Za grzechy niewielu płacą wszyscy
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Dziś wiemy, że w Kościele amerykańskim przestępstwa na tle seksualnym popełniło cztery procent księży, więc choć relatywnie to mało, jednak dotyczy to około dwóch tysięcy duchownych.

Mirosław Ostrowski OP, Igor Piotrowski OP: Nie tak dawno polska prasa opisywała skandale na tle seksualnym, które miały miejsce w USA. Wiadomo, że skandale z udziałem księży bardziej niż inne bulwersują opinię publiczną. Czy mógłby nam Ojciec powiedzieć, co rzeczywiście tam się stało i w jakim stopniu te skandale zmieniły oblicze Kościoła w Stanach Zjednoczonych?

Paul J. Philibert OP: W Stanach Zjednoczonych były dwa okresy, w których prasa zajmowała się przestępstwami na tle seksualnym popełnionymi przez księży. Między rokiem 1988 a 1990 dziennikarze zajmowali się przypadkiem księdza z Luizjany oskarżonego o molestowanie około 50 chłopców. W tamtym czasie oprócz publikacji prasowych szczególną aktywnością wykazało się wielu prawników, co nie pozostało bez wpływu na opinię publiczną w naszym kraju. Zrodziła się wtedy obawa, że przypadek księdza z Luizjany może nie być jedyny. Nikt nie spodziewał się jednak, że podobnych spraw będzie aż tak wiele. Episkopat amerykański zalecił biskupom, by każdy z nich w swojej diecezji zidentyfikował osoby, które dopuściły się tego typu przestępstw, aby poznać skalę zjawiska, a także by zatrzymać ten proces. Część amerykańskich diecezji zastosowała się do tego wskazania, większość niestety je zbagatelizowała. W roku zaś 2000 prasa w Bostonie opisywała zachowanie jednego z księży, który molestował około 150 chłopców. Miał on około 70 lat. W czasie śledztwa wyszło na jaw, że przez ponad 40 lat był on wielokrotnie przenoszony z parafii do parafii, zawsze po odbyciu krótkich rekolekcji. Równocześnie okazało się, że przypadków molestowania dzieci przez innych kapłanów jest bardzo dużo, choć żaden z księży nie dopuścił się tylu przestępstw, co ksiądz z Bostonu. Sytuację skomplikowała dodatkowo postawa kardynała Lowa, biskupa Bostonu, który żywił przekonanie, że kiedy sam spróbuje uciszyć te sprawy, prawnicy i prasa zapomną o wszystkim. Stało się zupełnie inaczej. Ofiary molestowania przez księży, które do tej pory milczały, zaczęły mówić, prawnicy zaś namawiali je do skarżenia Kościoła. Diecezja w Bostonie musiała wypłacić odszkodowania w wysokości 70 milionów dolarów. Opinię publiczną najbardziej wzburzyła postawa biskupów, którzy pragnąc zataić skandale, po cichu przenosili księży z miejsca na miejsce.

Jak jest rzeczywista skala tego problemu w Stanach?

Badania skali zjawiska wciąż trwają. Wiemy dziś o czterech procentach księży, którzy w Stanach Zjednoczonych dopuścili się tego typu przestępstw. Mamy około 45 tysięcy księży, więc choć cztery procent to relatywnie mało, jednak dotyczy to około dwóch tysięcy księży.

Zachowanie biskupa Lowa można zaliczyć do błędnych. Czy to jedyny błąd, który biskupi popełnili w tamtym czasie?

Na początku muszę dokonać pewnego rozróżnienia i podzielić wszystkie te sprawy na dwie grupy. Pierwsza z nich dotyczy wydarzeń, które miały miejsce w dalekiej przeszłości, czyli w latach 70. i jeszcze wcześniej, a druga odnosi się do wydarzeń najnowszych. W latach 80. i 90. działania biskupów były bardzo skuteczne. Gdyby w 2001 roku, kiedy prasa i prawnicy w całych Stanach szukali podobnych spraw, biskupi przyznali się do popełnionych błędów i zaczęli współpracować, nie mielibyśmy tak głośnego skandalu. Oni jednak zrobili to, co ludzie sprawujący władzę robią najczęściej. Ukrywali wiedzę na temat przestępstw popełnionych przez księży, aby chronić swoją godność. Trzymali prasę i opinię publiczną z dala od informacji na ten temat. To spowodowało ogromną wrogość. Jej konsekwencją była fala publikacji prasowych w 2001 i 2002 roku ujawniająca setki podobnych przypadków. Dużym błędem biskupów było wyobrażenie, że można było ochronić autorytet Kościoła bez konfrontacji z opinią publiczną.

Z jednej strony możemy mówić o złej reakcji biskupów na wynaturzenia księży, ale z drugiej strony trzeba sobie postawić pytanie o formację kapłanów. Czego w niej zabrakło lub na co nie zwracano uwagi, że w konsekwencji doszło do tego typu zachowań?

Przed rokiem 1980 istniało przekonanie, że kandydaci do kapłaństwa, wstępując do seminarium, znajdą w nim właściwe środowisko do rozwoju swojego powołania. Czas na modlitwę, dzielony z innymi idealizm, formacja teologiczna i przestrzeganie regulaminu seminarium miały w mniemaniu wielu wychowawców wystarczyć. Nie dostrzegano wtedy konieczności sprawdzania, czy przyszli kandydaci do kapłaństwa będą w stanie przyjąć wymagania, które na płaszczyźnie czystości stawia przed nimi ich powołanie. Także w czasie formacji zabrakło w naszych seminariach edukacji na płaszczyźnie pastoralnej i psychologicznej na temat celibatu i czystości seksualnej. Po ujawnieniu w 1980 roku pierwszych skandali na tle seksualnym, których uczestnikami byli księża, wprowadzono zajęcia na temat czystości i celibatu. Wszyscy byli przekonani, że kleryk musi mieć swojego kierownika duchowego, z którym mógłby porozmawiać na temat swojej seksualności. To spowodowało, że liczba przestępstw na tle seksualnym znacznie zmalała. Warto tu dodać, że istnieje różnica w formacji seminaryjnej kandydatów do kapłaństwa w wypadku kleru diecezjalnego i zakonnego. Dużym brakiem w formacji kleru diecezjalnego jest zamknięcie na budowanie relacji między klerykami oraz na współpracę z świeckimi. W czasie mojego pobytu w Krakowie zauważyłem, że bracia studenci przyjaźnią się ze swoimi rówieśnikami w zakonie i poza nim. Chciałbym powiedzieć o tym, co widzę na porannej liturgii podczas kapituły. Współpraca braci ze świeckimi w tworzeniu oprawy muzycznej jest właśnie otwarciem na budowanie różnorodnych więzi. W większości seminariów w Ameryce nie dopuszcza się do kontaktów kleryków z osobami świeckimi. Brak przyjaźni nie pozostaje bez wpływu na ich dojrzałość. Trzeba pamiętać, że każda relacja daje szansę na wzrost. Temu, kto zostaje moim przyjacielem, daję prawo do zwracania mi uwagi, kiedy robię coś złego, i do pochwalenia, i podziękowania, kiedy robię coś dobrego.

Gdzie upatruje Ojciec źródeł skandalicznych zachowań księży?

Przyczyn jest wiele. Skupię się tylko na jednej. W moim przekonaniu księża diecezjalni w większym stopniu niż zakonni zawężają swoją posługę tylko do czynności liturgicznych. Myślą, że kapłaństwo ogranicza się do odprawiania mszy świętej. Kiedy zapoznamy się z dokumentem II soboru watykańskiego na temat formacji kapłańskiej, będzie dla nas jasne, że pierwszym obowiązkiem każdego księdza jest głoszenie Ewangelii. Innym ważnym, ale lekceważonym przez księży wymiarem ich posługi jest kierownictwo duchowe. Do tej listy dodałbym jeszcze fakt, że zbyt często jako księża nie zdajemy sobie sprawy z tego, ile zła może wyniknąć z naszego czynu czy niesprawiedliwie wydanej o kimś opinii. Dlaczego tak się dzieje? Ludzie chcą widzieć w kapłanie, szczególnie w naszych czasach, pewien wzór postępowania. Jan Paweł II w jednym z rozdziałów adhortacji Pastores dabo vobis napisał, że podstawą formacji każdego kapłana jest jego formacja ludzka. Oznacza to między innymi, że być człowiekiem znaczy interesować się życiem innych ludzi. Zawężenie posługi kapłańskiej tylko do czynności liturgicznych uważam za duży błąd. Księża, którzy dopuścili się przestępstw na tle seksualnym, w moim przekonaniu, w dużej mierze zajmowali się przede wszystkim sobą. W psychologii nazywa się to narcyzmem. Jeszcze innym powodem skandalicznych zachowań księży jest zmiana modelu parafii. Do 1985 roku byliśmy przyzwyczajeni, że w parafii mieszkało kilku księży, najczęściej był to proboszcz i przynajmniej dwóch wikarych. Mieszkali razem i prowadzili życie jakby wspólnotowe. Teraz nie ma czegoś takiego jak wspólne życie księży na parafiach. Dziś na parafii najczęściej mieszka tylko jeden ksiądz, który obsługuje dwa lub trzy kościoły. Ilość pracy nie pozwala mu na częste spotkania, a czasami w ogóle je uniemożliwia. Taka sytuacja źle wpływa na samopoczucie księży. Bardzo ich drenuje.

W jaki sposób biskupi postępują dziś z osobami uwikłanymi w skandale na tle seksualnym?

Przypomnę najpierw, że z prawnego punktu widzenia pojęcie molestowania seksualnego obejmuje oprócz aktu seksualnego zwrócenie się do dziecka z prośbą, by się rozebrało, pocałowanie, przytulenie, oglądanie dziecka, kiedy się rozbiera czy położenie go do łóżka. Jest więc wiele zachowań, które są włączone do jednej kategorii przestępstwa. Stąd może rodzić się mylne przekonanie, że całe cztery procent księży dopuściło się najgorszego rodzaju przestępstwa, którym jest akt płciowy. Uczynił to tylko niecały procent. O tym w opisie całego zjawiska w Stanach Zjednoczonych nie wolno zapomnieć. Jakie decyzje podejmują biskupi w odniesieniu do księży, którzy dopuścili się przestępstwa? To zależy od dowiedzionej winy. W najcięższych przypadkach jedyną rzeczą, jaką można zrobić, jest wydalenie księdza ze stanu kapłańskiego. To też stało się w przypadku księdza z Bostonu, który dopuścił się 150 przestępstw na tle seksualnym. Co prawda, kardynał miał problem z jego sekularyzacją, ale w ostateczności przestał pełnić czynności zarezerwowane tylko do władzy święceń. Trudności, o których mówię, wynikały z pozycji księdza jako osoby duchownej, którą każdemu księdzu daje prawo kanoniczne. Dziś Stolica Apostolska zmienia swoją politykę, a Kongregacja do Spraw Doktryny Wiary dokładnie sprawdza każdy przypadek. W innych przypadkach księża są odsuwani od posługi i nie wolno im nosić stroju kapłańskiego. Taki ksiądz w znaczeniu teologicznym nadal jest księdzem, zresztą jak każdy ważnie wyświęcony kapłan, nawet ten z Bostonu, ale nie może wykonywać żadnej posługi kapłańskiej. W jeszcze innych przypadkach, jak to miało miejsce w odniesieniu do pięciu biskupów, są wysyłani do klasztorów, gdzie spędzą resztę swojego życia, także bez możliwości sprawowania władzy święceń. Wielu księży czuje żal do swoich biskupów, bo jako za szybko i niesprawiedliwie osądzeni nie mogli z ich woli sprawować posługi kapłańskiej do czasu, kiedy prawnie zostali uniewinnieni. Natura tego problemu jest jednak na tyle publiczna, że prawdopodobnie nie ma innego wyjścia. Takie sytuacje są niestety ceną, którą płacą dobrzy i pobożni księża za czyny swoich braci w kapłaństwie. Ból, cierpienie i niesprawiedliwość, z którymi muszą sobie radzić, są wielką przestrogą dla wszystkich, którzy w nieodpowiedzialny sposób chcieliby oskarżyć księdza o przestępstwo molestowania. Prawdy trzeba szukać, ale nie wolno nam krzywdzić niewinnych.

Czy uważa Ojciec, że wydalanie ze stanu kapłańskiego jest najlepszą formą rozwiązywania problemów? Czy nie jest to zbyt łatwa droga?

Wszystko zależy od rodzaju przestępstwa, z którym mamy do czynienia. Jeśli komuś zostało prawnie udowodnione molestowanie piętnastu czy stu dzieci i został wydalony z kapłaństwa, to tu nie powinno być żadnych wątpliwości. W okresie ostatnich dwudziestu pięciu lat psychologowie przekonywali biskupów, że wielu księży po tym, jak dokonali lubieżnych czynów, może po terapii powrócić do swojej posługi. Jednak w większości przypadków po powrocie dopuszczali się oni nowych przestępstw. Nie znam dokładnych statystyk, ale dotyczyło to prawdopodobnie dziewięćdziesięciu procent przypadków. Ryzyko tego typu działania jest, jak widać, bardzo duże. Części z nich zostało powierzone sprawowanie posługi w klasztorach żeńskich, ale to nie daje pewności, że będą w tych miejscach odseparowani od kontaktów z dziećmi. Wniosek nasuwa się jeden. Każdy przypadek musi być osądzony indywidualnie. Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałbym powiedzieć. Zaobserwowałem, że jest bardzo duża różnica w sposobie, w jaki potraktowali księży oskarżonych o molestowanie biskupi, a jak postąpili w tych sytuacjach przełożeni zakonni. Większość tych ostatnich powiedziała — nasz brat zgrzeszył, ale wciąż jest naszym bratem. Trzeba go odsunąć od posługi publicznej, ale może mieszkać w naszej wspólnocie. Nie jest to więc rehabilitacja osoby, ale jej akceptacja. Biskupi swoich księży wyrzucili.

Co znaczy okazać miłosierdzie księdzu, który dopuścił się tego typu przestępstwa?

Każdy człowiek zasługuje na miłosierdzie. W niektórych przypadkach okazanie miłosierdzia będzie polegało na wydaleniu z kapłaństwa. Można wtedy mówić o dwóch jego aspektach. Pierwszy polega na znacznym ograniczeniu możliwości ranienia innych osób. Drugi na ograniczeniu liczby osób, które mogłyby być zranione. To nie jest tylko miłosierdzie, ale jest to przede wszystkim sprawiedliwość. Zresztą te dwa pojęcia nie sprzeciwiają się sobie. Myślę, że przełożeni wspólnot zakonnych byli bardziej miłosierni niż biskupi, pozwalając swoim podwładnym pozostać w zakonie. Biskupi postępowali inaczej, bo nie mają ze swoimi księżmi takich relacji, jakie mają przełożeni w zakonach ze swoimi podwładnymi. Dokumenty Kościoła, np. Pastores dabo vobis czy II soboru watykańskiego, mówią o tym, że biskupi powinni mieć ojcowskie relacje ze swoimi księżmi. W USA księża diecezjalni czują się wyalienowani w stosunku do swoich biskupów. Są niezadowoleni ze sposobu, w jaki są przez nich traktowani.

Jak wygląda praca księży po tych skandalach, czy wkradł się w nią lęk i czy paraliżuje on księży w ich pracy z dziećmi i młodzieżą?

Spotkałem wielu księży, którzy opowiadali mi o tym, co teraz czują — czują się w związku z całą sprawą bardzo źle. Nie mogą w taki sam sposób jak dawniej pracować z dziećmi. Dziś ksiądz nie chce być z dzieckiem sam na sam, ponieważ boi się, że może zostać oskarżony. Cała ta sytuacja wpłynęła paraliżująco na naszą pracę i relacje z młodymi ludźmi. Zrodziła też uczucie lęku i obawy u rodziców. To ogromna szkoda.

Czy można znaleźć wyjście z tej sytuacji?

Potrzeba jednego pokolenia, by zmienić tę sytuację. Na razie na niedzielnych mszach obserwujemy spadek liczby wiernych, zmalały też wpływy z tacy. Świeccy stawiają nam coraz wyższe wymagania. Na przykład żądają wyższego poziomu kazań. Pozytywnym aspektem tej smutnej sprawy jest fakt, że liczba nadużyć seksualnych gwałtownie spadła. Innym błogosławieństwem jest to, że wreszcie dorobiliśmy się struktur, które nie pozwolą w przyszłości na podobne zachowania. Kolejny aspekt to programy umożliwiające klerykom lepsze dostosowanie swojej seksualności do wymogów życia seminaryjnego. Wszystkie te rzeczy są bardzo dobre i wierzę, że na dłuższą metę nam pomogą. Wierni dawniej pasywni dziś w bardziej aktywny sposób biorą udział w życiu Kościoła. Proces leczenia osób wykorzystywanych seksualnie będzie trwał jeszcze długo. Być może wiele z nich nigdy nie będzie w stanie nam wybaczyć i swój ból będzie nosić do końca życia. Sam osobiście liczę na jeszcze większą współpracę ze świeckimi dla dobra Kościoła w moim kraju.

Za grzechy niewielu płacą wszyscy
Paul J. Philibert OP

(ur. 30 grudnia 1936 r. – zm. 14 kwietnia 2016 r.) – amerykański dominikanin, przeor klasztoru św. Dominika w St. Louis w USA, prowincjał prowincji św. Alberta Wielkiego, wykładowca Notre Dame's Institue for Church Life, Catholic University of America, The Dominican School o...

Za grzechy niewielu płacą wszyscy
Mirosław Ostrowski OP

urodzony w ur. 1965 r. – dominikanin, rekolekcjonista, wieloletni duszpasterz osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Swoją dominikańską posługę rozpoczynał w Warszawie. Następnie przeniósł się do Gdańska, gdzie zało...

Za grzechy niewielu płacą wszyscy
Igor Piotrowski

były dominikanin....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze