Każdy się chyba boi tego, by nie stać się kiedyś wyblakłą kserokopią swoich najlepszych lat. I nie dołączyć do grona tych, którzy budują swoją relację ze światem na tym, że kiedyś kimś się było, coś się zrobiło, to czy tamto osiągnęło. By nie dać się zamknąć w owo „b” z kropką: „b. minister”, „b. rektor”, „b. prowincjał”, „b. dyrektor”, „b. komandos”. Nie chodzi oczywiście o to, by przez całe życie zabijać się o kolejne szczeble czy stanowiska, ale raczej o coś, bez czego niepodobna wyobrazić sobie chrześcijaństwa, które od dwóch tysięcy lat nie przestaje być świeże, nowe, zaskakująco aktualne. Człowiek, który poważnie potraktował Ewangelię, niezależnie od tego, na jakim stopniu społecznej hierarchii bytuje, bez względu na to, ile ma lat – 15 czy 115 – jest energią, nowością, inspiracją.
To chyba jedna z najważniejszych nałożonych na nas, chrześcijan, odpowiedzialności: nie dać stęchnąć Ewangelii. To przecież nie dziedziczona z pokolenia na pokolenie pierzyna albo kożuch, które okłada się naftaliną i chowa do szafy, by w ten sposób ocalić dziedzictwo. To też nie wyświechtany od ciągłego machania nim – z sensem czy bez
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń