Liturgia krok po kroku
Bycie postmodernistycznym filozofem jest w gruncie rzeczy bardzo proste. Po pierwsze – należy używać zdań długich, gramatycznie poprawnych, lecz nie niosących żadnej treści. Po drugie: należy stosować terminy kończące się na „-izm”. I po trzecie – należy zamieszczać dużo odnośników do prac innych myślicieli postmodernistycznych.
Jeżeli jakaś teoria filozoficzna nie daje się
przetłumaczyć na góralski, to jest to teoria fałszywa.
Józef Tischner
Powiedzmy, drogi Czytelniku, że ktoś podsunął Ci do przeczytania następujący tekst, mówiąc, że jego autor jest uważany za jednego z kilku największych żyjących francuskich (a także światowych) filozofów i poprosił Cię o wyrażenie swojej opinii na jego temat:
Perspektywizm lub naukowy relatywizm nie jest nigdy względny w stosunku do podmiotu: stanowi on nie względność prawdy, lecz prawdę o względności, innymi słowy o zmiennych, których przypadki porządkuje w zależności od wartości, jakie wydobywa z nich w ich układach współrzędnych (w tym przypadku porządek sekcji stożkowych jest uporządkowany względem sekcji stożka, której szczyt jest zajęty przez oko).
Czytelnik, który zrozumiał, o co w przytoczonym cytacie chodzi, może reszty niniejszego artykułu nie czytać, jest on bowiem adresowany do ludzi normalnych.
Zastanówmy się wspólnie — co autorzy powyższej wypowiedzi chcieli zakomunikować? Dla ułatwienia powiedzmy, że cytat pochodzi z książki Czym jest filozofia? autorstwa Gilles’a Deleuze’a i Feliksa Guattariego uchodzących za jednych z najwybitniejszych francuskich filozofów, a książka ta w roku 1991 była we Francji wydawniczym bestsellerem. Skądinąd zaś, znany francuski filozof Michel Foucalt powiedział o innej pracy Deleuze’a, stwierdzając, że w przyszłości wiek XX będzie nazwany na jego cześć „deluzyjskim”.
No cóż, westchnie Czytelnik, skoro napisał to jakiś wielki filozof — to muszą to być rzeczy tak bardzo mądre, że nie nam, maluczkim, próbować je zrozumieć…
Otóż — niekoniecznie.
Z postmodernizmem jak z pornografią
Historia, którą tu opowiem, ma swój początek w roku 1994 roku, kiedy to dwaj uczeni, Paul R. Gross (biolog) i Norman Lewitt (matematyk), opublikowali książkę Higher Superstition: The Academic Left and its Quarels with Science [Wyższy Zabobon: uniwersytecka lewica i jej spory z nauką] (John Hopkins University Press). Postawili w niej następującą tezę: amerykańskie uczelnie, a zwłaszcza departamenty rozmaitych cultural studies, social sciences, gender studies [studiów nad kulturą, nauk społecznych, studiów nad zagadnieniami płci] i im podobne przestają być tym, czym być powinny — czyli ośrodkami wiedzy — a zaczynają pełnić rolę bastionów ciemnoty i obskurantyzmu zwalczającego racjonalizm.
Teza była mocna i dość szokująca, jednak dla kogoś, kto miał okazję chociaż raz w życiu podyskutować z jakąś nawiedzoną feministką z „Department of Gender Studies” argumentującą, że dzisiejsza matematyka stanowi wymysł mężczyzn służący panowaniu nad kobietami albo z kimś zajmującym się antropologią, kto twierdzi, że aby poznawać prawa przyrody, należy zaprzestać zajmowania się fizyką, a zacząć studiować rytuały murzyńskich szamanów albo z rozmaitymi ekologami–ekstremistami, dla tego książka Grossa i Lewitta nie będzie bynajmniej stanowić zaskoczenia. Od szeregu już lat uniwersyteckie kampusy, zwłaszcza w departamentach zajmujących się naukami humanistycznymi, powoli opanowywane są przez prąd intelektualny tytułowany — z braku lepszej nazwy — postmodernizmem. Jest to określenie rozciągliwe, trudne do zdefiniowania, jednak jest z nim tak jak z pornografią — kto się z nim spotkał, ten wie, o co chodzi.
Książka Grossa i Lewitta wywołała wśród uniwersyteckich postmodernistów małe poruszenie i zdecydowali oni, że zawartym w niej oskarżeniom należy dać pryncypialny odpór. Na łamach prestiżowego (w kręgach intelektualistów–postmodernistów) czasopisma „Social Text” postanowili opublikować szereg powiązanych tematycznie artykułów obalających oskarżenia zawarte w Higher Superstition.
Eksperyment Sokala
Wtedy właśnie Alan Sokal, profesor fizyki na New York University, postanowił przeprowadzić mały eksperyment. Udał się do biblioteki, wypożyczył kolekcję dzieł rozmaitych postmodernistycznych luminarzy amerykańskiego (i nie tylko) życia intelektualnego, wczytał się w nie dokładnie, a następnie, imitując styl oraz często podpierając się cytatami z ich prac, napisał artykuł pt. Transgressing the Boundaries: Towards a Transformative Hermeneutics of Quantum Gravity, [Przekraczając granice: ku kwantowej teorii grawitacji], w którym przeprowadził analizę filozoficznych konsekwencji kwantowej teorii grawitacji. Jest to hipotetyczna teoria stanowiąca uogólnienie znanej nam obecnie teorii grawitacji, tak aby uwzględniała ona zjawiska kwantowe. Do tej pory nikomu nie udało się jej sformułować.
Jego artykuł stanowił zbiór piramidalnych nonsensów. Zaczynał się od pompatycznego stwierdzenia, iż w czasach obecnych „poststruktualna i feministyczna krytyka pozwoliła podważyć dogmat” o tym, że „istnieje zewnętrzny świat”. Rzeczywistość stanowi tylko „społeczną i lingwistyczną konstrukcję”. Tak jest — „rzeczywistość” — a nie „teorie opisujące rzeczywistość” — lecz właśnie rzeczywistość, czyli „świat zewnętrzny jako taki” — stanowi tylko konstrukcję zależną od aktualnych uwarunkowań społecznych i lingwistycznych! Aby nie pozostawić cienia wątpliwości, nieco dalej Sokal dodał: newtonowska stała G, jak również euklidesowa stała ? (stosunek długości obwodu koła do jego średnicy) dawniej uważane za stałe są w rzeczywistości zmienne i zależne od kontekstu historycznego!
Nawet marksiści, dla których „wszystko jest klasowe”, nie wymyślili czegoś równie głupiego.
Dalszy ciąg artykułu wyglądał podobnie: jeden absurd gonił następny, po to, aby zakończyć się deklaracją, iż dzisiejsza, oparta na dziewiętnastowiecznej burżuazyjnej teorii zbiorów, matematyka nie jest w stanie stać się podstawą przyszłej kwantowej teorii pola. Z tego powodu należy stworzyć nową, wyemancypowaną matematykę feministyczną, opartą na logice rozmytej i teorii katastrof. W tym momencie nawet czytelnik pozbawiony wykształcenia ścisłego powinien zorientować się, że autor kpi.
Cytując bełkot
Artykuł Sokala stanowi wspaniałe dzieło humorystyczne, parodiujące intelektualne ekscesy postmodernistycznych „myślicieli”. Został on wysłany do redakcji „Social Text”, aby sprawdzić, czy wydawcy oraz czytelnicy zorientują się, że są robieni w balona.
Eksperyment powiódł się znakomicie. Artykuł został przyjęty do druku, opublikowany i nikt z wielkich postępowych intelektualistów nie zorientował się, że stanowi on zbiór idiotyzmów.
Najzabawniejsze, że Sokal w swojej parodii często cytował prace redaktorów „Social Text” dla poparcia rozmaitych absurdów. Można by oczekiwać, że sami zainteresowani zaprotestują przeciwko używaniu swoich wypowiedzi dla usprawiedliwiania nonsensów. Nie uczynili tego, co pozwala wysunąć przypuszczenie, że nie do końca rozumieją to, co napisali…
Alan Sokal odczekał jakiś czas, a następnie w innym czasopiśmie wydrukował artykuł wyjaśniający mistyfikację. „Chciałem sprawdzić — napisał — czy prestiżowe czasopismo naukowe opublikuje pracę, która jest co prawda bez sensu, ale która głosi tezy modne w kręgach jajogłowych. Odpowiedź — niestety — brzmi: tak”.
Było to wetknięcie kija w mrowisko. W światku akademickim momentalnie wyłoniły się dwa obozy. Jeden składał się z oburzonych: „Jak on śmiał!”. Drugi powitał wygłup Sokala entuzjastycznie, zadowolony, że nadęci „intelos” dostali po nosie. Afera szybko trafiła na łamy gazet („New York Times”, „International Herald Tribune”, „Observer”, „Le Monde” oraz szereg innych poświęciło jej specjalne artykuły), zaś wśród recenzji nie brakło i zatytułowanych Towards Transformative Theory of Total Bullshit [Ku transformacyjnej teorii kompletnego gówna].
„Aferze Sokala” — bo tak ją nazwano — poświęcono cały dział w „New York Times Review of Books”. Sławny fizyk, Steven Weinberg, którego poproszono o omówienie całej sprawy, podsumował ją krótko: „To, co Sokal powypisywał, to są oczywiście absurdy”. Ale przynajmniej on pisze jasno o tych absurdach. Natomiast jedyne fragmenty, gdzie jego artykuł zamienia się w kompletny bełkot, to te, w których cytuje oryginalne prace Wielkich Intelektualistów. Dla przykładu, weźmy wypowiedź Jacques’a Derridy, francuskiego filozofa, w którym przedstawia on swoje przemyślenia na temat teorii względności: „Einsteinowska stała nie jest stałą, nie stanowi ona centrum. Stanowi ona samą istotę zmienności: to jest samo sedno. Innymi słowy nie jest to koncept czegoś — centrum, z którego obserwator mógłby ogarnąć istotę rzeczy, lecz jest samą istotą rzeczy”.
Steven Weinberg, laureat Nagrody Nobla z fizyki, podsumował te mądrości jednym zdaniem: „Nic z tego nie rozumiem”.
Alan Sokal, gdy go pytano o skomentowanie swojego artykułu, odpowiedział: „Wszyscy uważają, że pokazałem, że redakcja «Social Text» nie rozumie artykułów, które publikuje. To nie wszystko. Mój artykuł stanowił tylko klej, którym zlepiłem mnóstwo bezsensownych fragmentów prac rozmaitych — uchodzących za wybitnych — filozofów i innych myślicieli, po to, aby ukazać ich absurdalność. Problem nie leży w tym, że mój artykuł został przyjęty do druku — w istocie rzeczy nie wiadomo, dlaczego miałby on NIE zostać opublikowany, albowiem nie różni się on niczym od setek innych produkowanych bez przerwy przez rozmaitych speców od sociology of science czy innych podobnych dziedzin. I to jest prawdziwy problem”.
Świeccy święci
Zanim jeszcze afera ucichła, Sokal poszedł za ciosem i przygotował drugą rundę. Wspólnie z belgijskim fizykiem–teoretykiem Jean Bricmont napisali książkę Fashionable Nonsense [Modne nonsensy] (Picador), w której wzięli na warsztat szereg uchodzących za wybitnych francuskich intelektualistów, po to, aby dokładniej przyjrzeć się ich pracom. W odróżnieniu od Stanów Zjednoczonych, gdzie Wielcy Intelektualiści są raczej zamykani w uniwersyteckich gettach, z których nie wychylają nosa i których rola w społeczeńtwie jest niewielka, we Francji Wielcy Myśliciele stanowią rodzaj świeckich świętych, osobistości o kolosalnych wpływach w systemie edukacyjnym, a często i w polityce — żeby przypomnieć tu chociażby Sartre’a. Nad Sekwaną, aby uchodzić za człowieka kulturalnego, należy posiadać na półce aktualnie modną książkę napisaną przez któregoś z Wielkich Intelektualistów, a przynajmniej wiedzieć o jej istnieniu. Czytać jej już nie trzeba.
Sokal i Bricmont postanowili pokazać, że król jest nagi. Owi wielcy intelektualiści nie mają wiele mądrego do powiedzenia: jeżeli przebić się przez mętne i niezrozumiałe słownictwo ich prac, okaże się, że stanowią one albo zbiór myśli miałkich i banalnych, albo kompletnych nonsensów.
Na swoje ofiary wybrali kilku myślicieli: Jacques’a Lacana — wpływowego specjalistę od psychoanalizy, Julię Kristevę — teoretyka literatury i polityki, psychologa, psychoanalityka, Luce Irigaray — filozofa, teoretyka feminizmu, Bruno Latoura — socjologa, Jeana Baudrillarda — filozofa i socjologa, Gilles’a Deleuze’a i Feliksa Guattariego — filozofów, Paula Virilio — intelektualistę ogólnego. Każdemu z nich poświęcili w swojej książce rozdział, obficie cytując ich prace, a następnie uzasadniając absurdalność zawartych w nich twierdzeń. W wielu przypadkach zresztą nawet komentarz był zbyteczny — ograniczali się tylko do stwierdzenia „a ten fragment pozostawiamy do oceny Czytelnika”.
Królowie obrażeni
I tak Wielki Psychoanalityk, Lacan, człowiek, który — jeżeli wierzyć biografom — „nadał psychoanalizie Freuda solidne podstawy naukowe” — dla uzasadnienia swoich rozważań na temat natury chorób psychicznych odwołuje się do pojęć z topologii (dział matematyki), nie wyjaśniając przy tym, co ma topologia oraz figury geometryczne do psychoanalizy, następnie zaś popiera swoje rozważania serią najzupełniej bezsensownych wzorów matematycznych, z których wyciąga wniosek, iż matematyczna liczba „i” = stanowi tak naprawdę symbol męskiego organu płciowego.
Julia Kristeva, teoretyk literatury, w swoich pracach chce stworzyć matematyczną teorię języka poetyckiego (!) i dlatego często powołuje się na rozmaite twierdzenia matematyczne, z których, jak wynika z tekstu, nic nie rozumie. Sokal i Bricmont przyłapali ją nawet na tym, że w traktacie o teorii polityki wypisała definicję pewnego pojęcia matematycznego przepisaną z jakiegoś podręcznika, ale, niestety — źle przerysowała niezrozumiałe dla siebie symbole matematyczne. Wniosek brzmiał: Kristeva nie rozumie tego, o czym pisze, a jeżeli ozdabia swoje teksty o literaturze odwołaniami do matematyki, to tylko po to, aby na czytelnikach zrobić wrażenie kobiety niezwykle wykształconej i inteligentnej, dobrze wiedząc, że wśród ludzi zajmujących się teorią literatury mało jest takich, którzy jej aluzje do matematyki zrozumieją.
Teoretyk feminizmu, Luce Irigaray, bije swoją erudycją wszystko. W swoich książkach twierdzi, że nauka (w tym nauki ścisłe) powstaje zawsze w określonym kontekście historycznym i socjologicznym i dlatego postać teorii naukowej jest zdeterminowana przez płeć naukowca. Na przykład einsteinowskie równanie E = mc2 jest równaniem „typowo męskim”, albowiem „uprzywilejowuje ono prędkość światła (c) nad wszystkimi innymi prędkościami, które są dla nas równie ważne”. Niestety, Luce Irigaray nie wyjaśnia, czy gdyby Einstein był kobietą, to równanie E = mc2 nie byłoby prawdziwe? A jeżeli nie byłoby prawdziwe — to jaką miałoby postać?
Jeszcze ciekawsze są jej rozważania o tym, dlaczego mechanika brył sztywnych stanowi dział fizyki lepiej przebadany aniżeli mechanika płynów — hydrodynamika. Z pozoru odpowiedź jest prosta: równania ruchu bryły sztywnej są łatwiejsze do rozwiązania niż równania ruchu cieczy. Łatwiej jest matematycznie opisać ruch planety wokół Słońca aniżeli wypływ wody z wanny. Tym niemniej Wielka Myślicielka oferuje odpowiedź alternatywną: mechanika bryły sztywnej rozwinęła się lepiej, albowiem jest to dziedzina męska, a fizycy są (w większości przypadków) mężczyznami, zaś mechanika płynów jest dziedziną kobiecą.
No dobrze — ale dlaczego niby mechanika bryły sztywnej jest dziedziną męską, a mechanika płynów kobiecą? To jest bardzo proste: męski narząd płciowy jest sztywny, podczas gdy żeński narząd płciowy wydziela czasem płyny.
Porażony taką logiką czytelnik jej prac nie ma innego wyjścia jak uznać, że nie dorasta do wyżyn intelektualnych Wielkiej Myślicielki. Na całe jednak szczęście Sokal i Bricmont, nie mówiąc tego wprost, choć dość jednoznacznie, oferują hipotezę odmienną: Lucy Irigaray bredzi. Autorzy w polemice z nią podjęli nawet próbę argumentacji na jej poziomie i twierdzenie, iż „kobiece narządy płciowe wydzielają płyny i dlatego dynamika płynów jest nauką kobiecą”, skontrowali pytaniem: „Lucy Irigaray pochodzi z Belgii, czyżby nie wiedziała, co jest symbolem miasta Brukseli?”. Tym, którzy w Brukseli nie byli, należy się wyjaśnienie: jest to rzeźba siusiającego chłopczyka.
Bruno Latour pisze komentarze na temat filozoficznych konsekwencji teorii względności, z których wynika, że teorii tej kompletnie nie rozumie.
Sokal przytacza całe fragmenty prac Guttariego i Deleuze’a ilustrujące, że ludzie ci sami nie rozumieją tego, co piszą. W pewnym momencie cytują wyjątkowo niekoherentny tekst, komentując go tylko: „Ten fragment zawiera najwspanialszą mieszankę naukowego, pseudonaukowego i filozoficznego żargonu, jaką kiedykolwiek udało się nam odnaleźć. Tylko geniusz potrafiłby coś podobnego napisać”. Nie przytaczam tego fragmentu, mimo że miałem pierwotnie taki zamiar: przetłumaczenie go przekracza moje możliwości.
I tak dalej, i tak dalej.
Książka Fashionable Nonsense stanowi wielki zbiór nonsensownych cytatów z Wielkich Myślicieli, zaopatrzonych w wyjaśnienia adresowane do Czytelników pozbawionych wykształcenia ścisłego, mające im wytłumaczyć, dlaczego dany fragment jest bez sensu. Czytając ją, nie sposób nie przecierać oczu ze zdumienia: jak to możliwe, aby spod piór ludzi uchodzących za inteligentnych wychodziły rzeczy tak beznadziejnie głupie. Dla studenta chcącego poświęcić się filozofii jest to niezwykle cenna lektura: może ona posłużyć za odtrutkę pozwalającą nabrać dystansu do niektórych Mistrzów, zanim jeszcze studiowanie ich prac doprowadzi do nieodwracalnych zmian w mózgu.
Pachołki imperializmu
Sokal i Bricmont ukazują nam nowy, zupełnie nieznany świat Akademii, gdzie pełniący rolę półbogów Wielcy Intelektualiści spisują teksty natchnione, które następnie są wyjaśniane i interpretowane przez nadwornych egzegetów piszących na ich temat prace doktorskie i habilitacyjne, komentarze, komentarze do komentarzy oraz poprawione wersje komentarzy do komentarzy. W pewnym momencie Sokal zaryzykował hipotezę, iż obserwowany kult Wielkich Intelektualistów może stanowić początek jakiejś nowej religii.
W takie to salony bezceremonialnie wkroczyli Sokal i Bricmont, nie padając przed Wielkimi Myślicielami na twarz, lecz wołając, że król jest nagi. Jeżeli dzieła Lacana, Kristevy i innych są dla normalnego człowieka niezrozumiałe, to jest tak nie dlatego, że niosą one niezgłębione pokłady treści, ale dlatego, że nie niosą one nic.
Nietrudno się domyślić, że reakcją ze strony Proroków był atak wściekłości. Najlepiej zachował się Bruno Latour, przesyłając Sokalowi butelkę wina ze swojej winnicy. Pozostali na ogół oskarżyli go o chęć zrobienia intrygi mającej na celu zmniejszenie przyznawanych przez państwo funduszy na nauki humanistyczne. Poniżej wszelkiej krytyki zachowała się Julia Kristeva, która w histerycznym artykule w prasie oskarżyła Sokala o bycie pachołkiem amerykańskiego imperializmu, w innym zaś wywiadzie nazwała go osobnikiem chorym psychicznie. Do odpierania zarzutów merytorycznych, jakie postawili jej Sokal i Bricmont, nie zniżyła się, bo po co. No cóż, klasę intelektualisty poznać też po sposobie reagowania na krytykę, a dla niektórych przyzwyczajonych do czołobitności okazała się ona bardzo gorzką pigułką.
Wszystko to byłoby dość zabawne, gdyby nie było prawdziwe. Niestety, Sokal i Bricmont podają przykłady ilustrujące, jak postmodernizm potrafi stać się niebezpieczny: w jednym z rozdziałów swojej książki ukazują, jak pewien wpływowy w systemie edukacyjnym Belgii pedagog w podręczniku adresowanym do nauczycieli szkół średnich wypisuje kompletne głupoty na temat systemów heliocentrycznego i geocentrycznego, powołując się przy tym na prace postmodernistów.
Gdy sobie uświadomimy, że wysoko postawieni ludzie w rozmaitych ministerstwach edukacji traktują omawianych postmodernistycznych filozofów najzupełniej poważnie, to postmodernizm przestaje być śmieszny, a zaczyna być przerażający.
Poradnik idioktualisty
Kropkę nad „i” w debacie postawił australijski informatyk, Andrew Bulhak. Oto Alan Sokal w jednym z wywiadów stwierdził, że bycie nowoczesnym postmodernistycznym filozofem jest w gruncie rzeczy bardzo proste: należy, pisząc artykuły, stosować się do trzech zasad. Po pierwsze — należy używać zdań długich, gramatycznie poprawnych, lecz nie niosących żadnej treści. W tym sporcie rekordzistą jest Paul Virillo, w którego pracach Sokal zdołał odszukać zdanie liczące 193 słowa, a które nie oznaczało kompletnie nic. Po drugie: należy stosować właściwe słownictwo typu: „obiekt”, „hiperprzestrzeń”, „struktura”, „topologia”, a zwłaszcza terminów kończących się na „–izm”: „strukturalizm”, „dekonstrukcjonizm”, itp. I po trzecie — należy zamieszczać dużo odnośników do prac innych myślicieli postmodernistycznych.
Andrew Bulhak te obserwacje doprowadził do logicznego końca, ujmując je w formie eleganckiej teorii matematycznej, którą opisał w artykule On the simulation of postmodernism and mental debility using recursive transition networks [Symulacja postmodernizmu oraz debilizmu umysłowego za pomocą sieci rekursywnych] (Monash University Computer Science Technical Report 96/264), a następnie, bazując na niej, napisał program komputerowy automatycznie komponujący artykuły na temat filozofii postmodernistycznej. Efekt można znaleźć w sieci WWW pod adresem www.csse.monash.edu.au/cgi–bin/postmodernism. Zaglądając tam, zobaczymy — każdorazowo inny! — wygenerowany przez komputer artykuł niczym nie różniący się od tych, jakie są dziełem omawianych przez Sokala Wielkich Intelektualistów. (Proszę porównać teksty generowane przez komputer z fragmentami przytaczanymi w książce Sokala i Bricmonta!) Należy się domyślać, że dzięki programowi Bulhaka idioktualizm na amerykańskich (i nie tylko) uczelniach wejdzie w nową fazę bujnego rozwoju.
Oceń