Rzucam to wszystko i jadę na wieś! – mówię sobie, gdy miasto pełne interesów (a nie intencji), w którym łatwo o transakcje (a trudno o relacje) i natłok obcych (a nie bliskość innych) da mi w kość. Już się zbieram, już się pakuję, pędzę do drzwi… A potem zatrzymuję się i myślę: Na wieś, czyli dokąd? Czy jeszcze jest jakaś wieś – ta prawdziwa, czyli ta zmyślona. Cicha, nieskażona i niemiejska. Zatrzymana w czasie, ocalona od europejskich krawężników, talerzy satelitarnych i dopłat. Gdzie jest ta wieś, w której ja – miastowa – mogłabym się poczuć obco, jak niezguła, która nie umie pójść boso po ściernisku, nie raniąc stóp, znaleźć kuropatw kryjących się w tarninie, dokładnie wybrać jesiennych ziemniaków ani wyciągnąć ciężkiego wiadra ze studni. Stoję przy drzwiach, z ręką wyciągniętą ku klamce. Zastygam i podróżuję w czasie.
Na podwórko babci Jasi, gdzie zawsze coś się dzieje. Wystarczy już to, że łażą kury, których trochę się boję. Zaraz zastrzelimy jedną z łuku, a drugą z wiatrówki – z moim bratem i kuzynami. I ku wściekłości dziadka. Trzecia kura umrze sama, z tęsknoty za tamtymi. Trochę mi jej żal, ale nic nie mówię, bo jestem
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń