Słuchanie na modlitwie
Chyba zacznę dziś od marudzenia. Miesiąc temu napisałem felieton Theological fiction, w którym podzieliłem się swoim marzeniem o decentralizacji organizacji kościelnej (nieco na wzór dawnej struktury patriarchatów). Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie papież Franciszek, który w adhortacji o nowej ewangelizacji (Evangelii gaudium) wyskoczył, ni mniej, ni więcej, tylko z myślą o decentralizacji. Tym samym spalił mi felieton. Fiction, żeby wybrzmiało literacko i robiło wrażenie na czytelniku, powinno jednak pozostawać głównie w sferze fikcji naukowej: znikomego prawdopodobieństwa realizacji. Przyznać się muszę, że ewidentną radość z bardziej realnej możliwości takiego obrotu spraw kościelnych przyćmiły mi nieco niskie uczucia: pragnienie zemsty za tak bezpardonowe odfikcyjnienie mojej fikcji. I z niego niestety rodzi się pomysł na niniejszy felieton: w odwecie postanowiłem ową adhortację skomentować.
Kto zajrzał, wie, że Franciszkowy dokument jest długi. Zemstę ograniczyć muszę do jednego tylko wątku. Uderzyło mnie to, jak rzadko autor odwołuje się do pojęć związanych z klasyczną metafizyką. Na przykład słowo „natura” użyte w sensie zbliżonym do metafizycznego można policzyć na palcach jednej ręki. Góra dwóch. Zdecydowanie częstsze są odwołania do relacyjności. Kulminacyjnym momentem jest nr 115, w którym najpierw kultura zdefiniowana jest jako sposób wchodzenia człowieka w relacje z rzeczywistością, a następnie pada stwierdzenie: „La gracia supone la cultura”. Łaska zakłada kulturę. Czyli łaska zakłada konkretną sieć relacji między człowiekiem a innymi ludźmi, stworzeniami, Bogiem. Wielbiciele myśli średniowiecznej – choćby Tomasza z Akwinu – (do których skrycie się zaliczam) mogli w tym miejscu doznać zawału serca. „Gratia praesupponit naturam”: Łaska zakłada naturę (por. STh I, q. 2, a. 2, ad 1) i ją też udoskonala – tak brzmi jedno z bardziej szacownych i celnych adagiów scholastycznej teologii. Ewidentnie porusza się ono w ontologicznym horyzoncie. A tu bach – znienacka Franciszek zastępuje naturę siecią relacji. Co gorsza – pokusa wielka się rodzi, żeby się z nim w pełni zgodzić.
Jeśli ktoś się zastanawia, czy takie przesunięcie w terminologii warte jest felietonu – bo na pierwszy rzut oka jest ono nieznaczne i substancji nauczania nie zmienia, to spieszę z odpowiedzią. Rzecz jest arcyciekawa. Jeśli bowiem papież Franciszek świadomie i z premedytacją – czego pewien, rzecz jasna, nie jestem – zastępuje rejestr ontologiczny rejestrem relacyjnym, to przed współczesną teologią i szerzej – językiem, jakim Kościół wyraża swoją wiarę – otwiera się perspektywa wyjścia z pewnego impasu. Otóż nowożytna kultura Zachodu zasadniczo rozstała się z klasyczną metafizyką wyrażającą się w kategoriach ontologicznych (takich jak np. natura). Owo rozstanie się niekoniecznie miało pokojowy charakter, ale tu nie czas na wywlekanie rozwodowych szczegółów. Dla teologii katolickiej była to straszliwa trauma, ponieważ większość dogmatycznego dziedzictwa Kościoła wyrażona jest właśnie za pomocą takich kategorii. Odruchowo przyjęto zatem taktykę obrony i konserwacji tejże metafizyki (w wersji tomistycznej) w obawie, że używanie nieontologicznych nowinek z konieczności musi prowadzić do katastrofy. Twarda defensywa trwała mniej więcej do Soboru Watykańskiego II, ale jej późniejsze zmiękczenie wcale nie oznaczało, że znaleźliśmy kategorie zdolne z jednej strony do skutecznego wyrażania dogmatu (zwłaszcza bez popadania w skrajny indywidualizm, będący efektem odrzucenia realistycznego rozumienia natury), a z drugiej – do komunikowania się zarówno ze współczesną, postmetafizyczną humanistyką, jak i naukami przyrodniczymi.
Istnieje jednak poważne podejrzenie (które dość intensywnie i bynajmniej nie w odosobnieniu podzielam), że szansę na spełnienie takiej roli mają właśnie kategorie relacyjne. Nie da się bowiem ukryć, że wszystko jest ze wszystkim powiązane na tyle, że opis świata nie jest dziś chyba możliwy bez użycia tych kategorii. A i w teologii rozumienie centralnego misterium chrześcijaństwa – Trójcy Świętej – wyraża się przecież w relacyjności. Czyżby i Franciszek podzielał to podejrzenie? Czas pokaże…
Oceń