Liberalny czy chrześcijański koń trojański?

Liberalny czy chrześcijański koń trojański?

Oferta specjalna -25%

Dzieje Apostolskie

0 votes
Wyczyść

Nadzieję, której nie daje polska filozofia i teologia, dają, o dziwo, polska praca i polska gospodarka.

Sformułowanie użyte w tytule brzmi bez wątpienia nieco prowokacyjnie, a Czytelnik może wręcz uznać, że dominuje w nim zacięcie publicystyczne. Przyznam od razu, że skupię się bardziej na kwestii, czy Polska może stać się „chrześcijańskim koniem trojańskim” nowej poszerzonej Wspólnoty Europejskiej, choć próba odpowiedzi na to pytanie wiąże się oczywiście ściśle z rewersem gospodarczym, a więc liberalną częścią tytułowego problemu.

Najpierw jednak dwa zastrzeżenia terminologiczne. Termin: wartości chrześcijańskie został wprowadzony do języka polskiej debaty publicznej przez polityków na początku lat 90. i do niedawna nie było go w żadnym poważnym słowniku. W wielu słownikach filozoficznych i teologicznych znajdziemy oczywiście pojęcie wartości religijnych, które zaspokajają potrzeby duchowe człowieka, tak jak wartości ekonomiczne zaspokajają potrzeby materialne. Znajdziemy wartości absolutne, estetyczne, logiczne, wartość dodatnią lub ujemną, natomiast nie znajdziemy strictiori sensu wartości muzułmańskich, buddyjskich czy chrześcijańskich.

Drugie zastrzeżenie — w ustach prawicowych polityków i publicystów słowo liberalny brzmi złowieszczo i nieprzyjemnie, czasami gorzej niż termin socjalistyczny. Niektórym z nich się te terminy wręcz mieszają. Teoria polityczna (prawa jednostki) i ekonomiczna (jak najmniej państwa) liberalizmu w żadnym przypadku nie upoważnia nas do takich uproszczeń.

Obecność katolickiej formy chrześcijaństwa we współczesnej cywilizacji i kulturze Europy jest z jednej strony wciąż niezaprzeczalna i konstytutywna, z drugiej zaś budzi niechęć części zachodnich środowisk intelektualnych jako nazbyt archaiczna i tradycjonalistyczna, szczególnie w podejściu do problemów życia rodzinnego, pożycia seksualnego i homoseksualizmu. Tej tradycyjnej wersji obecności w kulturze europejskiej miały przyjść w sukurs, w opinii wielu katolików, nowe państwa członkowskie Unii, a w szczególności Polska. Już przed laty część środowisk, nazwijmy je ogólnie narodowo–katolickimi, głosiła tezę o przyszłej zbawczej roli Polski i polskiego Kościoła w zeświecczonej Europie. Ów hurraoptymizm z początków naszej suwerenności i transformacji, wypływający często z nadmiernie pozytywnego samopoczucia młodych polityków (młodych raczej stażem niż wiekiem), w przestrzeni europejskiej zderzał się z podsycaną na Zachodzie niechęcią do katolicyzmu, a w szczególności do jego polskiego, konserwatywnego i ludycznego zarazem wydania, które uosabiał według wielu zachodnich intelektualistów Jan Paweł II.

W pierwszej połowie lat 90. bardzo wielu polityków snuło z kolei równie naiwne marzenia o potrzebie dogłębnych zmian liberalnych, wręcz liberalnej rewolucji — w myśl europejskiej tradycji tego pojęcia — misji, dla której czas konieczny do zasadniczej transformacji społecznej i gospodarczej był jedynie miarą dla przyspieszonego tempa wprowadzenia odpowiednich ustaw i decyzji w życie. Występowali oni, w przeciwnieństwie do np. polityków Zjednoczenia Chrześcijańsko–Narodowego, w strojach nowoczesności, choć precyzyjniej należałoby ich nazwać wyznawcami przewrotu konserwatywno–liberalnego w Polsce (głównie skupieni byli w ówczesnym Kongresie Liberalno–Demokratycznym). Zasiadali oni po drugiej stronie wyobrażonego stołu potrzeb społecznych i zamiast nawracać Europę, chcieli ją jak najszybciej dogonić pod względem ekonomicznym i w dalszej perspektywie w najśmielszych projektach — nawet przegonić.

W kontekście tych — z dzisiejszej perspektywy — wręcz historycznych już sporów wejście Polski do Unii Europejskiej stało się jednym z najbardziej wyrazistych elementów publicznego dyskursu. Kwestia stosunku do Europy, bycia bardziej europejskim lub bardziej swojskim, pozwalała na szczególnie mocne podkreślanie ideowych różnic między uczestnikami tego zasadniczego sporu, którzy — choć zapewne w mniejszym natężeniu — jeszcze długo będą zapewne prowadzić niezwykle emocjonalne rozmowy. Znaczna część dyskutantów z kręgów inteligenckich, świata mediów czy biznesu postrzegała liberalne przyspieszenie jako niepowtarzalną szansę na unowocześnienie kraju i zwiększenie jego bezpieczeństwa w przyszłości. Wielu zwykłych obywateli przyjmowało je jako zagrożenie, formułowane, przykładowo, w kategorii lęku przez zwyżką cen, szczególnie żywności, wykupem ziemi ojczystej przez cudzoziemców itp.

Obok tych powszechnie podsycanych, w szczególności przez polityków o narodowo–tradycyjnym światopoglądzie lęków, eurosceptycy w Polsce wyrażali sporo obaw wynikających z bardzo partykularnych, często biegunowo różnych punktów widzenia. I tak, na przykład, dla części środowisk katolickich groźbą podstawową, choć formułowaną trochę ŕ rebours jako potrzebę szerzenia misji katolickiej wobec świata zewnętrznego, była zaawansowana bardzo na Zachodzie sekularyzacja życia społecznego. Dla środowisk reprezentowanych z kolei przez partie ludowe i związki zawodowe oczywistym, z ich cząstkowego punktu widzenia, straszakiem antyunijnym była wspomniana przed chwilą wizja zalewu polskiego rynku przez dotowaną żywność z Europy. To, co cieszyło klientów, martwiło z kolei rodzimych producentów.

Paradoksalnie, polscy euroentuzjaści musieli polemizować nie tylko z przeciwnikami w kraju, lecz także uprawiać dyplomację zachęty do jak najszybszego rozszerzenia UE w zderzeniu z obawami samej Europy przed zalewem taniej siły roboczej, taniej żywności i tanich usług z krajów nowych członków, a w szczególności z Polski. Na szczęście dziś możemy powiedzieć, wiedzą to już także eurosceptycy, że mimo silnej złotówki wzrósł eksport, że rolnicy (grupa najbardziej zagrożona versus straszona) skorzystali z dopłat bezpośrednich, co więcej, że z przeprowadzonych wśród rolników ankiet wynika coś bardzo optymistycznego, iż środków pozyskanych z Unii nie chcą przeznaczać na konsumpcję bezpośrednią, lecz w większości na edukację swoich dzieci. Zupełnie innym problemem oczywiście jest to, czy przeciwnicy UE przyjmują w ogóle tę wiedzę do wiadomości.

Na pewno pokutował w umysłach części polskich eurosceptyków pogląd, szczególnie silny w początkach przemian po 1989 roku (bliski wręcz chełpliwości), że polski katolicyzm jest znakomitą, treściwą, gdyż duchową alternatywą dla zsekularyzowanej Europy, że możemy wnieść do niej swoje przywiązanie do chrześcijańskiej tradycji i jej wartości, czego symbolem są ciągle pełne kościoły w naszym kraju, co więcej, że dzięki, obecnej do niedawna wśród nas charyzmatycznej osobowości Jana Pawła II, możemy mieć i właściwie mamy pośrednio realny i istotny wpływ na kształt całego współczesnego katolicyzmu. Z kolei na Zachodzie część opinii publicznej obawiała się właśnie tej wyrazistej katolickości polskiego społeczeństwa nazywanej w pewnych środowiskach, także zresztą w Polsce, ciemnogrodem.

I w tym miejscu zaczyna się tak naprawdę nasz tytułowy problem. Przy całym możliwym krytycyzmie wobec skądinąd pociągającej idei misyjnej, wywiedzionej z duchowego rdzenia polskiego romantyzmu, ów spodziewany bowiem wpływ naszej myśli na współczesną eklezjologię to realny problem, godny przemyślenia i przebadania. Coś, co mogłoby stać się faktem i było, w pewnym stopniu, w czasach pontyfikatu Jana Pawła II wręcz wyzwaniem. Mogłoby, owszem, gdyby nie… Można bowiem, z jednej strony, w tej eklezjologicznej perspektywie dostrzec wspólną nić łączącą nas ze sławną polską przeszłością. Z drugiej strony powinniśmy od razu zrobić bardzo mocne zastrzeżenie co do niezwykle istotnych różnic kryjących się za powierzchownymi, moim zdaniem, podobieństwami.

Otóż obecnie możemy co najwyżej mówić o pewnym praktycznym, po części formalno–prawnym wpływie na instytucję Kościoła, natomiast z pewnością nie o nowym myślowym otwarciu. Nawiązuję tu do silnego w XV–wiecznej Europie ruchu koncyliarystycznego, w którym bardzo mocną i samodzielną pozycję miała Akademia Krakowska, tak mocną, że nie chciała wręcz uznać papieża Eugeniusza IV. To demokratyczne ujęcie modelu instytucji kościelnej było jednym z głównych źródeł słynnej polskiej tolerancji. Myśl polska tamtego czasu miała swych wybitnych przedstawicieli, takich jak chociażby Paweł Włodkowic, którego teoria pokojowego nawracania pogan (zawarta w ogłoszonej przez niego na soborze w Konstancji słynnej heresis prusiana) oraz teoria wojny sprawiedliwej, stały się niezwykle ważnym wkładem w przemiany myśli jesieni europejskiego średniowiecza i legły u podstaw nowej, humanistycznej epoki.

To z ówczesnego, królewskiego Krakowa myśl polska promieniowała na całą Europę. Profesor Stefan Swieżawski, najznakomitszy w Polsce znawca myśli europejskiej późnego średniowiecza, twierdził, że przykładem wpływu tego niezwykle, jak na tamte czasy, nowoczesnego myślenia polskich filozofów może być słynna szkoła w Salamance, która wychowała pod krakowskim wpływem takich myślicieli, jak chociażby dominikanin Bartłomiej de la Casas, misjonarz i wielki obrońca Indian. Ten wybitny misjonarz w imię idei pokojowego nawracana pogan przeciwstawił się w następnym stuleciu metodom podboju stosowanym przez hiszpańskich konkwistadorów. Otóż takiego wpływu doktrynalnego dziś, powiedzmy to sobie szczerze, mimo niezwykle ważnych dla formacji współczesnych chrześcijan encyklik Jana Pawła II, w żaden sposób nie osiągniemy. Nie łudźmy się. Polska z tego właśnie powodu, mimo naiwnych nadziei naszych tradycjonalistycznych środowisk, w najbliższych latach nie stanie się chrześcijańskim koniem trojańskim, w coraz większym stopniu areligijnej, starej Europy.

Sięgnąłem po tak odległe przykłady po to, by uświadomić Państwu i sobie to, że ów oczekiwany przez wielu wpływ ewangelizacyjny, który chcielibyśmy, aby duchowość polska miała na Europę, jest czy też raczej byłby możliwy tylko wówczas, gdyby sam miał bardzo solidne podstawy intelektualne, tzn. jeśli opierałby się na, po pierwsze, zakorzenieniu w najlepszej części wspólnej tradycji, po drugie, na postawie moralnej, ale po trzecie i najważniejsze, na wysokim formacie intelektualnym. I nie chodzi o to, by tego rodzaju uwagę traktować nazbyt dosłownie, lecz o fakt, że dobrze się dzieje wtedy, kiedy porywają nas wzniosłe idee, których celem jest, tak jak w tym konkretnym przypadku, trwale wpływać na przebudowę europejskiej świadomości oraz przywrócić Europę jej własnym judeochrześcijańskim korzeniom, których obecnie się wstydzi lub o których zapomina.

Tak postawiona teza może oczywiście nie zadowolić bardziej dociekliwego czytelnika. Odpowiedzmy zatem pokrótce na pytanie, dlaczego wówczas, przed wiekami, był możliwy tak silny wpływ polskiej myśli na myśl europejską (na eklezjologię chociażby, gdyż nie zajmujemy się tu np. myślą kopernikańską) i czy w ogóle będzie to możliwe dziś, a przynajmniej w jakimś blisko wyobrażalnym terminie.

Podstawą rozwoju państwa polsko–litewskiego Jagiellonów była — i ta teza pewnie nie będzie zaskoczeniem — edukacja, fakt, że sieć szkół elementarnych w XV wieku objęła w rdzennej Polsce prawie wszystkie parafie. Gdy spróbujemy porównać ówczesną atrakcyjność naukową Akademii Krakowskiej, gdyż o ową siłę przyciągania głównie w tym przypadku pytamy, ze współczesnym poziomem polskich uniwersytetów, to statystyka okaże się nieubłagana dla naszych czasów. W XV wieku na 2900 studentów Akademii ponad połowę stanowili studenci spoza granic kraju! Czy znajdziemy dziś taką uczelnię w Polsce, która przyciągałaby taką rzeszę żaków, obcokrajowców złaknionych wiedzy wysokiej próby, mogących przecież również wówczas, podobnie jak to jest i dziś, wybierać między wieloma atrakcyjnymi uczelniami na Zachodzie? Trzeba pamiętać o tym, że sukces Akademii Krakowskiej, jej znamienitych uczonych, wziął swój początek z powszechności i dostępności szkolnictwa parafialnego. Bez tej sieci szkolnictwa, swoistej reformy szkolnictwa, bo tak zapewne dziś nazwalibyśmy stworzenie takiego systemu, nie byłoby złotego wieku, nie byłoby sukcesów Rzeczypospolitej Obojga Narodów w wieku XVI.

Na razie ani moralnym przykładem, ani myślą teologiczną, śmiem przypuścić, nie zawojujemy Europy. Jeszcze nie dziś. Tłumy studentów nie garną się z zagranicy na nasze skostniałe uczelnie, które powielają model organizacyjny uczelni niemieckich powstały 200 lat temu, a polskie książki w większości nie mają szans bez specjalnego, polskiego dofinansowania zaistnieć poza granicami kraju. Potencjał intelektualny, nawet jeśli istnieje, a wiemy, że w młodym pokoleniu istnieje na pewno, nie ma narzędzi i środków finansowych, ani by móc się rozwinąć w kraju, ani by następnie móc się upowszechnić poza Polską.

Nie ten koń trojański ma największe szanse podbić starą, skostniałą i zeświecczoną Europę, nie chrześcijańskie to będą na razie idee. Powiedzmy wprost, że owo pocieszenie, którego nie daje polska filozofia i teologia, daje, o dziwo, polska praca i polska gospodarka. Zachód boi się wciąż jeszcze stereotypowego zalewu polskich pracowników fizycznych, o czym wspomniałem, tego często przywoływanego w ostatnich czasach hydraulika, lecz jednocześnie zabiega przecież o polskich informatyków jako najlepszych na świecie. Liberalny koń polski może rozbroić nadmiernie opiekuńczy, lokalnie swoisty, gdyż immanentnie biurokratyczny socjalizm Unii Europejskiej i ułatwić jej konkurowanie z najsilniejszymi gospodarkami świata.

Być może musimy więc najpierw odpracować zaległe lata, zbudować sensowny system narodowej edukacji, a dopiero potem oddziaływać na świat zewnętrzny. Gdyż dopiero dobrze wykształcone pokolenie będzie w stanie tak przebudować państwo, by jego obywatele mogli przewodzić w światowych sporach i dyskursach intelektualnych — i to nie tylko w sferze rozważanej tu, dla czytelności przykładu, eklezjologii — by prawdziwym sukcesem zakończyły się przyszłe wyprawy polskich Trojan do Europy i w świat.

Jedno jest pewne. Potrzebujemy jako naród wyzwań większych od tych, które niesie nam codzienność. Potrzebujemy pogłębiania dialogu prowadzonego w kategoriach zaczerpniętych z katalogu dla współczesnej myśli podstawowego — chrześcijaństwa, konserwatyzmu i liberalizmu. Tak naprawdę niezależnie od wspomnianych, przyziemnych spraw, w życiu każdego narodu, każdego społeczeństwa potrzebne są idee porządkujące kierunek wspólnych dążeń, pożytkujące strumień społecznej energii — idee ogólne, idee przewodnie.

Liberalny czy chrześcijański koń trojański?
Rafał Grupiński

urodzony 26 września 1952 r. we Wronkach – polski polityk, historyk i animator kultury, krytyk literacki, publicysta, wydawca, przedsiębiorca, nauczyciel akademicki. Poseł na Sejm V, VI, VII, VIII i IX kadencji, przewodnic...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze