Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan
Stopniowo uczestnicy dialogu ekumenicznego doszli do problemu rozumienia Kościoła i uświadomiono sobie, że tutaj znajduje się sedno sprawy.
Grzegorz Chrzanowski OP: Modlimy się często o jedność Kościoła. Jak teologowie wyobrażają sobie ostateczny teologiczny cel ruchu ekumenicznego?
Jorge Alejandro Scampini OP: Z ekumenizmem mamy do czynienia dopiero w XX wieku. Od początku w różny sposób wyobrażano sobie cele, do których miałby prowadzić. Ci, którzy jako pierwsi zajęli się ekumenizmem, uczynili to w związku z rozwojem misji. Towarzyszyła im wyostrzona świadomość różnic między misjonarzami chrześcijańskimi głoszącymi tego samego Chrystusa i tę samą Ewangelię. Uważali, że chrześcijanie powinni ujednolicić swoje przepowiadanie we własnym gronie. Takie intencje pojawiały się głównie wśród misjonarzy protestanckich. Inni przejęli się ideami ekumenizmu pod wpływem niepokoju o losy świata lub ze względu na swoje zaangażowanie eklezjologiczne, troskę o jedność w wyznawaniu wiary i w sprawowaniu sakramentów.
Czy jedność Kościoła oznacza istnienie tylko jednego Kościoła?
W wypadku Kościoła katolickiego tak. Jeśli chodzi o Kościoły protestanckie być może oznacza to jedność, która nie jest rozumiana jako istnienie jednej powszechnej struktury. Do najważniejszych problemów i wyzwań dialogu należy rozumienie Kościoła. W dialogu teologicznym rozpoczęto od rozpatrywania konkretnych rozbieżności na poziomie doktrynalnym dotyczących na przykład Eucharystii, sprawowania sakramentów, władzy w Kościele, statusu urzędu nauczycielskiego. Stopniowo uczestnicy dialogu doszli do problemu Kościoła i uświadomiono sobie, że właśnie tu tkwi sedno sprawy. Dla katolików Kościół jest rzeczywistością sakramentalną. Znaki przekazujące łaskę stanowią integralną część misterium zbawienia. W Kościołach reformowanych jest inna koncepcja sposobu, w jaki łaska jest udzielana ludziom przez Boga.
W ramach dialogu Kościół katolicki próbował określić jedność Kościoła. W latach 60. XX wieku zaczęto myśleć o różnych jej modelach. Przedstawiono model — ten akurat miał zwolenników raczej po stronie protestanckiej — swego rodzaju federacji Kościołów. Proponowano wzajemne uznanie i aprobatę, ale każdy Kościół miałby pozostać tym, czym był. Na początku lat 60. w Radzie Ekumenicznej Kościołów mówiono o jedności organicznej realizowanej szczególnie na poziomie Kościołów lokalnych. W drugiej połowie lat 70. pojawiła się koncepcja komunii Kościołów — The Fellowship of Churches. Jeśli chodzi o jedność między Kościołami katolickim i prawosławnym, od czasów II Soboru Watykańskiego mówi się o Kościołach siostrzanych, uznając istnienie Kościołów apostolskich wśród Kościołów wschodnich.
Różne rodziny konfesyjne, szczególnie Światowa Federacja Kościołów Luterańskich, zaczęły wysuwać mniej więcej od roku 1977 koncepcję jedności Kościoła jako różnorodności pogodzonej, pojednanej, diversité reconciliée. Oznacza to, że należy uznać istnienie autentycznych wartości ewangelicznych w każdym Kościele, ale trzeba je oczyścić z czynników sprzyjających podziałom. Koncepcja ta usprawiedliwia w pewien sposób istnienie podziału w chrześcijaństwie, ponieważ oznacza, że jego wynikiem może być wzajemne ubogacenie. Jest to nieco zaskakujące, ponieważ to model protestancki, który w aneksie dołączonym do Deklaracji o usprawiedliwieniu podpisanym 30 października 1999 roku przez Światową Federację Kościołów Luterańskich i Kościół katolicki, został uznany za ten, w którego kierunku będzie zmierzał także Kościół katolicki.
Model pojednanej różnorodności może doprowadzić do odkrycia elementów komplementarnych, które mają szansę stać się wspólnym bogactwem. Jednak są także elementy sprzeczne ze sobą, które w dalszym ciągu powinny być tematami dialogu. Na przykład zarówno w Kościele katolickim, jak i w Kościele prawosławnym episkopat stanowi część struktury sakramentalnej Kościoła. Natomiast w Kościołach reformowanych, nawet tam, gdzie istnieje urząd biskupa, biskupi są jedynie pasterzami, osobami sprawującymi pewne funkcje we wspólnocie, ale nie należą do struktury sakramentalnej.
