Ojciec Tomasz Pawłowski nie musiał sporządzać przed śmiercią testamentu, bo z rzeczy materialnych nie miał nic do przekazania. A spadek duchowy? To całe jego życie, którego nie sposób zamknąć nawet w sześciu napisanych przez niego książkach.
Poznałem ojca Tomasza prawie czterdzieści lat temu (jak ten czas leci!), pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Od 1978 roku przez kilka lat regularnie uczestniczyłem w „siódemkach” (msze o siódmej rano w kaplicy akademickiej u krakowskich dominikanów). Gdy po raz pierwszy pojawiłem się w „Beczce”, Tomasz od razu mnie zauważył i poprosił o… posprzątanie „Piekiełka” (małe pomieszczenie przy „Beczce”). I już zostałem.
To była metoda Tomasza – zauważyć i dać zadanie. Byłem wtedy nieśmiałym, niezbyt ufającym w swoje możliwości chłopakiem z głębokiej prowincji. W tamtych komunistycznych czasach bezpieczniej było schować się w szarym tłumie i nie wychylać nosa. Spotkanie z Tomaszem wywracało ten porządek. Ojciec, broń Boże, nie wzywał do rewolucji, ale wybudzał z letargu, zachęcał do rozwijania swoich talentów i odważnego wyjścia w świat. I wtedy brzydkie kaczątk
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń