Dzieje Apostolskie
Z nieznanego mi zupełnie powodu co roku latem media uznają, że ludziom przestają działać mózgi i zapadają na coś w rodzaju pomroczności wakacyjnej, która powoduje, że się interesują wyłącznie tylną częścią ciała Maryni i innymi tego typu sprawami. Na przykład mniej nas ciekawi wojna w Gazie, postępy islamistów w Iraku albo mediacja sekretarza stanu Johna Kerry’ego w Afganistanie w sprawie sfałszowanych wyborów, a bardziej informacja (chyba niepotwierdzona), że ten sam John Kerry podczas wakacyjnego spaceru nad morzem rzucił się na pomoc tonącej śwince (morskiej) i uratował jej życie, stosując metodę usta usta. Albo historia pewnej kobiety z hrabstwa Devonshire, która pozostawiła w spadku jabłko przebywające w jej rodzinie od 1921 roku. Albo inna historia pewnego królika spod Nowego Jorku, który wywołał pożar w klubie golfowym, powodując straty w wysokości 100 tysięcy dolarów. Ludzie lubią latem opowieści o zwierzętach albo porady dietetyczne, na przykład takie, że żywność koloru pomarańczowego jest zdrowa. Ale zwierzęta są lepsze, zwłaszcza w nieoczekiwanych okolicznościach.
Kiedyś światowe poruszenie wywołała historia latających krów, które spadając do morza, zatopiły japoński kuter – roztrzęsiona załoga została wyłowiona przez rosyjskich ratowników, żaden człowiek nie zginął, a co stało się z krowami, nie wiadomo. Tyle tylko, że akurat ta historia jest prawdziwa i nie wydarzyła się latem, ale w kwietniu 1997 roku. Rosjanie rzeczywiście wyłowili z oceanu japońskich rybaków, którzy zaklinali się na wszystkie świętości, że ich kuter został zatopiony przez krowy spadające z nieba. Trzeba zrozumieć Rosjan – to nie była dla nich prosta sprawa. Z jednej strony napięcia w stosunkach z Japonią są faktem, potraktowanie rybaków jak szaleńców albo, co gorsza, szpiegów wydawało się logiczne, ale politycznie niebezpieczne. Z drugiej strony – historia o krowach latających w kwietniu nad Pacyfikiem na pierwszy rzut oka nie wydaje się do końca wiarygodna. Niemniej jednak Rosjanie postanowili przeprowadzić śledztwo. Wykazało ono niezbicie, że rybacy mówili prawdę. Rosyjscy żołnierze ukradli kilka krów z pastwiska i postanowili przetransportować je samolotem do nabywcy. W trakcie lotu krowy wpadły w panikę i, aby uniknąć rozbicia samolotu, żołnierze wyrzucili je do oceanu. Nieszczęśliwym zrządzeniem losu krowy spadły na japoński kuter.
Rosyjskie latające krowy to prawie ideał sezonu ogórkowego: dramat ludzki łączył się z polityką, a nawet geopolityką i jeszcze w roli protagonisty wystąpiły zwierzęta, które zamiast gryźć trawę, kręcąc mordą, spadały z nieba jak jakiś, nie przymierzając, deus ex machina. Wszystko się wydarzyło o jakieś trzy miesiące za wcześnie – w lipcu byłoby akurat, ale nobody’s perfect, nawet rosyjskie krowy.
W tym roku wiele wakacyjno-pomrocznych historii pierwszej części lata przyćmił brazylijski mundial, co nie jest dziwne, ponieważ oglądając w ciągu miesiąca 60 meczów piłkarskich, człowiek może zapaść na katatonię albo jakąś inną zarazę mózgową i nie ma siły myśleć. Wybrałem katatonię, bo najbardziej pasuje do moich osobistych objawów. Jak sprawdziłem w Wikipedii, dzielą się one na: sztywność katatoniczną – pacjent utrzymuje jedną pozycję i wykazuje opór przy próbie jej zmiany; postawę katatoniczną – pacjent układa ciało w niezwykłą bądź dziwaczną pozycję i utrzymuje ją przez jakiś czas; negatywizm katatoniczny – stawianie oporu przed wykonywaniem jakichkolwiek poleceń lub wykonywanie czynności do nich przeciwnych; giętkość woskową – pacjent przez pewien czas utrzymuje pozycję nadaną mu przez inną osobę; pobudzenie katatoniczne – występowanie bezcelowej aktywności ruchowej niespowodowanej żadnym czynnikiem zewnętrznym; osłupienie katatoniczne – występowanie akinezji, mutyzmu i braku reakcji u pacjenta z zachowaną świadomością (lub nieznacznym jej przymgleniem).
Sztywność, dziwaczne pozycje, osłupienie, a równocześnie giętkość i negatywizm – dokładnie tak było, ale dodałbym jeszcze nieustanną dyskusję z samym sobą, przeplataną niezbyt pochlebnymi uwagami rzucanymi w kierunku komentatorów, zwłaszcza jednego – i tak wszyscy wiedzą, o kogo chodzi.
W trakcie mundialu wróciłem również do Conrada, być może to też objaw jakiejś manii. Co jakiś czas robię rzut oka na nową polską prozę, ale tego lata Opatrzność oszczędziła mi tej coraz mniej sensownej próby zorientowania się, „o czym piszą młodzi” (o sobie piszą, nic innego ich nie interesuje) i zamiast aplikować sobie niczym niezawinione męczarnie przeczytałem ponownie Smugę cienia, Murzyna z załogi Narcyza i Jądro ciemności. Wiem, to chyba najkrótsze jego utwory, ale Conrad i tak ciągle pisał o tym samym: o tonących statkach cudem wyratowanych dzięki hartowi ducha odważnych ludzi, o odpowiedzialności, honorze, godności ludzkiej, o szlachetnych marzeniach, o dramatycznym upadku człowieka i jego nieustannym powstawaniu. Ważne sprawy, a mimo to interesujące, kto by pomyślał!
Przed południem czytanie, potem kąpiel w zimnym suwalskim jeziorze, na obiad kartacze, a wieczorem piłka nożna. Krowy na polu, marynarze u Conrada, dramat w książce i na boisku: pomroczność wakacyjna ma swoje plusy.
Oceń