Drugi List do Koryntian
Szanse formacji polegają głównie na dostarczaniu bodźców i pomocy w sytuacjach trudnych – pomocy uzależnionej od dobrej woli i szczerości korzystających z niej.
Ostatnie miesiące w czasopismach katolickich przyniosły szereg rozważań na temat kapłaństwa i formacji kapłańskiej, rozważań często krytycznych i zgłaszających wiele postulatów adresowanych do współczesnych form przygotowania młodych kapłanów w zakonnych i diecezjalnych seminariach duchownych.
Szczególnie poruszającym jest dla mnie artykuł Henri J. M. Nouwena: „Kapłan i jego zdrowie psychiczne”, zamieszczony we wrześniowym numerze „W drodze”, opisujący codzienność pracy i życia osobistego współczesnego księdza diecezjalnego. Ten przygnębiający obraz pomija jednak naturalną ludzką potrzebę rozwoju i zawarte nawet w szarej codzienności możliwości przekraczania dotychczasowych osiągnięć.
Prof. Michał Wojciechowski zwraca z kolei uwagę na niewystarczalność aktualnego modelu kapłaństwa (rozumiem tu model jako wzór, ideał osobowy) i sugeruje istotne zmiany formacji poprzez stopniowe włączanie absolwentów seminarium duchownego w działalność kościelną i odraczanie święceń prezbiteratu aż do wieku średniego (45.–50. rok życia), odwołując się do praktyki pierwszych wieków chrześcijaństwa.
Istotne w tym opracowaniu wydaje mi się zwrócenie uwagi na rzeczywistą niestałość modelu kapłaństwa. Najstarsze obecnie pokolenie kapłańskie formowało się w atmosferze, w której kapłaństwo było przede wszystkim godnością, która zagarniała całego przyjmującego ją człowieka, przekreślała całe jego spontaniczne zachowanie, zamykała w sutannie, z którą praktycznie się w wymiarze społecznym zrastał, determinowała wszelkie, nawet trzeciorzędne wybory i kontakty ze światem. Wojciech, który został księdzem Wojciechem, tracił prawo istnienia, jego programem życiowym było zrealizowanie idealnej postaci kapłana. Bogactwo tej postaci zależało od indywidualnych uzdolnień i pracy wewnętrznej księdza.
Obecne młode pokolenie księży zbliża się bardziej do modelu, który jawi mi się jako zbitka pojęć: zawód: ksiądz.
Już Nouwen podkreślił podobieństwo organizacyjne między instytucjonalnym Kościołem a wojskiem. Tryb kształcenia, wiek dokonywania wyboru uczelni, tok studiów i dominacja w nim formacji intelektualnej stwarzają wrażenie, że chodzi o tryb kształcenia zawodowego. Zamknięte seminarium i uzależnienie od ocen profesorów i wychowawców seminaryjnych ograniczają alumnów na polu studenckiej niezależności w życiu osobistym, w doborze przyjaciół i eksperymentowaniu w zakresie doznań, które przecież mają istotne znaczenie dla procesu dojrzewania osobowego. Alumni — jak dzieci — żyją w środowisku zorganizowanym nie przez nich, choć dla nich; wolni od powszednich trosk bytowania w świecie. Dopiero skierowanie na parafie daje im możność rzeczywistego sprawdzenia własnej dorosłości. A dalej jest właśnie tak, jak to opisuje Nouwen. Prof. Wojciechowski pragnie zapewnić im lata na sprawdzanie się kolejno w różnych zadaniach: katechizacji, służbie charytatywnej, poradnictwie życiowym i rodzinnym, wśród których mogliby wybrać specjalizację i odpowiednie dokształcenie, pozostając jednocześnie wolnymi w zakresie decyzji o ostatecznym poświęceniu się kapłaństwu sakramentalnemu.
Negatywny aspekt tego projektu upatruję w tym, że proponowany przez profesora wiek święceń przypadałby na okres kryzysu wieku średniego, który cechują niestety także objawy wypalenia zawodowego, szczególnie groźne w zawodach zajmujących się człowiekiem. Jednocześnie trzeba zwrócić uwagę, że o wiele wcześniej wyraźnie manifestuje się dążenie do stabilizacji życiowej…
Niemniej podzielam akcenty położone na postulacie dojrzałości osobowej oraz przekonanie, że nie może jej zapewnić nawet idealnie zrealizowany program formacji seminaryjnej. Społeczność uczelni jest z natury rzeczy podzielona pokoleniowo, przy czym pokolenie starsze podejmuje decyzje dotyczące młodych, tym zaś pozostaje jedynie możliwość rezygnacji. W tej sytuacji wytwarza się klimat solidarności pokoleniowej kandydatów do — uwaga: zawodu księdza! O ileż słabsza bywa w tej sytuacji wspólna obu stronom troska o dobro Kościoła i ludu Bożego! Należy bowiem ta ostatnia do wartości, które dopiero mają zostać przez formację wypracowane i zakorzenione. Dobry kolega nie narazi przecież drugiego na stratę kilku lat życia i nauki przez zawiadomienie władzy uczelni o wykroczeniach, które uniemożliwiają wybór zawodu księdza. Tu solidarność grupowa, pokoleniowa jako bardziej elementarna (prymitywna, więc silniejsza w przeżywaniu) wygra ze słabszą w natężeniu troską o dobro większe. Dodatkowo atmosfera podziału na „my i oni” znacznie zmniejsza siłę oddziaływania formacyjnego.
Tak więc podstawowe pytanie o stopień dojrzałości absolwenta wyższego seminarium duchownego pozostaje otwarte.
Dojrzałość ludzka jest wielozakresowa. Uzyskujemy ją (albo i nie uzyskujemy) na wielu równoległych, ale rzadko symetrycznie przebiegających torach. Współczesne kształcenie faworyzuje rozwój intelektualny i to raczej w zakresie inteligencji praktycznej. Sprawność obsługi skomplikowanych urządzeń elektronicznych jest stawiana znacznie wyżej niż wartości produkowane czy przekazywane.
Rozwój uczuciowy opóźnia się przez niedobory uczuciowe w rodzinach, przez faworyzowanie w kulturze masowej uczuć prymitywnych w ich najbardziej jaskrawych przejawach (te bowiem łatwiej pokazać w obrazach niż słabsze w ekspresji ciałem uczucia wyższe) i zubożenie języka przez brak kontaktu z literaturą wysoką. Cenna ludzka solidarność nie przekracza granicy najbliższego środowiska, zawodu, klasy, narodu.
Rozwój społeczny opóźnia brak rodzeństwa, skażenie relacji międzyludzkich rywalizacją od najwcześniejszych lat szkolnych (a nie brak jej także w seminariach) i dominujące dążenie do sukcesu — współczesnego, bezwzględnego bożka społeczeństwa.
Rozwój religijny każdego człowieka przebiega własnym niepowtarzalnym torem i nie da się wykluczyć z niego dotkliwych kryzysów. Szanse formacji polegają głównie na dostarczaniu bodźców i pomocy w sytuacjach trudnych — pomocy uzależnionej od dobrej woli i szczerości korzystających z niej (albo nie). Ten temat ma zresztą własną bogatą literaturę.
Nie wiemy na pewno, czy opuszczający mury swej uczelni kleryk (kapłan) wynosi z niej mocno zaszczepione indywidualne zainteresowania i potrzebę dalszego samokształcenia i czy jego warunki pracy pozwolą mu je realizować. Być może niektóre zadania duszpasterskie uzna za swoje powołanie w powołaniu, zasługujące na szczególną uwagę i czas. Być może pragnąłby podjąć jakąś specjalizację albo uwolnić się od trudnego i frustrującego zadania.
Nasuwają się w związku z tym dalsze pytania, np. czy jakiekolwiek seminarium duchowne jest w stanie zapewnić swoim absolwentom pełną ludzką dojrzałość i świadomość nieodwołalności dokonanego w dziewiętnastym, dwudziestym czy nawet dwudziestym czwartym roku życia wyboru?
W refleksji nad kapłaństwem, w którym człowiek staje przy ołtarzu, by złożyć ofiarę eucharystyczną, lub zasiada w konfesjonale, by udzielić penitentowi rozgrzeszenia jako alter Christus, nieodparcie nasuwa się porównanie do treści ewangelicznych: Jezus w swym ukrytym życiu w Nazarecie pracował i przygotowywał się do wystąpienia przed ludem lat około trzydzieści, a swoją Eucharystię ustanowił i odprawił w ostatnim okresie nauczania, zaś ofiarę zbawczą podjął, mając lat trzydzieści i trzy. Wybrał ten właśnie wiek w starożytnym Rzymie uważany za moment uzyskania przez człowieka obywatelskiej dojrzałości.
Oceń