Skrupulatom na ratunek
Stereotypy są paskudne, wiem o tym. Dlatego Szanownego Czytelnika proszę o wybaczenie – zaraz bowiem przywołam jeden z nich. Otóż istnieje – nie wiem, czy bardziej wyidealizowany, czy dość mocno autoironiczny sielski obraz śląskiej prowincji, na który składają się: górnik, fajka, ryczka (niski stołek bez oparcia) i gołębie (w wersji na bogato dochodzi do tego jeszcze piwo, ale to nie będzie ta wersja). Górnik jest „po szychcie”, czyli po pracy, albo – w wersji niedzielnej – po mszy i obiedzie, a prawdopodobnie przed nieszporami. Siedzi na ryczce, pyka niespiesznie fajeczkę i spoziera leniwie, choć wzrokiem znawcy na pocztowe gołębie, które hoduje albo on sam, albo któryś z sąsiadów (w wersji na bogato w scenie występuje jeszcze domek i ganek, ale niech się Szanowny Czytelnik zadowoli ryczką zlokalizowaną przed familokiem).
Oto obraz skonsumowanej szczęśliwości, osiąganej wprawdzie na krótkim dystansie jednej – dwóch wypalanych fajek, ale będącej w zasięgu ręki, możliwej mimo piekła kopalni czy wręcz na przekór jemu. Nie chcę teraz rozważać, czy ta idylla kiedykolwiek była obecna w realnym doświadczeniu. Ten obraz wystarczy mi jako ucieleśnienie tęsknoty za szczęśliwością, która na Śląsku przybrała akurat taki kształt. Jest bowiem w nim jedna cecha, której – uważam – ignorować nie należy. Jakaś skrajna wręcz ascetyczność (jej ucieleśnieniem jest bez wątpienia ryczka – siedzenie niezbyt komfortowe, co rzuca się w oczy, zwłaszcza jeśli silesian dream zestawić z american dream i jego bujanym fotelem na werandzie).
Ten związek ascezy i pragnienia szczęścia interesuje mnie tu szczególnie. Mam wrażenie, że śląska prowincja przeczuwała jakoś, iż pokój odnajduje się w skrajnej prostocie. W swoistej redukcji zaspokajania potrzeb, a może bardziej jeszcze – redukcji samych potrzeb. Pewnie było to jakoś wymuszone – po ciężkiej fizycznej pracy w sytuacji ciągłego zagrożenia potrzeba odpoczynku bierze górę nad wszystkimi innymi. Ta intuicja odsyła mnie z niepokojącą intensywnością do pytania, co się dzieje z tradycją ascetyczną nie tyle śląskiej prowincji, ile współczesnego zachodniego chrześcijaństwa. A w szczególności, co dzieje się z intuicją, że asceza rozumiana jako faktyczne wyzbycie się rzeczy i spraw, które nie są absolutnie konieczne, jest jednym z nieodzownych warunków dobrej modlitwy. Czyli ma niebagatelne znaczenie nie tylko dla psychicznej równowagi, ale jest też nieobojętna, jeśli nie dla jakości samej relacji z Bogiem, to przynajmniej dla umiejętności świadomego trwania w niej, doświadczania, radowania się nią. Użyjmy nazwy ciężkiego kalibru: dla kontemplacji.
Nie jestem w stanie zmierzyć poziomu świadomości wartości ascezy choćby wśród polskich chrześcijan (tanio odstąpię temat badań z socjologii religii). Mam jednak przeczucie, że szału nie ma już na poziomie świadomości, o poziomie praktyki wolę nawet nie myśleć. Prawdą jest, że coraz więcej ludzi szuka pogłębienia duchowości – głębszego życia modlitwy. Problem w tym, że duch jest radykalnie wcielony i budowanie duchowości niekoniecznie zaczyna się na poziomie ducha. Już znalezienie czasu na modlitwę u przeciętnego aktywnego zawodowo dorosłego (nieważne właściwie czy świeckiego, czy duchownego) wymaga decyzji ascetycznych: rezygnacji z czegoś, by wykroić, wyrwać na nią czas spośród miliona aktywności służących zaspokojeniu własnych lub cudzych potrzeb.
Nie możemy raczej oczekiwać, że pomoc przyjdzie z zewnątrz, że – jak idylla śląskiej szczęśliwości – pojawi się wsparcie ze strony formacji kulturowej, w której żyjemy. Nie ma się co łudzić: jedyną wiarą, którą heroicznie wspiera współczesna kultura zachodnia, jest wiara w to, że człowiek ma niezliczone, ciągle nowe potrzeby, które może zaspokajać technologia (czy to produkując rzeczy, czy to produkując psychotechniki osiągania szczęśliwości…). Jeśli więc chrześcijaństwo powinno być gdzieś kontrkulturowe, to właśnie tu: poprzez radykalną kontestację potrzebogennego charakteru kultury masowej. A pozytywnie przez promocję ascezy rozumianej wprost jako rezygnacja z zaspokajania czy wręcz posiadania części potrzeb. Bo koniec końców mamy tylko jedną istotną potrzebę. I ją akurat tylko Inny może zaspokoić.
Oceń