Gilbert Keith Chesterton (1874-1937)

Gilbert Keith Chesterton (1874-1937)

Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Wyczyść

„Wszyscy znamy historię człowieka, który zapomniał, jak się nazywa. Człowiek ten przechadza się ulicami, widzi wszystko i wszystko podziwia; nie może sobie tylko przypomnieć, kim jest. Otóż człowiekiem tym jest każdy z nas. (…) To, co nazywamy duchem i sztuką, i ekstazą, oznacza tylko tyle, że w jednej przerażającej chwili przypominamy sobie, że nie wiemy, jak się nazywamy.”

Te zdumiewające słowa nie wyszły spod pióra Plotyna czy któregoś z wielkich mistyków. Ich autorem był publicysta, felietonista, autor nowel kryminalnych i trzymający się tradycji poeta, który nawet swoją wielką tuszą komunikował otoczeniu zasadniczą zgodę na świat: Gilbert Chesterton.

Nie znaczy to bynajmniej, by Chesterton był apologetą Anglii końca XIX wieku, jaka go otaczała. Nierówność społeczna poruszała go: jak pamiętają czytelnicy jego opowiadań o księdzu–detektywie, złoczyńcami okazują się w nich zwykle przedstawiciele zamożnych warstw. Pochodząc ze średniej burżuazji, stracił dziecięcą wiarę jak większość jego rówieśników w obliczu przepaści materialnych dzielących ludzi w tamtej epoce.

Jednak w przeciwieństwie do młodzieży pokroju G. B. Shawa (o dwa lata młodszego) nie przyjął najpowszechniejszego wówczas ersatzu religii, czyli darwinizmu społecznego. Jednym z jego pierwszych wystąpień jako publicysty była niemal samotna kampania przeciw imperialistycznej gorączce, która zawładnęła Anglią podczas wojny burskiej. Przyswajając sobie cały dorobek swojej pozytywistycznej epoki, doznaje jednak coraz więszego poczucia obcości. Kult siły, drwiny z religii, sprowadzenie życia społecznego do biologii — wszystko to odpychało go. Afirmacja walki o byt i sprowadzenie jednostki do roli członka narodowego czy klasowego stada było czymś, co napełniało go poczuciem absurdalności. Wspominając później te lata, pisał:

Pełni powagi myśliciele epoki Ibsena pouczali nas, że nie wolno nam nawet nazwać biedakiem kogoś, kto strzelił sobie w głowę — ponieważ, twierdzili, wybrał ją ze względu na jej wyjątkowe zalety. Nasz znany krytyk William Archer sugerował nawet, że w złotym wieku przyszłości na ulicach będą instalowane automaty, dzięki którym człowiek będzie się mógł zabić za jednego pensa. Wszystko to spowodowało, że poczułem się wrogiem ludzi nazywających siebie liberałami i humanistami.

Głównym powodem rozdźwięku miedzy nim i jego czasami był fakt, iż on sam czuł się w świecie dobrze. Miał szczęśliwe dzieciństwo, kochał i szanował rodziców, a swojemu krajowi miał do zarzucenia to jedynie, że nie spełnił jeszcze tych ideałów, które sam kiedyś jako pierwszy ogłosił. Jego głęboka, niepohamowana radość życia była tak widoczna w jego twórczości, że Shaw nazwał go „nowym Rabelaisemx”! Dla młodego Gilberta wielkie pytanie filozoficzne było więc nie — jak pytają zwykle młodzi wrażliwi ludzie — czemu świat jest taki zły, ale odwrotnie: jak to się dzieje, że na tym smutnym świecie jest tyle rzeczy zachwycających? Czy to możliwe więc, że świat jest przypadkowym tworem obojętnego Kosmosu?

Zapis uczuć, jakie go wtedy wypełniają, znajdujemy w pierwszej jego powieści Człowiek, który był Czwartkiem. Jej protagoniści ścigają w nim wielkiego przywódcę anarchistów, który okazuje się… panteistycznie pojętym Bogiem. Powiastka jest bardziej poetyczna niż filozoficzna, ale młody autor potrafił przekazać nam swój odporny na wszelkie przeciwności zachwyt światem: choć zarazem podkreśla swój szacunek dla szlachetnego gniewu ludzi oburzonych niesprawiedliwością.

Gilbert studiuje historię i filozofię, sięga do Ewangelii, słucha uważnie pewnego katolickiego — co rzadkie w Anglii — księdza… i wszystko to owocuje nawróceniem. W książce pt. Ortodoksja, w której tłumaczy swoje pobudki i przemyślenia, wyjaśnia:

Albo świat jest cudem, albo sprytną sztuczką. Ale wyjaśnienie sprytnej sztuczki musiałoby być lepsze od tych, które usłyszałem. (…) Świat współczesny, taki, jakim go zastałem, niewzruszenie opowiadał się za współczesnym kalwinizmem: za przekonaniem, że każda rzecz musi być nieuchronnie taka, jaka jest. (…) Dla mnie jednakże już to, że jeden słoń ma trąbę, było zjawiskiem dość dziwnym; to zaś, że wszystkie słonie mają trąby zakrawało na spisek. Podejrzewałem, że tłoczące się na niebie gwiazdy robią wszystko, by być zrozumiałe. (…) Wreszcie na koniec przyszła mi do głowy rzecz najdziwniejsza: niejasne, lecz potężne wrażenie, że wszystko, co dobre, jest w pewnym sensie pozostałością z jakiejś pierwotnej katastrofy… Jeśli materialistyczny kosmos jest prawdziwym kosmosem, jest to dość kiepski kosmos.

Jednocześnie z ogniem zaatakował darwinizm — czyli najbardziej przekonujący wówczas odłam materializmu — w jego społeczno–filozoficznej postaci:

Darwinizm można wykorzystać jako podporę dwóch zwariowanych systemów moralnych i ani jednego zdrowego. Opierając się na założeniach ewolucjonizmu, można być absurdalnie „ludzkim” lub skrajnie nieludzkim; nie sposób być jednak zwykłym człowiekiem. (…) Ewolucjonizm nauczył ludzi myśleć, że jeśli oddalają się od stadium małpy to zbliżają się tym samym do stadium anioła. Ale zamiast stać się aniołem, można całkiem zwyczajnie pójść do diabła.

A po latach uzupełni ten sąd o ocenę innych współczesnych prądów, takich jak nietzscheanizm, marksizm czy egzystencjalizm Heideggera:

Najbardziej charakterystyczne teorie filozoficzne naszych czasów nie tylko noszą na sobie znamię manii, ale w dodatku jest to znamię manii samobójczej. To, na co patrzymy, nie jest wiekiem dojrzewania wolnej myśli — jest to wiek starczy, wiek kompletnego rozkładu.

Chesterton odrzucał rewolucję nie dlatego, że kochał władzę protestanckiej arystokracji, która rządziła Imperium Brytyjskim, gdyż jako katolik przywiązany do swoich mieszczańskich korzeni nie czuł do niej specjalnej estymy. Odrzucał rewolucję — którą aprobował Shaw i większość angielskiej inteligencji — ponieważ uważał, że już od dziewiętnastu wieków trwa inna rewolucja, znacznie ważniejsza.

Na tamtym świecie piekło zbuntowało się przeciw niebu; tutaj zaś niebo powstaje przeciw piekłu. (…) Chrześcijaństwo okazało się jedynym systemem, który ma rzeczywiste prawo do kwestionowania władzy najedzonych i dobrze uposażonych. Dosyć często zdarzało mi się słyszeć socjalistów, a nawet demokratów, którzy twierdzili, że warunki życia z konieczności prowadzą biedotę do umysłowej i moralnej degradacji. Spotkałem też uczonych (istnieją jeszcze uczeni nie sprzeciwiający się demokracji), którzy mówili, że jeśli zapewnimy biednym lepsze warunki życia, zło i występek znikną same. Gdyby ci demokraci udowodnili, że mają rację, demokracja ległaby w gruzach. Skoro biedni są tak całkowicie zdemoralizowani, to można się zastanawiać czy wychowywanie ich jest rzeczą praktyczną; bardziej praktyczne bowiem byłoby pozbawienie ich głosu. Jeśli lepsze otoczenie czyni ludzi bardziej samorządnymi, to dlaczego nie oddać władzy tym, którzy w swych podmiejskich rezydencjach oddychają czystym bez wątpienia powietrzem? W świetle argumentów dotyczących środowiska naturalnego, cała rzecz wydaje się dość oczywista. Klasy żyjące wygodnie po prostu sam bieg rzeczy skazuje na to, by pełniły rolę awangardy Utopii.

Doprawdy jest zadziwiające, jak wiernie 90 lat temu Chesterton odmalował portret dzisiejszej liberalnej chic left na Zachodzie. Przypomnijmy, iż Shaw pisał, że biedni nie powinni się uskarżać, skoro nie mają odwagi chwycić za oręż — albo „w następny poniedziałek popełnić wreszcie tak długo odkładane samobójstwo”. Jak wiemy, właśnie eleganckie suburbia są naturalnym środowiskiem dzisiejszej lewicy, której intelektualnym wyznacznikiem jest relatywizm i resztki „światopoglądu naukowego” podmywane przez modny panteizm New Age’u. Najbardziej zdumiewa, jak celne są uwagi Chestertona, gdy je skonfrontować z kultowymi tekstami A. de Mello, to znaczy ich niechlujnie przebranym w zachodni kostium hinduizmem. Wydaje się, jakby powstały zaraz po lekturze jednej z książek tego ostatniego:

To, że człowiek powinien oddawać cześć swojemu wewnętrznemu bogu, znaczy ostatecznie tyle, że powinien oddawać cześć samemu sobie. Wyjątkową atrakcją chrześcijaństwa jest właśnie to, że nie zostawia człowieka z jego wewnętrznym światłem, ale zdecydowanie wskazuje na światło zewnętrzne. (…) Jedynym zarzutem, jaki można postawić kultowi natury jest to, że zawsze jakimś cudem zmierza on ku temu, co nienaturalne. Naturę kocha się rankiem za jej niewinność i przyjazne nastawienie, ale jeśli się ją kocha nadal o zmierzchu, to tylko za jej mroczność i okrucieństwo. (…) Oparcie się na naturze nie zda się więc na nic z tej prostej przyczyny, że natura nie ma żadnych zasad.

Trzeba tu powiedzieć, że pewien aspekt New Age’u był angielskiemu pisarzowi bliski: mam na myśli wiarę w nadprzyrodzone ingerencje w nasze doczesne życie. Jego wiara była zupełna, nie deistyczna — był pewien, że nasz świat jest przenikany przez wpływy Nadprzyrodzonego i że można je przyciągnąć cnotami i modlitwą. Przy okazji obrony cudów (a warto przypomnieć, że protestanci niechętnie się do nich odnosili) Chesterton dokonał analizy słowa „liberalny”, które właśnie wtedy przybrało dzisiejsze znaczenie. Warto zacytować ten ustęp, bo demonstruje zarazem jego swadę, jak głębię analizy:

Za sprawą jakiejś niepojętej przyczyny utarło się przekonanie, iż jest rzeczą bardziej liberalną nie wierzyć w cuda niż w nie wierzyć. Dlaczego — tego nie potrafię zrozumieć, a także nikt inny nie potrafi mi wyjaśnić. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu, gdy się mówi o jakimś duchownym, że jest „liberalny” czy też, że ma „szerokie horyzonty”, oznacza to zawsze, że próbuje on przynajmniej ograniczyć liczbę cudów, zaś nigdy nie używa się tych słów w odniesieniu do kogoś, kto pragnąłby tę liczbę powiększyć. (…) Naukowo stwierdzono, że więcej nadprzyrodzonych rzeczy wydarzyło się w naszych czasach, niż mogło się było wydarzyć jeszcze 80 lat temu; nowoczesna psychologia wciąż odkrywa najbardziej zdumiewające, a nawet przerażające cuda umysłu i ducha. Zjawiska, które by dawna nauka z miejsca odrzuciła, nauka nowa z miejsca potwierdza. (…) Najsilniejszym jednak argumentem jest fakt, że istnieniu rzeczy nadprzyrodzonych nie przeczy się inaczej jak tylko albo z pozycji antydemokratycznych albo z pozycji materialistycznego dogmatyzmu. Sceptyk bowiem zajmuje zawsze jedno z dwóch stanowisk: albo twierdzi, że nie należy wierzyć prostym ludziom, albo że wierzyć w nadzwyczajne wydarzenia zwyczajnie nie wolno. (…)

Cud oznacza po prostu gwałtowne opanowanie materii przez rozum i (…) nic więcej jak tylko swobodę daną Bogu. Można mu świadomie przeczyć, ale nie można tego zaprzeczenia nazwać triumfem wolnej myśli. Kościół katolicki wierzy, że i człowiek, i Bóg cieszą się swego rodzaju wolnością duchową. Materializm nie pozostawia wolności niczemu w całym wszechświecie. A ci, którzy mu w tym pomagają, zwą się „liberalnymi teologami”.

Najłatwiej może dostrzec można nonkonformizm Chestertona w jego namiętnej obronie średniowiecza: epoki przeklętej przez wszystkich modernistów. Nie przestaje wskazywać, że to średniowiecze zbudowało nowożytną Europę i że było to możliwe dzięki temu, co nazywa optymizmem chrześcijaństwa. Kluczowa jest tu dla niego postać św. Tomasza z Akwinu. Akwinata wyprostował kurs chrześcijaństwa, które pod wpływem neoplatonizmu stało się zbyt uduchowione, zdradzając skłonność do odwracania się od świata. „Za pośrednictwem Arystotelesa odzyskał i opanował najoporniejszy ze wszystkich dogmatów: zaślubiny Boga z człowiekiem — a co za tym idzie z materią”. Usankcjonował doświadczenie i obserwację, poddając im aksjomaty, i tym samym otworzył drogę ku nowoczesnej nauce. Ale może najważniejsze było uznanie rozmaitości rzeczy, jako dowodu bogactwa stworzenia. Pochodną tego stanowiska było przydanie wartości wszelkiemu różnicowaniu: także — na ile to było wtedy do pomyślenia — politycznemu. „Jest on w znacznie mniejszym stopniu imperialistą niż Dante… Bardzo lubi takie zwroty jak «tłum wolnych ludzi» — i wyraźnie mówi, że kiedy prawo przestaje być sprawiedliwością, przestaje tym samym być prawem.” Nie jest przypadkiem, że Michael Novak nazwał św. Tomasza „pierwszym wigiem”.

Postawa ta jest bliska samemu Chestertonowi, który podążał szlakiem tego specyficznie angielskiego, katolickiego liberalizmu, wytyczonego przez Johna Newmana i ugruntowanego przez lorda Actona. Jest to połączenie głębokiej wiary i umiłowania wolności — zaś Chesterton dowodzi w Ortodoksji i w innych książkach, że tylko katolicyzm (przeciwstawiony przezeń kalwińskiej predestynacji) odwołuje się do wolnej woli jako podstawy człowieczeństwa. Jest dla niego oczywiste, że godność i wolność zależy od dotarcia, a przynajmniej nieugiętego dążenia do prawdy. Obietnicę jej osiągnięcia dał nam Chrystus: ci zatem, którzy głoszą relatywizm, występują przeciw Niemu. Stąd nieskrywany i niepowściągany gniew Chestertona przeciw Lutrowi,
o którego doktrynie pisał:

Rozum był bez pożytku. Wola była bez pożytku. Człowiek nie mógł nic powiedzieć do Boga i nic o Bogu, z wyjątkiem prawie nieartykułowanego krzyku o zmiłowanie… (…) Nic nie zostało na ziemi czy na niebie z wyjątkiem wzywania imienia Chrystusa: strasznego krzyku zwierzęcia ryczącego z bólu.

Ten krzyk unosił się nad XX wiekiem i bynajmniej jeszcze nie przebrzmiał. Pamiętajmy jednak o tym, co niezmordowanie przypominał Chesterton: „czasy pogardy dla człowieka”, jak epokę totalizmów nazwał Malraux, są horrorem tylko dla chrześcijan. Dla ludzi starożytności czy innych kontynentów masowe okrucieństwo nie jest czymś nadzwyczajnym: istniały rozległe kultury, gdzie było normą. Homer stwierdził, że człowiek jest tylko najżałośniejszym ze zwierząt; podobne zdania znajdujemy u Eklezjastesa.

W stwierdzeniu, że świat starożytny był bardziej nowoczesny od chrześcijańskiego, kryje się głęboka prawda: był to bowiem świat pogrążony w nieuleczalnej rozpaczy. Zarówno poganie bowiem, jak i nasi nowocześni myśliciele nie wierzą w istnienie sensu wszechświata… Ale wraz z nadejściem chrześcijaństwa ta antyczna pokora, która oznaczała pesymizm i uznanie ludzkiego przeznaczenia za mało ważne lub nikczemne — taka pokora miała odejść bezpowrotnie. Od tej pory człowiek miał przewyższać wszystkie zwierzęta — a jego kondycja nie dlatego jest zła, że jest zwierzęciem, ale dlatego, że jest upadłym bogiem.

Chesterton nie chybia — trafia zawsze w najsłabszy punkt. Zapewne dlatego został skazany na zapomnienie metodą stosowaną tylko wobec najniebezpieczniejszych wrogów: Todschweigen, czyli zamilczenia na śmierć. Jego sprzeciw wobec relatywizmu jest nieprzejednany, jego ironia zabójcza, jego pogarda jasno widoczna.

Był — i jest — tym niebezpieczniejszy, że obdarzony był w sprawach społeczno–politycznych przenikliwością graniczącą z jasnowidzeniem. Już w 1914 roku w Latającej gospodzie przewidział (do pewnego stopnia) możliwość i skutki wprowadzenia prohibicji alkoholu — co nastąpiło 7 lat później w USA i stało się przyczyną wielkiego rozwoju zorganizowanej przestępczości. Jako publicysta polityczny Chesterton wykazał niepospolitą przenikliwość, atakując w 1919 roku zwycięskiego premiera brytyjskiego Lloyda George’a za jego politykę wzmacniania Niemiec kosztem Francji i Polski
(w myśl teorii o równowadze sił, której chwilowe osłabienie Niemiec miało jakoby zagrażać). Pisał, że Polska bez Gdańska i Śląska ośmieli sąsiadów do nowych rozbiorów — a ponieważ Polacy na pewno się z nimi nie pogodzą, wywoła to nową wojnę. Poeci nierzadko widzą jaśniej od polityków.

Chesterton był jednym z niewielu publicystów anglosaskich, którzy od razu i całym sercem poparli Polskę w czasie wojny 1920 roku. „Labourzyści — pisał — i różni liberalni idealiści twierdzą, że prawo międzynarodowe może określać i chronić wszystkie granice świata, ale nie powinno określać i chronić granic Polski. (…) Polska to jedyny realny wał obronny przeciw barbarzyństwu… I jeśliby Polska upadła, wraz z nią runąłby szaniec pokoju całego świata.”

Już wtedy także w prasie brytyjskiej i amerykańskiej pojawiały się doniesienia o rzekomych pogromach Żydów w Polsce. Chesterton przeprowadził wraz z bratem i H. Bellokiem własne dochodzenie i ogłosił, że są to kłamstwa.

Nie miał złudzeń co do komunizmu — a zarazem z całą ostrością oceniał wzbierającą falę szaleństwa niemieckiego. Doktryna pangermanizmu, która przyczyniła się w walnym stopniu do I wojny światowej, zawierała już zalążek nazizmu. „Ta Nowa Kultura, o której tyle czytamy w pruskich gazetach, to wyłącznie filozoficznie uzasadnione i estetycznie wyrafinowane barbarzyństwo”. Jego refleksja jednak nigdy nie jest tylko polityczna; zawsze sięga do przyczyn pierwotnych. Dla Chestertona jest nią metafizyka. Najgłębsze źródło zniewagi człowieczeństwa i wyzwania rzuconego Bogu jest wcześniejsze od historii… Stąd też niepojęta zaciekłość przeciwników religii, wspólna wszystkim odmianom ideologicznego materializmu. Jeśli pamięta się, że poniższe słowa zapisane zostały na początku stulecia, 40 lat przed Stalinem i jego planem „klasowej wojny jądrowej”, to nie sposób oprzeć się uczuciu podziwu dla angielskiego pisarza.

Oto ostatnia ze zdumiewających cech wiary chrześcijańskiej: jej wrogowie gotowi są walczyć z nią każdą bronią, używając nawet mieczy, które kaleczą im palce czy pochodni, od których zajmą się ich własne domy. Ludzie, którzy rozpoczynają walkę z Kościołem w obronie wolności i człowieczeństwa, kończą na wyrzeczeniu się wolności i człowieczeństwa, byle tylko móc dalej walczyć z Kościołem. (…) Poświęcają istnienie ludzkości, byle tylko móc udowodnić nieistnienie Boga.

Prawdą jest nie tylko to, że wiara jest matką wszystkich energii świata, ale również to, że jej przeciwnicy są sprawcami wszelkiego zamętu na ziemi. Sekularystom nie udało się zniszczyć rzeczy Boskich; zdołali jednak zniszczyć rzeczy świeckie. Tytani nie dosięgli nieba — udało im się jedynie spustoszyć ziemię.

Ci, którzy zarzucają mu anachroniczność, nie pamiętają, że był rówieśnikiem Churchilla. Churchill był w 1937 roku uznany za starego, przegranego polityka, o którym tylko historycy będą pamiętać. Okazało się, że to on, a nie gromada młodszych polityków, pojął w jakim świecie i czasie żyje. Kto wie, jakie byłyby koleje losu Chestertona, gdyby nie umarł tego roku. Jego zdolność przewidywania biegu spraw, jego nonkonformizm, jego niezłomny sprzeciw wobec wszelkiego typu totalizmu, a wreszcie jego nieugięta, niegasnąca wiara — predestynowały go na patrona intelektualistów antykomunistycznych w powojennym świecie Zimnej Wojny.

Polakom zabrakło go szczególnie. Gdy po 1941 roku niemal cała prasa anglosaska zaczęła adorować „wujka Józia”, a Polaków oskarżać o wszystkie możliwe grzechy — głos tego wielkiego przyjaciela Polski byłby na wagę złota. Niestety, z chwilą gdy ZSRR włączył się do koalicji antyhitlerowskiej, Polska faktycznie została z niej wykluczona.

„Wiek XXI będzie wiekiem religii, albo nie będzie go wcale” — niedługo sprawdzimy zasadność tych sławnych słów Malraux. W tym odnowionym stuleciu nazwisko i dzieło Gilberta K. Chestertona z pewnością jeszcze nieraz będzie przywoływane.

Gilbert Keith Chesterton (1874-1937)
Piotr Skórzyński

(ur. 11 stycznia 1952 r. – zm. 3 czerwca 2008 r. w Warszawie) – polski publicysta, poeta, krytyk i eseista, studiował filozofię, socjologię i polonistykę, działacz opozycji politycznej w PRL, publikował też pod pseudonimem Krzysztof Raszyński....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze