Liturgia krok po kroku
„Ktoś ukradł mi komórkę. Straciłam wszystkie kontakty. Załamka. Podaj mi, proszę, swój numer telefonu”.
Kilka tygodni temu dostałem takiego wstrząsającego maila od pewnej serdecznej przyjaciółki. Połączyłem się z nią w bólu, wysłałem (mailem, bo przecież straciła telefon) mój numer i sięgnąłem pamięcią wstecz, by przypomnieć sobie, czy kiedyś zdarzyło mi się coś równie tragicznego.
Owszem. Kilka razy zostawiłem telefon w domu, wychodząc do pracy. Dwa razy zostawiłem telefon w redakcji, wychodząc do domu. Tych, którym udało się dotąd uniknąć tego typu dramatów, zapewniam: to strasznie nieprzyjemne, traumatyczne uczucie. Delikwent czuje się bezradny, bezbronny, okaleczony. Jak zbolały pies albo mokry kot, który właśnie wygramolił się z kałuży. Nagi człowiek pośrodku zatłoczonego miasta. Nie wie, co zrobić z rękami, szczególnie jeśli nie może sobie zapalić papierosa, bo tak się składa, że nie pali. Z wyrazem zazdrości na twarzy spogląda na towarzyszy z biura i na przechodniów, którzy nie zostawili nigdzie swoich komórek i mogą ich używać do woli. Z obrzydzeniem podnosi słuchawkę stojącego na biurku telefonu stacjonarnego, by zadzwonić do domu, do żony, gdziekolwiek, lecz po ułamku sekundy dochodzi do wniosku, że nie może, bo nie pamięta żadnego numeru. Żadnego! Jedyny, jaki pamięta, to PIN karty do bankomatu…
Jego oczy wilgotnieją, w gardle pojawia się charakterystyczny ucisk. Słowem: niewyobrażalny koszmar.
A zatem wysłałem znajomej mój numer telefonu mailem. A gdybym nie miał dostępu do maila? Gdybym przez kilka dni nie był w stanie otworzyć swojej skrzynki, skorzystać z internetu? Nie dowiedziałbym się, że przyjaciółka jest w tarapatach, i nie pomógłbym jej. Mógłbym stracić z nią kontakt na zawsze.
Jak to tak, bez maila, bez internetu? Przecież to nieludzkie. Człowiek siedziałby zgorzkniały przed monitorem komputera, a jego zgorzknienie wkrótce przekształciłoby się w zdruzgotanie, a zdruzgotanie w rozpacz. Facebook? Server not found. Nasza Klasa? Server not found. Onet? Server not found. Zero newsów, zero maili od kolegów z pracy, żadnych „Lubię to” ani „Dodaj do przyjaciół”, żadnych śmiesznych filmików. Zgroza. Nawet Stary Testament nie przewidywał tak surowych kar za nasze grzechy. Zresztą, za jakie grzechy?!
Tak szybko przyzwyczajamy się do gadżetów i gadżecików, tak szybko przestajemy je traktować jako luksusowy dodatek do naszego życia i uznajemy za owego życia element stały i niezbędny. Jak bardzo obniżyła nam się odporność na codzienne niedogodności. Począwszy od zgubienia komórki czy słabego zasięgu operatora gdzieś na mazurskiej wsi (kolejny koszmar), a skończywszy na osiedlowej bramie, którą kiedyś otwierało się za pomocą pilota, a teraz trzeba otwierać ręcznie, bo się popsuła (ten ostatni przykład jest szczególnie bliski niżej podpisanemu).
Niewiele znaczące drobiazgi, utrudniające życie w minimalnym stopniu, doprowadzają nas do niezrozumiałej wściekłości i frustracji. Kiedyś ludzie popadali w rozpacz, gdy w ciągu jednej nocy dżuma zabierała im wszystkich najbliższych. Potem – gdy spaliła im się chałupa. Jeszcze później – gdy ktoś ukradł im samochód. Dzisiaj są psychicznie załamani, gdy knajpa, w której codzienne piją poranne cappuccino, przestała oferować darmowe WiFi.
Im bardziej obniża się ten próg odporności, tym trudniej zrozumieć nam, na czym polegają prawdziwe tragedie, czym jest prawdziwa rozpacz. Podziwiamy niepełnosprawnych, którzy grają w koszykówkę na wózkach, ale nie jesteśmy w stanie ogarnąć ich nieszczęścia. Wspieramy głodujące dzieci w Afryce, zasilając konto Caritasu, lecz nie wiemy, co oznacza głód. Pochylamy się nad ofiarami powodzi, oglądając telewizyjne relacje z południa Polski. Czy zdajemy sobie jednak sprawę, co oznacza utrata domu i całego dobytku?
Ból i cierpienie spowszedniały, bo rozszerzyliśmy ich definicje. Co gorsza, także dzieci są dzisiaj wychowywane w atmosferze słodkiej egzystencji, która nie przewiduje żadnych nieprzyjemności i braku wygód. Dwunastolatki domagają się histerycznie, by rodzice pozwolili im na stworzenie konta na Facebooku lub innym portalu społecznościowym, a prawo do posiadania tegoż konta jest przez dzieciaki traktowane niemal jak nienaruszalne prawo człowieka.
Dwunastolatki kiedyś dorosną. Co będzie dla nich nieludzką katorgą? Męką nie do zniesienia? Przyczyną depresji? Może brak miejsca na parkingu? Może brak funduszy na nowego iPada? Może krzywo rosnąca paprotka w doniczce?
Dżuma, na szczęście, chyba już nam nie grozi.
Oceń