Drugi List do Koryntian
Narasta ilość namiotów stawianych na polu. Zaczynamy w coraz większych ilościach rozdawać chleb. Piekarnie wypiekają po tysiąc bochenków za darmo. Darmowy chleb jest źródłem kontrowersji. „Po co? Tyle lat w komunizmie jedliśmy za darmo – mówi jeden ze sprzedających kalendarze – to nie jest wychowawcze, nic nie daje, oni muszą sięgnąć dna!” Moje wątpliwości prędko się rozwiewają – już pierwszego dnia pytamy grupę czarno ubranych i podających się za satanistów czy są głodni. To pytanie będzie nam od tej chwili towarzyszyło bardzo często. Reakcje są zawsze takie same – ciepły błysk w oczach, bo ktoś mnie zauważył, dla kogoś jestem ważny.
Panie Janie,
nie wiem, czy mogę panu opisać wszystko, co przeżywałyśmy na Woodstock’99. Nie tylko dlatego, że w wielu miejscach po prostu nie byłyśmy — czyli relacja będzie z gruntu subiektywna — ale także dlatego, że nie umiem tego poubierać w słowa zgodne z zakonnym savoir vivre albo po prostu dlatego, że na to, co oglądały nasze oczy, brakuje słów… Moje siostry mówiły: „Widziałyśmy przedsionek piekła”.
Wie pan, ile trudu kosztowało mnie, aby przekonać moich przełożonych, że Woodstock, to idealne miejsce dla siostry zakonnej (i niejednej zresztą, bo pojechało nas pięć!). To było marzenie mojego życia. Dziś dziękuję Bogu, że się zrealizowało, choć nie uważam, że to koniec — to początek czegoś, do czego czuję się wezwana.
Poniedziałek
Około 18.00 przyjechałyśmy do bazy Przystanku Jezus. Przywitano nas serdecznie i zaproponowano pokój, ale miałyśmy swój namiot. Rozbijanie go zajęło nam sporo czasu, za to wyglądał bardzo okazale. Dokonawszy tego dzieła, poszłyśmy nazbierać kwiatów do kaplicy, prowizorycznie urządzonej ze szkolnej sali, na drzwiach której umieszczony był napis: „Rytmika”. Siostra Weronika, śmiejąc się, dodała: „serca”. Rzeczywiście, w tym miejscu miały się dokonywać największe cuda. 24–godzinna cicha adoracja — wchodzili do tej sali i wychodzili ludzie czasem bardzo zmęczeni, zmieniając się co godzinę. Niewyspanie tu najbardziej dało się we znaki. Powtarzałyśmy wtedy Jezusowi: „Nie potrafię już nic, ale jestem — niech to będzie modlitwa, przyjmij to, że jestem”.
Wychodząc po kwiaty do miejscowej kwiaciarni, czyli na rozległe pola, spotykałyśmy ks. biskupa E. Dajczaka. Ks. Artur musiał być trochę zdziwiony, kiedy zobaczył naszą spontaniczną radość przywitania. Biskup prowadził trzydniowe rekolekcje przygotowujące do ewangelizacji. Oczywiście, mogłabym panu napisać, o czym mówił, ale dla mnie istotniejsze było, że z nami był. Czuł razem z tą 700–osobową wspólnotą — umacniał, spowiadał, rozmawiał, przeżywał…
Wtorek
To chyba właśnie we wtorek dowiedziałyśmy się o śmierci Sebastiana — chłopaka, który przyjechał na Woodstock. Powiesił się. To mobilizowało do modlitwy i ewangelizacji. Słyszałam, jak ktoś mówił — idziemy na pole Woodstock — być może jest tam ktoś, kto planuje zrobić to samo. Trzeba mówić, że Bóg jest miłością, że Jezus kocha!
Zetknięcie z ludźmi, którzy już od poniedziałku koczowali, oczekując na występy muzyków, było inne, niż się spodziewałyśmy. Otaczali nas ludzie, których wygląd w pierwszym kontakcie przerażał. Odkrywałyśmy jednak, że wielu z nich chce z nami rozmawiać. Habit dziwił na woodstockim polu, ale nie odstraszał. Oczywiście, zdarzały się takie sytuacje, że siostrę Weronikę ktoś celowo oblał piwem, a mnie zwymyślał tak, że w życiu nie słyszałam podobnego steku przekleństw i obrzydliwości. Ciekawe, że moja reakcja nie była wtedy chrześcijańska. W pierwszym momencie po prostu chciałam oddać, ale wiem, że moją bronią powinna być miłość, dlatego stałam bez słowa, przypominając sobie Dawida, który — lżony — mówił: „Niech przeklina, gdyż Pan mu na to pozwolił…”
Wiele jednak spotkań (często wręcz prowokowanych przez młodych ludzi, którzy przychodzili i prosili jak dzieci w przedszkolu: „Niech siostra do nas przyjdzie…”), odkrywało prawdę o tych ludziach — prawdę bardzo prostą — najprostszą z prostych: oni potrzebują miłości! Stąd te dredy na ich głowach, stąd tysięczne pomysły, aby zwrócić na siebie uwagę, włącznie z chodzeniem nago, albo z włożeniem na głowę wydrążonego arbuza. Wspaniała była w tych sytuacjach siostra Weronika, która na widok przeokropnie wykrzywionego satanisty, z całą radością wykrzykiwała: „Ale ty jesteś śliczny!”, albo podchodziła i, uważnie przyglądając się fryzurze któregoś z chłopaków, pytała zaciekawiona do granic możliwości: „Słuchaj, jak ty to tak fantastycznie zrobiłeś?”. Na naturalność i akceptację młodzież reaguje tym samym! Pogubieni, niechciani z taką rozkoszą słuchają, że jest Ktoś, kto ich kocha! Szybko nawiązuje się wtedy rozmowa o tym, co najważniejsze. Staje mi w oczach siedząca w grupie satanistów Ola. Inaczej zachowuje się w grupie, a inaczej na osobności. Ale to ona tej osobności szukała. I właśnie wtedy usłyszałam: „Bo tak właściwie ja jestem inna. Czuję, że nie pasuję do nich. Oglądałam ostatnio kasetę z mojej I Komunii świętej. Tam były takie słowa: «Com przyrzekł Bogu…» Siostra wie, przy nich nie mogę się do tego przyznać. Jak usłyszałam te słowa, płakałam. Ja też bym chciała tak normalnie żyć, chciałabym do spowiedzi… Siostro, ja nikogo nie mam. Moi rodzice się rozeszli. Oni mnie nie kochali. Ta ciotka, u której jestem, też mnie nie kocha. Jedynie Hetman. Widzi siostra, on dla mnie nie pije. Tylko on mnie kocha i dlatego tu jestem. A oni wszyscy… Siostro, większość z nich ma rodziny takie jak ja”.
Środa
Trwają występy na scenie Przystanku Jezus. Przychodzą na nie ci, którzy już przyjechali na Woodstock — u nich nuda. Nic się nie dzieje. Można tylko pić, łajdaczyć się i nic poza tym.
Późnym wieczorem jest wyświetlany film — ściąga więc towarzystwo, które rozkłada się na trawie. Po chwili akcja filmu wciąga wszystkich. Przeżywamy życie Jezusa. W czasie trzeciego odcinka, który ukazuje mękę Jezusa, słychać na widowni: „Jezu, k…, nie daj się! No, walnij mu!”. A przy czwartym odcinku uczniowie szukający ciała Jezusa zostają pouczeni: „Czego szukasz, głupku, przecież zmartwychwstał, nie?!”.
Czwartek
Już jutro się zaczyna! Każdego dnia trudniej nam znaleźć naszych braci satanistów. Narasta ilość namiotów stawianych na polu. Zaczynamy w coraz większych ilościach rozdawać chleb. Piekarnie wypiekają po tysiąc bochenków za darmo. Darmowy chleb jest źródłem kontrowersji. „Po co? Tyle lat w komunizmie jedliśmy za darmo — mówi jeden ze sprzedających kalendarze — to nie jest wychowawcze, nic nie daje, oni muszą sięgnąć dna!” Moje wątpliwości prędko się rozwiewają — już pierwszego dnia pytamy grupę czarno ubranych i podających się za satanistów czy są głodni. To pytanie będzie nam od tej chwili towarzyszyło bardzo często. Reakcje są zawsze takie same — ciepły błysk w oczach, bo ktoś mnie zauważył, dla kogoś jestem ważny. Obiecałyśmy chleb — mówimy ks. Biskupowi — musimy zanieść (mówimy o tym około godz. 22.00). Rozumie natychmiast. — Powiem mojemu kierowcy, podwiezie was. Kiedy go przynosimy, Taboret tłumaczy nam: „Po co to robicie? Pomyślą, że jesteście głupie. Siostro, w życiu trzeba być twardym… — A w końcu dodaje — Nie rozumiem, czemu jesteście takie dobre”.
Darmo otrzymałyśmy — darmo dajemy. Po pewnym czasie i nas trzeba podratować — konserwy ukradli nam z namiotu…
Wieczorem miał wystąpić „Tymoteusz”, czyli 2TM 2,3 — mówiliśmy komu się da. Przyszło sporo ludzi. Słyszałam ich kasety, ale nigdy ich nie widziałam na żywo. Rzeczywiście, to muzyka z mocą. Śpiewali teksty Biblii. Rozpoznawałam poszczególne słowa. W pewnym momencie przerwali granie, mówiąc: „Teraz damy wam coś lepszego”, i zaczęli krótką modlitwę, powtarzaną przez tych, którzy chcieli — to było oddanie się Jezusowi i wyznanie, że On jest Panem i Zbawicielem. A na koniec jeszcze biskupie błogosławieństwo, które przyjęliśmy z szacunkiem.
Piątek
Dowiadujemy się o śmierci dwóch następnych osób — tych z pociągów. Pan Owsiak zapewnia rodziców o bezpieczeństwie. Nie wiem, na jakiej podstawie. Dziś na dużej scenie zaczynają się koncerty. Przychodzimy tam już późno. Salezjanie i młodzież z pustyni miast pomagają nam rozbić namiot. Chyba 3/4 ludzi jest pijanych. Z każdej strony słyszymy przekleństwa. Także ze sceny: to pan Owsiak daje reprymendę przez mikrofon temu, kto w niego rzucił kamieniem. Ogarnia mnie śmiech — nawet on nie czuje się tu bezpieczny, choć o bezpieczeństwie zapewnia.
Nasz lazaret zapełnia się — chłopcy znoszą ludzi. Przychodzą dziewczyny prosić o nocleg, bo ukradli im namiot. Przechodząc, napotykamy na pijących wino z plastikowych butelek, widzimy, jak dziewczyny korzystają z zaproszeń, by przeżyć wspólną noc. Dowiadujemy się, jak działa amfetamina. Dla mnie najbardziej przykry jest widok wymiotujących dziewczyn.
Biały krzyż, stojący na naszym polu, jest nie tylko znakiem rozpoznawczym. Wokół niego skupiają się ci, którzy chcą się modlić. Nie jesteśmy w stanie dojść w nocy na adorację do bazy, więc jesteśmy przy krzyżu. Ciągle trwa przy nim spowiedź.
Codziennie o 17.00 w kościele jest Eucharystia. Modlitwa nas scala. Przychodzimy z różnym doświadczeniem. Jedni z radością w oczach i gorączką ewangelizacji, inni z bólem, smutkiem… W czasie mszy świętej jest zawsze modlitwa wstawiennicza za tych, którzy jej szczególnie potrzebują. Umacnia nas także to, że codziennie przychodzi coraz więcej osób, i że księża decydują się odprawiać Eucharystię rano, żeby w czasie wspólnotowej mszy świętej móc spowiadać.
Sobota
Mamy dyżur w lazarecie. Ktoś pokrwawiony, dziewczyna wymiotująca po dragach, którą chłopcy przynieśli z pola bez butów, bo ukradli… Chłopcy znoszą tylko dziewczyny — bo nie ma już miejsca…
Jestem potwornie zmęczona, nie mam już siły. Widok ludzi, którzy są całkowicie bezwstydni i pozbawieni jakichkolwiek hamulców jest dla mnie odrażający. I jeszcze te małe dzieci — po co oni je tu przyprowadzają? Widziałam jak jedno było prawie stratowane przez rozpędzoną młodzież jeżdżącą na wózkach — takich z wielkich marketów. Trzyma mnie codzienna Eucharystia i modlitwa sióstr.
Zastanawiam się, po co tu jestem. Chyba nie chodzi tu o to, czy ewangelizacja na Woodstock jest rzucaniem pereł przed wieprze, czy szukaniem zagubionej owcy. Nie to! Nie chodzi o to, żeby kogoś nawrócić, tylko mówić o Bożej Miłosiernej Miłości, nie zmuszając do niczego. Aż do bólu w nas. Właśnie chyba ten ból jest najważniejszy. Taki ból bezsilności wobec wolnej decyzji człowieka. Możesz, jeśli chcesz — przychodzę do ciebie z propozycją, ale wybór należy do ciebie…
Niedziela
Budzą mnie przekleństwa. Nie wytrzymuję. Wychodzę z namiotu i mówię kilka ostrych słów. To tylko rozjątrza grupę. Nie są młodzi. To dorośli mężczyźni, mam wrażenie, że są z miasta, z Żar. Trafia im się okazja, by wypić, więc czemu nie?
Idę do lazaretu. Robert odpowiedzialny za tę noc też nie śpi. Oferuje pomoc, ale nie trzeba — wszystko dobrze.
Dziś o 13.00 msza święta za zmarłych muzyków rockowych. Idziemy.
Na Eucharystię, która będzie odprawiana na scenie Przystanku Jezus, ściągają ludzie. Mimo upalnego słońca — trwają. „Fajna ta msza” — kwituje mój brat. Rozumiem, o co mu chodzi — na przykład psalm jest zaśpiewany w taki sposób, że młodzież zaczyna tańczyć, a po jego zakończeniu zrywają się oklaski.
Księża ustawieni przed sceną spowiadają. Msza trwa dwie godziny i cały czas są kolejki do spowiedzi. A potem idziemy do Komunii świętej. Obok tych kolorowych i brudnych, i wygolonych, którzy może dawno już nie przeżyli takiej chwili. Widać ich świecące się z radości oczy, nawet — jak do I Komunii świętej — poskładali ręce.
Eucharystia daje moc — idziemy na plac, z którego już zaczynają rozchodzić się ludzie: brudni i bardzo smutni. Przypomina mi się reguła św. Ignacego, który mówił, że jeśli coś na początku wydaje się przyjemne, a na końcu napawa smutkiem, pochodzi od złego ducha. Idąc, śpiewamy o mocy Boga — ludzie schodzą nam z drogi. Nikt nie kpi. Patrzą z szacunkiem. Czasem ktoś poprosi o chleb. Wchodzimy na plac. Tu nie da się już śpiewać — dobiega muzyka ze sceny, na której prezentują się kolejne zespoły. Zatykamy nosy. „Ludzie, jak tu brudno!” — wołamy. „Gdzie pani prowadzi to dziecko — w ten smród?” Plac przypomina już wielki śmietnik. Ktoś zatrzymuje się, zgorszony naszymi komentarzami. „Siostro, to przecież świetna impreza. Możemy z siostrami zrobić sobie zdjęcie?” „Nie” — protestujemy — „Na tym śmietniku nie chcemy. To zwierzęta mieszkają lepiej…” Jakbyśmy komuś otwierały oczy — teraz dopiero przyznają nam rację. Ostatnia noc przebiega w miarę spokojnie. Ludzi już mniej.
Rano zwijamy nasze namioty. Tylko ten kawałek placu wygląda przyzwoicie. Wszędzie brud, śmieci, papiery, butelki, prezerwatywy, skacowani ludzie zwijający namioty i obliczający straty. Tylko puszek po piwie nigdzie nie widać, bo skupują. Nawet te ze śmietnika są skrzętnie wyciągane. Idziemy do bazy — jakby w inny świat.
Oceń