Drugi List do Koryntian
Na przełomie 1970 i 1971 roku we Francji głośny stał się konflikt, do jakiego doszło w Heidelbergu. Po kilku miesiącach działalności została zlikwidowana organizacja o nazwie Sozialistisches Patientenkollektiv, która była związana z kliniką psychiatryczną niemieckiego uniwersytetu. Organizacja stawiała sobie za cel walkę z burżuazyjnym i kapitalistycznym systemem opieki socjalnej. Po manifestacji w amfiteatrze heidelberskiego uniwersytetu i zabójstwie policjanta w Wiesenbach w czerwcu 1971 roku pięciu członków „rewolucyjnej organizacji” aresztowano pod zarzutem współpracy z Frakcją Czerwonej Armii. Sprawa nabrała dużego rozgłosu i znalazła swój finał w sądzie. Latem 1971 roku Sozialistisches Patientenkollektiv zakończył swój krótki żywot.
W roku 1972 ukazała się w Paryżu książka Psychiatrie politique. L’affaire de Heidelberg, której autorzy, chcąc przeszczepić niektóre „nowatorskie” pomysły, wykorzystali niemiecką sprawę. Tilo Held w swoim komentarzu dowodził, iż procesu, który rozpoczął się we Francji w 1968 roku, nie da się zatrzymać. W Niemczech wszystkie konflikty i rewolucyjne zrywy tłumi policja, we Francji — przekonywał — do głosu dochodzi „psychologia kolektywna” i nowe, postępowe myślenie. Uniwersytety nie są wyłącznie dla ludzi zamożnych, są dla wszystkich, należy zatem wyzwolić się spod kurateli państwa i zlikwidować klasowe podziały — powtarzali zwolennicy radykalnych przemian. Do przewrotu jednak nie doszło. Chociaż Francuzi stali się bardziej wojowniczy, a po maju 68 nastąpił wzrost aktywności społecznej, do głębokich i trwałych przeobrażeń było jeszcze daleko. Nadszedł — jak sugerował w roku 1980, w wywiadzie dla „Le Nouvel Observateur”, Roland Barthes — kryzys pożądania, kryzys woli, twórcza indolencja.
Po latach wciąż powracają stare kwestie. Przychodzą nowe pokolenia profesorów i uczniów, a problemy, które miały być szybko rozwiązane, czekają na rewolucyjne pomysły.
Dużo na temat przyszłości wyższych uczelni mówiono podczas kolokwium Demain, l’Université, jakie odbyło się w Pałacu Luksemburskim w październiku 1998 roku. Członek Komisji Europejskiej, zajmujący się edukacją i sprawami uniwersyteckiej formacji, Jean–Louis Reiffers uspokajał zebranych, że wszędzie istnieją podobne problemy. I wymienił kilka „systemów karykaturalnych”: włoski, gdzie poziomy uczelni w Palermo i Mediolanie znacznie odbiegają od siebie, a dyplomy są traktowane na równi; grecki, gdzie istnieje wyraźny podział klasowy: na tych, którzy mogą studiować i tych, dla których jest to niemożliwe; a nawet niemiecki, gdzie studenci opuszczają uczelnie zbyt późno. Francja — wedle opinii unijnego eksperta — grzeszy nadmiarem przepisów, brakiem wyraźnego profilu i małą autonomią. „Moi koledzy z Brukseli znają we Francji tylko jeden uniwersytet, Sorbonę… Dopiero z czasem uświadamiają sobie, że istnieje Paris–I, Paris–II, Paris–III…! […] Uniwersytety francuskie nie posiadają już międzynarodowej renomy, takiej jak Cambridge, Oxford, [tamtejsze] politechniki, Heidelberg etc.” — skarżył się członek Komisji Europejskiej.
Co roku, przed rozpoczęciem roku akademickiego, wiele mówi się o przyszłości wyższych uczelni, wymienia największe bolączki, wspomina sukcesy, nakreśla nowe perspektywy. Nie ma praktycznie sezonu bez reform, nowych zarządzeń i dekretów, codzienność jednak pokazuje, że rzeczywistość nie spełnia oczekiwań, tak rządowych ekspertów, jak studentów, pedagogów i profesorów. „Francja jest mistrzynią w ustanawianiu tytułów uniwersyteckich” — pisał na łamach „Esprit”, w tekście Qui entre ŕ l’Université? Qui en sort?, Bertrand Girod de l’Ain. W innych dziedzinach daleko jej do mistrzostwa. Lista spraw do załatwienia jest długa, począwszy od struktur, poprzez selekcję, aż do sposobu kształcenia i wykorzystywania kadr. Nie ma ani równości szans, ani wyrównanego poziomu uczelni, choć — dla porównania — „niemieccy koledzy” mają podobne problemy. Trzeba „krzyczeć na alarm”, bowiem — zdaniem emerytowanego profesora Paris–Dauphine — sytuacja francuskich uniwersytetów jest bardzo zła. Poprzedni minister edukacji, François Bayrou, skoncentrował się na procedurach. Czego dokona kolejny? Prognozy ekspertów nie napawają optymizmem.
O Sozialistisches Patientenkollektiv i „heidelberskiej aferze” dawno w Niemczech i we Francji zapomniano. Niemcy chlubią się tym, że połączenie działalności edukacyjnej z badawczą znacznie poprawiło kondycję finansową i poziom nauczania, a ich uczelnie posiadają większą autonomię i bardziej liberalne przepisy. Uważają też, że system Humboldta, preferujący — w przeciwieństwie do Francji — nauki humanistyczne, zapewnia lepszy i kompleksowy rozwój. Sceptycznie odnoszą się do francuskiego systemu nauczania, w którym na szczycie hierarchii znajdują się tzw. grandes écoles, skąd wywodzą się przyszłe elity, pracownicy administracji i zarządcy państwowych przedsiębiorstw. Przyznają się do wzrastających problemów z przepełnieniem uczelni i coraz częściej mówią o konieczności wprowadzenia numerus clausus.
„Psychologia kolektywna”, o której prawie 30 lat temu pisał Tilo Held, nie okazała się znakiem postępu, raczej źródłem wielu kłopotów. Roland Barthes uważał, że społeczeństwo i francuskie instytucje żądają od studenta, żeby zapomniał o swoich pasjach i pragnieniach, a pamiętał o przyszłej funkcji, o zbiorowości, której ma służyć. Sprzeciwiał się takiemu systemowi nauczania, który produkuje funkcjonariuszy. We właściwy sobie sposób zachęcał do kontestacji, do rezygnacji z kolektywnych nawyków, do indywidualnego twórczego wysiłku. Nawiązując do uwag autora Jeunes chercheurs, należałoby stwierdzić, że wykształcenie nie jest jeszcze jednym produktem, a wyższa uczelnia producentem, który ma zaspokajać aktualne zapotrzebowania. Nie pomogą żadne „modernizacje” i „innowacje”, jeśli zabraknie prawdziwych nauczycieli, ich osobowości, a także chęci przekazania przyszłym pokoleniom rzetelnej wiedzy i mądrości. Na nic się zdadzą nowe teorie i idee, a nawet największe rewolucje, najpiękniejsze pomysły, najpoważniejsze dysputy, jeśli zabraknie żądnych poznania, pełnych pasji i dobrej woli młodych ludzi. Twórczość często rozpoczyna się od mistrza. To mistrz zauważa talent i zapala do kreatywnego działania, uczy szerszego spojrzenia i uwrażliwia; sprawia, że otwieramy się na inny, nie tylko doczesny wymiar egzystencji.
W natłoku problemów, wzrastającej wciąż liczbie studentów, powodzi przepisów i dekretów, w administracyjnym bałaganie, anarchicznym rozgardiaszu czy pozornym porządku łatwo zapomina się o rzeczach istotnych. Nic jednak nie zastąpi mistrzów i ich uczniów — prawdziwych mędrców i tych, którym nie są obojętne ich myśli, pragnienia, zwątpienia i poszukiwania.
Oceń