Twarze i imiona
Kilka miesięcy temu postanowiłam odejść z uniwersytetu po ćwierć wieku nauczania. Kolejne słowo „koniec” napisane pod kolejnym rozdziałem mojego życia.
Odchodzę, bo czuję się nieprzystosowana, to znaczy nie potrafię już uczyć. Nie umiem, na przykład, robić wykładów w Power Point i szczerze mówiąc, nie chce mi się tracić czasu na ustawianie komputera, projektora czy ekranu, które zresztą stale odmawiają posłuszeństwa. Jednym słowem, potrafię tylko prowadzić zajęcia w starym stylu, bez projekcji, a studenci nie są już w stanie usiedzieć przez półtorej godziny na wykładzie bez zaglądania do telefonu czy laptopa (żeby śledzić, co się dzieje na portalach społecznościowych). Jest to głuchy dialog między dwoma światami, moim, opartym na tekście czytanym czy mówionym, i ich, który domaga się ciągle zmieniających się obrazków. Przyznaję się więc do porażki dydaktycznej. Najwyraźniej czas na mnie.
O wiele ważniejsze od moich niedociągnięć dydaktycznych i naukowych jest to, że odchodzę, bo chcę znowu zacząć się uczyć i dokształcać, a – chwała Bogu – jestem już w takim wieku, że nie muszę tego robić dla chleba, tylko dla własnej przyjemności i rozwoju. Uczenie się wymaga skupienia i przede wszystkim, w moim konkretnym wypadku, absolutnej ciszy. Dźwięk mego głosu mówiący na dany i dobrze mi znany temat przeszkadza mi w dalszym rozważaniu i zgłębianiu go. W moim wieku cisza, która pozwala się skupić i rozważać, jest towarem coraz bardziej pożądanym.
Odchodzę z uniwersytetu jeszcze z jednego powodu: straciłam już ten pierwotny entuzjazm, który sprawiał, że pragnęłam, poprzez historię i język, wytłumaczyć skomplikowaną urodę kraju mojego pochodzenia.
***
Studia na filologii włoskiej mogą być naprawdę ciekawe i przynieść całkiem konkretną satysfakcję, czego przykładem jest książka napisana przez Macieja Brzozowskiego: Włosi – życie to teatr. Pan Maciej skończył właśnie italianistykę i jest tłumaczem literatury oraz filmów włoskich, a wcześniej pracował dla koncernu Fiata. Jest więc ekspertem od Włoch i Włochów.
Muszę przyznać, że książka ta budziła we mnie mieszane uczucia. Myślałam: Znowu ktoś się będzie wymądrzał na temat Włoch i Włochów, znów się pojawią te same stereotypowe zachwyty i nieporozumienia. Zaczęłam więc czytać raczej przez grzeczność, a zakończyłam lekturę z poczuciem wdzięczności dla autora. Opisuje on z dystansem i ironią, ale i mądrze, to niesamowicie skomplikowane zjawisko, jakim jest Półwysep Apeniński i jego mieszkańcy.
***
Autor ma krytycznie podejście do Toskanii, które wielokrotnie objawia się w tekście. Jest to oczywiście w wielu przypadkach absolutnie usprawiedliwiona niechęć do tego regionu, spowodowana zresztą bardzo dużą liczbą kiepskiej literatury podróżniczej, i nie tylko, oraz masową turystyką, która, niestety, kompletnie deformuje jego oblicze.
Pozwolę sobie zacytować jeden zabawny fragment z rozdziału zatytułowanego „Mentalna Toskania”.
„Współczesne opowieści o Włoszech to zazwyczaj historie wielkiej miłości. Najczęściej w tym kraju zakochują się egzaltowane Amerykanki, a romans wybucha w, i tak wykorzystanej ponad miarę, Toskanii. Powstają kolejne dzienniki opisujące miłość w winnicy, radość z wizyty na miejscowym targu czy zauroczenie sielankowo przedstawioną miejscową ludnością. Oczywiście wcześniej lub później pojawia się również ognisty Włoch, który zanim poprowadzi autorkę do ołtarza, przegoni ją po okolicznych miasteczkach, zapoznając z cudownymi, wykształconymi, kochającymi cudzoziemców przyjaciółmi. I zaimponuje umiejętnościami kucharskimi, własnoręcznie oprawiając królika w średniowiecznej kuchni dobrotliwej ciotki”.
Nic dodać, nic ująć.
***
Lato się zbliża, a tym samym, jak co roku, kolejny wyjazd do Calcinaii, domu rodzinnego w sercu Chianti. Od paru lat jeżdżę tam z mniejszym entuzjazmem niż zwykle, właśnie ze względu na tłumy turystów. W mojej duszy pełza też smutek związany z poczuciem końca pewnej epoki. Rodzice są już mocno starsi i czuję, że dobiega końca kolejny etap w życiu domu i naszej rodziny. Coraz częściej pojawia się chęć zobaczenia innych zakątków świata, niekoniecznie bardzo dalekich i egzotycznych, ale jednak odmiennych. Naszedł nowy czas, a w nim odkrywanie nowych rzeczy i miejsc, oglądanie rzeczywistości świeżym spojrzeniem. Przyjmuję go jako dar i nadzieję.
Oceń