Spowiedź bez końca. O grzechu, pokucie i nowym życiu
Co jest istotą spowiedzi?
Spowiedź jest powrotem do życia. Grzech wprowadza w śmierć. Zadaję ranę Bogu, miłości, innym, ale przede wszystkim ranię siebie. Coś we mnie umiera; można powiedzieć, że mniej żyję. Przez spowiedź zostaję ponownie stworzony. Jakby powtarzała się Księga Rodzaju — Bóg powołuje do istnienia. Można to zobaczyć w scenie spotkania Jezusa z kobietą pochwyconą na cudzołóstwie. Oskarżona przez tłum, jest osobą skurczoną, kucnęła na ziemi, skulona w kłębek, z zakrytą twarzą, zamieszkuje śmierć. Spojrzenie Jezusa, Jego słowa przywracają życie — ona się wyprostowuje. „Nikt Ciebie nie potępił, i ja nie potępiam — idź i nie grzesz więcej”. Ona znowu żyje, Jezus przywrócił jej nadzieję. Każda spowiedź jest powtórzeniem stwórczego aktu Boga — On przywraca życie.
Można też porównać spowiedź do spotkania dwóch osób, które musi mieć odpowiednią oprawę, na przykład spotkania przywracającego jedność między małżonkami. Na co dzień przecież wciąż zdarzają się nieporozumienia. Ludzie się rozmijają. Jeżeli chcą trwać w jedności, potrzebne jest przebaczanie. Jeśli pęknięcia są niewielkie, mówimy „przepraszam” i żyjemy dalej. Porównałbym to do aktu żalu na początku Mszy świętej. Wypowiadamy słowa „Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu”, przepraszając za to, co nadwątliło komunię — i jest ona umacniana.
Są jednak sytuacje, na przykład poważna kłótnia, które powodują, że małżonkowie przestają się ze sobą kontaktować, następują tak zwane ciche dni. Jeżeli chcą odbudować jedność, przywrócić kontakt, muszą na chwilę usiąść ze sobą, porozmawiać, wyjaśnić pewne rzeczy. Analogicznie wskazałbym na sakrament spowiedzi, który potrzebny jest dla odbudowania zerwanej jedności, gdy mamy ciche dni z Panem Bogiem.
Czy człowiek, który idzie do spowiedzi, naprawdę szuka Bożego przebaczenia? Są ludzie, którzy twierdzą, że spowiedź to ucieczka przed odpowiedzialnością, uspokojenie sumienia.
W spowiedzi istnieją dwa elementy: przebaczenie i przemiana wewnętrzna. Najlepiej jest, gdy człowiek przeprasza, wie, za co przeprasza, i pragnie zmienić się wewnętrznie. Gdybyśmy nie mieli świadomości, że przede wszystkim przychodzimy po to, by prosić o przebaczenie, praca wewnętrzna, zmiana samego siebie, byłyby egocentrycznym zajmowaniem się sobą. Gdyby jednak nie było pracy wewnętrznej, mielibyśmy do czynienia z obrzędem służącym dobremu samopoczuciu. Pojednanie z Panem Bogiem jest jednak fundamentem. Jeżeli go nie ma, lepiej pójść do psychologa. W spowiedzi musi być sakramentalny moment dotknięcia Tajemnicy.
Czyli spotkania z Bogiem?
Tak, bo to On nas szuka, jak pasterz zagubionej owcy. Gdy ktoś przychodzi do spowiedzi po długim okresie nieobecności, lubię zadać pytanie o inspiracje decyzji przystąpienia do sakramentu. Ludzkie opowieści ukazują wtedy, jak bardzo Pan Bóg walczy o człowieka. Nie daje na przykład spokoju i coś w nas szepcze, że dobrze byłoby się pojednać. Tajemnica działania Boga w sakramencie spowiedzi podpowiada, że nie ma właściwie znaczenia, u jakiego księdza się spowiadamy. Ksiądz nie musiałby też udzielać żadnej nauki, by dokonało się oczyszczenie. Gdybyśmy w wierze przyjmowali fakt prośby o przebaczenie i jego udzielenia, to słowo pouczenia nie musiałoby być wypowiadane. Jest ono jednak ważne dla nas, słabych ludzi, którzy potrzebujemy pomocy.
Rachunek sumienia
Jak najlepiej skorzystać z sakramentu spowiedzi? Co zrobić, aby jak najpełniej z niego zaczerpnąć?
Nie ma jednej recepty, która by sprawiła, że korzystanie z sakramentu spowiedzi będzie owocne. Cóż zresztą znaczy „owocna spowiedź”. Samo przebaczenie jest najważniejszym owocem. Ale pozostaje jeszcze przemiana wnętrza. I tutaj każdy przychodzi ze swoimi oczekiwaniami. Są one bardzo różne. Mogą np. dotyczyć grzechów, które się często powtarzają, sprawiają trudność, bliskie są zniewoleniu albo nałogom. W tym wypadku oczekiwania będą dotyczyły ostatecznego wyzwolenia. Na tej płaszczyźnie pomocne może być prowadzenie dziennika duchowego. Na przykład, warto sobie przypomnieć poprzedni Wielki Post: jakie mieliśmy postanowienia, na czym nam zależało. Można to zapisać i zastanowić się, co udało się zrealizować, i odpowiedzieć na pytanie, dlaczego pewne rzeczy się udały, a inne nie. Na podobnej zasadzie można zapisywać wrażenia z rekolekcji, w których braliśmy udział. Można by się zastanowić, jak minęły święta: jakie miałem pragnienia, co odkrywałem jako ważne, co się udało, a co nie. Taki materiał jest ogromną pomocą w drodze duchowej.
Gdyby w taki sposób zapisywać sobie doświadczenia kolejnych spowiedzi, czyli zanotować zaraz po spowiedzi, co ksiądz powiedział, co odkrywałem w swoim sercu, jakie miałem pytania, wątpliwości, postanowienia, przy każdej następnej spowiedzi mamy ułatwioną pracę duchową. To, co jest zapisane, stanowi materiał do myślenia o przyszłości, a równocześnie pozwala doświadczyć zmian, które zaszły we mnie w ciągu na przykład roku. Często nam umyka, jacy byliśmy, bo ciśnienie codzienności jest tak ogromne, że człowiek traci pamięć.
Rysujesz dłuższą perspektywę, podkreślając rolę pamięci w spowiedzi. Czy zapisana pamięć pomoże owocniej przeżyć sakrament?
Z pomocą wspomnianego dziennika można owocnie poszukiwać przyczyn i realizować konkretne postanowienia. Jeżeli jednak przychodzimy przede wszystkim z oczekiwaniem, że spowiedź zaowocuje przemianą mojego wnętrza, to warto się zastanowić, co jest w niej najważniejsze. Pierwszą rzeczą nie jest moja przemiana, ale przeproszenie Boga. On został zraniony, Jego miłość odrzucona. Życie tajemnicą przepraszania odrzuconej miłości Bożej jest najlepszym fundamentem przemiany mojego wnętrza.
W jaki sposób zrobić rachunek sumienia, żeby dostrzec swoje winy?
Radziłbym podjęcie próby przypomnienia sobie tego czasu, który upłynął od ostatniej spowiedzi. Oczywiście będzie różnica, między kimś, kto przychodzi do spowiedzi po roku, a tym, kto po tygodniu. Spowiedź tego pierwszego będzie bardziej ogólna. Ktoś, kto był tydzień temu, może sobie zadawać bardziej szczegółowe pytania. Sugerowałbym zrekonstruowanie tego, co się działo. Gdy sobie przypomnę główne wydarzenia, mogę zapytać, jaki byłem, co robiłem, jacy byli ludzie. Jeżeli zacznę sobie przypominać zdarzenia, to będę oglądał siebie w różnych momentach. Spostrzeżenia najlepiej zapisywać na kartce. Można też obejrzeć obszary mojego zaangażowania: wiara i Pan Bóg, rodzina, przyjaciele, znajomi; praca, czyli współpracownicy, obowiązki, rzetelność… To jest rysowanie mapy. Następnie trzeba poszukać klucza. To może być dekalog, osiem błogosławieństw, hymn o miłości, przykazania kościelne, siedem grzechów głównych. Może nim być także wspomniany dziennik duchowy. Mając mapę, czyli obszary naszego zaangażowania, możemy przykładać do nich kryteria, według których będziemy oceniać, czy wszystko jest OK, czy też zakradły się jakieś błędy i uchybienia.
Wydaje się, że to ogromna praca. Wystarczy jednak codziennie wieczorem poświęcić pięć minut na rachunek sumienia. Zachęcam do zapisania wydarzeń dnia. Wtedy łatwiejsze jest ogarnięcie całości życia. To pomaga w nazywaniu obszarów śmierci, która przez decyzje pojawiła się w moim sercu. Wtedy też, nawet jeżeli spowiadam się wciąż z tych samych grzechów, dostrzegam, że nie są one takie same. Odróżnia je moje staranie, walka o to, by się nie pojawiały.
Jeżeli jest to spowiedź, która odbywa się regularnie wobec stałego spowiednika, to można, ustalając z nim, podjąć decyzję, że zadawalamy się ogólnym spojrzeniem na całość życia, ale uwagę koncentrujemy na jednym z elementów, na przykład na obmowie innych. Decydujemy, że do następnej spowiedzi będziemy zwracali uwagę szczególnie na ten obszar rzeczywistości, gdzie ważne jest pilnowanie słów. Podczas wieczornego rachunku sumienia będziemy pytali, jak ta sprawa w danym dniu wyglądała. Jeżeli dobrze, to dziękujemy, jeżeli źle, to przepraszamy.
Jak kształtować sumienie?
Sumienie kształtujemy przez jego częste używanie. Im częściej robimy rachunek sumienia, tym jesteśmy bardziej wrażliwi. Używanie sumienia jest związane z poznawaniem samego siebie. Mnisi z IV wieku — Ojcowie pustyni mówili, że poznawanie samego siebie, prowadzi do Pana Boga. Odniósłbym to do ewangelii o talentach. Ludzie dostali różną liczbę talentów. Jeden pięć, drugi dwa, trzeci jeden. Nie jest ważne, kto ile dostał, lecz to czy dwukrotnie pomnożył liczbę talentów. Muszę poznać swoje możliwości i zapytać, czy daję z siebie wszystko. To jest praca sumienia. Często na przykład pada w rozmowach pytanie o pomoc ludziom ubogim, żebrzącym na ulicy. Dawać pieniądze czy nie dawać. To pytanie, powinno być poprzedzone zapytaniem o własne możliwości. Gdybym codziennie na drodze mojej do szkoły, do pracy, do domu… dał wszystkim żebrzącym nawet złotówkę, to się okaże, że nie mam pieniędzy, żeby się utrzymać. Nie mam pieniędzy na szkołę, na mieszkanie, na jedzenie. Poznawanie samego siebie dotyczy tego, co mogę zrobić, żeby nie przechodzić obojętnie wobec ludzkiej biedy. Wtedy się okaże, że moim talentem jest na przykład zaangażowanie w działalność grupy charytatywnej raz w tygodniu.
Ludzie mają wątpliwości, co jest grzechem, a co nie, kiedy mamy do czynienia z grzechem lekkim, a kiedy z ciężkim. W skrajnym przypadku nieukształtowanego sumienia zdarza się, że przychodzi człowiek i mówi: byłem u spowiedzi rok temu, ale nie mam grzechu, nie mam się z czego spowiadać. Jak kształtować sumienie, żeby jasno dostrzegać grzechy, a potem je rozróżniać?
Istnieją obiektywne wskazania Kościoła, które mówią, kiedy grzech jest ciężki. Najłatwiej nauczyć się rozróżniać na konkretnych przykładach. Wtedy zrozumiemy obowiązujące zasady. Na przykład, niepójście na Mszę świętą jest grzechem ciężkim. Wyjaśniając ten problem odniosę relacje między Bogiem a człowiekiem do więzi małżeńskiej i porównam Mszę świętą do imienin współmałżonka, które obchodzimy raz w tygodniu. Jeżeli mój małżonek ma imieniny, a z błahej przyczyny nie przychodzę na nie, to mówię mu, że jest w moim życiu ktoś albo coś od niego ważniejsze. Jeżeli nie przyszedłem na święto Pana Boga, zlekceważyłem Jego zaproszenie, to znaczy, że powiedziałem Mu, iż wybrałem coś ważniejszego od Niego. Ten wybór powoduje, że Pan Bóg nie jest dla mnie Bogiem. Fakty mojego życia przeczą słowom wyznającym wiarę w Boga. Dlatego przepraszam.
Wracasz do opisu, czym jest grzech. Trzymając się tego przykładu, powiem tak: czułem się nie najlepiej, byłem na granicy grypy, przeziębienia i zostałem w domu. Przystępując do spowiedzi, nie wiem, czy byłem tak chory, że powinienem zostać w łóżku, czy też było w tym moje lenistwo i znalazłem pretekst, żeby nie pójść na Mszę świętą. Jestem pełen dobrej woli i chcę wiedzieć, czy zgrzeszyłem ciężko, czy postąpiłem słusznie?
Zasada jest taka, że jeżeli uczciwie stawiam pytania i uczciwie w ramach dyskusji z samym sobą na nie odpowiadam, to wątpliwości interpretuje się na korzyść człowieka. Podkreślam — jest konieczne szczere stawianie pytań rachunku sumienia i szczere odpowiedzi. Ważne jest też to, co powiedziałem o poznawaniu swoich możliwości. Różne są przecież wrażliwości naszych organizmów. Ktoś pójdzie do kościoła z przeziębieniem i nic się nie stanie; drugi od razu rozchoruje się bardzo poważnie. W odniesieniu do początków przeziębienia nie ma jednej zasady, bo decyzję trzeba podjąć w oparciu nie tylko o obiektywne normy, ale w oparciu o znajomość własnego organizmu. Ludzie często pytają też, kiedy zaczyna się nadmierne spożywanie alkoholu. Odpowiedź jest taka, że wtedy, kiedy człowiek się staje mniej człowiekiem, traci kontrolę nad sobą, nad swoimi zachowaniami, nie jest tym, kim został pomyślany przez Pana Boga. To jest bardzo indywidualna granica, bo jednemu wystarczy do tego kieliszek, a na innym butelka nie zrobi wrażenia.
Wyobraźmy sobie człowieka, który nie ma wątpliwości, bo jest pewien, że żadnych grzechów nie popełnia. Zrobił rachunek sumienia i mówi tak: „Do kościoła chodzę, żonę kocham, pracuję uczciwie, nie ukradłem, nie zabiłem, raz na rok przychodzę do konfesjonału, bo tak chce przykazanie kościelne, ale grzechów nie mam”.
Może oczywiście istnieć sytuacja, że ktoś nie przekroczył norm prawnych i rzeczywiście może nie mieć grzechów ciężkich. W takiej sytuacji zapytałbym o talenty. Sugerowałbym nazwanie tych, które dotyczą powołania: małżeństwa, rodzicielstwa, pracy zawodowej, zaangażowania społecznego. Zapytałbym o służenie talentami, czyli o ich pomnażanie. Jak się człowiek zastanowi, czy dał całego siebie, to stwierdzi, że tak nie było. Niech zatem przyjrzy się momentom, w których dokonywał wyboru. Innym sposobem może być zaproponowanie, by ten bez grzechu żyjący zrobił rachunek sumienia na podstawie stawianych mu przez innych zarzutów. One nie zawsze są w pełni prawdziwe, ale rzadko się zdarza, by były oderwane od rzeczywistości. Jeżeli ma zaufanie do bliskiej osoby, to może wprost zapytać, jakie ona w nim widzi niedoskonałości. Może też, przypominając sobie słowa, że łatwiej dostrzec drzazgę w oku brata niż belkę w swoim, wypisać na kartce grzechy, które dostrzega u innych, szczególnie te, które go irytują, a następnie sprawdzić, czy sam ich nie popełnia.
Żal za grzechy
Zrobiłem rachunek sumienia, nazwałem swoje grzechy i powinienem za nie żałować, ale nie potrafię wzbudzić w sobie takiego uczucia.
Żal za grzechy nie jest uczuciem. Ludzie myślą, że się źle spowiadają, bo nie czują żalu za grzechy, nie odnajdują w sobie uczuć smutku, przygnębienia… Pewne grzechy mogą wręcz budzić bardzo miłe wspomnienia. Tymczasem żal za grzechy jest zbliżony do decyzji. Rozpoznajemy i decydujemy, że to, co zrobiliśmy, nie było dobre. Jeżeli idziemy za tą decyzją, to może się ona również odbić w naszych uczuciach. Na przykład, nie odpisałem osobie, która oczekiwała na list ode mnie albo nawet nie dałem sygnału, że dostałem jej wiadomość pocztą elektroniczną. Mógłbym przesłać krótką notatkę: dostałem, próbuję odpisać. Nie zrobiłem tego, nadawca listu czeka, bo odpowiedź jest dla niego ważna. Dzięki pracy sumienia uświadomię sobie potem, że brak sygnału to jest zło, choć emocjonalnie nic się nie musi we mnie dziać. Jednak odkrywam, że przez takie gesty lub ich brak świat jest lepszy albo gorszy. Zatem żal za grzechy to uświadomienie sobie, że mój czyn przyczynił się do pogorszenia świata.
Jak sobie radzić, gdy tego żalu jest za dużo? Człowiek męczy się pełen zgryzot sumienia, czuje się winny całemu złu świata, oskarża się z każdej pokusy. Co zrobić ze skrupulanctwem?
Zacząłbym od rozpoznania taktyki szatana, który podchodzi do człowieka z sugestią. Trzeba pamiętać, że jeżeli on podsuwa pokusę, to nie jest to jeszcze jego zwycięstwo. Jeżeli nawet nastąpiło zło, sam grzech nie jest ostatecznym zwycięstwem szatana. Jego zwycięstwem byłoby utracenie nadziei, załamanie rąk albo zamartwianie się z powodu grzechu. Zamyka człowieka w pułapce, z której nie widać wyjścia. Dopuszczam wtedy myśl, że szatan jest silniejszy od Pana Boga. Gdy próbuję dostrzec ten mechanizm, łatwiej jest trzeźwo spojrzeć na takie przeżycia. Szatan gra o nasz smutek z powodu grzechu. Powiedziałbym, że kusiciel jest w swojej argumentacji bardzo „pobożny”. Będzie nam pokazywał, jacy jesteśmy źli, jacy niedobrzy, bylebyśmy nie dostrzegli szansy nawrócenia.
Są dwa rodzaje smutku. Pierwszy prowadzi do utraty nadziei, drugi ku nawróceniu. Ten pierwszy nigdy się nie kończy, odbiera siły do walki i zaciemnia nadzieję na wyzwolenie. Smutek, który wiedzie ku nawróceniu, sprawia, że po momencie żalu i przykrości, stawiamy pytanie, co teraz zrobić, aby pójść do przodu. Prowadzi do konkretnych decyzji.
Trudniejsza sprawa jest wtedy, gdy teoretycznie rozpoznaję taktykę szatańską, ale w praktyce moja psychika nie może przekroczyć zniewalającego smutku. Wtedy warto odmawiać prostą modlitwę, którą nazywam modlitwą szczerości. „Panie Boże, ja wiem, że dobrze by było, gdybym ci to już zostawił, żebym już tego nie nosił, żebym nie trzymał swojego grzechu w moich rękach. Wiem, że tak powinno być, wiem, że byłoby dobrze, a ja nie potrafię tego uczynić, dlatego mówię Ci o tym i proszę o wyzwolenie, byś zabrał ode mnie poczucie winy”. Tutaj można znaleźć konkretny gest, który wyrazi pragnienie oddania sprawy Panu Bogu. Można ów grzech, który został przebaczony w sakramencie, a nie do końca oddany Bogu, zapisać na kartce. Tę kartkę może spalić. To gest symboliczny, który próbuje wyrazić oddanie grzechu Bogu.
Zdarzało mi się niecierpliwić w konfesjonale, że ktoś trzydzieści lat temu wyspowiadał się z grzechu, a do dziś przy każdej spowiedzi go powtarza. To zdarza się często w sytuacji grzechu aborcji. Obiektywnie otrzymał przebaczenie, ale latami nie może się wyzwolić z poczucia winy. Później zrozumiałem, że z jednej strony obiektywnie została dana łaska przebaczenia, z drugiej przyjmowana jest ona subiektywnie. Niekiedy potrzeba dużo czasu, żeby dotknęła ona wszystkich zakamarków człowieka. Dostrzegam w takich wypadkach potrzebę modlitwy o uzdrowienie pamięci. Podobny jest sens spowiedzi generalnej, z całego życia.
Ostatnia rada dla tych, którzy przejmują się z powodu win popełnionych i już przebaczonych, to praktyka pokutna. Tradycja Kościoła uwzględnia w swojej mądrości aspekt psychologiczny, potrzebny, żeby człowiek bardziej przyjął przebaczenie. Po co jest pokutowanie? Po to między innymi, żeby człowiek przełamał bariery, które sprawiają, że Boże miłosierdzie nie może dotrzeć do wszystkich zakamarków duszy. Stąd nabożeństwa ekspiacyjne: Droga krzyżowa, Gorzkie żale. Ważne, by grzesznik mógł zapłakać nad swoim życiem i uwierzył, zachwycił się Bożym przebaczeniem.
Wyznanie grzechów
Zrobiłem rachunek sumienia, żałuję, ale wstydzę się pójść, klęknąć, powiedzieć o tym księdzu, nie mogę siebie zmusić, żeby o swoich brudach mówić drugiemu człowiekowi, przyjąć ludzkiego pośrednictwa.
Gdy ktoś zadaje mi takie pytanie i mówi o wstydzie, przypominam sobie radę ojca Jana Andrzeja Kłoczowskiego, by delikatnie opowiadać o tym, jak spowiednik przeżywa spowiedź. Po pierwsze, warto wiedzieć, że słuchanie grzechów nie powoduje na twarzach kapłanów wypieków, bo wyznania wcale nie są aż tak fascynujące. Grzechy to rzeczywistość stale się powtarzająca, bardzo trudno w niej o oryginalność. Naprawdę, nikt tutaj nie wymyśli nic nowego, ciągle wracamy do tych samych rzeczy. Po drugie, w kapłanie, który siedzi w konfesjonale i słucha o udręce grzechów, o ciężarze winy, rodzi się raczej współczucie, a nie potępienie; pragnienie, by człowiek szedł ku wolności. Wreszcie, ten, który słucha, też jest grzesznikiem i zna swoją niedoskonałość.
Dobrze jest przypomnieć świętego Piotra, pierwszego papieża, skałę, na której został zbudowany Kościół. Uświadomienie, że był zdrajcą, który się zaparł Pana Jezusa, pozwoli dostrzec, że jesteśmy wspólnotą, w której nie ma podziału na doskonałych i niedoskonałych. Może problemem jest to, że gdy ktoś przychodzi do spowiedzi, to często się spodziewa, że właśnie to on dźwiga niedoskonałość, a ten, który tam siedzi, jest doskonały, nigdy się nie musi spowiadać, a już na pewno nie ma takich problemów, jakie ja mam.
Częściej ktoś pyta, dlaczego mam się spowiadać u takiego samego grzesznika jak ja?
Przypominam sobie rekolekcje dla kapłanów w Rzymie, w auli Pawła VI. Było tam chyba siedem tysięcy księży. Mocnym świadectwem był moment, gdy księża się spowiadali u siebie nawzajem. Z naszej strony jako spowiedników potrzeba prostego świadectwa, że też się spowiadamy, bo pragniemy nawrócenia. Nie jesteśmy doskonali, ale chcemy podążać za Jezusem, dlatego doskonale wiemy, jakie trudności przeżywa penitent. Wyznanie grzechów nigdy nie będzie miłe, ale przez ten trud spowiedź nabiera wartości, staje się z naszej strony ofiarą.
Jak wyznawać grzechy? Z jednej strony nie chcę zabierać księdzu czasu i opowiadać wszystkiego ze szczegółami, a z drugiej strony boję się pominąć istotne rzeczy. Czy jest jakiś schemat, według którego warto wyznawać grzechy? Na co zwrócić uwagę? Jak się przygotować?
Jeden z moich współbraci powiedział, że spowiedź powinna być pkp — prosta, krótka, pełna. Dla spowiednika ważne jest, by wiedział, z kim ma do czynienia, dlatego dobrze, jeśli penitent powie, kim jest, co robi — czy studiuje, czy pracuje, czy jest żonaty, czy ma męża.
Natomiast, jeżeli chodzi o wyznawanie poszczególnych grzechów, istotne jest powiedzenie, co się stało, próba nazwania rzeczy po imieniu. Kolejność chyba nie jest aż tak istotna. Nie jest również ważne opisywanie swoich przeżyć związanych z danym grzechem. Rodzi to bowiem niebezpieczeństwo, że spowiedź pomyli się nam z psychoterapią. Powinniśmy za to podać istotne okoliczności. Jeżeli ktoś nie poszedł na Mszę świętą, to ważną okolicznością jest, że znajdował się w niedzielę w podróży. Wtedy może się okazać, że grzechem nie była nieobecność na Mszy, ale sposób planowania podróży. W takich wypadkach grzechem jest brak mądrości i roztropności, a nie decyzja niepójścia na Mszę świętą. Nieobecność jest konsekwencją.
Niedoceniona jest formuła kończąca wyznane: „za wszystkie grzechy które pamiętam i których nie pamiętam, serdecznie żałuję, postanawiam poprawę i proszę o przebaczenie”. Daje mi ona poczucie bezpieczeństwa na wypadek, gdybym po spowiedzi coś sobie przypomniał. Ludzie często się martwią: „Przypomniało mi się po spowiedzi, to znaczy, że nie była ważna?”. Była ważna, bo poddałem Bożemu miłosierdziu również grzechy zapomniane. Dzięki tej formule oznajmiam również swoją decyzję żalu.
Jak często się spowiadać? Przykazanie kościelne mówi: przynajmniej raz w roku. Czy są jakieś kryteria, które mi mówią, kiedy powinienem iść do spowiedzi?
Jest jedno zasadnicze kryterium: grzech ciężki. Jeżeli ktoś go popełnił, to powinien zatroszczyć się o przywrócenie łączności z Bogiem, powrócić do stanu łaski uświęcającej. Natomiast gdy ktoś nie ma grzechu ciężkiego… Kościół mówi: przynajmniej raz w roku, bo pokazuje minimum mające zmobilizować do zastanowienia nad sobą. Gdyby człowiek uwierzył, że jest bezgrzeszny, to znalazłby się w niebezpiecznej sytuacji duchowej.
Wracając do tego, co wcześniej mówiłem o rachunku sumienia, jeśli mamy do ogarnięcia cały rok, to penitent będzie zmuszony do rezygnacji z pytań szczegółowych. Spowiedź pozostanie na poziomie bezpiecznej ogólności. Ogólnie nazywając grzechy, będę ogólnie postanawiał poprawę. Spowiadanie się co miesiąc pozwala nazwać to, co istotne, dotknąć konkretu. Wtedy nie walczę, by być lepszy, ale na przykład, by rzetelnie odpowiadać na listy, e–maile, prośby ludzi.
Jakie są konsekwencje zatajenia grzechu? Poszedłem i nie powiedziałem tego najbardziej wstydliwego…
W definicji grzechu jest powiedziane, że musi to być świadoma i dobrowolna decyzja. By spowiedź była nieważna, niewyznanie czegoś musi być świadome i dobrowolne. Czym innym jest zatajenie, czym innym jest zapomnienie, a czym innym nieświadomość grzechu. Trzeba te rzeczy bardzo precyzyjnie rozróżniać. Jeżeli było zatajenie, to musimy zapytać o nasze możliwości. Istnieje bowiem „strach nieprzekraczalny”, czyli taki, nad którym nie potrafimy zapanować, który nas obezwładnia. Może to być reakcja psychologiczna, która jest tak wielkim wstydem, że człowiek nie jest w stanie powiedzieć czegoś takiego. Jeden z braci opowiadał, że przez ponad godzinę czekał, aż kobieta wypowie swój grzech. Chciała to uczynić, ale nie mogła wypowiedzieć słów. W takim czy podobnym przypadku mamy do czynienia ze zmniejszeniem dobrowolności. Jeśli ktoś w pełnej dobrowolności, na zimno zataja grzech, czyni tym samym spowiedź świętokradzką. Nie chcę tu stwarzać furtki, usprawiedliwienia, dla tych, którzy nie chcą spowiadać się z jakiegoś grzechu, tylko ulżyć tym wszystkim, którzy kiedykolwiek nie powiedzieli grzechu, bo nie byli w stanie.
Postanowienie poprawy
Jak powinno wyglądać postanowienie poprawy?
Dotykamy tajemnicy. Może lepiej ją zrozumiemy, używając dla objaśnienia zwrotu „pragnienie poprawy”. Istnieją bowiem sytuacje, gdy ktoś będzie się spowiadał wciąż z tego samego grzechu, a my ze spokojnym sumieniem powiemy, że to były dobre spowiedzi, że im niczego nie brakowało. Trzeba zobaczyć, jaką w tej sytuacji mamy alternatywę. Pierwszą pokusą, gdy nie radzimy sobie z grzechem, jest pomysł, by zaniechać walki, obniżyć wymagania albo zrezygnować ze spowiedzi do czasu, dopóki sobie nie poradzę z daną sytuacją. To jest ewidentnie diabelska sugestia. Jeszcze nie widziałem kogoś, kto poradził sobie z grzechem przez zrezygnowanie z spowiedzi. Gdy spojrzymy z Bożego punktu widzenia na sytuację długotrwałego grzechu, to myślę, że przychodzenie ciągle z tym samym jest gestem niezwykłej odwagi i samozaparcia.
Czy w sytuacji braku poprawy spowiedź nie jest usprawiedliwieniem braku wysiłku? Uspokojeniem sumienia?
Byłaby, gdybyśmy zapomnieli o drugim jej wymiarze — pracy nad wewnętrzną przemianą. Ale przecież nie zawsze od razu wiemy, jak pracować. Nie wszystkie wysiłki są owocne. Dlatego częste przychodzenie do spowiedzi z tym samym grzechem może też być poszukiwaniem sposobu walki. Rozpatrzmy to na przykładzie samogwałtu, który się powtarza. Sposobem walki o czystość może być pytanie o pozytywy: co mi pomaga w dobrym przeżywaniu seksualności. Spróbujmy się zastanowić nad takimi chwilami, kiedy było dobrze: nie pojawiały się pokusy albo ktoś dawał sobie radę z nimi, był na tyle mocny, że nie grzeszył. Zastanówmy się, z czego to wynikało, od czego zależało. Może być tak, że był to okres regularnej modlitwy, uprawiania sportu, przebywania w konkretnym środowisku.
Jak radzić sobie z grzechami, które dotyczą nienawiści, niechęci. Chcę się poprawić, przebaczyć komuś, mam taką wolę, ale ilekroć o nim pomyślę, to mną trzęsie…
Znowu trzeba rozróżnić sferę emocjonalną od decyzji. Ktoś kiedyś emocje porównał do sejsmografów, które dają nam znać, że coś się dzieje, że coś przeżywamy. Świadomie nie używam sformułowania uczucia negatywne i pozytywne, bo wszystkie uczucia są pozytywne, tylko jedne są przyjemne, a drugie nieprzyjemne. Problem polega na tym, że niekiedy dzieje się w nas coś takiego, że przeżycia emocjonalne przejmują kontrolę nad ośrodkiem decyzyjnym, stają się najważniejsze. Ludzie działają wtedy pod wpływem emocji. Jeżeli pojawia się człowiek, który zrobił mi krzywdę, to oczywiste, że jest to dla mnie przykre przeżycie emocjonalne. Decyzja oddania w jego niewolę polegałaby na momentalnej reakcji, dążeniu do rewanżu. Jeżeli jednak w momencie pojawiania się takich emocji decyduję się, by nie podejmować żadnego działania, albo co lepsze, próbuję odnieść się do niego z życzliwością, to choćby w moich emocjach szalała chęć zemsty, nie popełniam grzechu. Trwam w decyzji miłowania nieprzyjaciół. Czasem muszę z takim człowiekiem walczyć, ale wtedy postanawiam, że będzie to uczciwa walka, nie z nim, ale o dobro. Jeżeli na przykład ktoś zrobił mi krzywdę i została naruszona sprawiedliwość, pójdę do sądu, nie dlatego, żeby mu oddać, ale dlatego że w takiej sytuacji mam prawo się bronić. Odradzałbym spowiadać się z uczucia nienawiści czy gniewu, tylko próbować rozróżniać uczucie od postawy. Grzechem jest bowiem postawa nienawiści, czyli decyzja, żeby nie widzieć tego człowieka. Nie–widzieć, czyli nie–nawidzić, nie mieć go przed oczyma, świadomie wykreślić go ze swego życia. Postawa gniewu czy nienawiści może wyrażać się w słowach, gestach, czynach.
Zadośćuczynienie
Co z zadośćuczynieniem? Często sprowadzane jest do zdrowasiek czy litanijki. Jak dojrzale przeżyć ten warunek dobrej spowiedzi.
Dojrzale, znaczy tyle, że w geście posłuszeństwa przyjmuję to, co mi ofiarowuje Kościół. W tym przypadku pokuta nadana przez spowiednika jest wystarczająca. Warto przypomnieć, co mówiła święta Teresa od Dzieciątka Jezus. Jeżeli podejmujemy z miłością igłę z podłogi, jest to gest, który zbawia świat. Jest on najważniejszy w historii świata. O zadośćuczynieniu decyduje nie ciężar tego, co robimy, bo to może być podniesienie igły. Jeżeli z miłością i w posłuszeństwie odmówimy zdrowaśkę, to wystarczy. Więcej nie trzeba. Raczej trzeba pytać, co znaczy „z miłością podnieść igłę z podłogi”.
Do czego wystarcza takie zadośćuczynienie?
Do tego, żeby zadośćuczynić. Zadośćuczynić to zdecydować się naprawiać świat z Chrystusem. Chcę naprawić zło, które zostało dokonane. Miłość jest niekochana. Świat został zraniony, wypadł z równowagi, jest mniej miłości, więc zadośćuczynienie jest decyzją o tym, że przez mój gest chcę sprawić, by rany były leczone, a równowaga przywrócona.
Obiektywnie to wystarcza, ale też po pewnym czasie mogą otworzyć mi się oczy i mogę dostrzec ciężar tego, co zrobiłem. Wtedy przychodzi smutek, żal, przykrość z powodu dokonanego zła. Wtedy można podjąć gesty pokutne w duchu zadośćuczynienia. Jest to pragnienie przyłożenia cząstki do skarbca duchowego, który wysłużył Pan Jezus przez swoją mękę i krzyż.
To jest zadośćuczynienie w sensie duchowym. Czy nie powinienem jednak zwrócić uwagi na ludzi, których mój grzech dotknął. Czy restytucja jest warunkiem koniecznym zadośćuczynienia, niezbędną częścią spowiedzi?
Restytucja nie jest warunkiem dobrej spowiedzi, natomiast zadośćuczynienie, które proponuje Kościół, jest wystarczające. Nie znaczy to, że nie można szukać innych sposobów naprawienia zła. Jeżeli nastąpiła kradzież, konieczne jest zwrócenie zagarniętego majątku, jeżeli jest to jeszcze możliwe.
A jeżeli nastąpiło pozbawienie kogoś dobrego imienia?
Powołajmy się na sprawę „Ketmana”, człowieka, który przez długie lata, tkwiąc w środowiskach PRL–owskiej opozycji, donosił na kolegów. Zastanawiałem się nad formą jego pojednania ze środowiskiem. To, co zrobił, publikując tekst opowiadający cząstkowo historię zdrady, jest oczywiście niewystarczające. Ten artykuł go wybielał, pokazał, jaki był biedny. Pomyślałem, że restytucją byłoby, gdyby obszedł wszystkich kolegów i koleżanki, których zdradził, opowiedział im wszystko i w cztery oczy każdego osobiście przeprosił. Taki akt ekspiacji wobec ludzi przyniósłby wiarygodność nawrócenia. Jeżeli ktoś skłamał i podał w mediach nieprawdziwą informację, to restytucją byłoby złożenie prawdziwego oświadczenia, powiedzenie, że była to nieprawda. Często nie wystarczy powiedzieć w spowiedzi, że skłamałem. Jeżeli kogoś oczerniłem publicznie, w ten sam sposób powinienem to odwołać. Jeżeli kłamstwo dotyczyło jednej tylko osoby i nikt więcej o tym nie wiedział, to wystarczy tylko ją przeprosić.
Oceń