Nerw święty. Rozmowy o liturgii
Wielkie piękno, reż. Paolo Sorrentino, występują: Toni Servillo, Sabrina Ferilli, Carlo Verdone, Francja – Włochy 2013
Jep Gambardella skończył właśnie 65 lat. Napisał jedną powieść, zaliczył siedem kobiet. Od pół wieku mieszka w Rzymie, którego praktycznie nie opuszcza. Prawdziwy król miasta. Mógłby powiedzieć o sobie: „Rzym to ja”. Ceniony za przenikliwość i celne puenty dziennikarz działu kulturalnego ważnego, choć niewymienionego z nazwy czasopisma. Wieczorami odwiedza zamknięte dla zwykłych śmiertelników rzymskie pałace. Kładzie się spać, gdy inni właśnie wstają. Bywalec ekskluzywnych przyjęć, wernisaży, performance’ów. Teraz jednak coraz częściej bywa na pogrzebach. I spędza wieczory wciąż w tym samym gronie znudzonych sobą przyjaciół.
Jep przemierza samotnie ulice Wiecznego Miasta, omiatając spojrzeniem jego mieszkańców. Kamera podąża za jego wzrokiem, podobnie jak on wyczulona na niedostrzegalne dla innych szczegóły – milczącą żonę Araba w restauracji, zakonnicę stojącą na drabinie i zbierającą pomarańcze, tatuaż z Janem Pawłem II na ręce prostytutki… W tych chwilach pielgrzymowania przez nieodróżnialne od siebie niebo/piekło/czyściec Wiecznego Miasta milkną odgłosy świata. Ich miejsce zajmuje muzyka poważna – w większości religijna, ale czy jeszcze wyrażająca jakiekolwiek sacrum?
Obok tego pytania nasuwa się jeszcze inne: po jakim mieście tak naprawdę porusza się Jep? Nie jest to na pewno Rzym turystycznych landmarków. Ale czy jest od niego bardziej prawdziwy? Na ile jest to miasto żywych ludzi, z krwi i kości, stawiających opór obserwatorowi, a na ile jego własna kreacja – wydestylowana ze zbędnych elementów, uestetyzowana rzeczywistość? Rzym wzniesiony po to, aby zaspokoić wybredny gust współczesnego magistra elegantiarum.
Portret wieku
Trudno nie porównać ostatniego filmu Paola Sorrentina z twórczością Federica Felliniego. Podobnie jak w Dolce vita mamy tu do czynienia z krytyką społeczeństwa. Sporo jest też nawiązań do innych obrazów, takich jak Rzym czy Osiem i pół. Główny bohater to Marcello Mastroianni przeniesiony pół wieku później. Człowiek w kryzysie, ale już nie wieku średniego, tylko andropauzy. Na przyjęciach u Jepa spotykają się wielcy życiowi przegrani. Jeszcze udają przed sobą, jeszcze starają się zachować pozory, tylko po co? Matka cierpiącego na depresję Andrei, która ucieka w plotki o wszystkim i o wszystkich. Przypominająca monstrualne kobiety z filmów Felliniego dawna gwiazda telewizyjnego programu, którego nazwy już nikt nie pamięta. Marksistowska autorka niskonakładowych powieści, zatrudniająca cały sztab służących i opiekunek do dzieci. Niespełniony dramatopisarz. Genialny poeta, który nic nie mówi, tylko słucha… – niezłe towarzystwo.
Jep będzie kolejno demaskował tę skrywaną pod płaszczykiem erudycji, kariery czy ideologii pustkę. Czy chodzi jednak o samą krytykę dla krytyki? Nie. Byłoby to bowiem dobijanie leżącego. Stanięcie w szczerości nie zaowocuje już raczej jakąś dogłębną przemianą. Cóż zresztą po niej, skoro mąż nie przestanie z dnia na dzień zdradzać. Syn też nie zacznie brać antydepresantów. Młodość i sława nie wrócą. Wszyscy mają zniszczone życie i stoją na krawędzi rozpaczy – stwierdza Jep. Ale zamiast prawić sobie morały i zerkać na siebie z antypatią powinni popatrzeć na siebie z czułością, dzielić niedolę. Nieszczęśni towarzysze nieszczęsnych.
Rzym jest teatrem
Wspomniałem już o muzyce stanowiącej tło wędrówek bohatera. Bardzo dobrze dobranej i brzmiącej w uszach jeszcze długo po projekcji filmu. Dźwięk zostaje dopełniony pięknymi zdjęciami. Trudno zresztą wyobrazić sobie lepszą oprawę akcji niż architektura Wiecznego Miasta. W filmie odgrywa ono rolę pełnoprawnego bohatera. Może i niegdyś zostało wzniesione przez ludzi, teraz jednak to ono rządzi ludźmi. W końcu Roma to nie jakieś tam miasto, to – bogini.
Rzym stanowi monumentalną scenografię, która niemal zmusza, by wejść w rolę aktora. I trzeba to robić umiejętnie. Jep tłumaczy swojej towarzyszce, prostytutce Ramonie, że wszystko, nawet pogrzeb, ma swoją konwencję, której złamanie byłoby niewybaczalnym grzechem. Z kondolencjami, na przykład, należy poczekać, aż pojawią się wszyscy goście. Trzeba wyczuć odpowiedni moment tak, żeby każdy zauważył. Nie warto wypowiadać słów, jeśli nie zbierze się widownia. Podejść do wdowy, objąć ją i teatralnym szeptem wypowiedzieć głęboko brzmiącą sentencję, której nikt wprawdzie nie zrozumie, ale wyrazi podziw dla mądrości autora. Jedno, czego robić nie wolno, to płakać. Łzy tego dnia są zarezerwowane dla rodziny. Wejście w jej rolę to uzurpacja.
Ramona z niedowierzaniem słucha lekcji Jepa, a chwilę później ze zdumieniem obserwuje, jak na pogrzebie syna koleżanki dziennikarz bezbłędnie odgrywa wyreżyserowany przez siebie spektakl. Idealny w każdym calu. Czyżby nawet uczucia były poddane dyktaturze widowiska…? Jednak tym razem coś pójdzie nie tak. Młody samobójca nie ma przyjaciół, którzy mogliby ponieść jego trumnę. Siedzą bezwolni, zagubieni w przestrzeni kościoła. Ich rolę przejmie Jep i znajomi matki. I czy to współczucie dla samotności zmarłego Andrei, czy może strach przed własną samotnością sprawi, że bohater złamie najostrzejszy zakaz – rozpłacze się na cały kościół.
Pogoń niespełniona
„Całe życie szukałem wielkiego piękna. I nie znalazłem” – mówi Jep w jednej z końcowych scen filmu. Jego życie to historia pogoni za tym wielkim pięknem. Pogoni niespełnionej. Z każdym nowym odwiedzonym miejscem, z każdą kolejną napotkaną osobą bohater utwierdza nas w przekonaniu, że jego tęsknota nie zostanie zaspokojona. Żadna z trzech wielkich dróg, które miały wieść do odnalezienia wielkiego piękna – miłość, sztuka, religia – nie doprowadzi do niego. Żadna z nich nie jest już bowiem drożna.
Miłość zawiodła. Bohater ostatecznie żyje sam. Ma mentorkę – szefową, która w trudnych chwilach pomaga mu, aby znów czuł się jak dziecko. Ma gospodynię, której prosta życiowa mądrość dopełnia to matkowanie. Nie ma jednak towarzyszki życia. Dowiaduje się, że był wielką miłością kobiety, która porzuciła go 30 lat temu. Tyle że dowiaduje się tego w dniu jej pogrzebu. Miłość przegrywa ze śmiercią. Jak się okaże, wcale nie po raz ostatni…
Również sztuka nie pozwoli mu odnaleźć piękna. Od dobrych dwóch stuleci porzuciła ten cel. Dziś króluje performance – oklaskiwany, komentowany, ale przy głębszej analizie – pusty. Kontrowersyjna artystka o pretensjonalnym pseudonimie „Talia Concept” okazuje się rozchwianą emocjonalnie, zakompleksioną dziewczyną, skrywającą się za ezoterycznym bełkotem słów, których sama nie rozumie.
Artyści silą się na oryginalność, tylko po co? Z sarkazmem można by powiedzieć, że nieważne, po co. Ostatecznie liczą się tylko pieniądze. W czasie jednego z wernisaży rodzice zmuszają genialną dziewczynkę, aby zaprezentowała przed wpływowymi mecenasami swój talent plastyczny. Dziecko nie chce tego zrobić. Woli spędzić ten czas z rówieśnikami. W końcu jej występ staje się ekspresją bezsilnej złości wobec świata dorosłych. „Ona płakała” – mówi zszokowana Ramona. „Co ty mówisz?” – odpowiada Jep. – „Ta dziewczynka zarabia miliony”.
Może jeszcze wielkie dzieła mogłyby coś powiedzieć o tym pięknie, ale podobnie jak znajomy poeta milczą, zamknięte w muzeach. Opatrzone standardową notką dla tych, którzy mają potrzebę wiedzieć. Pod tym względem przypominają zdegenerowaną postać miłości. Turysta zalicza je jak partnerki.
W końcu – religia. Nigdzie indziej tak, jak w Rzymie, nie miesza się ona z życiem świeckim. I temu życiu ulega. Zakonnice można spotkać i w ekskluzywnej restauracji, i na botox party. Wpływowy kardynał, podobno najlepszy egzorcysta Europy, nie potrafi rozmawiać o niczym innym, jak tylko o przepisach kulinarnych. Przyjazd „świętej”, wzorowanej na Matce Teresie, 104-letniej zakonnicy, która poświęciła swoje życie opiece nad ubogimi w jednym z krajów Trzeciego Świata, zostaje potraktowany jak wizyta celebrytki. Co z tego, że sama staruszka do tego nie przystaje. Milczy – zamiast niej na pytania odpowiada irytujący asystent. Ale i tak zgromadzonym duchownym i zakonnicom chodzi tylko o to, aby nasycić się jej bliskością… i zrobić zdjęcie – jak znalazł na Facebooka.
Podobnie jak sztuka, religia nie doprowadzi Jepa do wielkiego piękna. Została sprzedana światu, spłycona, popadła w pozór i tandetę. Odcięła się od swoich korzeni. Jest wprawdzie „święta”, jednak dla Jepa odległa i niezrozumiała. Mimo to może uznać w niej – jako jedynej w filmie – autentyzm życia. Ale jest to życie nie dla niego. On tą drogą nie pójdzie.
Małe piękno
Jep znalazł się w miejscu, w którym należy podsumować życie. Król Rzymu idzie jednak o krok dalej – podsumowuje całe społeczeństwo. Diagnozę tę wydaje w duchu postmoderny. Klasyczne wielkie drogi do wielkiego piękna zostały zablokowane. Ono już dla nas nie istnieje. Są tylko jego odblaski. Cisza i uczucie, wzruszenie i strach, które niegdyś pozwalały kontemplować piękno, zostają zagłuszone gadaniną i hałasem. Nie ma do nich dostępu i już nie będzie.
Cóż zatem pozostaje? Można jak Jep nauczyć się dostrzegać małe piękno, afirmować je. Wielką miłość ludzkości zastąpić współczuciem towarzysza niedoli. I nie oczekiwać od życia za wiele. Jest jeszcze prowadzenie gry wyobraźni. Kolejna ucieczka w fikcję – tym razem literacką (niespełniona druga powieść)? Możliwe, ale jak przekonuje nas Jep, jedyną pewność stanowi podsumowująca nas śmierć. Wszystko inne to w gruncie rzeczy sztuczka prestidigitatora, trik. Jak ten ze znikającą żyrafą.
Oceń