Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga
Przynależność do NATO, a także zintegrowanie się z politycznymi i gospodarczymi strukturami Europy Zachodniej, z zachowaniem na wzór Irlandii naszej tradycji, kultury, chrześcijańskiej tożsamości i pobożności, mocno zakorzenionej w miłości do Matki Najświętszej, jest najskuteczniejszym umocnieniem naszej niepodległości i wolności. Tym razem dla ich obrony nie jest już potrzebna walka zbrojna, a jedynie wysiłek w celu przezwyciężenia zacofania będącego spadkiem po komunizmie.
Stulecie zorganizowanych ideologii
Trzecie tysiąclecie chrześcijaństwa jest już faktem. Żyjemy w tym właśnie czasie. Dobrze pamiętam absurdalne obecnie, ale z całym przekonaniem wypowiadane jeszcze kilkanaście lat temu, przepowiednie o istotach z kosmosu przybywających na bal sylwestrowy w 1999 roku i o fantastycznych wizjach rozwoju techniki i cywilizacji. Daruję sobie przepowiednie polityczne o triumfie komunizmu, upadku Ameryki, itp. Po raz kolejny okazało się, że tego rodzaju proroctwa mają jedną cechę wspólną: prawie nigdy się nie sprawdzają.
Straszny wiek XX słusznie nazywano stuleciem zorganizowanych ideologii, z których dwie — nazizm i komunizm — odpowiedzialne są za bezmiar zbrodni i cierpień, za wywołanie II wojny światowej, a przede wszystkim za całkowitą pogardę dla ludzkiego życia, cierpienia, wrażliwości, dla kultury i cywilizacji w znanym nam kształcie. Te ludobójcze ideologie i praktyki polityczne podporządkowały wszystkie możliwości dużego, nowoczesnego państwa klice, która dorwała się do rządów i przeprowadzała swoje zbrodnicze eksperymenty. Komunizm był prekursorem nazizmu. Wprowadził system obozów koncentracyjnych, mordowania zakładników, traktowania prawa jako narzędzia terroru, grabieży mienia, podporządkowania państwa i społeczeństwa partii politycznej, stojącej ponad prawem, sprawiedliwością i jakąkolwiek krytyką, używając przemocy tak w stosunkach wewnętrznych, jak i międzynarodowych, jako ostatecznego kryterium rozstrzygającego o prawdzie i racji stron.
Filozof i intelektualista, Leszek Kołakowski, pisał:
Komunizm nowoczesny, w sensie właściwym, narodził się z początkiem stulecia jako frakcja Lenina; do pierwszej wojny światowej jego wpływ w ruchu socjalistycznym był poza Rosją znikomy, a sam fakt, że chodziło o całkiem nowe zjawisko ideologiczne i polityczne, nie zaś o takie czy inne różnice taktyczne lub doktrynalne wewnątrz jednego ruchu, był długo niedostrzegany i dopiero po 1910 roku stawał się powoli widoczny. Ruch ten nie taił, że jest zapowiedzią despotyzmu, a jego totalitarny potencjał obecny był od zarania; jeśli zdołał z czasem ujarzmić falę rewolucyjną w Rosji i na jej grzbiecie ustanowić swoje panowanie, to miało to wprawdzie za warunek niezwykły zbieg historycznych przypadków, ale nie tylko te przypadki wyniosły go na szczyt. (…) Od początku komunizm, zarówno ideologicznie jak i taktycznie, był pasożytem; pasożytował skutecznie na wszystkich sprawach społecznych, które nie tylko były istotne i ważne, ale również godziwe i zgodne z intencjami dużej części inteligencji wykarmionej na ideałach oświecenia i humanizmu (L. Kołakowski, Moje słuszne poglądy na wszystko, Kraków 1999).
Słabość wrogów totalitaryzmu
Ta zdolność do pasożytowania jest jedną z przesłanek sukcesów postkomunizmu w Europie Środkowo–Wschodniej, choć w znaczniejszej chyba mierze jego zwycięstwa są efektem błędów, zaniechań, pomyłek i sporów wewnętrznych wśród przeciwników. Jedno nie ulega, moim zdaniem, wątpliwości, zarówno zdobycie władzy przez nazistów — objęcie urzędu kanclerza Rzeszy przez Adolfa Hitlera w dniu 30 stycznia 1933 roku — jak i bezkrwawy w zasadzie przewrót, zbrojny zamach stanu, dokonany przez bolszewików w Piotrogrodzie w nocy z 25 na 26 października 1917 roku, a następnie stopniowe rozszerzanie ich władzy na całą Rosję i szereg innych państw poprzednio przez Rosję podbitych, były możliwe na skutek głębokiego, wzajemnego skłócenia partii wrogich wobec nazistów i bolszewików. Istnieje ogromna literatura, dostępna już dziś także w języku polskim, opisująca chroniczną niezdolność przeciwników totalitarnej dyktatury, tak w Rosji, jak i w Niemczech, do zespolenia swoich wysiłków na rzecz pokonania wrogiego systemu. Dotyczy to w takim samym stopniu przeciwników wewnętrznych, jak i polityków państw demokratycznych Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych, którzy nie tylko nie uczynili w zasadzie nic, aby zbrodnicze rządy Hitlera, Lenina, Stalina czy pomniejszych satrapów w Europie Środkowo–Wschodniej obalić, ale zrobili bardzo wiele, by je umocnić. Tego rodzaju doświadczenia, zgodnie z francuskim przysłowiem, że teraźniejszość to przeszłość w nowych warunkach, powielają się także w warunkach współczesnej polskiej polityki wewnętrznej, w której z najwyższym trudem przebija się do świadomości, zwłaszcza prawicowych elit, że wspólne działanie jest często wartością większą niż upieranie się przy swoim.
Demokracja mierzona postkomunizmem
Dziś jesteśmy bogatsi o te doświadczenia i stanowi to, w moim przekonaniu, istotną gwarancję na rzecz niedopuszczenia do odrodzenia się totalitaryzmu w Europie, a także tam, gdzie narody doświadczyły totalitarnych rządów. Problem postkomunizmu nie oznacza już groźby zniewolenia narodu ani zagrożenia niepodległości państwa. Stanowi przede wszystkim miarę kondycji demokracji i moralnej wrażliwości społeczeństwa. W Polsce, ciągle jeszcze dalekiej od doskonałości, mimo powstania zjednoczonej prawicowej koalicji, Akcji Wyborczej Solidarność, nadal istnieje wiele przeróżnych, hałaśliwych, pseudoprawicowych grupek odgrywających praktycznie — mimo pięknych nazw, radykalnych programów i patriotycznych frazesów — rolę prokomunistycznej dywersji. Zdumiewa łatwość, z jaką postkomuniści uzyskują tego rodzaju wsparcie. I pozostaje odpowiedź na pytanie, dlaczego w kraju, który kilkakrotnie zrywał się do walki z komunizmem, w którym powstała i po 10 latach walki — prowadzonej wiele lat w trudnych warunkach podziemia — ostatecznie zwyciężyła „Solidarność”, tak wielu ludzi udziela poparcia partii, będącej nowym wcieleniem dawnej kompartii, najbardziej znanej jako PZPR?
Polski wiek XX
Wiek XX w naszej historii był wiekiem niezwykłym. Gdy się zaczynał, Polska nie istniała. Odzyskanie przez Polskę niepodległości, bez wątpienia jedno z najdonioślejszych wydarzeń w naszej historii, było możliwe na skutek wyjątkowo pomyślnego splotu wydarzeń, do jakich doszło w rezultacie I wojny światowej. Tak pisał wybitny brytyjski historyk, Norman Davies:
W listopadzie 1918 roku mocarstwom zachodnim pozostawiono akurat tyle swobody, że w jej granicach można było zbudować stały porządek w Europie, „dopóki Rosja i Niemcy śpią”. Niestety, pokojowe wysiłki państw zachodnich od samego początku miały wiele słabych punktów (N. Davies, Europa, Kraków 1998).
Ten sam autor napisał również:
Wchodząc w roku 1914 w zbrojny konflikt, państwa Europy wyzwoliły chaos, z którego zrodził się nie jeden, ale dwa ruchy rewolucyjne; pierwszy został unicestwiony w roku 1945, drugi trwał dalej, dopóki się nie rozsypał w gruzy pośród dramatycznych wydarzeń lat 1989–1991. Przyszli historycy muszą zatem traktować trzy dziesięciolecia, jakie dzielą sierpień 1914 roku od maja roku 1945, jako okres, w którym Europa postradała zmysły (Tamże).
Polska ostatecznie znalazła się wśród narodów Zachodu. Symbolem tego jest nasza przynależność do NATO i mająca nastąpić w bliskiej przyszłości przynależność do Unii Europejskiej. Jest rzeczą zrozumiałą, że budzi to sprzeciw wśród polityków rosyjskich, dla których trudne do przyjęcia jest przekreślenie 300 lat rosyjskiej ekspansji na zachód. Tyle właśnie czasu upłynęło od pamiętnego traktatu Grzymułtowskiego (1686), na mocy którego słabnąca Rzeczpospolita scedowała rosnącej w siłę Rosji ziemie leżące na lewym brzegu Dniepru wraz z Kijowem, a także Smoleńsk, Czernihów i Siewiersk. Oznaczało to radykalne i nieodwracalne przekształcenie się Rosji w dominujące w tej części Europy mocarstwo. Od tej pory rysowała się groźba utraty przez Polskę dalszych terytoriów, a także niepodległości i upadku państwa. Scenariusz ten nie musiał być przecież nieodwracalny. Bardzo wiele zależało od nieprzewidywalnych okoliczności i przypadków. Jednak w odniesieniu do Polski został zrealizowany w najtragiczniejszej, w najgorszej dla nas postaci. Jeśli rosyjski sprzeciw wobec przynależności do zachodniego sojuszu państw należących od kilkuset lat do rosyjskiej strefy wpływów, lub wprost do Rosji wcielonych, jest zrozumiały, to jak wytłumaczyć ten sam sprzeciw podnoszony w Polsce, na szczęście przez marginalne, podejrzane i nieliczne grupki ludzi, mających jednocześnie śmiałość ogłaszać się patriotami i uważać za obrońców polskiej racji stanu i narodowej tradycji?
Przynależność do wojskowego sojuszu, jakim jest NATO, a także zintegrowanie się z politycznymi i gospodarczymi strukturami Europy Zachodniej, z zachowaniem, na wzór Irlandii, naszej tradycji, kultury, chrześcijańskiej tożsamości i pobożności, mocno zakorzenionej w miłości do Matki Najświętszej, Królowej Polski, jest w moim przekonaniu najskuteczniejszym umocnieniem naszej niepodległości i wolności. Tym razem dla ich obrony nie jest już potrzebna walka zbrojna, a jedynie wysiłek przezwyciężenia zacofania będącego spadkiem po komunizmie.
Inwestować w moralność
Ten spadek to nie tylko katastrofalny stan ekonomii, lecz także spustoszenia moralne. Być może one właśnie okażą się na dłuższą metę trwalsze i trudniejsze do przezwyciężenia niż źle ulokowane inwestycje, supremacja przemysłu ciężkiego, fatalny stan budownictwa mieszkaniowego, brak autostrad i opłakany stan szkolnictwa każdego szczebla. Zapytany o porównanie pierwszej dekady II Rzeczypospolitej i dekady 1989–1999 jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy, Gustaw Herling–Grudziński, który od komunizmu wiele wycierpiał, mówił:
Zrobiliśmy wówczas też wielki skok i to po tak długim, strasznym okresie rozbiorów, ale było zupełnie inne nastawienie społeczeństwa wtedy. Niesłychana ofiarność. Ludzie byli szczęśliwi, że mogą coś zrobić dla Polski. Tego dzisiaj absolutnie nie ma… Zło jest dzisiaj niesłychanie rozgałęzione. Jak się czyta codzienne gazety — co stało się męką — to prawie niewiarygodne, co się wyprawia na świecie. Podtrzymywanie starej teorii św. Augustyna, wyznawanej też przez św. Tomasza, jakoby zło było po prostu nieobecnością dobra, wydaje się nonsensowne (Widzenia nad Zatoką Neapolitańską — rozmowa z Gustawem Herlingiem–Grudzińskim, „Arcana”, nr 30, 6/1999).
Nie wdając się w wypowiedzianą przez wielkiego pisarza, ale znacznie chyba gorszego teologa, ocenę myśli Ojców Kościoła, warto może przytoczyć optymistyczne zakończenie cytowanego wyżej wywiadu. Tym bardziej, że wypowiada je człowiek bardzo kiedyś daleki od Kościoła, a wielokrotnie wobec niego krytyczny i niechętny:
Po prostu jestem zdania, że ludzkie życie składa się w dużym stopniu z cierpień i to zbliża ludzi do Chrystusa. To jest m.in. powód, dla którego chrześcijaństwo tak bardzo się rozkrzewiło i rozkrzewia nadal — ludzie czują w Chrystusie kogoś bliskiego.
W moim przekonaniu, podstawą ożywienia religijnego w XXI wieku będzie szukanie prawdy w nauce Pana Jezusa. Będzie ono wyrazem tęsknoty za prawdą i sprawiedliwością. Przedstawiciel Polski w Parlamencie Europejskim w Strasburgu, poseł AWS–ZChN–u Marcin Libicki, miał odwagę powiedzieć podczas jednego z posiedzeń, tego — w ogromnej większości niechętnego Kościołowi i katolickiej religii — gremium dyskutującego akurat o przyszłości Europy, że będzie ona chrześcijańska albo nie będzie jej wcale. Wydaje mi się, że w nachodzącym wieku będziemy mieli okazję przekonać się, czy miał rację. I myślę także, że cynizm skrzyżowany z liberalizmem, będący półoficjalną ideologią panującą w III Rzeczypospolitej, w miejsce dawno umarłej na uwiąd starczy ideologii marksizmu– –leninizmu, nie będzie odnosił dotychczasowych triumfów.
Śmierć Stalina
Wielu ludzi, także w Polsce, uznało za jedno z najważniejszych wydarzeń mijającego wieku śmierć największego tyrana i zbrodniarza wszechczasów — Stalina. Do dziś nie został rozstrzygnięty spór, w jakich okolicznościach zakończył on życie. Czy 74–letni Stalin doznał po prostu wylewu krwi do mózgu, a najbliżsi współpracownicy — chociaż niektórzy z nich już zagrożeni aresztowaniem i częściowo w niełasce — pozostawili go przez kilkanaście godzin bez opieki, celowo nie wzywając lekarzy, niwecząc szansę na jakąkolwiek pomoc medyczną. Tak widzi to rosyjski historyk, Edward Radziński:
Jeśli nawet nikt nie wstrzyknął śmiertelnego środka, to i tak cała czwórka spokojnie i świadomie opuszcza Stalina, pozwalając mu umierać bez pomocy. W obu możliwych wariantach zabili go. Zabili tchórzliwie — tak jak sami żyli. I Beria miał prawo powiedzieć Mołotowowi: „Sprzątnąłem go”. Mołotow cytuje te słowa w rozmowie z Czujewem… umierał w stworzonym przez siebie strachu (E. Radziński, Stalin, Warszawa 1996).
Śmierć Stalina to symbol początku końca straszliwych prześladowań Kościoła w Rosji, wstrząsająco opisanych przez Aleksandra Sołżenicyna. Czterdzieści lat po śmierci Józefa Wisarionowicza, w Moskwie odbudowana została cerkiew Chrystusa Zbawiciela, zburzona z rozkazu Stalina w 1936 roku. W opracowaniu polskich misjonarzy pracujących na Wschodzie czytamy:
Od przyjazdu do Tambowa w roku 1977 często przychodziłam, tutaj do tego zakątka na ulicy Krondstadskaja — mówi 86–letnia Margarita Stiepanowna Baszaaratian. Nie mogłam zapomnieć o katolickiej świątyni zamienionej na fabrykę łożysk i narzędzi, zbezczeszczonej, zrujnowanej. Chodziłam przy kościele i modliłam się, aby został odbudowany, by przywrócono mu dawne piękno. Także — aby został nam oddany. Chrystus spełnia prośby człowieka po Bożemu. Czekałam tyle lat. Jestem najstarszą parafianką. Pan Bóg późno usłyszał moją prośbę. Lecz i tak cieszę się, że już możemy przychodzić na Mszę św. do naszej świątyni, która z dnia na dzień staje się piękniejsza.
Mało kto dziś pamięta, że w Tambowie bolszewicy postawili pomnik Judasza.
Śmierć Stalina to także początek końca komunizmu oraz początek upadku i rozpadu sowieckiego imperium. Bardzo trudno odpowiedzieć na pytanie, czy wiek XXI będzie wiekiem ponownego odbudowania groźnej, imperialnej Rosji, czy wiekiem Rosji demokratycznej, pokojowej, przyjaznej swoim sąsiadom? Udział Stanów Zjednoczonych w I wojnie światowej oznaczał początek ery amerykańskiej, po II wojnie światowej na świecie liczyły się tylko dwa mocarstwa. Obecnie jest już tylko jedno supermocarstwo — USA. I wydaje się, że w skali globalnej do rywalizacji zdolne w przyszłości mogą być tylko Chiny, pod warunkiem odrzucenia komunizmu, odbudowania demokracji i uwolnienia ogromnych możliwości tego pracowitego i zdolnego narodu. Przykład olbrzymich sukcesów demokratycznej Republiki Chińskiej na Tajwanie jest tu przekonywającym argumentem.
Wrócić raczył
Rozpoczynający się właśnie wiek XXI to dla Polski już 10 lat niepodległości, wolności, demokracji i pomyślnego rozwoju gospodarczego. To bezpieczeństwo, jakie daje obecność w silnym sojuszu, pomyślne przeprowadzenie trudnych reform ekonomicznych. To bardzo powolne przezwyciężanie spustoszeń, jakie pozostawił po sobie komunistyczny nihilizm, który pewny siebie, po raz kolejny usiłuje zdobyć władzę nad Polską. Wiek XIX był dla nas czasem dobijania się w obliczu głuchego sumienia świata o własne państwo, którego nam odmawiano, był w związku z tym stuleciem niewykorzystanych możliwości. Historycy są w większości zgodni, że szans na odbudowanie Polski raczej nie było. Wiek XX to przede wszystkim wiek powstania II Rzeczypospolitej i jej straszny, niezawiniony w niczym koniec. To lata terroru, ludobójstwa, okupacji, a potem na początku krwawe, a później już tylko ponure, jałowe, potwornie nudne i zmarnowane lata Polski Ludowej, po której ciągle musimy sprzątać gruzy. I chociaż za mało jest w Polsce radości i entuzjazmu z wolnego państwa, chociaż tak wielu ludzi podczas walki o władzę jest w stanie kłamać i kreślić czarne scenariusze narodowej katastrofy, spisku i zdrady, czasami do religijnych uczuć się odwołując, gdy powinni dziękować Bogu za wysłuchanie modlitwy — Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie!
Oceń