Pytanie Boga
Podczas minionych świąt Bożego Narodzenia najgłośniejszym i najbardziej udanym programem włoskiej telewizji państwowej był spektakl, w którym sławny aktor i reżyser Roberto Benigni wygłaszał monolog na temat dziesięciu przykazań. Przedstawienie to, podzielone na dwa wieczory, przyciągnęło przed telewizory około 10 milionów widzów, co jest absolutnym rekordem, zważywszy na tematykę, powiedzmy to sobie szczerze: ani lekką, ani szczególnie łatwą. Na toskańskiego komika spłynął deszcz gratulacji, zarówno od osób świeckich, jak i duchownych, a nawet (chociaż nie potwierdzono tego oficjalnie) osobiście zadzwonił do niego papież Franciszek. Wśród zachwyconych widzów byłam także ja.
Ci, którzy chcieli zobaczyć Benigniego takiego, jakiego znamy z filmów Życie jest piękne czy Noc na ziemi, lub nawet czytającego Boską komedię Dantego, mogli się czuć lekko zawiedzeni. W ostatnich latach aktor zrobił się bardziej refleksyjny i choć nie stracił swojej żywiołowej mimiki, to używa jej teraz w sposób bardziej przemyślany i spokojny, ale nie mniej efektowny.
Moje pierwsze spotkanie z Benignim miało miejsce w Warszawie prawie trzydzieści lat temu, kiedy pewnego smętnego zimowego wieczoru wybraliśmy się z moim mężem do Instytutu Włoskiego na film Kocham cię, Berlinguer. Film ten pojawił się na włoskich ekranach w 1977 roku, a więc sporo wcześniej, ale był – ze względu na niewybredny język – bardzo oszczędnie dystrybuowany i mocno ocenzurowany. Benigni wciela się w nim w postać Maria Cioniego, młodego, zakompleksionego i biednego chłopaka z obskurnego przedmieścia Prato w Toskanii (ci, którzy myślą o Toskanii jak o bajecznej krainie pobłogosławionej przez Boga, powinni zobaczyć tę straszną równinę, udekorowaną szpetnymi budynkami mieszkalnymi i przemysłowymi, leżącą między Florencją a Prato). Tytułowy Berlinguer to strach na wróble obklejony wizerunkami ówczesnego, charyzmatycznego sekretarza Partii Komunistycznej Włoch Enrica Berlinguera, któremu Mario zwierza się ze swojej samotności i desperacji. Jednym z punktów kulminacyjnych filmu jest scena, w której Mario, dowiedziawszy się od przyjaciół o śmierci matki, w monologu pełnym bluźnierstw daje upust swemu żalowi. Do dziś pamiętam swoje zażenowanie, chociaż przekleństw – tak powszechnych w Toskanii, nasłuchałam się w moim życiu całe mnóstwo. W tym monologu jednak dostrzegłam jakąś pokrętną modlitwę i moje zażenowanie było spowodowane nie tyle tymi rozwiązłymi słowami, ile wstydem wobec takiego wyrazu desperacji.
W swoim przedstawieniu o dziesięciu przykazaniach po prawie czterdziestu latach Benigni wraca do problemu bluźnierstw, kiedy mówi o drugim przykazaniu: „Nie będziesz wzywał imienia Pana Boga twego nadaremno”:„Bluźnierstwa we Włoszech i przede wszystkim w Toskanii mają formę długiej wypowiedzi retorycznej, opowiadania, ze swoim początkiem i zakończeniem, z zarysowanymi postaciami bohaterów, Bogiem i wszystkimi świętymi, a przeklinający zwraca się do nich wyrazami niezwykle barwnymi, dobranymi umiejętnie i z fantazją”. Dalej Benigni opowiada o swoim ziomku zwanym Marione (nomen omen), który był w stanie bluźnić bez przerwy przez 18 minut, bo… spóźnił się na autobus.
Ale to nie słowa bluźnierstw są prawdziwym złamaniem drugiego przykazania. „Przykazanie »Nie będziesz wzywał imienia Pana Boga twego nadaremno« zabrania nadużywania imienia Boga, pomiatania Nim, niszczenia Go, posługiwania się Nim; to jest prawdziwe bluźnierstwo – łączenie imienia Boga z przemocą, (…) w dziejach zabijano w imię Boże częściej niż z innych powodów (…) i jest jednym, unikalnym i wielkim bluźnierstwem próba zawładnięcia, użycia imienia Boga do oszukiwania ludzi i przekonywania ich, aby zabijali w Jego imieniu (…). Najpiękniejsze słowo »Bóg« zostaje splamione, zabrudzone, rzucone na ziemię, podeptane, naznaczone gwałtem, i to od wieków. Nowością dnia dzisiejszego jest częstotliwość, z jaką imię Boga jest łączone z horrorem i przemocą (…). »Nie wzywaj imienia Boga nadaremno«, znaczy nie czynić daremnym Boga, nie czynić twojej duszy daremną, nie czynić daremnym twojego życia”.
Piszę te słowa dwa dni po wydarzeniach paryskich. Gdy będziecie je Państwo czytali, wiadomości o tej zbrodni znikną z pierwszych stron gazet i z czerwonego paska na ekranach telewizorów. Ale ból tych, którzy stracili swoich bliskich, nie znika z taką łatwością. Dlatego warto zapamiętać słowa drugiego przykazania i od czasu do czasu przywoływać także przemyślenia Roberta Benigniego.
Oceń