Święty Józef. Niedopowiedziana historia
Stwierdzenie: „Żydzi zabili Jezusa” zbyt często było w historii pretekstem do różnych nadużyć i musi być wypowiadane jedynie z pełną świadomością historycznych uwarunkowań tego, co się stało.
Dominik Jarczewski OP: Na początku Wielkiego Tygodnia, w Niedzielę Palmową, czytamy Ewangelię o uroczystym wjeździe Jezusa do Jerozolimy. Skąd taki pomysł?
Barbara Strzałkowska: Niedziela Palmowa wprowadza nas w czas Wielkiego Tygodnia. Obecna liturgia tego dnia stanowi połączenie dwóch tradycji – rzymskiej i jerozolimskiej. W tej drugiej wspominano uroczysty wjazd Jezusa do Świętego Miasta, a charakterystycznym elementem obchodów była procesja z palmami. W Rzymie zaś czytano tego dnia opis męki Chrystusowej, wprowadzającej w to, co przeżywano następnie każdego dnia Wielkiego Tygodnia, zwłaszcza w czasie Triduum Paschalnego.
Warto zauważyć, że opis uroczystego wjazdu Jezusa do Jerozolimy, choć sporo poprzedza w ewangeliach sam opis męki, śmierci i zmartwychwstania, wymownie się z nim łączy, co oddaje także liturgia Niedzieli Palmowej i co sprawia, że niektórzy już w tym opisie wjazdu do Miasta widzą początek opisu męki Jezusa, najważniejszej, jeśli można tak powiedzieć, części Ewangelii.
Ludzie wiwatują na cześć Jezusa, ale nie minie tydzień, a zaczną skandować: Ukrzyżuj! Skąd taka nagła zmiana?
To niełatwa kwestia. Możemy się domyślać, że chodzi tu o dwie różne grupy ludzi. Skąd taka intuicja? Otóż Jan pisze o tej pierwszej grupie, wołającej „Hosanna!”: „wielki tłum, który przybył na święto” (J 12,12). Dorośli, zdrowi Izraelici mieli obowiązek pielgrzymowania do Jerozolimy na święta nazywane szalosz regalim, to znaczy: trzy razy na nogach. Były to Pascha, Święto Tygodni i Święto Namiotów. Wjazd Jezusa do Jerozolimy dokonuje się w kontekście zbliżającego się święta Paschy. Wielu Żydów przybywało wówczas do Miasta całymi rodzinami, jak chociażby rodzina Jezusa. Przybywali z Galilei i innych części Bliskiego Wschodu. Wydaje się zatem, że ten „tłum”, który wołał „Hosanna”, to nie musieli być mieszkańcy Jerozolimy, w odróżnieniu od innego „tłumu”, tego z Wielkiego Piątku, który był na dziedzińcu Piłata i według wszelkiego prawdopodobieństwa związany był z kręgami świątynnymi. Dodatkową wskazówką dla takiej interpretacji mogą być słowa: „Dawał więc świadectwo ten tłum, który był z Nim wówczas, kiedy Łazarza z grobu wywołał i wskrzesił z martwych. Dlatego też tłum wyszedł Mu na spotkanie, ponieważ usłyszał, że ten znak uczynił” (J 12,17–18). To mogli być ludzie, którzy podążali za Jezusem od Galilei i, w odróżnieniu od mieszkańców Jerozolimy, byli świadkami niejednego cudu Jezusa, znali Jego nauczanie. Kiedy się dowiedzieli, że przychodzi, wybiegli Mu na spotkanie, widząc w Nim oczekiwanego króla. Czy przyłączali się do nich także Judejczycy? Trudno powiedzieć. Może i do niektórych Judejczyków dotarły wieści o Jezusie, zwłaszcza po wskrzeszeniu Łazarza. Ale z pewnością nie byli oni w większości.
Galilea pogan przyjmuje Jezusa, a Judea – najświętsze pokolenie – odrzuca Go. Czy to też było zapowiedziane przez proroków?
Rzeczywiście ciekawe, że nawet wśród apostołów tylko jeden jest Judejczykiem – Judasz. Inni pochodzą z Galilei, ze środowisk, z których nie spodziewano się Mesjasza czy jakichś pogłębionych refleksji religijnych. Gdy mówiono o Galilei, używano określenia „Galilea pogan”. Nie oczekiwano stamtąd niczego dobrego. Typowa była reakcja Natanaela, który na wiadomość, że uczniowie znaleźli Pana – Jezusa z Nazaretu, pyta retorycznie: „Czyż może być co dobrego z Nazaretu?” (J 1,46). Nikt w tamtym czasie nie wiązał żadnych żydowskich nadziei religijnych z Galileą.
Pogarda była powodem odrzucenia Jezusa przez mieszkańców Jerozolimy?
Mogło tak być. Decydujące okazało się jednak to, że nauczyciel, który pociągał za sobą tłumy, stanowił pewne zagrożenie dla oficjalnego nurtu religijnego. Jego nauka była niezwykła, do tego działał z mocą. Już na początku, po kazaniu na górze, słuchacze zauważyli, że mówi inaczej niż uczeni w piśmie, „jak ten, który ma władzę” (Mt 7,28–29). Warto zauważyć, że w Ewangelii Janowej, już po pierwszym uzdrowieniu chromego przy sadzawce Betesda w Jerozolimie, Judejczycy postanawiają, że należy Go zabić, „bo nie tylko nie zachowywał szabatu, ale nadto Boga nazywał swoim Ojcem, czyniąc się równym Bogu” (J 5,18).
Dlaczego od razu zabić? Nie było innego wyjścia?
Nie zrozumiemy istoty tego konfliktu, jeśli pozostaniemy jedynie na poziomie polityki i swoistej walki o władzę nad ludem. To, co głosił Jezus, nazywając Boga Ojcem, mogło, w najgłębszym tego słowa znaczeniu, stanowić zagrożenie dla podstawy judaizmu, jaką był monoteizm. Do dziś zresztą Trójca Święta jest kamieniem obrazy dla wyznawców judaizmu i islamu, którzy widzą w niej czasem przejaw jakiejś formy politeizmu. Nic więc dziwnego, że Jezus został oskarżony o bluźnierstwo, a zgodnie z prawem za takie coś groziło ukamienowanie. Myślę, że reakcja władz była tym silniejsza, że nauka, którą głosił Jezus, była w jakimś sensie niezwykle atrakcyjna dla Żydów. On nie mówił nic, co byłoby niezgodne z treścią judaizmu, ale mówił to w inny sposób. Nic więc dziwnego, że do dziś wielu ortodoksyjnych Żydów obowiązuje zakaz czytania, a nawet kupowania Nowego Testamentu.
W czasie procesu pojawia się też wątek zapowiedzi zburzenia świątyni.
Mateusz bardzo wyraźnie pisze, że był to tylko pretekst, którego szukała Wysoka Rada. Co więcej, nie była w stanie znaleźć nawet dwóch zgodnych świadków. Ostatecznie arcykapłan będzie musiał zapytać Jezusa wprost, czy jest mesjaszem. Gdy Ten odpowie, przywołując proroka Daniela: „Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego, i nadchodzącego na obłokach niebieskich” (Mt 26,64), nie będą już potrzebni świadkowie. Ktoś, kto się nazywa Synem Człowieczym, wpisując się w wizję Daniela, z perspektywy Sanhedrynu jest bluźniercą.
To ciekawe, że Jezus nie zostaje skazany na podstawie fałszywego świadectwa, ale – prawdziwego, które sam o sobie wydaje.
Jezus od początku do końca panuje nad sytuacją. Ewangeliści, a zwłaszcza św. Jan, podkreślają, że to, co się stało, nie było przypadkowe. Jezus wybiera śmierć.
Ale chyba nie bez wahania. W ogrodzie Getsemani prosi Ojca, żeby – jeśli to możliwe – zabrał od niego kielich goryczy.
To kluczowa scena dla zrozumienia Jego męki. Pokazuje nam bowiem, że Jezus rzeczywiście był prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. Po ludzku z pewnością mógł się bać. Fizyczny aspekt agonii dość szczegółowo opisuje św. Łukasz, który był lekarzem. Wspomina np. o krwawym pocie. Po raz kolejny musimy się też odwołać do topografii Jerozolimy. Jak już mówiłam, Góra Oliwna znajduje się poza Jerozolimą, ale niezwykle blisko świątyni. Wystarczyło przejść przez potok Cedron, by się znaleźć na zboczach zajętych przez gaje oliwne i cmentarze. Dalej ciągnęła się pustynia. Jeśli ktoś przeszedł kilkadziesiąt kroków w kierunku pustyni, już go nie było widać. Taką też drogą uciekał niegdyś król Dawid przed synem Absalomem. Modlitwa w Ogrójcu i kuszenie odbywają się w miejscu, które potęguje dramatyzm sytuacji. Potrzeba bardzo niewiele, by zrezygnować, uciec śladami jego przodka. W takich okolicznościach padają słowa: „Nie moja wola, lecz Twoja”. To jest kluczowy moment decyzji Jezusa.
Tej nocy dokonuje się jeszcze jeden dramatyczny wybór. Parę godzin wcześniej Judasz wybiega z wieczernika w ciemność, by wydać Jezusa.
Pewnie nigdy do końca nie zrozumiemy, co nim kierowało. Ciekawe, że ewangelie stopniują jego winę. Marek i Łukasz w opowieści o Ostatniej Wieczerzy w ogóle nie podają imienia zdrajcy. Jedynie na podstawie kontekstu możemy połączyć go z Judaszem. U Mateusza uczniowie się dopytują, o którego z nich chodzi, jakby nie dowierzali, że pomiędzy nimi może być zdrajca. Najostrzejszy jest św. Jan. Powie nawet, że Jezus sam wskazuje zdrajcę i ponagla go: „Co chcesz czynić, czyń prędzej!” (J 13,27b). Na podstawie tych słów czasami usprawiedliwiano Judasza, argumentując, że gdyby nie on, nie dokonałoby się to wszystko, od czego zależało nasze zbawienie.
Z drugiej strony Jezus mówi, że „byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził” (Mt 26,24).
Judasz to postać tragiczna. Jako jedyny z uczniów nie był Galilejczykiem. Nie wiadomo, w jaki sposób do nich dołączył. Ciekawie byłoby poznać historię jego powołania, której ewangelie nie podają. Jan opisuje go jako człowieka skąpego i oskarża o sprzeniewierzenia finansowe. Wydaje się, że Judasz bardzo się zmagał z tym, co wiedział o Mesjaszu, i tym, co myślał o Jezusie. Na przykład u Mateusza to jedyny uczeń, który nigdy się nie zwraca do Jezusa „Panie”, ale zawsze „Rabbi”. Jak gdyby cały czas zastanawiał się, kim jest Jezus.
Chodzi za Nim, ale nie bez wątpliwości. Tak sobie czasem myślę, że to porażka apostołów jako wspólnoty. Przecież Jezus posyłał ich po dwóch. Nikt nie zauważył wcześniej, że ten człowiek zmaga się z trudnymi pytaniami, nikt mu nie pomógł?
Rzeczywiście wygląda na to, że apostołowie zawiedli. Przełom w życiu Judasza, przynajmniej według relacji św. Marka, dokonuje się podczas uczty w Betanii, u Szymona Trędowatego. Kiedy Jezus siedzi przy stole, przychodzi kobieta z alabastrowym flakonikiem prawdziwego olejku nardowego i namaszcza Jezusa. Gdy zgromadzeni zaczynają szemrać, Jezus staje w jej obronie, mówiąc: „Zostawcie ją; czemu sprawiacie jej przykrość? Dobry uczynek spełniła względem Mnie. Bo ubogich zawsze macie u siebie i kiedy zechcecie, możecie im dobrze czynić; lecz Mnie nie zawsze macie. Ona uczyniła, co mogła; już naprzód namaściła moje ciało na pogrzeb” (Mk 14,6–8). Po tych słowach Judasz idzie do arcykapłanów. Wydaje się, że miał swoją wizję Mesjasza. Oczekiwał, że wyzwoli Izrael spod okupacji rzymskiej. Zapowiedź śmierci (ta i wcześniejsze) oznaczała przekreślenie tych nadziei. I tego Judasz nie mógł zaakceptować. Czy rzeczywiście Jezus nie był tym, kogo szukał?
Można powiedzieć, że to „nie” Judasza jest jakąś konsekwencją „nie” Adama, a więc „nie” każdego z nas ma tu swój udział.
Rzeczywiście, hipokryzją byłoby wytykać Judaszowi zdradę i robić z niego kozła ofiarnego, a nie dostrzegać, że często zachowujemy się bardzo podobnie. Piotr też Go zdradził, jednak, w odróżnieniu od Judasza, zrozumiał swój błąd i pozwolił sobie na przebaczenie. Tragizm Judasza polega na tym, że nie dał sobie szansy. Według jednej tradycji powiesił się, według drugiej – rzucił się w przepaść, pękł na pół, a z ciała wypłynęły wnętrzności. Ta druga tradycja odpowiada biblijnym opisom śmierci ludzi niegodziwych, jak choćby Antiocha Epifanesa z Ksiąg Machabejskich, może więc mieć znaczenie bardziej symboliczne. W średniowieczu na przykład podkreślano, że musiał pęknąć, żeby duch opuścił jego ciało, bo nie mógł normalnie przejść przez usta, które całowały Zbawiciela. Wróćmy jednak do Ewangelii: ktoś zauważył, że Judasz wyszedł z ostatniej wieczerzy, nim padły ważne słowa o miłości bliźniego i nim Jezus modlił się za uczniów. Judasz tych słów nie usłyszał. Może to ocaliłoby mu życie? Zwłaszcza że przeżywał coś na kształt nawrócenia – żałował tego, co zrobił, chciał zwrócić srebrniki, ale nikt ich od niego nie wziął.
30 srebrników to było dużo czy mało?
Zależy dla kogo. Dla biedaka to było dużo, dla człowieka zamożnego – mało. Poza tym trudno precyzyjnie określić, jaka to mogła być kwota, bo „srebrnik” to potoczne określenie monety bitej ze srebra, a ta mogła być w jednej z trzech walut: żydowskiej szekli, greckiej drachmie lub rzymskim denarze. Mówi się, że jeden denar był zapłatą za dzień pracy robotnika. Czyli Judasz otrzymałby miesięczną pensję. Ktoś inny wyliczył, że 30 srebrników to byłoby dziś 10–12 tysięcy złotych, czyli taka lepsza pensja.
Tyle możemy powiedzieć na poziomie historycznym, ale Ewangelię męki trzeba czytać równolegle na poziomie teologicznym. W Starym Testamencie kwota 30 srebrników pojawia się w dwóch miejscach. Pierwszy raz czytamy o tym w Księdze Wyjścia (21,32), że było to ustanowione przez prawo odszkodowanie za zabicie niewolnika. Po drugie, w Księdze Zachariasza pojawia się proroctwo, że taka kwota zostanie zapłacona za Mesjasza (Za 11,12). Ewangeliści podkreślają tę sumę, aby zaznaczyć wypełnienie proroctwa i uniżenie Boga, który został sprzedany za taką samą kwotę co niewolnik.
Jezus zostaje skazany przez Sanhedryn i zaprowadzony do Piłata. Dlaczego konieczny był jeszcze ten drugi proces?
Żeby to zrozumieć, trzeba powiedzieć dwa słowa na temat niezwykle skomplikowanej sytuacji w Palestynie w czasach Jezusa. Z jednej strony od 63 roku przed Chrystusem ziemie te stanowiły część imperium rzymskiego i podlegały jego prawu, z drugiej Żydzi mieli swojego władcę, całkowicie zależnego od Rzymu i znienawidzonego przez ludność jako cudzoziemca (Idumejczyka) – Heroda, a potem jego synów. Nie mówimy więc o sytuacji stabilnej. Co jakiś czas wybuchały mniejsze czy większe bunty przeciw okupantowi. Żydzi wiązali nadzieje mesjańskie z wyzwoleniem politycznym. Tęsknili za niepodległym państwem, takim jak za czasów Dawida. Władze religijne mogły sprytnie wykorzystać te żydowskie napięcia. Dlatego, udając się do rzymskiego namiestnika Piłata, nie oskarżyły Jezusa o bluźnierstwo, ale o podburzanie przeciw rzymskiej władzy. Tego Piłat nie mógł pozostawić bez odpowiedzi. Szczególnie w przeddzień Paschy, kiedy do Jerozolimy ściągało mnóstwo pielgrzymów i rosła groźba zamieszek. Znaczące jest, że arcykapłan pyta Jezusa: Czy jesteś Mesjaszem? Piłat zaś pyta: Czy jesteś królem?
Zachowały się przekazy o Piłacie jako o władcy żelaznym, który nie bał się prowokować Żydów, a z drugiej strony Ewangelia pokazuje nam go jako człowieka niezwykle strachliwego. Boi się Żydów, boi się Jezusa, boi się nawet snu, który miała jego żona. Jak pogodzić ze sobą te dwa oblicza Piłata?
Piłat to bardzo ciekawa postać. Jeszcze nie tak dawno próbowano kwestionować jego istnienie. Kres tej dyskusji położył dopiero odnaleziony w 1961 roku w Cezarei Nadmorskiej tzw. „kamień Piłata”. Nie umilkły jednak pytania o to, kim był. Wiemy na pewno, że był namiestnikiem Judei w latach 26–36/37 po Chrystusie. Józef Flawiusz opisuje go jako człowieka okrutnego, który krwawo tłumił bunty podległej sobie ludności. Ślad tego mamy też w Ewangelii Łukasza (13,1), gdzie mowa jest o uczniach, którzy donoszą Jezusowi, że Piłat kazał zmieszać krew pewnych Galilejczyków z krwią ich ofiar.
Mimo to chrześcijanie od początku patrzyli na Piłata jakby życzliwym okiem. Może dlatego, że jak głosiła tradycja, Piłat po wydarzeniach opisanych w ewangeliach nawrócił się. Tertulian pisał, że został chrześcijaninem. A w Kościele etiopskim i koptyjskim czci się go nawet jako świętego. Z drugiej strony Euzebiusz z Cezarei, żyjący w IV wieku autor pierwszej historii Kościoła, podaje, że Piłat odebrał sobie życie w 39 roku. Jest więc jakaś niejednoznaczność w historii tej postaci.
Zastanawiałam się wielokrotnie, dlaczego mimo wszystko Ewangelia jakby wybiela Piłata. I przyszło mi do głowy, że może to mieć związek z polemiką z Synagogą w momencie spisywania Ewangelii. Szczególnie Jan kilkakrotnie podkreśla, że Piłat nie widział winy w Jezusie i cały czas próbował Go uwolnić. Chodziło o to, żeby podkreślić odpowiedzialność Wysokiej Rady i ludności żydowskiej. To nie Rzymianie zabili Jezusa, ale Jego własny naród. Stąd słowa: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze” (Mt 27,25).
To prowadzi do pytania, kto jest tak naprawdę odpowiedzialny za śmierć Jezusa?
Na to pytanie możemy i powinniśmy odpowiedzieć, biorąc pod uwagę dwa aspekty: historyczny i teologiczny. Ten drugi jest dość oczywisty: Jezus umarł na krzyżu za nas i za nasze grzechy. Za nas, to znaczy za wszystkich ludzi, za chrześcijan może zwłaszcza, ale też za ateistów, wyznawców wszystkich religii, także judaizmu. Odpowiedzialność spoczywa więc na każdym z nas.
Poziom historyczny jest bardziej złożony, ale mamy prawo zadać to pytanie, choćby było niepoprawne politycznie. Jeśli wczytamy się w ewangelie, to wiemy, że za śmierć Jezusa były odpowiedzialne żydowskie elity religijne i rzymska władza. Ta druga, reprezentowana przez Piłata, ostatecznie skazała Jezusa na śmierć, jednak podburzana przez Sanhedryn, który, zgodnie z tekstem Ewangelii, wydał wyrok śmierci (którego sam nie mógł wykonać, stąd odwołanie do Rzymian) i podburzał tłum, a nawet wywierał swoistą presję na rzymskiego namiestnika („jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem cezara”; J 19,12).
Kwestia odpowiedzialności za śmierć Jezusa jest bardzo złożona i wielokrotnie dyskutowana. Chciałabym podkreślić dwie sprawy. Po pierwsze, mówiąc o odpowiedzialności Żydów za śmierć Jezusa, nie mówimy o wszystkich Żydach żyjących w czasach Jezusa. Przecież część z nich była uczniami Jezusa, Żydówką była Maryja, a zdecydowana większość w ogóle nic nie wiedziała o procesie w Jerozolimie. Po drugie, mówimy tu o konkretnych osobach sprzed 2000 lat, które odrzucając Jezusa, wydały na Niego wyrok. Wprawdzie krzycząc „krew Jego na nas i na dzieci nasze”, jakby sprowadzały na siebie odpowiedzialność zbiorową, jednak nadmiernie uproszczone traktowanie tych słów i stwierdzenie „Żydzi zabili Jezusa”, zbyt często stanowiło w historii pretekst do różnych nadużyć i musi być wypowiadane jedynie z pełną świadomością historycznych uwarunkowań tego, co się stało.
Czy Jezus miał prawo do adwokata?
Gdyby Jezus był obywatelem rzymskim, z pewnością inaczej by Go sądzono. Obywatel rzymski podlegał karze krzyża tylko w jednym przypadku: gdy chodziło o zdradę stanu. Krzyżowanie to była kara dla niewolników i buntowników, a Jezus, nie będąc obywatelem rzymskim, został skazany właśnie w ten sposób. Tak o Jezusie myślał Piłat, tak patrzyły na Niego tłumy, domagające się takiej, a nie innej kary. I obok wymiaru historycznego ma to także swoją głęboką wymowę teologiczną: ten związek między karą ukrzyżowania, a niewolnikiem – losem, który przyjął na siebie Jezus, podejmie św. Paweł w Liście do Filipian, uwypuklając w ten sposób wymiar uniżenia Boga (Flp 2,6–11).
Przed ukrzyżowaniem Jezus zostaje ubiczowany. Czy była to kara zastępcza, czy przygotowanie do ukrzyżowania?
Mogło być i tak, i tak. Kara biczowania była bardzo dotkliwa. Rzemienie były zakończone metalowymi kulkami albo nawet hakami, które do tego stopnia raniły ciało, że słabsze osoby mogły tej kary nie przeżyć. Czasami też biczowano przed ukrzyżowaniem, by mieć pewność, że skazaniec szybko umrze na krzyżu. Zdarzało się bowiem, że ukrzyżowany człowiek konał na krzyżu przez dwa, trzy dni. A w przypadku Jezusa ewidentnie wszystkim się spieszyło.
Na czym właściwie polegała kara krzyża?
Była to popularna wśród Rzymian kara dla niewolników, ale to nie oni ją wymyślili. Stosowano ją już w Asyrii, z tym że tam nabijano ludzi na pal. Jednak idea „wywyższenia” była ta sama. Podobnie praktykowali ją Scytowie. Jakkolwiek dziwnie może to zabrzmieć, ukrzyżowanie miało także swoisty wymiar pedagogiczny: karę tę wykonywano w pobliżu miasta (w Jerozolimie, na przykład, krzyżowano przy jednej z bram, w dawnym kamieniołomie zwanym Golgota – miejsce czaszki), tak by ludzie, którzy wchodzili do miasta i z niego wychodzili, mogli mijać skazańców. To miała być przestroga: jeżeli będziecie działać przeciwko prawu, czeka was to samo. Filon z Aleksandrii wspomina o tym, że kara krzyżowania czasem miała być wręcz widowiskiem.
A jak wyglądało krzyżowanie i droga krzyżowa? Najkrócej mówiąc, wbrew popularnym wyobrażeniom wszystko wskazuje na to, że skazaniec niósł na miejsce ukrzyżowania nie cały krzyż, ale poziomą belkę, zwaną patibulum, pionowa belka była zaś na stałe wbita w ziemię w miejscu, gdzie dokonywano ukrzyżowania. Tam przybijano do niej skazańca.
Przybijano czy przywiązywano?
Stosowano różne metody, więc pewnie tego nie rozstrzygniemy. Natomiast w ewangeliach jest wyraźnie mowa o gwoździach (w Ewangelii Jana, w historii Tomasza). Ukrzyżowany człowiek, zwłaszcza jeśli był po biczowaniu i ciężkiej drodze na miejsce kaźni, umierał bardzo szybko.
Ewangeliści wspominają o gąbce nasączonej octem. O co tu chodziło? O jakąś kolejną formę znęcania się nad skazańcem?
Ocet, czyli sfermentowane wino, czasem zmieszane z wodą lub nawet oliwą było używane przez żołnierzy rzymskich jako napój. Teoretycznie podanie octu skazańcowi, mogło być gestem miłosierdzia wobec niego. Mogło przynieść mu ulgę, a nawet odurzyć i uśmierzyć ból tego, który umierał w cierpieniach. W Starym Testamencie znajdujemy wyraz tego w Księdze Przysłów, gdzie czytamy: „Daj sycerę skazańcom, a wino zgorzkniałym na duchu: nich piją, niech nędzy zapomną, na trud już niepomni” (Prz 31,6–7). Z tego powodu, jak podkreślają niektórzy, Jezus odmówił picia octu, by do końca świadomie przyjąć na siebie to, co miał przyjąć. Ta odmowa ma także wymiar symboliczny, bowiem od picia wina i octu, według Księgi Liczb, powstrzymywali się ci, którzy składali ślub nazireatu, poświęcając się w sposób szczególny Bogu. Zaraz po scenie z octem Jezus umiera na krzyżu. Z drugiej jednak strony mamy w Starym Testamencie teksty, które mówią o podawaniu octu do picia jako o swoistej torturze (czyli coś zupełnie przeciwnego): np. Ps 69,21 mówi: „Dali mi jako pokarm truciznę a gdy byłem spragniony, poili mnie octem”. Psalm ten w tradycji chrześcijańskiej odnoszono do męki Chrystusa. Zresztą w opisach ewangelicznych nie ma konsekwencji co do octu: w ewangeliach Marka i Mateusza Jezus nie kosztuje octu i oddaje ducha. Łukasz mówi jedynie, że „szydzili z Niego i żołnierze; podchodzili do Niego i podawali Mu ocet” (nie wiadomo, czy skosztował), po czym jest jeszcze scena z dwoma łotrami i dopiero śmierć Jezusa, zaś u Jana Jezus mówi: „Pragnę”, a następnie po skosztowaniu octu, który „Mu do ust podano” na gąbce, rzekł: „Wykonało się” i „oddał ducha”(19,29–30). Niektórzy widzieli w tym geście wypełnienie słów Jezusa o „wypiciu kielicha” podanego Jezusowi przez Ojca (J 18,11). Inni, nawiązanie do tortury, którą dodatkowo przyjął na siebie Jezus. Czy ten Janowy opis powinniśmy rozumieć wyłącznie w znaczeniu teologicznym? Czy może rzeczywiście Jan opisuje tę scenę, tak jak ona się dokonała? Był w końcu jedynym uczniem Jezusa obecnym pod krzyżem, określa siebie „wiarygodnym świadkiem”. A może jedno i drugie?
Jezus umiera na krzyżu i wówczas zaczynają się dziać – przynajmniej według Mateusza – dziwne rzeczy: zasłona przybytku rozrywa się na dwoje, ciała zmarłych wychodzą z grobów i ukazują się w świętym mieście. Scena jak z kina grozy. Jak to rozumieć?
Można zadać pytanie, czy tak rzeczywiście było, czy jest to tylko interpretacja teologiczna. Zmarli wychodzący z grobów przypominają proroctwo z 37 rozdziału Księgi Ezechiela. Dla judeochrześcijańskich czytelników Ewangelii Mateusza miały to być przede wszystkim znaki wskazujące, kim jest Jezus. Oczywiście są i tacy, którzy szukają historyczności tych wydarzeń. Wskazują na przykład, że wzgórze Kalwarii jest pęknięte, wobec tego musiało mieć miejsce trzęsienie ziemi. Ja bym się jednak trzymała pytania nie o to, czy i jak to wszystko się działo, ale: jakie to ma znaczenie.
Jezus umiera, a Jego ciało zostaje złożone w grobie. Jak wyglądał taki pogrzeb?
Przede wszystkim musiał się odbyć szybko, i to nie tylko z powodu nadchodzącego święta, ale ze względu na zwyczaj, który tak nakazywał. Zmarłych należało pochować jeszcze tego samego dnia lub najpóźniej nazajutrz, zapewne w związku z klimatem panującym na Bliskim Wschodzie. Również dzisiaj pochówek najczęściej ma miejsce w dzień śmierci, ewentualnie następnego dnia. Cmentarze znajdowały się poza miastem. W przypadku Jerozolimy tradycyjnym miejscem pochówku była Góra Oliwna – historyczny cmentarz, na którym odnaleziono starożytne groby nie tylko żydowskie, ale i pierwszych chrześcijan. Jednak miejsce, w którym pochowano Jezusa, znajdowało się gdzie indziej, zgodnie z Ewangelią blisko miejsca ukrzyżowania – Golgoty, również poza miastem, w ogrodzie. Bardzo ciekawy jest zwłaszcza ten ogród, o którym wspomina św. Jan. W ogrodzie Jezus modli się przed śmiercią, w ogrodzie zostaje złożone Jego ciało i w ogrodzie spotyka po zmartwychwstaniu Marię Magdalenę. Ten ogród i słowo, którego użył ewangelista, pojawia się w dwóch ważnych miejscach Biblii: właśnie u św. Jana i w Pieśni nad Pieśniami. Ojcowie Kościoła wykorzystywali ten związek, zwłaszcza że Pieśń nad Pieśniami czytano w tradycji żydowskiej w wieczór paschalny.
Pochowano więc Jezusa w ogrodzie, w nienaruszonym grobie, którego właścicielem był Józef z Arymatei. Do pochówku były wyznaczone specjalne osoby, ponieważ kontakt z ciałem zmarłego skutkował zaciągnięciem nieczystości rytualnej. Grób znajdował się na terenie dawnych kamieniołomów. O bliskości Golgoty niech świadczy to, że kiedy w IV wieku chrześcijanie mogli budować pierwsze kościoły, cesarzowa Helena wzniosła w tym miejscu jedną bazylikę, obejmującą oba miejsca. Tak też jest i dziś.
Jak wyglądał taki grób?
Typowym grobem z czasów Jezusa było arcosolium, czyli grota z półką skalną, na której składano ciało. Wejście zamykano zazwyczaj okrągłym kamieniem. Można go było potem ponownie odsunąć, żeby namaścić ciało. Archeolodzy znaleźli w Palestynie około 60 takich grobów. Ciało myto, namaszczano i zamykano zmarłemu oczy, często przy użyciu monet, które nakładano na powieki. Następnie zawijano je w płótno i tak składano do grobu. To jest jeden typ pochówku. Był też tak zwany pochówek powtórny, w którym najpierw składano ciało na półce skalnej, a po kilku miesiącach rodzina zbierała kości zmarłego do tzw. ossuariów. Taki typ pochówku był praktykowany w Palestynie od I wieku przed Chrystusem do I wieku po Chrystusie.
Ile dni Jezus leżał w grobie?
Formalnie trzy: piątek, sobotę i niedzielę, co jest związane z żydowską rachubą czasu.
Nie ma świadków zmartwychwstania, ale są świadkowie Zmartwychwstałego. Czy Pan Jezus dobiera te osoby według jakiegoś klucza?
Przede wszystkim ukazuje się uczniom. Nie ukazuje się natomiast osobom, które w Niego nie uwierzyły: Piłatowi, członkom Sanhedrynu, czy tym, którzy Go odrzucili. Nie chodzi bowiem o jakąś ciekawostkę, ale o umocnienie uczniów w wierze. Widać to szczególnie w spotkaniu z uczniami zdążającymi do Emaus, w rozmowie ze św. Piotrem nad Jeziorem Tyberiadzkim, a zwłaszcza w historii św. Tomasza, który mówi: Dopóki nie zobaczę, nie uwierzę. Tym wyznaniem niejako przyzywa Jezusa, który przychodzi go umocnić.
A co to wszystko oznacza dla nas?
To jest pytanie, na które każdy musi sobie sam odpowiedzieć. Często znamy na pamięć formułki katechizmowe, ale to za mało. Trzeba pod nie podłożyć konkret życia. Święty Paweł pisze, że razem z Chrystusem został przybity do krzyża oraz że upodabnia się do Jego śmierci, aby mieć udział w Jego zmartwychwstaniu. Co jest moim krzyżem? Co ma umierać we mnie, abym mogła zmartwychwstać? Musimy wciąż na nowo aktualizować odpowiedzi na te pytania. W nich nasza wiara staje się żywa.
Fragment rozmowy z książki Dominika Jarczewskiego OP, „Bierz i czytaj”, wydanej przez Wydawnictwo W drodze, Poznań 2014.
Oceń