Reformacja była mimo wszystko wydarzeniem i procesem opatrznościowym czy raczej błędem wynikającym z ludzkiej grzeszności? Czy patrząc z naszej perspektywy historycznej, możemy już dokonać bilansu cech pozytywnych i negatywnych tego zjawiska?
To pytanie należałoby raczej zadać Panu Bogu. Odpowiedź poznamy dopiero po paruzji. Kardynał Ratzinger lubi używać wyrażenia, które znajdujemy u św. Pawła: „było potrzebne, aby powstały podziały między wami”. Rozumie to w znaczeniu eschatologicznym, w naszej historii są trudne momenty. To oczywiste, że u początku reformacji jest grzech braku miłości. Pierwszą rzeczą, za którą podczas soboru przeprosił Paweł VI, był właśnie brak miłości, który przyczynił się do podziału chrześcijan. Gdy podejmujemy wysiłek ponownego odczytania naszej historii, odkrywamy, że powody podziału, które uchodziły wówczas za sprzeczności nie do pogodzenia, mogłyby w warunkach życzliwej hermeneutyki zostać zrozumiane w znaczeniu komplementarnym. Patrząc z tej perspektywy, możemy powiedzieć, że być może istnieją pozytywne owoce reformacji, należy jednak pamiętać, że u początku podziału był grzech.
Ważnym odkryciem dialogu ekumenicznego i refleksji nad podziałem chrześcijaństwa jest spostrzeżenie, że rzeczywistość Kościoła jest o wiele bogatsza niż to, co na ten temat myślimy. Kościół w ruchu ekumenicznym odkrywa samego siebie. W sytuacji podziału stał się on jednocześnie bardziej pokorny zarówno w stosunku do Pana, jak i do naszych bliźnich. Nauczył się dostrzegać swoje ograniczenia i historyczność.
Papież Jan Paweł II w encyklice Ut unum sint powiedział, że ekumenizm jest łaską dążenia do prawdy. Choć Kościół katolicki nie rezygnuje ze swojej wiary i tożsamości określonych na II Soborze Watykańskim, istnieje rodzaj wspólnoty eklezjalnej między Kościołami. W deklaracji Unitatis redintegratio nr 3 II Soboru Watykańskiego zapisano, że inne Kościoły i wspólnoty kościelne mają swój sens w historii zbawienia. Oznacza to, że na przykład metodysta czy luteranin jest zbawiony, nie pomimo tego że przynależy do swojej wspólnoty, ale właśnie dzięki temu, że jest metodystą czy luteraninem. W Ut unum sint papież powiedział, że należy zaakceptować fakt, iż istnieją wartości i struktury kościelne poza Kościołem katolickim. Jest tak, nawet jeśli ze strony Kościoła katolickiego dokonuje się rozróżnienia między Kościołem a wspólnotą eklezjalną.
Niektórzy teologowie i komentatorzy dokumentów kościelnych twierdzą, że deklaracja „Dominus Iesus” to krok wstecz w dialogu ekumenicznym. Czy też tak sądzisz?
Zatem czy Dominus Iesus to krok do przodu czy krok wstecz w ruchu ekumenicznym? Sądzę, że nie ma postępu linearnego. Zapytam inaczej: czy wprowadzenie praktyki święceń kapłańskich kobiet w Kościele anglikańskim to krok do przodu czy krok wstecz w ruchu ekumenicznym? Zgoda na praktykę udzielania komunii tym, którzy nie przyjęli chrztu w Kościołach reformowanych we Francji, to krok w przód czy krok wstecz? Jesteśmy w takim punkcie dialogu, w którym Kościoły chrześcijańskie muszą uświadomić sobie swoje położenie w drodze do jedności, odpowiedzieć na pytanie, czy nie podejmują działań, które wzmagają ich, można rzec, samotność eklezjalną.
Wracając do Dominus Iesus, możemy z pewnością powiedzieć, że w tym, co dotyczy materii tekstu, dokument pozostaje wierny temu, czego Kościół zawsze nauczał, że Kościół Jezusa Chrystusa subsistit in, czyli trwa w Kościele katolickim. Formuła ta określa status Kościoła katolickiego, jednak nie wyczerpuje całego bogactwa misterium Kościoła. Być może redakcja rozdziału czwartego Dominus Iesus sprawiała wrażenie, że tekst ma wydźwięk negatywny, ale jest to ta sama idea, która jest w dokumentach soborowych. Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć, czy omawiany dokument stanowi krok w przód czy wstecz na długiej i mozolnej drodze do jedności.
Oceń