Szukam brata
fot. praveen kumar mathivanan / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Twarze i imiona

0 votes
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 26,18 PLN
Wyczyść

Ksiądz moich marzeń lubi ludzi. Lubi z nimi przebywać, lubi z nimi rozmawiać, żartować, interesuje się ich sprawami. Nie boi się ich.

Jaki jest ksiądz moich marzeń? Snucie takiej wizji wydaje mi się czynnością dość bezczelną, bo przecież i mnie daleko do katoliczki idealnej, a poza tym nie mogę i nie chcę wyłączyć w sobie świadomości, jak wiele czynników wpływa na kształt osobowości i charakteru każdego z nas. Słowem: nie do końca ponosimy odpowiedzialność za to, jacy jesteśmy, i za sposób funkcjonowania w różnego rodzaju relacjach. Niektórzy lubią podkreślać rzecz dość oczywistą (choć nie da się tym usprawiedliwić wszystkiego), że księża nie biorą się przecież z kosmosu, tylko wychodzą z konkretnych rodzin i środowisk. Rozumowanie takie, skądinąd słuszne, ma jednak tę wadę, że nie pozwala rozhulać się wyobraźni, a w tym tekście właśnie o to chodzi: o wymyślenie i opisanie duchownego idealnego.

Człowiek, nie sukces

Jaki w takim razie byłby ksiądz moich marzeń? Najważniejsze i fundamentalne słowo określające go, to brat. Za „bratem” (pamiętajcie, że poruszamy się po świecie doskonałym) kryje się pewnego rodzaju bezinteresowność, wierność i miłość. Brat jest na dobre i na złe, cieszy się twoimi radościami, współdzieli zmartwienia. Choćbyś nie wiem jak głupie rzeczy w życiu zrobił, brat cię nie zostawi, nie odwróci się plecami, chociaż jasno ci powie, że pakujesz się w kłopoty, postępujesz niewłaściwie i że nie masz w tym jego poparcia. Ale wsparcie z jego strony – masz zawsze.

Słyszałam kiedyś bardzo inspirującą i poruszającą wypowiedź pewnego (prawdziwego) księdza, który swoją koncepcję towarzyszenia ludziom opisywał przez pryzmat historii uczniów wędrujących do Emaus (por. Łk 24,13–33). Oni kompletnie nic nie zrozumieli z tzw. wydarzeń zbawczych, nie ogarniali tego, co tak naprawdę się wydarzyło niedawno w Jerozolimie. W pewnym momencie dołącza do nich Jezus – ale Jego też nie rozpoznają! W końcu Ten sięga po najmocniejszy argument, który wreszcie powinien rozjaśnić ich umysły: „zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego” (Łk 24,27). I nadal nic! Trzeba było jeszcze poczekać na to, żeby „oczy im się otworzyły” i żeby Go poznali (por. Łk 24,31).

Co znamienne, Jezus nie machnął na nich ręką, nie powiedział im: No panowie, nic tu po Mnie, bo widzę, że wy niczego nie łapiecie i szkoda tracić dla was czas. On „wytrzymuje” ich zaślepienie, nieświadomość, może też jakieś zablokowanie i doczekuje momentu, kiedy wreszcie otwierają się na Niego. Pewnie, że przemiana uczniów zrelacjonowana przez św. Łukasza dokonuje się w dość krótkim czasie, można więc w niej dostrzec znamiona szybkiego sukcesu duszpasterskiego. Ale co zrobić, kiedy trzeba z kimś cierpliwie wędrować, znosząc jego niezrozumienie czy opór wobec Bożych spraw przez kilka, kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat? Ksiądz moich marzeń decyduje się na to, ponieważ dla niego ważniejszy od zaliczenia kolejnego sukcesu duszpasterskiego jest człowiek, a bycie towarzyszem drogi przedkłada nad bycie „nawracaczem”, który wprawnie odsyła z kwitkiem tego, kto nie wyraża natychmiastowej skruchy i nie rokuje szybkiej poprawy.

Przekaziciel Boga

Nieodzowną cechą duchownego idealnego, dopełniającą to, o czym przed chwilą była mowa, jest zwykła, ludzka, nieudawana serdeczność. Ksiądz moich marzeń po prostu lubi ludzi (kiedy to piszę, przed oczami staje mi jeden z warszawskich proboszczów). Lubi z nimi przebywać, lubi z nimi rozmawiać, żartować, interesuje się ich sprawami. Nie boi się ich. Być może to właśnie z lęku (choć pewnie nie tylko z tego) bierze się pewien władczy dystans stwarzany przez wielu duchownych. Podział ról i struktura hierarchiczna muszą być klarowne: Ja jestem pasterzem, a ty, świecki człowieku, owcą; ja nauczam, ty jesteś uczniem. I kto tu stoi wyżej? Przecież wiadomo.

Gdyby jeszcze to nauczanie miało ręce i nogi… W czasie zeszłorocznego pasterkowego kazania usłyszałam taką mniej więcej historię, wyjaśniającą, dlaczego Boże Narodzenie obchodzimy w nocy z 24/25 grudnia, choć już od dawna wiadomo, że Jezus nie wtedy przyszedł na świat. Otóż, drogie siostry moje i drodzy bracia, tej właśnie nocy – a noce grudniowe są przecież takie długie i uciążliwe – pewien chrześcijanin poczuł się bardzo samotny. I spojrzał w niebo. I zobaczył gwiazdę betlejemską. I pomyślał, że Bóg przez swoje wcielenie tak rozjaśnił mrok naszego życia, jak ta gwiazda niebo. I to był właśnie początek uroczystości Bożego Narodzenia obchodzonej przez Kościół. Słuchając tego przekazu, trudno było oprzeć się przykremu wrażeniu, że ktoś tu nie traktuje mnie poważnie – że zamiast głosić mi Ewangelię albo chociaż pokazać mądrość pierwotnego Kościoła, opowiada mi ckliwą bajkę.

To dobry moment, żeby jasno zadeklarować: duchowny moich marzeń nie musi być złotousty, ale musi być za to „przekazicielem” Boga, co może dokonywać się przecież na różne, także pozawerbalne sposoby. W czasie jednej ze spowiedzi usłyszałam od księdza – żadnego krasomówcy, ale za to człowieka o wielkim sercu – zdanie: Bóg jest dobry. I te właśnie słowa – trudno sklecić coś prostszego i bardziej banalnego! – przeszyły mnie do szpiku kości, eksplodowały znaczeniem i jeszcze przez długie tygodnie dźwięczały we mnie echem. Ten ksiądz był niekłamanym specjalistą od życia duchowego, co postulował przecież w Polsce Benedykt XVI, a co raz na jakiś czas ten czy inny kapłan mógłby sobie przypomnieć – ale specjalistą nie w takim znaczeniu, że doskonale opanował teologię duchowości, tylko w takim, że sam ciągle otwierał się na Boga i po prostu bardzo Go kochał, czego nie dało się ukryć (choćby przy sprawowaniu eucharystii), a co było niezwykle poruszające i… mobilizujące do nawrócenia.

Tu dochodzimy do jakiejś absolutnej oczywistości: ksiądz moich marzeń to człowiek wiary – a nie władzy: modlący się niemało, dojrzewający na tej drodze, studiujący Biblię, próbujący odczytywać rzeczywistość z Bożej perspektywy. Naprawdę wszystko inne jest wobec tego wtórne. Najbardziej dopieszczone od strony formalnej kazanie nie będzie nic warte (chyba że Opatrzność zdecyduje inaczej), jeśli nie zobaczymy przed sobą człowieka prawdomównego, a więc godnego zaufania.

Ja tu siedzę z przyjemnością

Godny zaufania jest także ten, kto poukładał się już z samym sobą – ksiądz moich marzeń godzi się na swoje powołanie, cieszy się nim (chociaż pewnie nieraz bywa mu źle czy trudno, co zdarza się i świeckim), szuka swojego miejsca we wspólnocie Kościoła, odkrywa własne charyzmaty. Ciśnie mi się tutaj na usta tekst pani Mamoniowej z Rejsu: „Nikt tu nikogo pod pistoletem nie zatrzymuje, wprost przeciwnie – ja tu siedzę z prawdziwą przyjemnością”. Ksiądz moich marzeń dobrowolnie wybrał swój styl życia, więc nie oczekuje w zamian specjalnych honorów – w końcu każdy z nas ma do wykonania w świecie czy Kościele jakąś robotę, więc powinniśmy się w tym po prostu nawzajem wspierać i szanować.

Ponieważ sama bardzo cenię prostotę, chciałabym, żeby praktykował ją – i w życiu, i w relacjach – także mój ideał duchownego. Prostota sprzyja pokonywaniu podziałów (choćby na lepszych księży i gorszych świeckich), tworzy przestrzeń zaufania i wzajemnego otwarcia, a to jest korzystne nie tylko dla wiernych, którzy mogą się wygadać swojemu księdzu czy powierzyć mu nierzadko trudne, osobiste sprawy. Wygrywa na tym i sam kapłan. Dlaczego? Bo on też nie musi wtedy udawać, że jest wspaniale, kiedy sytuacja wygląda zgoła inaczej, ani nie musi zgrywać człowieka z żelaza w momencie, gdy boksuje się z własną słabością czy wątpliwościami. „Jedni drugich brzemiona noście” (Gal 6,2) – czy nie tak?

Tu dochodzimy do zasadniczego pytania: Czy duchowny moich marzeń ma być niezłomnym superbohaterem? Trzy razy „nie” wykrzyknięte ze świętym przekonaniem i emfazą, choć niektórzy księża zastępują na Facebooku swoje zdjęcie profilowe wizerunkiem ukrytego pod sutanną kostiumu Supermana. Niech ksiądz moich marzeń będzie po prostu bardzo ludzkim człowiekiem. To wystarczy.

Szukam brata
Anna Sosnowska

urodzona w 1979 r. – absolwentka studiów dziennikarsko-teologicznych na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w WarszawieWspółpracowała z kanałem Religia.tv, gdzie prowadziła programy „Kulturoskop” oraz „Motywacja...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze