Sanatorium dla duszy
Oferta specjalna -25%

Listy starego anioła do młodego

0 opinie
Wyczyść

Im więcej człowiek ma na głowie spraw pilnych, tym więcej czasu musi poświęcić na sprawy ważne, choć ani nie pilne, ani nie bezpośrednio pragmatycznie potrzebne.

Nie jest żadnym odkryciem to, że praca męczy, a my wszyscy żyjemy w nadziei przyszłego „wiecznego odpoczywania”. Istnieje jednak taki rodzaj wypalenia czy zmęczenia zawodowego, które nie jest już czymś błahym, ale stanowi chorobę duszy, staje się niemocą, wymagającą lekarstwa, a lekarstwem tym nie jest odpoczynek czy hobby.

Całkiem niedawno przez media przetoczył się temat wypalenia zawodowego trzydziestolatków, czyli ludzi na tyle młodych, że nie powinni jeszcze doświadczać tego typu stanów. Przypomniałem sobie wówczas odkrycie, którego dokonałem przed kilkoma miesiącami, i okoliczności, w których do niego doszło. Zdarzenia toczyły się – o ile pamiętam – mniej więcej w następującym porządku.

Spotkanie

Odwiedził mnie w Krakowie mój kolega z czasów szkolnych. Znamy się od drugiej klasy liceum, kiedy to spotkaliśmy się po raz pierwszy w związku z przygotowaniami do olimpiady filozoficznej. Chodziliśmy do różnych ogólniaków, ale Kraków to małe miasto, więc nasze drogi ciągle się przecinały. Moja szkoła była jedyną w mieście, w której odbywały się normalne lekcje z filozofii, a do tego prężnie działało koło filozoficzne. Tak się poznaliśmy i przez trzy lata – aż do matury – widywaliśmy się dosyć często, naprawiając zawsze połowę istniejącego świata i tworząc światy możliwe, obgadując na potęgę filozofów, pisarzy, twórców wszelkiej maści i ich wszelkiej maści pomysły, mieszając byty intencjonalne i realne, konstytuując sensy i demaskując bezsensy, debatując o wyższości Boba Dylana nad Jimem Morrisonem i wielkiej krzywdzie, której doznał ten pierwszy, nie otrzymawszy wciąż jeszcze Nagrody Nobla. Jednym słowem – zamiast się uczyć porządnie pożytecznych rzeczy traciliśmy czas na czczą gadaninę oraz czytanie rzeczy niepotrzebnych.

Po maturze nasze drogi się rozeszły. Ja wstąpiłem do zakonu, on skończył bardzo niefilozoficzne studia i zaczął pracować w wielkim, warszawskim świecie biznesu – a w zasadzie przemysłu. W wieku 30 lat miał już wszystko, czego pragnął i sporo odłożone na to, czego mógłby jeszcze kiedyś zapragnąć.

Mieszkając w Warszawie, często bywał w Krakowie i zawsze wpadał do klasztoru – pod pretekstem albo bez pretekstu, na kwadrans albo na trzy dni, umówiony albo bez zapowiedzi. Czasami się cieszyłem, czasami denerwowałem tymi niespodziewanymi wizytami, czasami się mijaliśmy, bo akurat mnie nie było w mieście, ale powoli zacząłem się przyzwyczajać. Podczas jednej z takich wizyt, a w zasadzie pod jej koniec, ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy rzucił niby od niechcenia:

– Albo coś się stanie, albo za kilka lat zanudzę się na śmierć.
– A niby czym? – zapytałem. – Pracą, rodziną, sobą?
– Gdybym wiedział, to bym ci tego nie mówił – odpowiedział. – Wszystkim. Wszystko mnie nudzi, a „złotych metod” zaradczych już próbowałem. Mam hobby, nie muszę się przepracowywać, spędzam czas z rodziną, żyję cholernie higienicznie i mam tłum znajomych. Co prawda, kiedy się z nimi spotykam, albo oni się użalają nad sobą, albo sobą chwalą, albo ja to robię. Taka „Nasza Klasa” w realu. Zasadniczo rozmawiamy o sobie – nuda. A gdy my się widzimy – popatrzył na mnie – to w zasadzie w ogóle nie gadamy. To już jest lepsze, ale brakuje mi tego naszego „mędrkowania”.

Wiedziałem, o co mu chodzi – o nieszczęsne naprawianie świata, włóczenie się po świecie prawd wiecznych, ogrodach sztuk i manowcach idei zbyt wielkich, które było naszym udziałem jesz-cze w liceum. Przeraził mnie tym wyznaniem – zawsze miałem go za sceptyka, a kiedy sceptyk zaczyna się zwierzać, znaczy to zwykle, że ma spore problemy.

– Chyba zwariowałeś – powiedziałem – przeżywasz jakiś przy-spieszony kryzys wieku średniego, konfrontację z cieniem, maską, czym tam chcesz, i generalnie jest ci za dobrze. W liceum po prostu traciliśmy czas i zwiewaliśmy w świat gadania. Z tego się wyrasta – dzięki Bogu.

Rozmowa tak się wówczas zakończyła. Porządny sceptyk w chwili słabości może zacząć się zwierzać, ale nigdy nie będzie marudził w nieskończoność. A on był wówczas wciąż jeszcze najprawdziwszym sceptykiem. Rozstaliśmy się i wróciliśmy do swoich obowiązków, ale ta rozmowa nie dawała mi spokoju i wracała wciąż jak nieprzepracowany temat.

Przestrzeń prawd wiecznych, ogród dzieł ważnych

Po miesiącu zadzwoniłem do niego, aby przyznać mu rację. Zrozumiałem, że doświadcza czegoś, czego ja, z powodu życia w zakonie, studiowania filozofii i teologii, pisywania tu i tam na takie czy inne tematy, nigdy nie doświadczyłem. Zabrakło mu tego, co najbardziej ludzkie – kontaktu z ideami wielkimi, problemami ponadczasowymi, paradoksami nierozwiązywalnymi. Jako licealiści ciągle się o nie obijaliśmy, ciągle spacerowaliśmy po lasach fikcji i ogrodach sztuk, wąchaliśmy zapach prawd wiecznych. Nic z tego wszystkiego nie rozumieliśmy, nasza świadomość była mizerna, a umysły za słabo wyćwiczone, ale to nie miało większego znaczenia. Czy ktoś, kto wybiera się na spacer po ogrodzie botanicznym, martwi się tym, że nie zna wszystkich łacińskich nazw wypisanych na tabliczkach znajdujących się tuż przy pięknych roślinach? Czy martwi się tym, że nie potrafi opisać chemicznego przebiegu procesu fotosyntezy? Czy przyjemność z wdychania zapachów letniego ogrodu odbiera mu brak wiedzy na temat tego, czy tak właśnie pachnie maciejka, groszek czy forsycja? Przecież to wszystko nie ma znaczenia – spacer dyletanta po ogrodzie botanicznym jest przyjemny tak czy inaczej. Spacer dyletanta po ogrodzie sztuk i idei jest przyjemny i potrafi nadawać życiu sens. Mojemu przyjacielowi ktoś zatrzasnął bramę do ogrodu, który tak lubił i w którym tak zasmakował. To było głównym powodem życiowej nudy, zawodowego wypalenia, „kryzysu wieku przedśredniego”. Lekarstwo było oczywiste – trzeba przejść przez bramę i wedrzeć się do ogrodu.

Samokształcenie

Od kiedy mój współbrat Mateusz Przanowski OP założył w Krakowie przyklasztorną szkołę filozofii i teologii dla świeckich (działającą w ramach Fundacji Dominikańskie Studium Filozofii i Teologii), zauważyłem, że owa tęsknota za przechadzkami po ogrodzie sztuk i spacerach w przestrzeni prawd wiecznych jest potrzebą wielu osób. Nasi studenci to w większości ludzie dojrzali i stabilni zawodowo – architekci, informatycy, psychologowie, graficy, poeci, księgowi, dziennikarze. Wszyscy co trzy tygodnie poświęcają swój sobotni czas (od 9 rano do 19 wieczorem), aby włóczyć się po górach teologii i filozofii. Mało tego – część z nich, niezmuszana w żaden sposób, postanowiła zmierzyć się z zadaniem już zdecydowanie bardziej twórczym i napisać tekst na wybrany teologiczny bądź filozoficzny temat. Czytałem sporo tych prac i muszę powiedzieć, że ani przez chwilę się nie nudziłem.

Wszyscy nasi studenci to osoby bardzo zajęte – rodzinnie i zawodowo, a jednak potwierdzili zasadę, że im więcej człowiek ma na głowie spraw pilnych, tym więcej czasu musi poświęcić na sprawy ważne, choć ani nie pilne, ani nie bezpośrednio pragmatycznie potrzebne.

„Szkoła Czytania”

W październiku, w Dniu Edukacji Narodowej jako jeden z projektów Fundacji Dominikańskiego Studium Filozofii i Teologii rusza „Szkoła Czytania”.

 Pomysł zrodził się w Dominikańskim Duszpasterstwie Akademickim „Beczka”, ale od samego początku była to inicjatywa skierowana nie tylko do studentów. Zainteresowani zostali podzieleni na dwie kilkunastoosobowe grupy. Każda dostała do przeczytania listę książek (Indeks Ksiąg Nakazanych) należących do kanonu szeroko pojętej humanistyki. Uczestnik każdej grupy ma na prze-czytanie jednej książki miesiąc. Ale przeczytać musi ją tak, aby zostawić w niej swoje ślady. Mile widziane są więc podkreślenia, komentarze, przyklejone na stronach książki notatki z uwagami czytelnika. Po miesiącu spotykamy się, dyskutujemy o tym, co przeczytaliśmy i wymieniamy książki – każdy oddaje swoją „prze-robioną” lekturę i przejmuje lekturę innego czytelnika z jego śladami lektury. Taką przeczytaną i „skomentowaną” przez kogoś książkę czyta się już zupełnie inaczej. Jedna grupa, która liczy 14 osób, ma więc przed sobą 14 miesięcy pracy i 14 książek do prze-czytania przez każdego z 14 czytelników.

Z podziwem patrzę, w jaki sposób konsekwentnie i solidnie wszyscy znajdują czas na tę pracę, która stanowi lekarstwo na zmęczenie pracą zawodową – choć sama niewątpliwie jest pracą, i to ciężką. Kopanie w „ogródku sztuk” może być równie realnym wypoczynkiem po pracy zawodowej, jak uprawianie ogródka na działce za miastem.

Czytamy zatem Homera, św. Augustyna, Einsteina, Platona, Miltona, Shakespeare’a, Pascala, Eurypidesa i innych wielkich, za których lekturę nikt z nas sam z siebie pewnie by się nie zabrał. Pomysł okazał się trafiony, dlatego postanowiliśmy go zrealizować w wersji ogólnopolskiej, dostępnej dla wszystkich chętnych niezależnie od miejsca zamieszkania i środowiska życia.

W październiku uruchamiamy portal społecznościowo-edukacyjny, na którym zaproponujemy stworzony przez wybitnych specjalistów różnych dziedzin nauki i sztuki – „Indeks Ksiąg Nakazanych”. Na tym portalu każdy będzie mógł utworzyć własną „klasę czytelniczą”, zalogować się i śledzić losy konkretnych książek, dyskutować i wymieniać się egzemplarzami.

 Projekt rozpocznie się wykładami w realu – Antoniego Libery i prof. Andrzeja Borowskiego. Obaj wykładowcy będą mówić o idei kanonu literackiego i o jej funkcjonowaniu. Wieczór zaś poświęcimy na lekturę Fedry Racine’a w tłumaczeniu Antoniego Libery.

Odpoczynek

Całkiem niedawno miałem okazję odwiedzić po raz pierwszy w życiu wspaniałą bibliotekę opactwa St. Gallen w Szwajcarii – jedną z najstarszych w Europie. Nad wejściem do niej umieszczony jest napis w języku greckim głoszący, że to miejsce to szpital czy raczej sanatorium dusz. Marzy mi się, aby „Szkoła Czytania” stała się taką właśnie przestrzenią – miejscem odpoczynku duszy po trudach pracy umysłu i ciała, ogrodem dzieł i prawd wiecznych, w którym, pracując nad sobą, będzie można odpocząć po pracy dla siebie.

Więcej informacji o „Szkole Czytania” od 14 października na www. szkolaczytania.org.pl

Sanatorium dla duszy
Janusz Pyda OP

urodzony w 1980 r. w Lublinie – dominikanin, absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim i teologii w Papieskiej Akademii Teologicznej, kaznodzieja, ceniony rekolekcjonista, duszpasterz, członek...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze