcyjnych systemach, w których żyjemy, tego zła zlokalizować. Nie może pani odpłacić za swoją krzywdę finansową, gdy frank pójdzie do góry. To jest tęsknota za tym, żeby świat był prosty.

Czyli to działa tak: uciekam ze świata, którego nie ogarniam, w świat kryminału, w którym zaburzony początkowo porządek zostanie przywrócony. Wszystko kończy się happy endem, więc czytelnik czuje ukojenie. Tylko tyle?

Dla mnie to bardzo poważne zadanie kompensacyjne, dlatego że w kryminałach są łagodzone te wszystkie moje bolączki, z którymi nie radzę sobie w prawdziwym życiu.

Ale istnieje tutaj jeszcze kilka innych rodzajów uzasadnień i wyjaśnień. Kryminały, jak większość popkulturowych przekazów, są skonstruowane w taki sposób, by wypełniać podstawowe pragnienia i potrzeby nas jako istot ludzkich. Kiedy popatrzymy na strukturę tego gatunku, to znajdziemy tam praktycznie wszystko, co jest naszą naturą: m.in. adekwatną wymianę społeczną, altruizm odwzajemniony, oszustwo, zjawiska radykalnie zaburzające życie grupy, z którymi ta grupa musi sobie radzić za pomocą radykalnych środków. Kryminały są też pełne seksu czy relacji damsko-męskich. Ponieważ tę literaturę czytają kobiety, w książce trzeba opisać o wiele więcej niż techniczne szczegóły zbrodni i równie techniczne szczegóły dojścia do sprawcy.

Ale kryminały raczej nam się kojarzą z męską literaturą.

Nie, większość kryminałów, tak jak w ogóle książek, czytają kobiety. Dlatego wszystkie poważne kryminały mają wątki romansowe i są to zazwyczaj romanse zaburzone. Fabuła pozbawiona relacji emocjonalnych czy kobiecych postaci zostanie odrzucona przez czytelniczki, bo taki świat ich nie interesuje.

Jak w takim razie kobiety radzą sobie z niekiedy bardzo brutalnymi opisami zbrodni?

Kobiety potrafią być niezwykle okrutne. Jeśli zapytałaby pani, jaką krzywdę zrobiłby mężczyzna, a jaką kobieta osobom, które dopuszczają się pedofilii czy dzieciobójstwa, to kobiety przejawiają feerie niezwykle nieromantycznych pomysłów: od wbijania na pal do kastrowania za pomocą drewnianej piły, oczywiście wykonywane publicznie. Kobiety bywają naprawdę złe. Przypuszczam, że jest duża część kobiet, które czerpią przyjemność z tego rodzaju literatury. I spora część, która w ramach różnic indywidualnych nie trawi takich lektur. Ale musi istnieć jakiś wentyl bezpieczeństwa.

Czyli?

Bardzo irytują mnie opinie, że należałoby wyrugować wszelką przemoc z kryminałów czy gier komputerowych. Musimy jakoś kompensować brak tej przemocy w życiu publicznym. Gdzie mężczyźni mają pozbywać się testosteronu? Gdzie mają się wyżyć? Mogą sobie pomordować jakieś potwory, grając w „Diablo”. Nie wyobrażała sobie pani czasem, że obdziera ze skóry urzędnika, który wyrządził pani krzywdę, albo że piłą mechaniczną obcina mu pani najpierw ręce, potem, nogi, a na końcu łeb?

Nie, ale pewnie dlatego, że nie chcę sobie tego wyobrażać.

Czyli ma pani kontrolę nad sobą, ale ludzie raczej tak się nie kontrolują. Przyznam, że w sytuacjach mocno stresowych tego rodzaju myśli sprawiają mi ulgę. Być może także tę potrzebę zaspokajają kryminały: sam bym powyrzynał tych złych, ale dobrze, że ktoś to robi za mnie.

Tak myśli czytelnik. A autor? „Chętnie bym kogoś powyrzynał, ale mi nie wolno, więc chociaż to sobie opiszę”?

Jest pewien błąd w tezie głoszącej, że ludzie w swojej pracy zawodowej zajmują się wszystkim, z czym sobie nie radzą we własnym życiu. Myślimy tak często chociażby o psychologach, co jest błędem. Ja spotykam takich, którzy sobie radzą, i takich, którzy sobie nie radzą. Wydaje mi się, że bardzo podobnie jest z pisarzami. Spora część z nich przelewa swoje frustracje i potrzeby – na przykład potrzebę mordowania – na papier.

Da się „rozszyfrować” autora na podstawie jego książek?

Trochę się da. O Marku Krajewskim można powiedzieć, że bardzo lubi wyszukane ciuchy i jeszcze bardziej wyszukane posiłki.

Dlaczego pan go tak chętnie czyta?

Warstwa fabularna jego powieści kryminalnych raczej mnie bawi, ponieważ mniej więcej w połowie wiem, jak to wszystko zostało poukładane. A lubię czytać Krajewskiego, bo on się skupia na tym, że bohater idzie np. do restauracji. I czytelnik dostaje informację, co on przy tej okazji odczuwa albo o czym rozmawia. W tych dialogach i opisach pojawiają się niuanse bardzo ciekawe dla socjologa. Krajewski wszystko opisuje intensywnie – i przeżycia, i zachowania w sferze obyczajowej, i mordowanie. Nie można, tak jak za Sherlocka Holmesa czy w kryminałach z lat 30., zakrywać zbrodni woalką. Ma pani już tyle doświadczeń jako czytelnik – krwi, wyrzynania, różnych interesujących sposobów na pozbawienie kogoś życia, że autor musi przekroczyć kolejną barierę. To jest po prostu reguła popkulturowa – reguła eskalacji. I Krajewski trochę wpada w tę pułapkę.

Opisując na przykład w Eryniach z makabrycznymi detalami morderstwo popełnione na małym chłopcu.

Tabu pedofilii czy morderstw na dzieciach jest właściwie ostatnim bastionem moralnym, który w naszej kulturze przetrwał. Jeśli chce się grać na emocjach czytelnika, to trzeba mordować dziecko.

Kiedyś w tej eskalacji dojdziemy do ściany. I co się wtedy wydarzy? Historia zatoczy koło?

I wrócimy do niewinności? Do opisów w stylu: zabił i koniec? Nie liczyłbym na to. Eskalacja się nie skończy, bo przemoc jest jakoś wkomponowana w naszą naturę. Tyle, że nasz typ społeczeństwa trochę to spycha, łagodzi.

W grę wchodzi kłopot pewnej niszowości tego rodzaju opisów. I pornografia seksualna, i pornografia przemocy to są pewne nisze, w które się przenosimy. Proszę zwrócić uwagę, że jest tej pornografii seksualnej, przekraczającej wszystkie możliwe bariery, pełno. Codziennie połowa kliknięć w internecie to wejścia na strony pornograficzne. A jednak to zjawisko istnieje na marginesie, bo liczni użytkownicy się tego wstydzą.

Jaki to ma związek z przemocą?

Analogia przemocy z pornografią jest taka, że ta przemoc coraz bardziej radykalna, zawarta w różnych formach popkulturowych, jest schowana w walizce w ciemnym pawlaczu. To rodzaj wstydliwej przyjemności, którą odczuwamy, ale trzymamy ją na wodzy. Naczytamy się o wyrzynaniu, pozabijamy w grach, ale to nie ma jednak przełożenia na rzeczywistość.

 

Nie popycha nas to do złych czynów?

Pewnie u niektórych osób socjopatycznie upośledzonych może to powodować, że przestępstwa, które popełniają, będą bardziej malownicze. Ale i bez tych bodźców popełniliby to przestępstwo. Tak wykazują badania.

Skoro ta eskalacja przemocy jest nie do zatrzymania, skąd popularność kryminalnej klasyki? Powieści Agaty Christie ciągle świetnie się sprzedają.

Myślę, że ten powrót wynika z tęsknoty za elegancją. Tam też są przestępstwa, ale nie ma zbytecznego chaosu informacyjnego, zawartego w kryminałach pisanych przez dziennikarzy. Klasycy kryminału dążyli do elegancji wywodu i elegancji struktury. I chyba to ich umiłowanie porządku decyduje o tym, że ludzie wracają do tej literatury.

Zgadza się pan z opinią, że powieść kryminalna to najlepszy gatunek na XXI wiek, bo rzeczywistość jest coraz bardziej skomplikowana, a kryminały polegają przecież na rozwiązywaniu zagadek?

Zgadzam się z jedną rzeczą: kryminały są ilustracją sumy niesprecyzowanych strachów, które możemy spotkać w społeczeństwie w XXI wieku. To dobrze widać u Mankella. Człowiek jest tam marionetką pośród sił, nad którymi nie może zapanować. Chociaż nie powiedziałbym, że kryminały opisują cały nasz świat w XXI wieku i jego komplikacje.

A uczą nas rozwiązywania zagadek w prawdziwym życiu?

Trzeba by zrobić jakieś badania. Socjolog powie tak: doświadczenie uczy, że doświadczenie niczego nie uczy. Znam na przykład parę osób, które kiepsko sobie radzą z życiem i rozwiązywaniem najbanalniejszych życiowych zagadek, na przykład kto ich obmawia za plecami i kto odpowiada za brak ich awansu. Tymczasem świetnie radzą sobie z rozwiązywaniem zagadek książkowych. Tak więc jedno z drugim raczej nie ma nic wspólnego, chociaż czytanie dobrych kryminałów na pewno kształci umysł, a nawet zaryzykowałbym tezę, że przedłuża sprawność umysłową.

Co jest ważniejsze we współczesnych kryminałach: zagadka czy tło społeczne?

Jeśli chodzi o zagadki, to tutaj doszliśmy do ściany. W kryminałach chodzi głównie o morderstwa, a ta śmierć jest zadawana z jakiegoś konkretnego powodu. Pulę tych powodów mamy dość ograniczoną: zawiedzione ambicje, interesy finansowe i rodzinne, ochrona krewnych, interesy seksualne. Widzi więc pani, że składników tego kryminalnego koktajlu jest bardzo niewiele i wszystko zależy od mieszania. Ale ile sposobów mieszania można wymyślić? No to trzeba wykombinować coś innego, więc dodajemy całą obudowę psychospołeczną.

I robi nam się z tego powieść raczej psychologiczna?

Dzisiejsza powieść psychologiczna jest de facto powieścią kryminalną. Nikt nie strawiłby już powieści psychologicznej jako takiej. Musi być jakaś akcja, do której jesteśmy przyzwyczajeni. No i w ten sposób trzy czwarte ultrapopularnego szwedzkiego kryminału wypełniają problemy feminizmu, faszyzującego się społeczeństwa demokratycznego, skorumpowanych polityków czy ekologii. John le Carré natomiast pisze o kłopotach Afryki i o niezrozumieniu na linii Europa – Afryka. I niby to są kryminały.

Morderstwo jest zaledwie dodatkiem?

U Stiega Larssona, Mankella, le Carré najważniejsza jest warstwa społeczna. Właściwie nie znam dobrego kryminału, który by traktował ściśle o przestępstwie. Ostatnie takie powieści pisał Arthur Conan Doyle, twórca Sherlocka Holmesa. Może coś się jeszcze pojawiło w 1938 roku, ale tam już się wkradały tematy damsko-męskie. Nie ma dobrego kryminału niepsychologicznego. Ile on by liczył stron? Osiemdziesiąt?

We współczesnych kryminałach policjantów i detektywów powoli „wy-gryzają” inni bohaterowie. U Larssona to jest dziennikarz i hakerka.

Przyglądałem się konstrukcji bohaterów powieści detektywistycznych i jednocześnie patrzyłem na polskich policjantów. Z jednej strony mamy obywatela szaraka, który jest po szkole średniej, robi jakieś studia zaoczne w momencie, kiedy właściwie idzie już na emeryturę, a sprawy, którymi się zajmuje, są nudne – na przykład w Wałbrzychu jakiś gość powiesił się na żyrandolu… Ani w tym intelektualnej rozgrywki, ani posępnej romantyki, ani niczego dziwacznego czy pociągającego. Jak z kogoś takiego sklecić książkowego bohatera, który uwiedzie miliony?

Z drugiej strony mamy hakera.

Haker to ciekawa postać, bo właściwie nie wiadomo, czym on się zajmuje. Siedzi przed ekranem, po którym przebiegają jakieś tajemnicze zygzaki i liczby. Dziennikarz też jest superpożądany. Dziś każdy chciałby być dziennikarzem, a nie każdy ma takie predyspozycje.

Skąd taka sława żurnalistów?

Bo dziennikarz kojarzy się z władzą, z możliwością wejścia, gdzie się chce, i zapytania o wszystko, o co chce się zapytać. Świetna figura na kogoś, kto jest detektywem, łamiącym konwencje, zasady, zmuszającym ludzi do gadania. Czytelnicy kryminałów – taką tezę bym zaryzykował – to ludzie, którzy mają kłopoty interakcyjne czy interpersonalne. Oni by w taki sposób nie zagadali, nie weszliby z butami do czyjegoś mieszkania albo życia. Żurnaliści zatem to są nie tyle ikony naszych czasów, ile istoty utożsamiane z jakimś typem władzy nad ludźmi.

Co pan czuł, pisząc swoją debiutancką powieść kryminalną Leven?

Sama książka była zabawą. W zasadzie to nie jest kryminał, bo pisałem ją z przymrużeniem oka. Poczytałem Krajewskiego, poczytałem Sapkowskiego, u nich wszystko poucinane, ponabijane, więc wymyśliłem, że ja też poucinam i ponabijam, ale hardcore’owo.

Co na to koleżanki – czytelniczki?

Usłyszałem od kilku kobiet: Tomek, fajna jest ta twoja książka, fajnie się ją czyta, ale czy ty musiałeś ich tam nabijać na te pale? Zatem tłumaczyłem, że musiałem, bo chciałem się wbić w konwencję, a jednocześnie się z niej totalnie ponaśmiewać. Naśmiewam się też z konwencji postsienkiewiczowskiej, która mnie nieprawdopodobnie drażni. Polacy generalnie ją lubią, bo trąci patosem. A ja tego nienawidzę, dlatego budowałem zdania od tyłu i wprowadziłem idiotyczną archaizację.

Ale studiowanie materiałów historycznych potraktował pan poważnie?

Chciałem w Levenie sprzedać wiedzę detaliczną o moim ukochanym mieście Toruniu, więc materiały historyczne, z przyjemnością zresztą, studiowałem rok: gdzie były stragany poustawiane, jak wyglądało życie bez dentysty…

No i wątki romansowe też się pojawiają.

Kłopot z moją książką polega na tym, że jest napisana z perspektywy męskiej dla czytelnika męskiego, którego, jak powszechnie wiadomo, nie ma. Większość recenzji i opinii wypowiedzianych na temat Levena to zdania kobiet. Moja redaktorka z wydawnictwa powiedziała mi wprost: niech pan napisze coś dla kobiet.

To może romans po prostu?

Przemaglowałem naukowo tyle materiału na temat relacji damsko-męskich, że bez problemu mógłbym taką fabułę skonstruować. Wiem, co by zagrało. Tylko że to by była łatwizna (śmiech).  

Suma niesprecyzowanych strachów
Tomasz Szlendak

urodzony 1 marca 1974 r. – socjolog, profesor zwyczajny na Wydziale Filozofii i Nauk Społecznych UMK, dyrektor Szkoły Doktorskiej Nauk Społecznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Autor książek z dziedziny socjo...

Suma niesprecyzowanych strachów
Anna Sosnowska

urodzona w 1979 r. – absolwentka studiów dziennikarsko-teologicznych na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie Współpracowała z kanałem Religia.tv, gdzie prowadziła programy „Kulturoskop” oraz „Motywacja...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze