Ewangelia według św. Jana
Jeden z zawodników Legii dostał łapówkę dla siebie i kilku kolegów w pudełku po butach piłkarskich. Te pudełka wykorzystywane były jeszcze niedawno przez sędziów, którzy manipulowali meczami.
Sala 115 – na pierwszym piętrze poniemieckiego budynku Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Tutaj, w wielkim gmachu z czerwonej cegły, rozgrywa się walka o przyszłość polskiej piłki, a może raczej rozliczana jest przeszłość naszego futbolu. Mroczna, skandaliczna, korupcyjna…
W sali 115 toczy się proces korupcyjny Arki Gdynia i Ryszarda F., pseudonim „Fryzjer”. Jeśli chodzi o dziennikarzy, tłoczno było tylko raz, gdy zeznawał były prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Michał Listkiewicz. Wówczas w gmachu sądu pojawiło się siedem czy osiem kamer telewizyjnych. Normalnie jest jedna, góra dwie. Wówczas w wielkich, brązowych ławach zasiadło około trzydziestu dziennikarzy. Zazwyczaj proces śledzi kilku…
Listkiewicz był łaskaw zauważyć, że o korupcji dowiedział się właśnie z mediów. Tak zeznał pod przysięgą. Co więcej, nie potrafił wymienić szefów sędziów w czasie swojej dziesięcioletniej kadencji prezesa PZPN! Nie potrafił powiedzieć, dlaczego rezygnowali! Na koniec wyszedł z sali sądowej i powtarzał: – Lekarze, to nie brali łapówek? A nauczyciele albo policjanci nie brali?
Ryszard F. za każdym razem sobie pokpiwa: – Jaki ze mnie przestępca? Ja lubiłem po prostu dzwonić. Byłem gościnny, każdemu nieba bym przychylił. Za to teraz dostaję po dupie. Dziennikarzy też gościłem, było nakryte na biało, a teraz piszą o mnie, że kierowałem mafią… – opowiada mi na korytarzu wrocławskiego sądu.
Ryszard F. zasiada we Wrocławiu sam na długiej ławie, za szybą – w drugim rzędzie. Przed nim – w pierwszym rzędzie – siedzi sześciu mecenasów, którzy bronią oskarżonych. Za nim – od trzeciego rzędu pozostali oskarżeni. W procesie Arki na początku było ich trzydziestu czterech, ale aż siedemnastu poszło na współpracę z wymiarem sprawiedliwości i samemu wnioskowało o karę.
Bezpośrednio za „Fryzjerem” zasiada Marek R., były sędzia ekstraklasy. Kiedyś, podczas zakrapianej imprezy, Ryszard F. powiedział: – To mój kierowca, na razie gwiżdże w czwartej lidze, ale niedługo będzie w pierwszej.
Myślę, że Ryszard F. widział Marka R. nawet wśród sędziów międzynarodowych. Taki sędzia wygląda dostojnie, wybiegając na murawę stadionu z emblematem FIFA…
Marek R. był 94. zatrzymanym w śledztwie prokuratury we Wrocławiu w sprawie korupcji w polskiej piłce. Teraz tych zatrzymanych jest 192, a kilkadziesiąt osób dobrowolnie zgłosiło się do prokuratorów ze stolicy Dolnego Śląska. Kiedy 7 marca 2009 roku prokurator Robert Tomankiewicz odczytywał wniosek o ukaranie Marka R. – „dwa lata i osiem miesięcy pozbawienia wolności” – ten ostatni ostentacyjnie żuł gumę. Był ubrany w ciasny czarny pulower, miał około 20 kilogramów nadwagi i ciemnobrązową cerę (pewnie solarium…). Po odczytaniu wniosku o karę na chwilę zapadła cisza. Tylko Ryszard F. tak jakoś nerwowo się uśmiechał, a Marek R. dalej żuł gumę. Nagle tę ciszę przerwał donośny głos sędziego Wiesława Rodziewicza, który powiedział do mikrofonu: – Panie R., proszę natychmiast pozbyć się tej gumy, bo stanie się nieszczęście. – Marek R. żuł wolnej, coraz wolniej, aby po kilku sekundach trzymać gumę już w rękach…
Kameleon po siedmiu klasach
Kim jest Ryszard F., człowiek, który najpierw strzygł więźniów w Zakładzie Karnym we Wronkach, a później w tej małej, kilkutysięcznej miejscowości otworzył zakład fryzjerski, prowadzony do dziś przez jego córkę? „Fryzjer” zaczynał działalność w futbolu od Olimpii Poznań, w której wówczas szefował pułkownik Milicji Obywatelskiej Edmund Sikora. To było w latach 80. XX wieku. W 1990 roku został menedżerem LZS Czarni Wróblewo (Bklasa), aby po roku podpisać umowę sponsorską z Fabryką Kuchni „Wromet” Wronki.
W 1992 roku za sprawą „Fryzjera” Błękitni Wronki połączyli się z Czarnymi Wróblewo – 21 czerwca 1992 roku założona została Amica Wronki, która w ostatnich kilkunastu latach odegrała znaczącą, choć nie zawsze chwalebną rolę w historii polskiej piłki. Awans był zresztą błyskawiczny – Amica sześć klas rozgrywkowych pokonała w cztery lata – decyzją Wielkopolskiego Związku Piłki Nożnej przeniesiona została z B klasy do IV ligi! Amica z Ryszardem F. w roli menedżera trzy razy zdobyła Puchar Polski (1998, 1999 i 2000) i dwa razy wywalczyła Superpuchar Polski (1998 i 1999). W końcu 2000 roku zarząd PZPN – na wniosek Zbigniewa Bońka – określił Ryszard F. mianem „persona non grata”. Jednak ten już od kilku miesięcy nie pracował w Amice, po tym jak ówczesny prezes klubu Wojciech Kaszyński postawił na Pawła Janasa. „Fryzjer” postanowił działać na własną rękę, bazując na kontaktach, które wypracował we Wronkach.
W 2001 roku podczas meczu Górnika Polkowice „Fryzjer” przywitał sędziego Krzysztofa Czajkowskiego słynnym „Cześć, kurwiorzu”. Obaj tłumaczyli, że to ich normalne powitanie… Według prokuratora Tomankiewicza „Ryszard F. jeszcze kilka lat temu był najbardziej wpływową osobą w polskiej piłce nożnej. Decydował o awansach i spadkach klubów, a także sędziów. O wynikach meczów decydował ze swojego domu w miejscowości Zielonagóra, pisanej łącznie, albo z restauracji Borowianka we Wronkach”. Tomankiewicz dodał: – Na pewno jego kariera może być materiałem na scenariusz filmowy albo kanwą do poważnych badań psychologicznosocjologicznych.
Prokurator Krzysztof Grzeszczak w swoim wystąpieniu przed sądem tak opisał „Fryzjera”: – To był kameleon, raz miły, a innym razem dyktatorski. Trzeba zadać sobie pytanie, gdzie terminował i jak mógł uzyskać takie wpływy w polskiej piłce nożnej, która w latach dziewięćdziesiątych miała postkomunistyczne fundamenty?
Grzeszczak pytał: – Jak to możliwe, że człowiek mający ukończone siedem klas szkoły podstawowej decydował o losach ludzi, którzy kierowali szkołami, byli lekarzami, a także urzędnikami.
Z Ryszardem F. na ławie oskarżonych w procesie Arki Gdynia zasiadł Marian D., były szef sędziów śląskiego okręgu piłki nożnej. Według prokuratora Grzeszczaka to „był jego przyjaciel i kompan w przestępczej działalności”. W zeznaniach Marian D. tak opisywał, dlaczego z niektórymi ludźmi kontaktował się przez Ryszarda F., a nie samodzielnie: – Docierałem do tych ludzi przez Ryszarda F., by mieć stuprocentową pewność. Rysiu to był autorytet! Jak Rysiu podjął działania, to wszystko musiało grać.
Jeden ze skruszonych sędziów wyznał prokuratorom: – Uważam, że F. ma w ręku większość sędziów. On wpływa na awanse, sądzę, że miał układ w Warszawie, dzięki któremu wpływał na obsady. Miał opanowanych osiemdziesiąt procent sędziów i obserwatorów.
Zbigniew R. wspominał: – Mówiłem do niego, „panie Rysiu”. A Rysiu potrafił być stanowczy. Potrafił zadzwonić w przerwie meczu, przy wyniku 1:1 w Gdyni, a przecież Arka potrzebowała zwycięstw. Grzmiał do słuchawki: „Co ty odpierdalasz? Jak tak się skończy, to obserwator da ci słabą ocenę”.
Zbigniew R. wspomina, że Arka w końcu wygrała i dostał notę 8,2, czyli rewelacyjną.
Narzędziem przestępstwa był telefon. Obrońca „Fryzjera” mecenas Andrzej Grabiński powtarzał pod salą 115 Sądu Okręgowego we Wrocławiu: – Panowie dziennikarze, pan Ryszard to maniak telefonowania.
Sam Ryszard F. przyznaje: – Potrafiłem pójść do kiosku i kupić dziesięć kart prepaidowych.
Pamięta ich ceny: – Jak miałem w ręku dwie, to już telefonowałem za 80 złotych. Kupowało się po 25 złotych, a była promocja, że jak się kupi dwie, to każdą z nich można było doładować za 15 złotych, co dawało łącznie 80 złotych.
„Fryzjer” nie neguje, że dzwonił: – Tak, owszem i co z tego? Niech prokuratorzy ujawnią treść tych rozmów! Co ja tam mówiłem? Takie tam… O dupie Maryny.
W ciągu niespełna dwóch lat prowadzenia działań operacyjnych wobec „Fryzjera” ten ostatni miał około 350 kart prepaidowych, a korzystał także z telefonów swojej konkubiny. Wykonał 70 408 połączeń na 2545 numerów! Spokojnie to przeanalizujmy – siedemdziesiąt tysięcy czterysta osiem połączeń na dwa tysiące pięćset czterdzieści pięć numerów! Wychodzi na to, że dzwonił blisko sto razy dziennie.
Prokuratorzy za pomocą slajdów pokazali mechanizm korupcyjny na podstawie 42 meczów Arki Gdynia. „Fryzjer” dzwonił do obserwatora, sędziego, kierownika drużyny, prezesa Arki, trenera, dyrektora sportowego klubu. Ci telefonowali do niego na jeden z kilku aparatów na kartę, którym aktualnie dysponował.
Jeden z sędziów Robert S. najpierw stał się człowiekiem „Fryzjera”, a później starał się od niego dystansować. Zapłacił za to degradacją z drugiej do trzeciej ligi. Wcześniej typowany był do awansu do pierwszej. Po jakimś czasie Ryszard F. mu wybaczył. Robert S. znowu mógł awansować. Na jednej z zakrapianych imprez obserwator Marek K., który wypaczył finał Pucharu Polski w 1998 roku (na korzyść Amiki), po głośnym śmiechu Roberta S. i jego asystentów palnął: – S., ty się tak nie śmiej, bo już kiedyś śmiałeś się baranim głosem.
Leśne dziadki i niewybieralny Boniek
Z polskiej piłki można się śmiać, ale dla tych, którzy kochają ten sport, to śmiech przez łzy… skoro Michał Listkiewicz o korupcji dowiedział się z mediów. Jedno trzeba oddać Ryszardowi F. – mimo spędzenia 22 miesięcy w areszcie śledczym, nikogo nie sypnął. Nic dziwnego, że nie może zrozumieć wielu oskarżonych, którzy zaczęli informować prokuratorów i sąd o zdarzeniach korupcyjnych. Podczas ostatniej rozprawy złamał się nawet były prezes Arki Gdynia Jacek M., który najpierw ponarzekał na upolitycznienie prokuratury, ale później przyznał, że Ryszard F. kilka razy – jak to określił – „wymusił na mnie wręczenie korzyści majątkowej”. „Fryzjer” tak to skomentował: – Szkoda, że jeszcze nie powiedział, że mu żonę zgwałciłem albo że do niego strzelałem.
„Fryzjer” miał znakomite warunki do swojej działalności. Nie ma co ukrywać, że piłkarze, ba – całe środowisko żyje pieniędzmi. W PZPN jest mnóstwo „leśnych dziadków”. Pracują niby społecznie, a tak naprawdę liczą na delegacje, diety, darmowe bilety, do tego bufety czy choćby kawę z ciastkami. „Fryzjer” kiedyś golił więźniów, a później ludzi piłki. Ten jego styl, styl jak z wiejskiego wesela, przypadł do gustu rzeszy sędziów, obserwatorów, działaczy, a także dziennikarzy. Były takie dni, że „Fryzjer” brał do ręki gazetę i czytał, jakim to jest wspaniałym menedżerem piłkarskim. Rysiu dzwonił, do niego dzwoniono, załatwiał, jemu załatwiano… Tak – to środowisko opierało się na „załatwianiu”. Mentalność PRLu… Do dziś takie myślenie obowiązuje w szesnastu wojewódzkich związkach piłki nożnej. Bodaj tylko Dolnośląski Związek Piłki Nożnej sprofesjonalizował swoją działalność.
Swego czasu Zbigniew Boniek postulował rozwiązanie wszystkich tych związków piłki nożnej. „Zibi”, wybitny piłkarz, a dziś menedżer żyjący we Włoszech, powiedział: – W ich miejsce utworzyłbym delegatury z kilkoma ludźmi – każdy z laptopem i dobrą pensją. Robiliby z powodzeniem to samo, co „leśne dziadki”, tylko lepiej.
Zbigniew Koźmiński, który pracował dla wielu polskich klubów, a ostatnio pełnił funkcję rzecznika prasowego PZPN, tak na to odpowiedział: – Cała polska piłka opiera się na „leśnych dziadkach”. Bez nich nie byłoby futbolu na różnych szczeblach.
Koźmiński do dziś przyjmuje gratulacje od tych ludzi, a Boniek… Boniek jest niewybieralny. To właśnie „leśne dziadki” decydują o wyborze prezesa PZPN. Nic dziwnego, że Boniek w starciu z Lato – o fotel prezesa PZPN – poniósł klęskę. Na zjeździe wyborczym w końcu października 2008 roku powiedział delegatom: „Cieszę się poparciem UEFA, rządu polskiego, mediów, a także znacznej części opinii publicznej”. Na „leśnych dziadkach” nie wywarło to najmniejszego wrażenia…
Kasa w pudełku po butach
Wśród zawodników słynne jest hasło: „Nie ma sianka, nie ma granka”. Mecze ustawiano już w latach 70. XX wieku, a na potęgę w latach 80. Jedno z najsłynniejszych spotkań, to Górnik Zabrze – Legia Warszawa w 1986 roku, kiedy ważyły się losy mistrzostwa Polski. Jeden z zawodników Legii dostał łapówkę dla siebie i kilku kolegów w pudełku po butach piłkarskich… Te pudełka po butach piłkarskich wykorzystywane były jeszcze niedawno przez sędziów, którzy manipulowali meczami w XXI wieku.
Niezwykłym wydarzeniem było w drugiej połowie lat 80. objęcie stanowiska dyrektora sportowego Zagłębia Lubin przez najsłynniejszego polskiego sędziego Alojzego Jarguza, który sędziował mecze na Mundialach w 1978 i 1982 roku. Wówczas Zagłębie broniło się przed spadkiem… Niedługo później Janusz Zaorski nakręcił kultowy film Piłkarski poker z Januszem Gajosem w roli sędziego Laguny. Dialogi z tego filmu nie zestarzały się do dziś. Zaorski znakomicie uchwycił środowisko piłkarskie końca lat 80. Niestety, obraz jest tyleż zapisem czasów, ile proroczą wizją kolejnych kilkunastu lat.
W 1993 roku doszło do walki o mistrzostwo Polski między Legią Warszawa a ŁKSem. W ostatniej kolejce ŁKS strzelił aż siedem bramek Olimpii Poznań (to spotkanie sędziował późniejszy prezes PZPN Listkiewicz). Legia była czujna i wygrała sześć do zera z Wisłą Kraków, co pozwoliło zachować prowadzenie w tabeli. Warszawskim klubem kierował młody – już ze srebrnym medalem olimpijskim – Janusz Wójcik… Były selekcjoner reprezentacji Polski Ryszard Kulesza grzmiał na zjeździe PZPN: – Cała Polska widziała!
PZPN odebrał Legii tytuł, ale śledztwo prokuratury utknęło w martwym punkcie, a kulisy tego meczu nie zostały wyjaśnione do dziś.
Menedżer Ryszard Osuch w ostatnich kilku latach dokonał ponad stu dwudziestu transferów. Doskonale poznał piłkarzy i tych z pierwszych stron gazet, i tych mniej znanych. Ostatnio w przypływie szczerości powiedział: – Myślą kasą, jak mało kto na świecie. To egoiści, nastawieni na sprawianie sobie przyjemności. Nic dziwnego, że kupują drogie samochody, markowe ciuchy, wyjeżdżają na egzotyczne wakacje. Liczy się tylko ja, ja, ja…
Po chwili milczenia dodał: – Na dziesięciu z nich dziewięciu nie pomaga swoim rodzicom – w żadnej postaci.
Kiedy konfrontuję z tymi słowami Pawła Wojtalę, swego czasu jednego z najbardziej utalentowanych obrońców w Polsce, który grał w wielu niemieckich klubach, mówi: – Nie jest tak źle.
– To ilu pomaga rodzicom? – dopytuję.
Wojtala chwilę myśli i odpowiada: – Sądzę, że tak z siedmiu nie pomaga.
Może to zawodny probierz, ale warto się zastanowić nad postawami piłkarzy. Ich życiowymi wyborami. Ostatnio wielu zawodników z pierwszych stron sportowych gazet wiązało się z modelkami ze Szczecina. A to były kapitan reprezentacji Polski Tomasz Kłos (później jego partnerka opowiadała o tym związku w skandalizującym programie „Big Brother”), a to kapitan wybrany przez Leo Beenhakkera, Maciej Żurawski, także Damian Gorowski czy Marcin Burkhardt, ostatnio młodzi Kamil Grosicki i Bartosz Fabianiak (dwaj ostatni z dziewczyną, która wcześniej była z Kłosem)…
Najbardziej dobitnym przykładem jest Artur Boruc, który mógł zostać najlepszym bramkarzem w Europie, a stał się celebrytą. „Celebryta” to nowe słowo w języku polskim – tym mianem określa się znanych ludzi, którzy pojawiają się na pierwszych stronach tabloidów, a także w plotkarskich portalach internetowych.
Boruc przed każdym spotkaniem czyni znak krzyża. Kibice Glasgow Rangers – którzy są protestantami – odbierali to żegnanie się Polaka jak prowokację. Dla fanów Celticu – klubu katolickiego – nasz rodak stał się bohaterem, „Holie Golie” („święty bramkarz”), tak zaczęli go powszechnie nazywać. W szkockim domu Artura na ścianie znalazł się wielki portret Jana Pawła II, a bramkarz jednemu z polskich dziennikarzy wyznał: „Jednego w życiu żałuję – że nie spotkałem Ojca Świętego osobiście. To było moje wielkie marzenie”.
Boruc żył marzeniami, nie tylko swoimi. Głośno było o tym, że poświęcił swój wolny czas i przyleciał ze Szkocji do Warszawy tylko po to, by w ramach akcji „Spełniamy marzenia” spotkać się z chłopcem chorym na raka. Wedle niektórych ekspertów piłkarskich ten wyczyn mógł się odbić negatywnie na jego formie.
Osuch świetnie zna Boruca – został jego menedżerem, gdy ten był trzecim bramkarzem Legii Warszawa. Później uczestniczył w transferze do Celticu Glasgow. Osuch przyznaje: – Mam sentyment do Artura, ale… Pozbyłem się złudzeń co do jego osoby. Boruc „odjechał”! Po prostu! Zarabia 500 tysięcy złotych miesięcznie i kompletnie zapomniał, kto jest kim i co to jest normalne życie.
Bramkarz, który po EURO 2008 był podziwiany w Europie, jesienią ubiegłego roku przeżył upokarzające chwile w bramce Celticu i reprezentacji Polski. Wcześniej rozstał się z żoną Katarzyną, która w czasie turnieju finałowego mistrzostw Europy urodziła mu syna. Związał się z półPolką, półJordanką, Sarą Manei, bohaterką jednej z edycji „Idola”, która specjalnie dla niego przeniosła się do Szkocji z trzyletnią córką.
W sierpniu po meczu z Ukrainą we Lwowie Boruc został wyrzucony z kadry – z Dariuszem Dudką i młodym Radosławem Majewskim. Leo Beenhakker grzmiał podczas konfrontacji prasowej: – Wiele potrafię zrozumieć. Wiem, co to jest fun (z angielskiego „zabawa”), ale dla mnie to nie jest fun, jak ktoś leży na podłodze zamroczony alkoholem i nie potrafi powiedzieć, jak się nazywa.
Jednak po kilku tygodniach Beenhakker przywrócił Boruca do kadry, nie wierząc w rezerwowych polskich bramkarzy z wielkich angielskich klubów (w Tomasza Kuszczaka z Manchesteru United i Łukasza Fabiańskiego z Arsenalu Londyn).
Wielu zawodników uwielbia kasyna, np. Tomasz Dawidowski, Grzegorz Król, Tomasz Hajto czy Kamil Kosowski. W sylwestrową noc „Dawid” wyznał: „Już nie gram od kilku lat”. Przyznaje jednak, że sporo grosza przegrał. Jak to się stało, że przestał? Opowieść jest tyleż prozaiczna, ile przejmująca. Okazuje się, że jego kompan z wypadów do jaskiń hazardu Grzegorz Król swego czasu mocno spóźnił się na kawę. Przyjechał z odległej dzielnicy Gdańska kilkoma autobusami. Z jednego z nich musiał wysiąść, bo właśnie wsiadały „kanary”. Dawidowski powiedział: – Byliśmy uznawani za największe talenty w polskiej piłce. Zarabialiśmy jako młodzi chłopcy po kilkaset tysięcy złotych rocznie. Teraz kolega nie ma na bilet autobusowy i musi jeździć na gapę. Zrozumiałem, że jak dalej będę grał w kasynach, to też tak skończę.
To wszystko z biedy…
Na Zachodzie również nie brakuje patologicznych zachowań w piłce nożnej. Jednak ich skala – jeśli chodzi o całe środowisko – jest zdecydowanie mniejsza. Zbigniew Boniek to, co działo się w polskim futbolu w ostatnich kilkunastu latach, opisał jednym zdaniem: „To wszystko z biedy”… Sądzę, że „Zibi” ma na myśli nie tylko biedę materialną, ale także biedę umysłową. Brak chęci doskonalenia, brak odpowiedniej motywacji, brak silnej psychiki.
Bieda to stan, który każe wszystko przeliczać na pieniądze. Piłkarz z polskiej ligi, gdy tylko się wyróżnia, ma szansę zarabiać trzy, pięć, dziesięć razy więcej na Zachodzie albo Wschodzie (w Rosji lub na Ukrainie) niż w Polsce. O jego myśleniu decyduje przelicznik. Nic dziwnego, że od razu myśli o wyjeździe. Tak stało się z jedną z gwiazd czy raczej gwiazdeczek odkrytych przez Leo Beenhakkera – Radosławem Matusiakiem. Wyjechał z Bełchatowa do włoskiego Palermo, a później do holenderskiego Heerenveen. Odbił się od ściany zawodowego futbolu. Jego wymagań – przygotowania fizycznego, technicznego, konkurencji… Prawie cały czas spędzał albo na ławce, albo na trybunach. On, który był jedną z największych nadziei polskiej piłki, stracił miejsce w reprezentacji.
W jego ślady chce pójść 21letni Bośniak Semir Stilić, który latem ubiegłego roku podpisał czteroletni kontrakt z Lechem Poznań. Szybko stał się jego filarem i ulubieńcem kibiców. Już po kilku miesiącach zaczął jednak głosić chęć ucieczki z Polski. Już liczył funty, które może zarobić w Celticu Glasgow… Zresztą wiek nie gra roli. Tuż przed wiosennym startem rozgrywek wyjechał z Polski 35letni Brazylijczyk Cleber. Dotychczas grał na środku obrony Wisły Kraków. Zgłosił się po niego Terek Grozny, rosyjski klub, który za dwa lata gry zaproponował mu milion dolarów. Piłkarz pierwsze kroki skierował do trenera Białej Gwiazdy Macieja Skorży i powiedział, że już nie ma motywacji do gry w Polsce i że jak Wisła go nie puści, to… i tak nie będzie miała z niego pożytku. Cleber w polskiej lidze zarabiał trzy razy mniej, niż zaproponowali Rosjanie. Nie ma jak przelicznik…
* * *
Na co liczył w życiu „Fryzjer”? Zapewne osiągnął więcej, niż mógł przypuszczać. Zaczynał od ścinania włosów „zekom”, aby później modelować mentalność ludziom piłki. Na dłoni nosił wielki złoty sygnet. Na jednej z imprez dziennikarze i sędziowie przyklękli przed obliczem menedżera Amiki i całowali ten pierścień. To nie jest żart – są zdjęcia, które dokumentują ten żałosny spektakl. Akt upodlenia środowiska, które omotał „Fryzjer” i jego wizja łatwych pieniędzy.
Oceń