Jak to jest z Powidokami: są naprawdę takie złe, czy aż tak dobre? Wierzyć krytykującemu scenariusz Bogusławowi Lindzie, czy może jednak recenzentom niemal jednogłośnie chwalącym film Andrzeja Wajdy podczas festiwalu w Gdyni? Bez powodu nie mówiłoby się o nim tak wiele.
A może ożywiona dyskusja wybuchła dlatego, że stały się ostatnim filmem Wajdy?
Powidoki to kino przezroczyste, jakościowo dalekie choćby od Wajdowskiego Tataraku. Nie, to nie jest zły film, ale warto podkreślić: to bryk z konkretnego etapu życia malarza i dydaktyka Władysława Strzemińskiego. I tyle. Tu nie ma absolutnie żadnej rewolucji.
Na przekór
Strzemińskiego poznajemy na przełomie lat 40. i 50. ubiegłego stulecia jako najpopularniejszego profesora wśród żaków łódzkiej Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Jego wykłady gloryfikują sztukę bezkompromisową, daleką od jakiejkolwiek polityki. Nie w smak to komunistycznym władzom, propagującym jedyny słuszny nurt artystyczny, który odpowiada założeniom rządzących. Strzemiński i jego awangardowe dziwactwa mogą tylko namieszać w głowach odbiorcom. A ci powinni myśleć tak, jak życzy sobie tego państwo. Komu się to nie podoba, tego zawsze można złamać. I komuniści, co widzimy w filmie, robią wszystko, by złamać Strzemińskiego. Na nic jednak zdają się szykany na uczelni, wyrzucenie z pracy i zakaz zakupu materiałów plastycznych w okolicznym sklepie. Strzemiński ugina się jedynie pod ciężarem swojej choroby, resztę przeszkód stara się ominąć.
Nietrudno zauważyć w Powidokach, że Wajda był zafascynowany postacią, czy raczej postawą malarza. To człowiek kładący na jednej szali dobrobyt rodziny i wierność ideałom. Szkoda tylko, że efektem tej fascynacji jest kinowa publicy
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń