Skrupulatom na ratunek
Jak ojciec i syn, reż. Hirokazu Koreeda, występują: Masaharu Fukuyama, Machiko Ono, Yôko Maki, Japonia 2013
Masz swój świat. Niezbyt doskonały, czasem wręcz daleki od tego wymarzonego, ale naznaczony jest twoim wysiłkiem, cierpieniem i twoją radością. Jest po prostu twój. Nagle w ten świat wkracza coś niezrozumiałego i wydawałoby się niewytłumaczalnego. Coś, co wywraca twoje życie do góry nogami. Czarne okazuje się białe i odwrotnie. Bardzo nie podoba ci się ta zmiana, ale nic nie możesz poradzić. Wszystko dokonuje się poza tobą. Zaczynasz dostrzegać, że to nie ty masz swój świat, lecz że to świat mocno trzyma ciebie w garści. Czy jesteś gotowy, czy jesteś gotowa na takie doświadczenie?
Do takiego świata – rodem z powieści Franza Kafki – zaprasza nas japoński reżyser Hirokazu Koreeda. Jak ojciec i syn to dramatyczna opowieść o życiu, które wciąż się nam wymyka z rąk, oraz o naszym współczesnym kłopocie z pomieszaniem przestrzeni. Rodzina nam się myli z pracą, dom z korporacją, miłość z sukcesem, odpowiedzialność z zasobnością portfela, szczęście z dobrą zabawą itd. Czy jest w tym wszystkim jakiś ratunek dla współczesnego człowieka?
Niemoralna propozycja
Życie rodziny Nonomiya wydaje się udane. On, Ryota, piastuje odpowiedzialne stanowisko w dużej firmie i dobrze zarabia. Jeździ lexusem i stać go na piękne, nowoczesne mieszkanie. Ona, Midori, również pracowała w tej samej korporacji, ale gdy założyli rodzinę, porzuciła karierę, poświęcając się życiu rodzinnemu. Zajmuje się domem i wychowaniem sześcioletniego synka Keita. W domu panuje wzorowy porządek, wszystko ma swoje miejsce, ciszę zakłócają tylko spokojne rozmowy lub dźwięk pianina. Wygląda to dość dobrze. Co prawda ojciec bardzo dużo pracuje i brakuje mu czasu na kontakty z synem, ale naprawdę się stara. Troszczy się o jego rozwój, chce posłać go do dobrej, prywatnej szkoły.
Pewnego dnia państwo Nonomiya zostają wezwani do szpitala, w którym urodził się Keita. Podczas spotkania, na którym obecne jest też inne małżeństwo, państwo Saiki, dowiadują się, że tuż po porodzie doszło do tragicznej pomyłki i dzieci zostały zamienione. Stuprocentowej pewności jeszcze nie ma, trzeba zrobić badania genetyczne, ale wygląda na to, że Keita nie jest biologicznym dzieckiem Ryoty i Midori. Jest nim za to Ryusei Saiki. Szpital sugeruje zamianę chłopców i ich powrót do prawowitych rodziców, ale takiego obowiązku oczywiście nie ma. Decyzja należy do poszkodowanych. Co zrobią państwo Nonomiya i Saiki?
Uporządkowany świat pierwszej rodziny w jednej chwili się wali. Niespodziewane wydarzenie odsłania jednocześnie inne problemy, które wcześniej były uśpione. Mimo wszystko starają się działać racjonalnie. Postanawiają bliżej poznać Ryuseiego i jego rodziców. Szybko się okazuje, że rodzina Saiki żyje w zupełnie innym świecie. Oprócz sześcioletniego chłopca mają jeszcze dwoje młodszych dzieci, zaś w ich skromnym domu położonym w ubogiej dzielnicy panuje wieczny bałagan i harmider. Rodzice najwyraźniej nie kontrolują tego świata i jakoś nadmiernie akcentują konieczność uzyskania pieniężnej rekompensaty od szpitala.
Widząc to, przedsiębiorczy Ryota proponuje niecodzienne rozwiązanie: państwo Nonomiya wezmą Ryuseiego do siebie i będą wychowywać obydwu chłopców. Argumenty są logiczne. Przecież państwo Saiki i tak mają jeszcze dwójkę dzieci, w domu im się nie przelewa, więc będą mieli lżej. Dodatkowo mogliby za takie rozwiązanie dostać pokaźną sumę od bogatszej rodziny. Okazuje się jednak, że propozycja spotyka się ze zdecydowaną odmową. Argumenty Ryoty może i byłyby logiczne, tylko że w świecie korporacji, a nie w stosunkach rodzinnych. Tu – jak się okazuje – obowiązują inne kanony. Tu nie funkcjonuje zasada popytu i podaży ani też wieczne parcie na zysk. Bogatemu mężczyźnie pomieszały się światy. Chciał swój – ten, w którym odnosi sukcesy i z którym jest obeznany – nałożyć na niespodziewaną przeszkodę, rozwiązując problem wedle rynkowych zasad. Okazało się, że to proste przełożenie nie działa. I okazało się również, że państwo Saiki kierują się czymś, czego Ryota nie rozumie.
Kto naprawdę jest bogaty?
Japoński reżyser chce powiedzieć widzom, że rodzina to nie jest projekt biznesowy. Nawet jeśli z pozoru wszystko w niej funkcjonuje dobrze – nikomu niczego nie brakuje, wszyscy znają swoje miejsce i zadania – gdy przyjdzie trudniejsze doświadczenie, cały ten misternie poukładany świat szybko runie, odsłaniając słabość fundamentów oraz kruchość relacji. Film zapewne w sposób zamierzony tak silnie kontrastuje państwa Nonomiya i Saiki. Tu zamożność, porządek, cisza i harmonia, tam skromność, harmider i bałagan. Na to nakładają się zasady panujące w tych domach. Tu obowiązkowość, wysoko postawiona poprzeczka, ciężka praca, indywidualizm, samodzielność od dziecka. Tam natomiast luźne podejście do czasu, wieczna zabawa, zamierzone lenistwo, wspólne kąpiele i jedzenie z jednego talerza, opieka jednego dziecka nad drugim.
Nie, nie jest to moralizująca opowieść o tym, by porzucić sztywne korporacje i wyluzować. Jest to historia stawiająca pytania o hierarchię wartości. Oglądając ten obraz, najpierw się zastanawiamy, który model życiowy bardziej nam odpowiada. Ale już po chwili rozumiemy, że nie chodzi o wybór, lecz o dostrzeżenie tego czegoś, co sprawia, że jeden model w trudnej życiowej sytuacji działa, a drugi nie. Czegoś, co napędza rodzinne życie od środka i nie psuje się przy pierwszej lepszej kolizji.
Jak ojciec i syn stawia jeszcze jedno niezwykle ważne pytanie. Kto tak naprawdę jest bogaty? Państwo Nonomyia czy państwo Saiki? Reżyser bardzo zręcznie żongluje tu pojęciami bogactwa i ubóstwa, pokazując, że współcześnie nie są one jednoznaczne. Zamożny człowiek sukcesu może w jednej chwili okazać się biedakiem na innej niż materialna płaszczyźnie. A ubogi lekkoduch w tych samych okolicznościach okazuje się na tyle zasobny w inną walutę, by jeszcze chętnie się nią podzielić. Po raz drugi uświadamiamy sobie, że stosunki międzyludzkie rządzą się zupełnie innymi prawami niż te, które królują w naszym konsumpcyjnym świecie. I co więcej, że pomieszanie tych przestrzeni grozi katastrofą.
Dodatkową wartością filmu jest to, że rozprawia się on z mitem samowystarczalności. Powszechne przekonanie o tym, że ciężką pracą można wykuć sobie szczęśliwy los, okazuje się jednym wielkim złudzeniem nowoczesnego świata. Naturalnie praca jest dobra, ale cokolwiek byśmy robili, i tak nasze życie pozostanie kruche, przyszłość niepewna, a sukces zagrożony. Człowiek, który to zrozumie, będzie w stanie spojrzeć na siebie z dystansu i w końcu otworzyć się na coś więcej niż ziemska codzienność.
Więcej niż krew
Niezwykle ciekawa jest tu obserwacja zachowania rodziców i chłopców w nowej sytuacji. Dorośli zmagają się z dramatycznym konfliktem między więzami krwi a więzami uczuciowymi. Czy odpowiednia kompozycja wspólnego DNA wystarczy, by pokochać dotąd obce dziecko? Czy sześć lat wychowania i przywiązania można ot tak, jednego dnia wyrzucić do kosza? Reżyser nie daje prostych odpowiedzi. Znów jednak odsyła nas do innego poziomu. Malując tę pięknie opowiedzianą historię, używa takich barw, byśmy nie zatrzymywali się na tym, co widoczne na pierwszym planie. Bo przecież jest coś ważniejszego niż krew i geny.
I to jest moment, gdy po raz trzeci na plan pierwszy wysuwa się miłość. Tak, wszak ona tu jest odpowiedzią. To ona jest wartością, która nie pozwoliła państwu Saiki przyjąć biznesowej propozycji Ryoty. To miłość decyduje o prawdziwym bogactwie lub ubóstwie. I ona jedynie ma moc przekroczenia bariery biologicznego pokrewieństwa. Takie to proste, a jednocześnie tak bardzo trudne do odkrycia we własnym życiu.
Film Hirokazu Koreedy jest też oczywiście świadectwem współczesnego kryzysu ojcostwa. Jednej z tych chorób nowoczesności, które niszczą społeczne życie od środka. Wielu mężczyznom wydaje się, że wystarczy ciężko pracować i utrzymywać rodzinę, by odegrać swoją rolę. A to przecież złudzenie, które może się okazać kosztowne. Japońska produkcja stara się odsłonić to, co wydaje się naturalne, lecz dziś mocno zapomniane. Wszystko, co potrzebne jest do zbudowania owocnego życia i szczęśliwej rodziny, mieszka w tobie, w twoim wnętrzu. Wystarczy to wydobyć. Reszta jest dodatkiem.
Oceń