Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan
Ez 33,7-9 / Rz 13,8-10 / Mt 18,15-20
Zwykle walka o dobre słowo kojarzy się nam z zaniechaniem kłamstw, obmów, plotek i ze zdobyciem się na błogosławieństwo: „jesteś chciany i kochany”. I słusznie. Wielką wartością jest zdolność do obdarowywania słowem, które ogarnia drugiego ciepłem i, co więcej, pomaga mu dostrzec zawarty w nim promyk światła. Takie słowo potrafi cuda. Czasem ma wręcz moc stwórczą. Ewangelia domaga się jednak od nas także umiejętności wejścia w spór: „Idź i upomnij… jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik”.
W większości wypadków nie chcemy i nie potrafimy przeżywać sporów. Mają one bardzo złą prasę. I płacimy za to cenę. Ileż instytucji i wspólnot jest całkowicie sparaliżowanych, ponieważ ich członkowie nie potrafią się zdobyć na oczyszczający konflikt! Ileż małżeństw rozpadło się dlatego, że małżonkowie nie nauczyli się ze sobą… kłócić! Konfrontowanie ze sobą wyborów dwóch wolności zastępuje udawanie jedności, które musi prędzej czy później pęknąć i doprowadzić do katastrofy.
Oczywiście, spory, podobnie jak i jednomyślne porozumienia, mogą być bezbożne. Obok krzyża Chrystusowego – sporu Boga z człowiekiem o człowieka, konfliktu płynącego z miłości i przynoszącego życie – istnieje także spór bunt upadłego anioła, który odmówił Bogu służby. Wchodząc w konflikt, musimy uczyć się być blisko Chrystusa, uważnie i z otwartością słuchać niewygodnych dla siebie racji, potrafić uznać swój błąd i wycofać się z niego. Lista składników duchowego zdrowia, które należałoby przebadać przed przystąpieniem do braterskiego upomnienia, mogłaby być zresztą znacznie dłuższa. Co więcej, ich wypełnienie nigdy nie zagwarantuje nam, że konflikt będzie całkowicie wolny od ciemności rodzących się z pychy i egoizmu.
Nie znaczy to jednak, że od sporu należy uciekać, ale że dla ewangeliczności naszych sporów bardzo istotny jest Kościół i jego sakramenty. To w nich rozeznajemy, otrzymujemy światło prowadzenia, wyrzekamy się naszych ciemności. To one pomagają nam prawdziwie – nie dla siebie, ale dla Chrystusa – stawać się znakiem sprzeciwu.
Oceń