Timisoara – 25 lat po
fot. nathan dumlao / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Święty Józef. Niedopowiedziana historia

0 votes
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 29,93 PLN
Wyczyść

Pola. Wszędzie puste pola, płasko i obco. Nie ma ludzi, gdzieniegdzie tylko grządki wyschniętych słoneczników albo rząd drzew. Docieramy do Rumunii od strony węgierskiej, mijamy Cenad i wjeżdżamy w ten szarobury świat. Kiedyś stały tu wieżyczki strzelnicze, z których rumuńscy żołnierze celowali do ludzi próbujących uciec na Węgry. Wszystko mieli na widoku, teraz też wszystko widać, od 1989 roku nic tu się nie zmieniło. Krajobraz zastygł. 

Nadia Comăneci, genialna rumuńska gimnastyczka, uciekła tędy w listopadzie 1989 roku, na miesiąc przed rewolucją. W towarzystwie przewodnika kluczyła po polach przez trzy dni. Na olimpiadzie w Montrealu w 1976 roku siedem razy dostała notę 10. „She’s perfect” – tak tygodnik „Time” podpisał jej zdjęcie na okładce. Trzynaście lat później uciekła. Następnego dnia po przekroczeniu granicy z Węgrami znalazła się w Wiedniu, a potem trafiła do Nowego Jorku. Do dziś mieszka w Ameryce. Na zdjęciach, które znalazłem w internecie, wciąż wygląda jak modelka. 

Z dzieciństwa pamiętam dwoje Rumunów: Nadię Comăneci i tenisistę Iliego Năstase. Właściwie trzech, bo był jeszcze Nicolae Ceauşescu, tylko że on mniej mnie interesował, bo w nic nie grał.

Ceauşescu to był ciekawy typ mordercy. W demoludach wielu przymykało oko na jego zbrodnie, bo umiał się postawić Sowietom. Ale popełniał też błędy. Błędem było na przykład położenie płyt chodnikowych na placu Zwycięstwa w Timişoarze. Przez cały XX wiek dookoła placu jeździł tramwaj, Ceauşescu kazał usunąć tory. Przebudowa skończyła się w listopadzie 1989 roku, dzięki czemu miesiąc później podczas rewolucji na placu mogło się zmieścić 100 tysięcy ludzi, było luźniej i przestronniej, ale gorzej dla policji niż w czasach tramwajowych. 

Timişoara jest dziś całkiem rozkopana, Rumunia spieszy się z wydawaniem funduszy europejskich, więc miasto jest nie tylko nieprzejezdne, ale i nieprzechodne. Buty grzęzną w błocie albo wpadają w szpary w chodnikach. Jednak spod betoniarek, koparek i stert kostek brukowych czekających na swoją kolej wyłania się obraz wieloetnicznego, wieloreligijnego mieszczańskiego raju. Na placu Zgody po jednej stronie kościół katolicki, po drugiej cerkiew, a zaraz za nią synagoga. Bujne barokowe fasady, a kawałek dalej zabudowa z początku XX wieku, wymyślne secesyjne nadbudowy i zdobienia pamiętające czasy, kiedy wszystko tutaj było uporządkowane. Ludzie jedli, spali, czytali gazety i wychodzili na spacer o oznaczonej porze. Rumuni, Węgrzy, Niemcy, Serbowie, Żydzi na placu Zgody albo Zwycięstwa rozmawiali o polityce i sprawach miasta, poznawali przyszłe żony i mężów. 

Po Timişoarze oprowadza mnie Malina; mówię jej, że to świetne imię, odpowiada, że w Rumunii normalne. Idziemy szlakiem pomników postawionych w miejscach, w których w 1989 roku ginęli ludzie. Pierwsze ofiary padły 16 grudnia pod hotelem Continental, na skrzyżowaniu głównych ulic w mieście. Następnego dnia strzelali na placu św. Jerzego i placu Wolności. Święty Jerzy z pomnika jest młody, bo ta rzeźba ma upamiętniać dzieci zabite przez komunistów. Najmłodsze miało dwa lata, ich imiona i nazwiska są wypisane na pomniku. Malina opowiada mi o kobiecie, która 17 grudnia zostawiła w domu trójkę dzieci. Zostawiła też kartofle na gazie, bo wyszła tylko na chwilę, zaraz miała wrócić, przecież żadna matka nie zostawia dzieci samych w domu, najmłodsze miało tylko dwa lata. Ale jej mąż był na ulicy, więc wyszła, żeby go zawołać. Zastrzelili ją, umarła w objęciach męża. 

Ceauşescu był wtedy z wizytą w Iranie, krajem rządziła jego żona Elena. Chcąc zatrzeć ślady morderstw, wpadła na pomysł, żeby pozabijać wszystkich rannych w szpitalu. Agenci Securitate chodzili po szpitalu powiatowym w Timişoarze i dobijali zgodnie z rozkazem. Potem czterdzieści kilka ciał przewieźli do Bukaresztu, spalili, a prochy powrzucali do miejskich rynsztoków. 

Oni wszyscy ciągle nami rządzą – mówi mi László Tőkés, pastor ewangelicki. To od manifestacji przeciwko usunięciu go z Timişoary zaczęła się rewolucja. – Dwadzieścia pięć lat po obaleniu komunizmu wszystko pozostaje w ich rękach. Byli agenci Securitate są w rządzie, mają największe banki, towarzystwa ubezpieczeniowe, prywatne telewizje i stacje radiowe. 

Pytam, dlaczego? – Dlatego, że starsi nie wierzą, że cokolwiek może się zmienić, a młodych nie interesuje przeszłość. W podręcznikach szkolnych na rewolucję z 1989 roku, podczas której komuniści zabili ponad tysiąc ludzi, przeznaczone są jakieś trzy strony. I nikomu to nie przeszkadza. 

W muzeum poświęconym rewolucji 1989 roku spotykam dziennikarkę Brindusę Armancę. Pytam o jej najbardziej dramatyczne przeżycie z tamtego grudnia. Opowiada o kobiecie, która znalazła się przed sklepem i nie miała, dokąd uciec, bo trzy czołgi na nią jechały. Ten pierwszy ją stratował, a ludzie, którzy stali opodal, nic nie mogli zrobić. – Potem już jako dziennikarka dowiedziałam się, kim była ta kobieta, chodzę teraz na jej grób i składam kwiaty – mówi Brindusa. – Nie mogę zrozumieć, dlaczego winni tych okropnych zbrodni nigdy nie zostali ukarani. Nigdy tego nie zaakceptuję. 

Brindusa Armanca opowiada mi jeszcze o jednym zdarzeniu, które na zawsze zostanie w jej pamięci. To było 22 grudnia na placu Zwycięstwa, kiedy z balkonu opery mówcy powiadomili zebranych, że Ceauşescu i jego żona uciekli z Bukaresztu. Sto tysięcy ludzi zwróciło się w stronę katedry po drugiej stronie placu, padło na kolana i wołało: „Jednak Bóg istnieje!”.

Timisoara – 25 lat po
Dariusz Rosiak

urodzony w 1962 r. – polski dziennikarz radiowy i prasowy, reportażysta nominowany do Nagrody Literackiej „Nike”.Przez wiele lat był związany z "Rzeczpospolitą", gdzie publikował w dodatku "Plus Minus". Autor cyklu feliet...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze