Koniec, czyli początek…
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Starcy Pustyni lubili powtarzać ku pokornej pamięci: „Dziś ty, jutro ja”, co wyrażało miłość do każdego grzesznika, o którym Bóg pamięta inaczej niż my. Ta litość nie była zaprawiona pobłażaniem, ale zadziwieniem.

0. Skwapliwość i fachowość, z którą rozprawiamy dziś o życiu duchowym, zapominając o Dawcy tego życia, sprawia przygnębiające wrażenie, zwłaszcza gdy jesteśmy świadomi, że „nie tak było na początku”. Był bowiem czas, kiedy zadowalano się pytaniem prostym i zdrowym skierowanym do człowieka pragnącego takie życie rozpocząć: „Czy prawdziwie szuka Boga?” (RB, 58,7).

Życie duchowe — mówiąc najprościej — to najpierw życie dla Boga, które wyraża się zgodą na życie z Bogiem, zapraszającym przez przykład Jezusa Chrystusa i natchnienia Ducha Świętego do serdecznej hojności i samoofiarowania się — tak, aby mogła spełnić się we mnie nadzieja na życie w Bogu. Opisując życie duchowe, można się posłużyć i innym objaśnieniem. Życie duchowe to kultura serca (św. Benedykt mówi o procesie rozszerzania się serca w świadomym i przepełnionym wolnością posłuszeństwie przykazaniom), na którą składa się nawiedzenie nas przez Boga (bo nie szukalibyśmy Boga, gdyby On nas najpierw nie znalazł) oraz kultywowanie tego zdarzenia przez zmianę sposobu życia (Benedyktowe conversatio) przygotowujące do następnego wydarzenia — nawiedzenia. Okazuje się jednak, że prowadzona w Duchu Świętym kultywacja już jest formą nawiedzenia. Kapitalne znaczenie dla tak pojętej kultury serca ma pamięć historycznego już pierwszego nawiedzenia, co np. w Regule św. Benedykta wyraża się prostym nakazem zachowywania starszeństwa w chórze i refektarzu (RB, 63). Myliłby się jednak ten, kto uważałby kultywowanie pamięci pierwszego nawiedzenia za pewną szlachetną formę rekompensaty w przeciągającym się intermedium: pierwsze nawiedzenie — spełnione, „historyczne” i zakończone — daje impuls nowemu wydarzeniu, składając na nasze barki postulat „pracy pamięcią”.

Każdy koniec — pisze Hannah Arendt — nieuchronnie kreuje w sobie nowy początek; ten początek jest obietnicą, jedynym „przekazem”, który koniec może kiedykolwiek stworzyć. Zanim początek staje się wydarzeniem historycznym, jest najwyższą umiejętnością człowieka, pod względem politycznym jest identyczny z ludzką wolnością… Ten początek gwarantuje każde nowe narodziny; tym początkiem jest doprawdy każdy z nas.

Co możemy powiedzieć o strukturze pamięci duchowej? Jest to ta sama pamięć ludzka z jej prepamięcią, obrazami i symbolami, ogromną także rolą wspomnienia: Petit miracle de la mémoire heureuse. Jest to jednak pamięć, w której chciał zamieszkać „pamiętany Bóg”, jest to pamięć, jeśli nie przemieniona, to wzmocniona prawdą, że „ON pamięta z nami”.

1. Jeśli życie duchowe w swoich pryncypiach jest życiem dla Boga, z Bogiem i w Bogu, to pamięć w tym właśnie życiu jest pamięcią o Bogu. Jest stawaniem człowieka w Jego obecności. Można wyrazić to zdaniem: „Pamiętam, że Jesteś”. Zdanie to i fakt ten realizuje się nie tylko w „przywoływaniu na myśl”, ale w decyzji moralnej, w geście, w podjęciu kolejny raz fundamentalnej decyzji na „tak”. Mamy przecież do czynienia z osobą żywą, obecną również w czasie teraźniejszym. Ta pamięć jest nasza, jest osobista, podobnie jak nasza jest historia zbawienia. Jest intymna, ale nie prywatna i nie narcystyczna. Nasza — to znaczy, że przez nią kształtujemy otoczenie, wpływamy na wybory innych ludzi, umacniamy ich przez zaproszenie do naszej historii na zasadzie współuczestnictwa. Można powiedzieć: mamy zdolność usynawiania wygnańców, „dzieci gorszego Boga”, bo jesteśmy do tego zobowiązani i nasza pamięć o Bogu posiada tę cechę, którą nazywam szansą, ma tę formę, która — mówiąc obrazowo — przypomina dobrze umocnione nadbrzeże, do którego z łatwością mogą przybić rozbitkowie losu. Nasza historia staje się ich historią, nasza pamięć — ich pamięcią, horyzontem, nadzieją. I rzeczywiście, w tym przypadku „każdy koniec kreuje w sobie nowy początek” — powrót do życia albo słuszniej: nowe życie. Jest to jak najbardziej prawidłowe, bo przecież pamiętamy z innymi, pamiętamy z Nim, Ojcem wszystkich, który przypomina w końcu o sobie, przysyłając do nas wielkich nieznajomych, wielkich potrzebujących, wielkich opuszczonych, wielkich ubogich, wielkich sprawiedliwych. Można powiedzieć, że zamknięte w tej logice biografie świętych utożsamiają się z ogółem doświadczeń–nawiedzeń, których rzeczywiście nie przeżyłem, których nie byłem uczestnikiem. Mają one ważne zadanie. Historycy nazywają to „dobroczynną współpracą z fikcją”, a ludzie obszaru Biblii uobecnieniem: ta historia jest o mnie, to jest historia mojego ducha, to ja wychodzę z Egiptu, to ja dopuszczam się zdrady, to dla mnie „staje się słowo” na pustyni. Jak uczy nas doświadczenie, pamięć nasza nie odczuwa wtedy gwałtu kłamstwa, ciężaru przebrania, niepowagi gry. Raczej lęk rodzący się z możliwości odmowy uczestnictwa w tych misteriach, lęk z powodu wielkości wezwań skierowanych już dawno do mnie, przekazanych przez pamięć przodków. Wraz z wielkością wezwań pamięci idzie zawsze w parze małość duchowej sklerozy. Jest to pokusa ogromnie sugestywna, bo ofiarująca chwilowe bezpieczeństwo. Można ją nazwać pokusą strażników grobów — czyli pokusą jedynie uprawnionej pamięci, tradycji zastępującej, a nie współgrającej z życiem, wreszcie delectatio morosa, która to czynność ściśle związana jest z pychą i ma zastąpić pokorną pamięć o Bożym miłosierdziu.

2. To prawda, że w życiu duchowym pamięć o Bogu i praca tej pamięci nieodłącznie związane są z wyborem moralnym, bo nikt nie może pozostać obojętny, znalazłszy się w sytuacji, którą Biblia określa krótką kategorią „wobec”. Wobec Boga. Prawdą jest jednak również to, że życie duchowe przynosi najwięcej owoców, jeśli w nim ogólne potrafi przejść w szczególne. Nie wstydzili się tego udetaliczniania prawd i wezwań nasi wielcy mistrzowie wiary, tworząc choćby liczne reguły monastyczne, które w najprostszym założeniu miały być bardzo konkretną interpretacją Ewangelii. Warto pójść tym tropem i zauważyć na przykład, że pamięć o Bogu (lub dokładniej, choć stylistycznie kulawo: „pracowanie pamięcią o Bogu”) u Ojca mnichów Zachodu, św. Benedykta, zostaje pedagogicznie rozbita na trzy wielkie pola doświadczeń tego samego przecież Boga. Otóż według Opata z Monte Cassino pamiętać należy, że to nas, niegodnych, sam Bóg powołał do swojej służby („skoro raczył nas już zaliczyć do grona swoich synów”, RB, Prolog, 5). Pracą pamięci, jej reakcją na ten fakt, będzie stymulowanie codziennych „wdzięcznych” odpowiedzi — jak czytamy dalej w Prologu: „Aby wszystko doprowadzić do końca, Pan oczekuje, że będziemy codziennie odpowiadać czynami na Jego święte napomnienia” (RB, Prolog, 35). Duchowa pamięć u świętego Benedykta potrafi pracować w obszarach naszej lepszej części natury, odwołując się do niej i zawstydzając ją. Ten wstyd ściśle wynika z owego biblijnego „wobec” i ujawnia, że to sam Bóg pamięta z nami, a zsyłając swojego Ducha, który „przypomni”, rozpala na nowo pierwotny, złożony w nas z ufnością charyzmat. Benedykt tę część pracy pamięci zamyka w krótkim a ogromnie nośnym cytacie z Mateusza (26,50): „Przyjacielu, po coś przyszedł?” (RB, 60).

Można powiedzieć, że pamięć duchowa odwołuje się i transformuje pewne zamknięte, a żywe przecież wydarzenie, umożliwiając — jak już powiedzieliśmy — włączenie się w tę historię osobom od niej odległym lub jej obcym. Niemniej jednak przekorna i samousprawiedliwiająca się ludzka natura potrafi sprytnie przeprowadzić dowód obalający optymizm takiej pamięci, odwołując się choćby do nierówności szans, beznadziejności czasów, w których przyszło nam żyć: „Oczywiście uczestniczę w wydarzeniu, lecz nie na miarę tego wydarzenia, a na własną miarę ustaloną przez rany dzieciństwa, marną teologię, zniszczenie naturalnego środowiska i trujące jadło”. Rolą duchowej pamięci nie jest przenoszenie zainteresowanych w mityczną belle epoque, ale przywracanie wagi teraźniejszości i ukazywanie jej ludziom wątpiącym jako pełnowartościowej i unikatowej szansy. I to jest drugie z pól doświadczeń Benedyktowej pamięci. Teraz, dzisiaj zdaje się prawdziwym metrum Benedyktowej Reguły:

Powstańmy więc wreszcie, skoro Pismo Święte zachęca nas słowami: „teraz nadeszła dla nas godzina powstania ze snu” (Rz 13,11), „Obyście usłyszeli dzisiaj głos Jego: »nie zatwardzajcie serc waszych«” (Ps 95,78); (RB, Prolog, 8).

Te pełne namiętności wezwania Ewangelia uzupełnia żywym obrazem ślepca Bartymeusza. Ten Nikt zdał sobie sprawę z jedyności sytuacji, którą ofiarowało mu przejście, pascha Jezusa. On jeden, w przeciwieństwie do całego tłumu otaczającego Mistrza, zdał sobie sprawę z wyjątkowości tamtego „teraz”. Nie zawahał się i wygrał swój los.

Chciałoby się napisać z pewną nutą dramatyzmu, że oto w doświadczeniu szukania Boga (niezwykle zrytmizowanym i wyważonym przecież) zapisanym przez Benedykta pojawia się w pewnym momencie krzyż. Dokładniej — na horyzoncie „pracowitej pamięci” wyrasta drzewo hańby i cierpienia. Tymczasem to już w momencie powołania, pierwszego nawiedzenia, pamięć zostaje zmuszona do zakonotowania tej tajemnicy i rozpoczęcia mozolnej czynności samooczyszczania się z błędnych — bo łatwych i ekologicznie bezpiecznych — obrazów, skojarzeń, koncepcji związanych z siłą Chrystusowego królestwa, Jego tytułem Króla i Pana. Powstaję „teraz”, „dziś” godzę się na powstanie ze snu i pójście po śladach Chrystusa. Lecz „teraz”, lecz „dziś” już muszę przypomnieć sobie, Kim On właściwie jest… Pisze o. Augustyn Jankowski, komentując fragment Prologu Reguły:

Kimkolwiek jesteś ty, co wyrzekasz się własnych chęci, a chcąc służyć pod rozkazami Chrystusa Pana, prawdziwego Króla, przywdziewasz potężną i świętą zbroję posłuszeństwa… Która to karta Biblii mówi o prawdziwym Królu? Jest to dialog Jezusa z Piłatem (…) Chrystus jest więc królem, ale nie w taki sposób, do jakiego przywykliśmy, patrząc na stosunki tego świata.

Powiedzmy także, że ten Król, wyśmiany i odrzucony przez nas, jest Królem Ośmiu Błogosławieństw, tej Wielkiej Karty Miłości, według której powinna pracować nasza pamięć „dawnego człowieka”, „syna Adama” pragnącego powrócić do Stwórcy, a praca ta odbywa się przez krzyż właśnie. Rzecz jasna, konfrontacja naszej bezmyślności z tym zapomnianym wydarzeniem krzyża kończy się często prośbą zakrzyczenia tego wydarzenia. Nie prowadzi to jednak do niczego, podobnie jak do niczego nie prowadzi wszelki, beznadziejnie jałowy, doloryzm. Powiedzmy krótko: pamiętać należy, że Bóg wybranego doświadcza i próbuje, aby upodobnić powołanego do Siebie. I nie jest to przekleństwo, ale dowód miłości. Miłości, która ma być kochana. U Benedykta trzeba się tego nauczyć przez powtarzanie bardzo precyzyjnych gestów wobec Boga i współbraci. Do odbycia jest więc pewna droga, do podjęcia — nauka chodzenia (chodzenia z krzyżem), do odrzucenia — współczesny duch obrazoburstwa (totalna oryginalność) i duch uzurpacji, który proponuje zarzucenie norm i pójście, w imię wolności, na skróty. „Duch uzurpacji jest wyzwoleniem — zapewne — ale także zobowiązaniem do sukcesu, straszliwa niewola wielkości!” (Andrzej Kijowski).

Pamięć zaangażowana w wydarzenie Krzyża podprowadzi nas do tej uwierającej tajemnicy ukazującej Cel prób i doświadczeń. Benedykt zapisał to ku pamięci tak:

Gdy będziesz postępował naprzód w życiu wspólnym i wierze, serce ci się rozszerzy (dolatato corde) i pobiegniesz drogą przykazań Bożych z niewysłowioną słodyczą miłości (RB, Prolog, 49).

Serce rozszerzone zdolne jest przyjąć małe i duże pociechy, serce wolne, wyzbyte już z tego nowicjuszowskiego napięcia i oczekiwania, z której strony spadnie zapowiadany cios. Pamięta bowiem, że Bóg, doświadczając w „teraz” powołanego i nawiedzonego, daje mu też piękny, niepozbawiony przyjemności, czas wytchnienia. Bardzo lubię to dowcipne i prawdziwe powiedzenie, że jeśli ktoś odżywia się kawiorem, to Pan Bóg zawsze mu ześle trochę kawioru.

4. I wreszcie trzecie pole doświadczeń pamięci zakreślone przez Benedykta. Otóż pamięć duchowa pracuje nad słowami Pana, że przyjdzie On jako Sędzia. Nie wystarczy jednak powiedzieć, że mamy pamiętać o czuwaniu. Rolą pamięci penetrującej i rozpracowującej losy apostołów, męczenników i świętych Pańskich będzie wypracowanie formy tego czuwania, pociągającej „człowieka bez właściwości”, człowieka rozpaczy i autystycznych kryjówek. To czuwające oczekiwanie genialnie wyraził św. Benedykt. Dwa są jego aspekty ściśle ze sobą powiązane i przeniknięte ufnością dziecka.

A) Prolog przynosi nam sposób realizacji pełnego nadziei oczekiwania, które, jeśli pokonamy rozpacz, w jakimś sensie będzie już spełnieniem: „A gdy diabeł mu coś doradza, odtrąca go razem z jego podszeptami daleko od swojego serca i od razu wniwecz obraca, a rodzące się pokusy rozbija o Chrystusa jako o skałę” (RB, Prolog, 28).

B) Benedykt jak nikt inny zdaje sobie sprawę z tego, że ubóstwo naszych wysiłków, zaprawione przygnębiającymi obrazami naszych dawnych i teraźniejszych grzechów, kryjących się w martwych odnogach żywego, toczącego się przecież ku przyszłości strumienia pamięci, zatruwa klimat zaufania w obcowaniu z Bogiem. W rozdziale IV swojej Reguły zatytułowanym „Jakie są narzędzia dobrych uczynków” umieszcza najwyższe prawo chrześcijańskiej pamięci: „I nigdy nie tracić ufności w miłosierdzie Boże” (RB, 4,74). Prawo to sytuuje sposób realizacji eschatologicznego oczekiwania w bardzo konkretnym pochodzie zwycięskich realizacji (a więc możliwych i dla nas!): św. Piotra, Dobrego Łotra, kobiety cierpiącej na krwotok, wdowy z Naim, setnika.

5. Pamięć jednak potrafi się wycofać. Nie jest już wtedy wezwaniem, horyzontem, w którego kierunku mozolnie się poruszamy, szukając znaków prawdy w przeszłych wydarzeniach. Dalej pracuje, pracuje może nawet skrzętniej i bez wytchnienia, aby zbudować czas przeszły dokonany, który zawsze już będzie w jawnej i mściwej opozycji wobec teraźniejszego i przyszłego. Człowiek tęskni wtedy do dawnej niewoli, braku odpowiedzialności, zwolnienia z wyborów, wreszcie do dawnej możliwości przewidywalnej śmierci zadawanej przez oswojonych i przewidywalnych wrogów. Jest to strach przed przyszłością, zmianą, która wcale nie musi zakończyć się sukcesem, chociaż Bóg obiecuje wolność i życie w prawdzie. Jednym słowem pamięć napotkała na drodze ryzyko. Trzeba uczciwie dodać, że czasami pamięć wycofuje się, podrażniona właśnie obrazoburczymi hasłami proroków przyszłości, głoszących jako warunek rozwoju oryginalność absolutną. I tak oto próbują zawładnąć pamięcią dwie ideologie rzeczywiście niczym się nieróżniące: dobre jest tylko to, co absolutnie przeszłe i posiadające status nawyku, lub: dobre jest tylko to, co nie może wylegitymować się przynależnością do jakiejkolwiek szkoły, zależnością od jakiegokolwiek mistrza i jest absolutnie „swoje” i oryginalne.

Oprócz strachu na odpływ pamięci przemożny wpływ ma nieprzemieniony, niepokonany ból: rozstanie z ukochanym człowiekiem, jego śmierć, śmierć całego narodu lub jego niewola, rozsypanie się w pył ambitnych duchowych projektów, długotrwałe milczenie Boga. Pamięć wtedy tak naprawdę obumiera. Jej miejsce zajmuje teraźniejszy ból i — jeśli można tak powiedzieć — poczucie krzywdy, które coraz bardziej oddala się od przedmiotu bólu, szczelnie wypełnia niedające się pocieszyć serce, wreszcie zasmakowuje w tym stanie i za zniewagę uważa każdą próbę zmiany sytuacji przychodzącą z zewnątrz bólu. Jak w Norwidowskim zamyśleniu o człowieku wpatrującym się w fotografię swojego przyjaciela — kiedy wreszcie przyjaciel przybywa, wpatrujący się mówi do niego, nie odrywając oczu od portretu: „Nie przeszkadzaj, albowiem o tej godzinie zwykłem wpatrywać się w fotografię mojego przyjaciela”.

Wreszcie wycofanie się pamięci może być spowodowane najzwyczajniej duchowym lenistwem. Praca pamięciowa będzie wtedy przypominała mielenie nawiedzających nas obrazów przeszłości, łączenie ich w najbardziej nieprawdopodobne konfiguracje, rozpadające się przy pierwszym spotkaniu z następną falą nawiedzających nas wspomnień i obrazów. Bezcelowość będzie marką takiej pamięci.

Stąd też postulat oczyszczającego i wzmacniającego ćwiczenia pamięci, przypominania o tym, co najważniejsze, formułowany przez duchowych mistrzów chrześcijaństwa. Zawsze konkretnym narzędziem tego ćwiczenia będzie dla wszystkich lektura słowa Bożego, żywienie się Słowem, które jest przecież żywym i przemieniającym. We współpracy ze słowem Bożym napotykamy wspomnianą już przez nas wcześniej prawdę, że to sam Bóg pamięta razem z nami, a gwarantem naszych wolnościowych i miłosnych aspiracji złożonych w duchowej pamięci jest Jego Niezmienność. Jego pamięć, przechowująca każdą łzę, krzyk rozpaczy, wołanie o sprawiedliwość, Jego trwanie, czyli niezmienna miłość, pozwalają złożyć w Jego ręce naszą przeszłość, jej rany, wstyd, wszelkie przegrane, ale także dni świetności, mocy, duchowej młodości, minione radości i ogromnie intensywne doznania, które mogą dodawać goryczy obecnemu stanowi. Ufając Jego pamięci, przerzucamy wszystkie nasze troski na Niego i czynimy naszą przeszłość kwestią Jego pamięci. To On, Pamiętający, Czuwający zsyła na nas Dobre Zapomnienie, które nie dokonuje retuszów na fotografiach życia, nie wygładza biografii i nie relatywizuje zła, ale chroni od zajadów pamięci, domagających się odwetu. Dobre Zapomnienie nie jest amnezją, ale gotowością proszenia o przebaczenie i aktem przebaczenia. Dobre Zapomnienie to włączenie w Jego ekonomię zła, którego się dopuściłem niegdyś, włączenie, które odbywa się przez wybory słuszne, dobre i heroiczne, przez posłuszeństwo Jego głosowi na drodze do Damaszku.

I na koniec: dobra pamięć, ćwiczona pamięć, to pamięć litościwa, pochylająca się ze współczuciem nad braćmi. Starcy Pustyni lubili powtarzać ku pokornej pamięci: „Dziś ty, jutro ja”, co wyrażało miłość do każdego grzesznika, o którym Bóg pamięta inaczej niż my. Ta litość nie była zaprawiona pobłażaniem, ale zadziwieniem — „Bo czymże jest człowiek, że o nim pamiętasz? Czym syn człowieczy, że się nim zajmujesz?”. Nawet wtedy, gdy zapomina, że uczyniony został na Twój obraz i podobieństwo! Pamięć duchowa jest zdrowa i piękna, gdy zdobią ją dobre przymiotniki zdobywane w trudnej, często nieprzyjemnej pracy rozliczeniowej, bo w gruncie rzeczy — jak mówi Adam Zagajewski — „pamięć to przymiotnik”. Także ta duchowa.

Koniec, czyli początek…
Michał Zioło OCSO

urodzony 16 maja 1961 r. w Tarnobrzegu – były dominikanin, jedyny polski trapista, duszpasterz, rekolekcjonista, pisarz. W wieku 19 lat wstąpił do zakonu Braci Kaznodziejów, tam w 1987 roku otrzymał święcenia kapłańskie. W...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze