W poszukiwaniu Świętego Miejsca
Oferta specjalna -25%

List do Galatów

0 opinie
Wyczyść

Ukończywszy studia w Strawberry Hill przeniosłem się do Paryża, aby studiować na Sorbonie języki współczesne. Uradowałem się, stwierdziwszy, że mój nowy współlokator okazał się Rosjaninem. Miał na imię Borys i był wyznawcą prawosławia, bez reszty zaangażowanym w tę samą duchową wędrówkę, którą i ja obrałem. Podczas Wielkanocy namówił mnie, abym wybrał się z nim na górę Athos. Zamierzał się tam spotkać z mnichem, który miał zostać w przyszłości jego kierownikiem duchowym.

Ojciec Dymitrius był mnichem rosyjskim, który wiele lat zagłębiał się w duchowość pustyni. Studia te uczyniły z niego człowieka o wielkiej duchowej głębi i mądrości. Mnisi traktowali go jak świętego i zwracali się do niego jak do mistrza, aby uczył ich drogi mistycznej.

Każdego dnia Borys spędzał z nim wiele godzin, a ja w tym czasie zwiedzałem stare monastery mieszczące się na zboczach świętej góry. Moja cierpliwość została wkrótce nagrodzona. Borys zakomunikował mi, że ojciec Dymitrius spotka się ze mną, a on będzie nam służył za tłumacza, ponieważ mój rosyjski był ciągle daleki od doskonałości.

Nie wiem, kto bardziej był oszołomiony, ja czy Borys, gdy w pewnej chwili ojciec Dymitrius zwrócił się do mnie w nieskazitelnej angielszczyźnie. Był to niezwykły człowiek, wysoki, elegancki i subtelny, wyglądający jak angielski dżentelmen ubrany w grecki habit prawosławnego mnicha. Wszystko, co robił bądź mówił, było jednak przeniknięte mądrością wschodu. Okazało się, że jako mały chłopiec należał do Białych, którzy podczas rewolucji musieli uciekać ze swojej ojczyzny. Wychowywał się później w wiosce niedaleko Stowmarket w Suffolk i chodził do angielskiej szkoły.

Wyjaśnił mi, że niespodziewany okres jałowości w życiu mojej modlitwy nie był oznaką duchowego odstępstwa ani jakiejś psychicznej aberracji, lecz zjawiskiem zupełnie normalnym. „To zdarza się wszystkim — powiedział Dymitrius — którzy traktują modlitwę poważnie i codziennie poświęcają czas na ćwiczenia w duchowej wędrówce”.

Podkreślił równocześnie, że była to także szczególna łaska od Boga, za którą muszę być wdzięczny do końca życia. W duchowości chrześcijańskiej bowiem pustynia nie jest jakimś konkretnym fizycznym miejscem, ale raczej wewnętrznym stanem umysłu i serca, gdzie Bóg wprowadza początkujących w najgłębsze tajemnice duchowej wędrówki.

Człowiek leżąc obnażony na pustyni, doświadcza swej fundamentalnej słabości, doświadcza prawdy, że nie może nic zrobić bez Boga, nawet się modlić. Osoba będąca na pustyni przeżywa palące pragnienie bliższego zjednoczenia z Bogiem, ale jest także narażona na wewnętrzne działania szatana. Jej najszczersze pragnienie zatem jest bez ustanku atakowane przez rozproszenia oraz niezliczone pokusy, które rodzą się w niskich rejonach jej własnej nieczystej osobowości.

— Zaprowadzono cię już na skraj pustyni. Dziękuj za to Bogu — powiedział ojciec Dymitrius — ponieważ kiedy Bóg przyprowadza kogoś na granicę pustyni, oznacza to najważniejszy moment w życiu duchowym. Niestety wielką biedą duchowego życia jest dziś to, że tak niewielu ludzi wie, jak należy dalej wędrować, niewielu bowiem wyruszyło przed nimi do tego jedynego miejsca, gdzie można poznać prawdziwą świętość.

Słowa z Kazania na Górze „Błogosławieni ubodzy w duchu” należałoby raczej tłumaczyć „błogosławieni ci, którzy znają swoją potrzebę Boga”. Prawdziwa wartość nawrócenia zależy od tego, czy wiemy, jak bardzo Go potrzebujemy, a tę wiedzę, która jest prawdziwą mądrością, można zdobyć tylko na pustyni. To nawrócenie obejmuje całego człowieka, do samego rdzenia jego istoty, i jest o wiele głębsze niż uczuciowe nawrócenie początkującego. Jeśli wytrzymasz ze mną dłużej, mój przyjacielu — rzekł ojciec Dymitrius — chciałbym opowiedzieć ci historię, długą historię o tym, w jaki sposób, będąc w tym samym położeniu co ty, znalazłem pomoc u pewnego świętego człowieka. Nauczył mnie wewnętrznego znaczenia modlitwy prawdziwego chrześcijanina oraz tego, w jaki sposób prowadzi ona do naśladowania Chrystusa.

Podobnie jak ty, byłem pełen entuzjazmu, kiedy po raz pierwszy zaczynałem swoją duchową wędrówkę. Modlitwa nie sprawiała mi kłopotów. Uwielbiałem przesiadywać nad Pismem Świętym; wylewać łzy nad fragmentami, które mnie najbardziej wzruszały. Pewnego ranka, kiedy właśnie miałem zabrać się do modlitwy, która dla mnie była najradośniejszą porą dnia, wszystko mnie opuściło; wszelka żarliwość, która kiedyś dla mnie znaczyła tak wiele, nagle znikła i całe dnie mijały bez mojej pierwotnej radości. Opanowały mnie te same lęki, które teraz są twoim udziałem, ponieważ każdy ich doznaje w tym właśnie momencie tej szczególnej wędrówki.

Miałem jednak więcej szczęścia niż inni. Zostałem przydzielony do wielkiego mistrza duchowego. Brat Potentius, pielgrzym, tylko się uśmiechnął, kiedy wyjaśniłem mu swoje położenie, i powiedział, że nadszedł czas na wspólną pielgrzymkę do ziemi Pana, aby tam nauczyć się prawdziwego znaczenia modlitwy. Był to człowiek potężnej postury, nim został mnichem, był oficerem kozackiej kawalerii. Człowiek niewielu słów, ale o ogromnej duchowej mądrości, której strzegł zazdrośnie. Kiedy jednak zyskiwał pewność co do jakiegoś ucznia, dawał mu wszystko, co sam otrzymał, z hojnością, którą ograniczały jedynie możliwości obdarowywanego. Jego ogromną głowę porastała burza czarnych gęstych włosów, które zakrywały prawie całą twarz z wyjątkiem błyszczących oczu, szukających duszy na tyle dzielnej, aby stawiła mu czoło. Chociaż kiedy wyruszyliśmy do Palestyny, był już po siedemdziesiątce, z ledwością nadążałem za jego potężnymi krokami. Przybyliśmy do sławnego monasteru Marsab w Ziemi Świętej krótko przed Wielkim Postem, a potem ruszyliśmy boso na świętą Górę Kuszenia, gdzie Pan otrzymał lekcję, którą i ja musiałem przejść.

Przez prawie cały Wielki Post przebywaliśmy tam w świętym monasterze, zbudowanym na zboczu skalistej góry, tuż pod samym jej wierzchołkiem. Każdego dnia musiałem spędzać całe godziny na modlitwie i popadałem w coraz większe przygnębienie, ponieważ do niczego to mnie nie prowadziło. Po prostu nie byłem w stanie się modlić. Duchowa pustka, która na początku kazała mi zwrócić się do brata Potentiusa, z każdym mijającym dniem stawała się coraz dotkliwsza. W końcu zapomniałem o swej dumie i poszedłem, aby się z nim zobaczyć. Wyjawiłem mu, że nawet to święte miejsce nie pomogło wrócić mi do prawdziwej modlitwy.

Uśmiechnął się i powiedział mi, że nadszedł czas, abym złożył wizytę Romanusowi Rekluzowi, który żył samotnie w celi wykutej w skalistej ścianie, na drugim końcu monasteru.

* * *

Święty pustelnik kazał mi usiąść na ziemi, gdyż w jego celi nie było żadnego krzesła ani nawet kamienia. Miał zmierzwione siwe włosy, błękitne oczy i strój z nie garbowanej skóry kozła.

— Twój duchowy ojciec prosił mnie, bym ci opowiedział o „Wizji Hieronima” i „Poszukiwaniu Świętego Miejsca”. Czy kiedykolwiek słyszałeś o Świętym Miejscu? — zapytał. — Świętemu Hieronimowi, kiedy modlił się w swojej pustelni w Betlejem, objawił się Anioł. Pokazał mu w wizji Święte Miejsce i polecił udać się na jego poszukiwanie na Górę Kuszenia. „Ale jak trafię do tego miejsca?” — zapytał święty mąż. „Poznasz je po czterech świętych śladach zostawionych przez samego Zbawiciela, kiedy stał przed diabłem” — nastąpiła odpowiedź. W końcu znalazł Święte Miejsce czy raczej „Miejsce”, jak się je dziś nazywa. Wiedział, że stoi na świętej ziemi, zdjął zatem swoje sandały, nisko się pokłonił i ucałował święte ślady. Legenda głosi, że wokół „Miejsca” zbudował kaplicę i chrześcijanie nawet z bardzo daleka przychodzili, aby tam spędzać Wielki Tydzień.

Kiedy Persowie najechali Ziemię Świętą, zniszczyli kościół, a Święte Miejsce znikło pod piaskami. Przez całe wieki ludzie szukali tego Miejsca, ale nigdy go nie znaleźli. Przed wielką wojną car Rosji zapragnął zbudować kościół na szczycie Świętej Góry i rzeczywiście rozpoczęto pracę, jak sam widzisz. Czterystu mnichom zlecono szukanie Świętego Miejsca, ale nigdy go nie znaleźli.

— Ja sam również jestem poszukiwaczem — powiedział Romanus — jestem ostatnim z żyjących członków tamtej grupy mnichów, ale wszystkie moje wysiłki jak dotąd poszły na marne.
— Gdybyś jednak znalazł to miejsce, po czym je poznasz? — spytałem.
— Oczywiście, po świętych śladach.
— Ale jak one wyglądają? — spytałem.
— Są to ślady skruchy Zbawiciela — odparł pustelnik, a kiedy wypowiedział te słowa, upadł na kolana i uczynił znak Krzyża. — Widać wytarte miejsce, w którym Pan często odwracał się od kusiciela; ślady Jego stóp, w miejscu, gdzie stał, otwierając się na niebieskiego Patriarchę, do którego wrócił, a potem jeszcze dwa wgłębienia w ziemi, tam, gdzie upadł na kolana, gdy Wszechmocny Duch przenikał Go do żywego. Najświętszym znakiem jest czwarty ślad, gdyż jest to kontur całego ciała naszego Zbawiciela, kiedy leżał na ziemi w akcie całkowitego poddania się Straszliwemu.

Nagle starzec chwycił mnie za rękę i powiedział:

— Zostań ze mną, synu. Pocieszaj mnie, kiedy słońce będzie zachodziło nad moim życiem. Szukaj dalej za mnie, kiedy moje kości obrócą się w popiół.

* * *

Moja opowieść o spotkaniu z Romanusem wyraźnie ubawiła brata Potentiusa. Roześmiał się, słysząc, że nie jestem przekonany co do prawdziwości wizji świętego Hieronima.

— Jestem pewien, że ta opowieść jest apokryfem — rzekł — a Święte Miejsce niczym więcej jak tworem wyobraźni wielu świętych dziwaków, jacy żyli w ciągu wieków.
— Dlaczego zatem mnie do niego posłałeś? — spytałem. — Po co mam tracić czas na pobożne legendy?
— Ponieważ, mój synu — rzekł, nagle poważniejąc — legendy bardzo często są dla potomności sposobem przechowywania głębokich prawd wiary, które inaczej zginęłyby pod piaskami niepamięci.
— Jednak ta legenda przechowała nie prawdę, a herezję — powiedziałem. — Mówi o śladach żalu za grzechy Pana.
— A co w tym złego? — spytał.
— Sugeruje, że Pan musiał żałować za grzechy, że Pan był grzesznikiem takim samym jak my.
— O nie, to nie tak, mój synu. Tylko grzesznik może wyciągnąć podobny wniosek — odparł brat Potentius z uśmiechem. — Grzesznicy mają tylko jedno wyobrażenie o żalu za grzechy. Dla nich oznacza on odwrócenie się od grzechu, który został popełniony, i zwykle łączą go z poczuciem winy i wyrzutami sumienia. Skrucha ma jednak o wiele szersze znaczenie. Skrucha oznacza odwrócenie się nie tylko od grzechu, ale także od pokusy grzechu; odwrócenie się od kusiciela, który, jak wiemy na pewno, dokuczał samemu Zbawicielowi tu, na tej górze!
— Czym zatem są te tak zwane święte ślady? — spytałem tym razem z większym szacunkiem.
— Przedstawiają cztery etapy każdej autentycznej skruchy. Skrucha oznacza zwrócenie się czy raczej ponowne zwrócenie się do Ojca, który postanowił być naszym Abba, który tchnął w nas swe własne życie. Pierwszym etapem jest odwrócenie się od szatana. Drugim jest otwarcie się na Najświętszego, a trzecim — ogołocenie, aby Najświętszy mógł wstąpić w penitenta swym własnym Duchem. Czwarty etap to całkowite, bezwarunkowe oddanie się, możliwe tylko dla tych, którzy dosięgają przebóstwienia.

Po czasie pierwszych modlitw, kiedy duchowy młodzieniec jest rozpieszczany i psuty jak dziecko, Bóg prowadzi go na pustynię. Tam człowiek uczy się, jak stać się dorosłym, angażuje się w duchową walkę z szatanem, która jest duszą i sercem autentycznej chrześcijańskiej modlitwy.

Ponieważ Jezus był Prawdą, znał prawdę o Sobie. Ponieważ doświadczał też słabej ludzkiej natury, wiedział, że bez trwałej pomocy i siły swego Ojca nigdy nie byłby w stanie oprzeć się bramom piekielnym

Poprzez pustynne zmagania Jezus uczy nas, że prawdziwa modlitwa jest bezwzględną bitwą z szatanem, który atakuje nas przede wszystkim w modlitwie. Po udanych początkach przed naszym sercem i umysłem zaczynają się rozpościerać pochodzące z naszego niższego „ja” straszliwe rozproszenia i pokusy — przede wszystkim pokusa grzechu wobec Ducha Świętego, pokusa ucieczki z pustyni do życia pełnego krzątaniny i zabiegania, które uniemożliwiają wejście Najświętszemu.

Wracaj teraz na szczyt góry, gdzie przychodził modlić się Jezus. Przez swoją modlitwę wniknij tam w Jego skruchę, w Jego zmaganie się z mocami zła, które są w tobie.

Bliżej Wielkanocy brat Potentius i ja, zostawiając stary monaster, wyruszyliśmy do Jerozolimy wąską koźlą ścieżką, która zaprowadziła nas w dół do samotnej skalistej szczeliny u podnóża góry. Przez wiele godzin szliśmy w milczeniu. W końcu mój mistrz znowu przemówił.

— Prawdopodobnie właśnie tą drogą schodził Zbawiciel, aby głosić to, co już sam przećwiczył na pustyni i wcześniej — powiedział.
— Co masz na myśli, mówiąc „wcześniej”? — spytałem. — Czy Zbawiciel praktykował skruchę, jeszcze zanim poszedł na pustynię?
— Och, ty rzeczywiście musisz się wiele nauczyć, mój synu. Zbawiciel ćwiczył skruchę przez wiele lat, zanim poszedł na pustynię.
— Jak to? — spytałem, zdziwiony i oszołomiony tą myślą.
— Czyż Zbawiciel nie musiał dorastać, czyż mięśnie Jego nóg i rąk nie musiały rosnąć i czyż Jego ciało także nie musiało rosnąć? Zatem musiał uczyć się ubierać, żywić, chodzić, mówić, pracować i bawić się.
— No tak, oczywiście, mistrzu — odparłem.
— Zatem czy także i Jego umysł i serce nie musiało rosnąć?
— Tak sądzę, ale nigdy wcześniej o tym nie pomyślałem.
— Zatem musisz sięgnąć do Świętej Księgi i przeczytać tam, jak z latami wzrastał w mądrość i rozum, kiedy ćwiczył mięśnie swego umysłu — poczytaj sobie, a zobaczysz, jak stopniowo coraz bardziej zwracał się ku sprawom Ojca, jak poddawał się Jego woli, co oznaczało poddawanie się innym, począwszy od Marii i Józefa podczas lat pozostawania w ukryciu. Ćwiczył także mięśnie swego serca, na wiele lat wcześniej, zanim udał się na pustynię. Skrucha jest słowem, poprzez które Biblia pokazuje, jak należy uczyć się miłości i w pełni ją przyjmować. Kiedy Jezus nauczył się już, jak ćwiczyć swoje serce przez lata bezinteresownej miłości, mógł zostać napełniony miłością na tyle silną, aby pomogła mu przetrzymać wszelkie podstępy Złego. Tylko szaleniec mógłby wyruszyć do bitwy bez wcześniejszego przygotowania broni. Jedyną tarczą, która może obronić człowieka przed mocą szatana, jest serce, a miłość, której się nauczył, jest jedynym mieczem, który może go pokonać.
— Dziękuję ci, mistrzu — rzekłem. — Nigdy nie pomyślałem o tym, że Zbawiciel musiał, podobnie jak my, uczyć się kochać. Teraz jednak widzę, że On postanowił robić wszystko w taki sam sposób, jak my, aby pod każdym względem stać się naszym bratem.
— Musisz, mój synu, także wiedzieć, że szatan nie opuścił Zbawiciela, kiedy On wyszedł z pustyni, ale szedł za Nim, kiedy On nawoływał do żalu za grzechy, który sam musiał stale praktykować, aż został uświęcony.

Aby wejść do Królestwa, mój synu, musisz naśladować Zbawiciela, czyniąc to, co On czynił, ćwicząc swoje serce w modlitwie przez skruchę. To ona pozwoli Duchowi, który ożywił Go podczas pierwszej Wielkanocy, także i ciebie ożywić. Jest to trudna droga, ponieważ demony, które na każdym kroku dręczyły Zbawiciela, będą także ciebie dręczyły i kusiły. Ta właśnie ziemia była polem Jego bitwy, miejscem, gdzie odniósł zwycięstwo. Dlatego też nazywa się Ziemią Świętą. To miejsce, gdzie musisz stoczyć bitwę, znajduje się wszędzie. Ta walka rozgrywa się w tobie i jest ona najgwałtowniejsza wtedy, gdy w modlitwie szukasz potrzebnej ci do zwycięstwa siły.

Szliśmy do Jerozolimy drogą, która prowadzi obok legendarnej gospody, związanej z dobrym Samarytaninem. Kiedy minęliśmy to miejsce, przyłączył się do nas podróżnik także udający się do Świętego Miasta. Nie był jednak pielgrzymem, podobnym do nas, ale aroganckim młodym człowiekiem, niewiele starszym ode mnie, robiącym wrażenie bezczelnego. Bez żadnej prowokacji z naszej strony, zaczął wyśmiewać się z brata Potentiusa i ze mnie, i szydzić z wiary, którą, jak było widać, wyznawaliśmy. Jednak nawet wówczas, gdy ośmielił się zaatakować samego Zbawiciela, brat Potentius nie wyrzekł żadnego słowa. Zostałem zdany na swe słabe siły, aby mu coś odpowiedzieć.

— Co takiego Jezus Chrystus wiedział o życiu? — powiedział z szyderstwem w głosie. — Cóż On mógł wiedzieć o złych mocach? Czy On kiedykolwiek zgrzeszył?
— Nie — odparłem z emfazą. — Nigdy nie zgrzeszył.
— No widzi pan. I jak taki świętoszek może być naszym przewodnikiem? Skąd On ma wiedzieć, przez co my musimy przechodzić? Co On może wiedzieć o sile pokus, których my musimy doświadczać — o sile złych mocy, którym musimy się przeciwstawiać?

Nie uważam, że w tym, co potem nastąpiło, było coś nadprzyrodzonego czy niezwykłego, chociaż w tej sprawie różnię się od swego mistrza. Kiedy zbliżaliśmy się do Świętego Miasta rozległ się potężny huk pioruna i niebo rozświetliła błyskawica. Nagle nie wiadomo skąd zerwał się wiatr, kierując na naszą ścieżkę deszcz z siłą i furią, jakiej wcześniej nie doświadczyłem. Nim zdążyliśmy schronić się w maleńkim pasterskim szałasie przy drodze, przemokliśmy do suchej nitki.

Po chwili zauważyliśmy młodego pasterza, który z trudem schodził z przeciwległego zbocza. W zdumieniu obserwowaliśmy upór, z jakim posuwał się naprzód. Pochylony prawie do ziemi, prowadził swoje owce ku drodze, z której my właśnie uciekliśmy.

Brat Potentius po raz pierwszy spojrzał na naszego zarozumiałego kompana, podczas gdy ten obserwował młodego pasterza.

— Powiedz mi — odezwał się — kto wie więcej o sile burzy. Ty tu w środku, czy ten młodzieniec tam, na zewnątrz?
— Oczywiście, że tamten głupiec.
— Tak, rzeczywiście masz rację — rzekł brat Potentius. — Właśnie dlatego Jezus Chrystus wie więcej o mocy zła, niż ty kiedykolwiek zdołasz się dowiedzieć. Co robisz, gdy nadciąga burza zmysłowych pożądań?

Jedyną odpowiedzią człowieka był złośliwy uśmieszek na jego twarzy.

— Dokładnie tak, mój przyjacielu, poddajesz się. Dlatego właśnie nic nie wiesz o mocy zła.

Młodzieniec zniknął w chwili, gdy skończyła się burza.

— Widzisz — rzekł brat Potentius — grzech jest zaworem bezpieczeństwa, wykorzystywanym przez grzeszników, który nie pozwala im doświadczać prawdziwej mocy zła. To właśnie grzech nie pozwala nam doświadczać pełnej furii piekła, które jest w każdym z nas. Wypróbuj na sobie ten mały eksperyment, mój synu. Następnym razem, gdy twój brat uderzy w ciebie, nic nie mów. Przyjmij wszystkie jego szyderstwa w milczeniu. Bez względu na to, jak mocno będzie cię dręczył, nie skorzystaj z zaworu bezpieczeństwa, którym jest grzech, a wtedy, obiecuję ci, że doświadczysz narastającej w tobie mocy zła.

To święty, a nie grzesznik wie wszystko o pokusach i o mocy zła i grzechu. Dopiero próbując opierać się mocy zła, poznajesz, jak nieprzeparta jest ta moc. Tak, użyłem słowa „próbując” i słowa „nieprzeparta”, ponieważ nie narodził się jeszcze święty na tym naszym świecie, który by nie upadł, i to wiele razy.

Pierwsi święci, aby opisać uczynki Zbawiciela na ziemi, przedstawiali Palestynę jako pole bitwy, gdzie Książę Pokoju musiał stawać przeciwko Księciu tego świata. Ewangelia Świętego Jana była zatem opowieścią o gigantycznym konflikcie między królestwem światła i królestwem ciemności. Zbawiciel co chwila jest kuszony w otchłani nieszczęścia, aby porzucił drogę, którą nakazał Mu iść Ojciec. „Jeśli jesteś Mesjaszem, zejdź z krzyża, a uwierzymy w Ciebie…” „Innych wybawiał, a sam siebie wybawić nie może…”

W ostatnich chwilach swego życia na ziemi stanął wobec burzy silniejszej niż kiedykolwiek była lub będzie; burzy wznieconej we wnętrznościach piekła przez samego jego władcę. Jeden ruch palcem Naszego Zbawiciela, a burza zostałaby uciszona. Jedno spojrzenie Jego oczu, a dręczyciele zostaliby zniszczeni; jedno skinięcie Jego świętej głowy, a zszedłby z krzyża przemieniony, z legionami aniołów u boku, które by Go broniły. Jedną rzeczą jest cierpieć za prawdę, kiedy nie ma się wyboru, jednak czymś o wiele większym jest cierpieć straszliwe męki za prawdę, kiedy wystarczyłoby jedno spojrzenie, aby je zakończyć.

Już niedługo, mój synu, będziemy wchodzić do Świętego Miasta, gdzie spędzimy siedem dni, aż do dnia Zmartwychwstania Pańskiego. Wykorzystaj dobrze ten czas, rozważ wszystko, co usłyszałeś i zobaczyłeś, ponieważ tylko w modlitwie rzeczy, o których mówiliśmy, staną się dla ciebie jasne.

* * *

Surowa dyscyplina, której musiałem przestrzegać na pustyni, w mieście została trochę złagodzona, gdyż mój mistrz zabierał mnie codziennie podczas Wielkiego Tygodnia na ulice Jerozolimy, abym je poznał. Był w wesołym nastroju, a więc przebywanie z nim było prawdziwą radością. Teraz zrozumiałem, dlaczego nazywał się Potentius, „pielgrzym”. Jego liczne pobyty w Świętym Mieście zaprowadziły go do każdego kąta i zakamarka, które miały choćby najlżejszy posmak świętości. Przemierzał wąskie uliczki i zaułki niczym stary patriarcha, uśmiechając się życzliwie do turystów i kupców, przyjmując wiele oznak szacunku, okazywanych mu przez chrześcijan w ich całej szalonej rozmaitości. Niektórzy, kiedy ich mijał, pochylali się nisko, inni podbiegali, aby ucałować jego rękę, a kilku nawet upadło na ziemię, aby ucałować jego stopy. Czułem się dumny, mogąc być jego uczniem.

W Wielki Czwartek zabrał mnie w miejsce, gdzie Zbawiciel świętował z uczniami Ostatnią Wieczerzę.

— W tym miejscu — powiedział — Zbawiciel, którego Bóg wybrał, aby wstąpił w ludzką słabość, zgromadził wokół siebie ludzką słabość, w osobach uczniów, których wybrał, by za Nim poszli.
— Dlaczego jednak Bóg zawsze wybiera słabych? — zapytałem.
— Ponieważ tak było od początku. Czyż nie wybrał prawie stuletniego starca i bezpłodną niewiastę, aby zostali rodzicami ludu wybranego? Czyż nie wybrał Mojżesza o związanym języku, aby przemawiał do faraona, króla Nilu; gołowąsa Dawida, aby powalił olbrzymiego Goliata?

Dlaczego… dlaczego, mój synu?

Aby nauczyć wszystkich, którzy mają uszy do słuchania, że to nie potencja mężczyzny ani jego elokwencja czy siła chłopca, ale moc Boża działa przez ludzką słabość. Jeśli chcesz iść za Nim, musisz nauczyć się wybierać słabość, jaką On sam wybrał dla siebie i swoich Uczniów. Święty Piotr, który stał się Jego pierwszym uczniem, zaczynał jako ostatni. Zbawiciel nazwał go Opoką, nie z powodu tego, kim był, lecz z powodu tego, kim miał zostać. Człowiek nie ze skały, ale z galarety odpowiedział na wezwanie nad brzegiem Jeziora Galilejskiego. Człowiek nazwany synem szatana przez samego Zbawiciela za to, że miał czelność Go kusić. Człowiek, który upadał, a nawet zaparł się swego Pana. Jednak był to człowiek wybrany, aby znowu wszyscy mogli zobaczyć, że królestwo Boże nie przychodzi dzięki pracy jakiegokolwiek człowieka, ale dzięki działaniu Boga w moralnym trzęsawisku człowieka.

— Tak, mistrzu — powiedziałem. — Myślę, że w końcu rozumiem tajemnicę Bożego planu, aby wybierać głupców po to, by zawstydzali mędrców; słabych, by zawstydzali silnych. Ale jest jeszcze coś, czego nie rozumiem. Z pewnością wszyscy ludzie są słabi, ale nie wszyscy są święci.
— Dobre pytanie, mój synu. Tajemnica zbawienia nie leży w ludzkiej słabości, ale w poznaniu i przyjęciu tej słabości, które prowadzą do skruchy, aby grzechy zostały wybaczone i aby otrzymać za każdym razem chrzest ognia i wody. Teraz widzisz, dlaczego pustynia jest tak istotna w duchowości chrześcijańskiej. Na niej słabość jest tak wyolbrzymiona, że nawet krótkowzroczny grzesznik z pewnością przejrzy na czas. Zobacz teraz, dlaczego wszyscy święci ojcowie radzą modlitwę. Nie dlatego, że nasza modlitwa zmienia Niezmiennego, ale ponieważ zmienia najsłabszych na pustyni ducha. Teraz, mój synu, widzisz wyraźnie różnicę między skruchą Zbawiciela a skruchą tych, którzy Go naśladują. Posłuchaj i dobrze zapamiętaj to, co ci powiem, ponieważ muszę ci wyjawić w tym świętym miejscu prawdziwą drogę dla tych, którzy chcą naśladować Zbawiciela w życiu Świętej Skruchy.

Naucz się tej prawdy od świętego Piotra i przyjrzyj się dobrze, w jaki sposób żałował. Ilekroć upadał, natychmiast uświadamiał sobie, co zrobił; i zawsze miał dość pokory, aby prosić o przebaczenie bez zwlekania. To właśnie ta szybkość pchała go naprzód, aż do świętości, którą w końcu osiągnął.

Kluczowym słowem jest tu „szybkość”. Różnica między świętymi a nami nie polega na tym, że oni nie upadali, a my tak. Różnica polega na tym, że oni mieli dość pokory, aby zaakceptować własną słabość i już w chwili upadku, bez wahania, prosić o wybaczenie, nie zwlekać ze skruchą — a to jest zawsze miarą ludzkiej pychy. W tym tkwiła istota zbawczej łaski Apostoła, bowiem mimo siły jego nauczania, ludzi, których nawrócił, a nawet cudów, których dokonał, nadal jeszcze wiele razy upadał. Żadne wydarzenie, bez względu na to, jak wielkie, nie zbawi świętego. Zbawienie może osiągnąć tylko wówczas, gdy swe życie uczyni czasem skruchy.

Chociaż poróżnił się z apostołem Pawłem, i nie chciał siedzieć przy tym samym stole z nawróconymi poganami i nadal nie udawało mu się dostrzec prawdziwego znaczenia Ewangelii, w chwili gdy uświadomił sobie własną pomyłkę, nawrócił się i otworzył na Boże przebaczenie i oczyszczającą miłość tak, że stopniowo, mocą Ducha Świętego, człowiek z galarety zestalił się w skałę, na której stanął kościół Boży.

— Mistrzu, zaskakujesz mnie — powiedziałem. — Zawsze sądziłem, że wszystkich Dwunastu zostało uświęconych w dniu Zesłania Ducha Świętego, a ty powiadasz mi, że dwóch spośród świętych Apostołów nie zgadzało się ze sobą.

Brat Potentius zaśmiał się.

— Nadal musisz się wiele nauczyć, mój synu. Oni byli apostołami, tak, ale świętość zdobywa się w długotrwałej walce. Żaden święty nie jest zwolniony z tej wędrówki, bez względu na to, jak wysoki jest piedestał, na którym w końcu zostaje umieszczony. Prześledź sam życie świętego Pawła; przyjrzyj się jego wybuchowości, pysze, pewności siebie. W Biblii widzimy go nie raz, ale nawet dwa razy w nieświętej kłótni z Barnabą i Markiem, którzy w końcu też byli świętymi. Podobnie jednak jak Apostoła, z którym ma wspólne święto, jego również zbawiła pokora. On pierwszy napisał do innych o największym sekrecie duchowego życia, że moc jest w słabości, ponieważ upadli co rusz powstają dzięki odpuszczeniu grzechów Zbawiciela. Choć człowiek upadnie siedemdziesiąt razy, Zbawiciel podniesie go siedemdziesiąt razy po siedem, ponieważ nigdy sam nie przekroczyłby przykazań, które zalecił innym.

Nie kto inny jak święty Jan powiedział, że wszyscy ludzie są grzesznikami, a człowiek, który twierdzi, że nim nie jest, sam siebie okłamuje i nazywa Boga żywego kłamcą.

Pamiętaj o tym, mój synu, i zwróć na to baczną uwagę, że w całym Piśmie Świętym nie ma ani jednego słowa do ludzi, którzy raz pożałowali, a są zawsze kierowane tylko do tych, co nie ustają w skrusze. Zatem żałuj za grzechy nie zwlekając; żałuj za grzechy bezustannie. Jest to jedyna droga do świętości. Jest to jedyna modlitwa, która zawsze będzie wysłuchana, a jej odpowiedzią będzie uświęcenie, które jest najgłębszym pragnieniem wszystkich prawdziwie wierzących.

„Kiedy przestaniecie upadać, znajdziecie się w niebie, lecz kiedy przestaniecie się podnosić, znajdziecie się w piekle”.

Brat Potentius postarał się, abym najświętszą z wszystkich nocy spędził w naszym monasterze, który znajduje się dokładnie wewnątrz Grobu Świętego. Kiedy odeszli wszyscy zwiedzający i zamknięto wielkie odrzwia, wszedłem do grobu, z którego Zbawiciel powstał do chwały i spędziłem tam całą noc na modlitwie. Tam, w tym uświęconym miejscu, usłyszałem święte słowa wypowiedziane wprost do mego serca. Gdyby była taka wola Zbawiciela, mógłbym zostać w tym monasterze do końca swego życia, aby móc modlić się co noc w miejscu, które z pewnością jest najświętszym miejscem na ziemi.

Ledwie skończyłem, usłyszałem słowa wzięte wyraźnie i bezpośrednio z samego Pisma Świętego, tak że bez wątpienia to nie Zwodziciel, a sama Prawda przemówiła do mnie: „Szukacie Jezusa Ukrzyżowanego. Nie ma Go tu, bo zmartwychwstał. Chodźcie, zobaczcie miejsce, gdzie leżał. Oto udaje się przed wami do Galilei. Tam Go ujrzycie.”

W jednym przebłysku poznałem, że powinienem stąd wyjechać i nigdy tu nie wracać, ponieważ teraz, kiedy Pan zmartwychwstał, każde miejsce może stać się świętym, jeśli tylko w tym miejscu pokutnik jest gotów żałować za grzechy, aby mógł w niego wstąpić Pan.

W tamtej chwili postanowiłem zacząć swoje życie na nowo i nauczyć się skruchy, tak jak Pan się jej nauczył, aby potem móc głosić tę nowinę innym.

Pod koniec kwietnia wróciłem z mojego Raju do Paryża, aby stwierdzić, że choć okolice tego miasta być może słyną na całym świecie z romansów, zupełnie jednak nie sprzyjają rozwijaniu się miłości między człowiekiem a Bogiem, szczególnie jeśli zdarzy ci się zamieszkać pod adresem: Trois Place Pigalle, Montmartre

tłum. Justyna Grzegorczyk

Fragmenty z: Rayner Torkington, Peter Calvay. Prophet, The Inner Meaning of Prayer, Spennithorne House 1987.

W poszukiwaniu Świętego Miejsca
Rayner Torkington OFM

autor książki Peter Calvay, Hermit. obecnie: David Torkington...

W poszukiwaniu Świętego Miejsca
David Torkington

urodzony 27 stycznia 1938 r. w Manchesterze – pisarz, wykładowca, rekolekcjonista dla świeckich i duchownych, były franciszkanin, publikuje felietony w „Catholic Herald”, najważniejszej gazecie katolickiej w Anglii. Kształ...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze