Dwa grosze. O Bogu bliskim
odnoszę wrażenie, że z wielkanocnej pieśni, którą w tych dniach śpiewamy w polskich kościołach o Zwycięzcy śmierci, piekła i Szatana, coraz częściej zostaje nam w pamięci tylko drugi człon, wypowiadany z troską i namaszczeniem. Zamiast cieszyć się zwycięstwem i odkupieniem, skupiamy się na tropieniu złego. Nie chodzi oczywiście o to, by z chrześcijaństwa zrobić letni roztwór bez wyrazu, a grzech i pokusę tłumaczyć jako błąd, słabość czy chwilowe niedociągnięcie. Nie możemy też naiwnie odwracać głowy, ignorując stany opętania i konieczność ich egzorcyzmowania.
Warto jednak pamiętać, że przesadne zainteresowanie złem ostatecznie odciąga naszą uwagę od Boga – od tego, Kim jest, jak działa i czym Jego działanie się charakteryzuje. Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jako chrześcijanie jesteśmy wyznawcami Pana mocy i miłości większej od grzechu i śmierci, czy wolimy uprawiać teologię strachu, stawiając diabła na równi z Bogiem i przypisując mu cechy, których nie ma i nigdy mieć nie będzie. Jak błyskotliwie zauważa jezuita Wojciech Ziółek: „To przecież nie jest tak, że Pan Jezus wciąż się z Szatanem mocuje, a my kibicujemy, żeby wygrał. Nie. Już jest po meczu. Pan Jezus wygrał. Do zera. Teraz trwa feta na trybunach, czyli nieustające dziękczynienie Kościoła za dzieło zbawienia”.
Trudno nie zapytać o to, skąd się bierze rosnąca w ostatnich latach popularność rekolekcji i publikacji straszących nas czyhającymi wszędzie zagrożeniami duchowymi. Czyżby Dobra Nowina straciła swoją moc? Dlaczego zamiast czerpać siłę z Wcielonego Słowa, które gładzi grzechy świata, wolimy karmić naszą wiarę strachem?
Oceń