Błogosławieni niezdecydowani
Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Udręczony dylematami mąż i ojciec myśli sobie niejednokrotnie, że chętnie ograniczyłby czas poświęcany pracy, by spędzić go z dziećmi, ale przecież to jego najlepsze lata! Jeśli teraz odpuści, to zostanie w tyle.

Nie znoszę pytania, które pada niemal zawsze na początku każdej znajomości: „Co robisz na co dzień?” lub „Czym się zajmujesz zawodowo?”. Najbardziej oczekiwana jest odpowiedź kilkusekundowa, możliwie konkretna, dająca się łatwo powtórzyć, redukująca naszą osobę do roli PR-owca, analityka kredytowego czy referenta ds. ochrony środowiska.

Człowiek stworzony na podobieństwo samego Boga, z całym bogactwem swojego wnętrza, z niezliczonymi talentami i osobowością barwną jak paleta Marka Chagalla, staje się tym bardziej wartościowy, im precyzyjniej wtłoczy siebie do segregatora z atrakcyjnie brzmiącą, specjalistyczną etykietą. I niech się, dla własnego dobra, nie pałęta poza tym segregatorem, bo stanie się nieczytelny dla partnerów biznesowych. Nasza wiedza i umiejętności zawodowe powinny być rozwijane w bardzo konkretnym kierunku, byśmy pewnego dnia mogli się stać „specjalistami” w wąskiej dziedzinie; nasze blogi muszą się kwalifikować do którejś z dających się jasno wyodrębnić kategorii – inaczej nie będą czytane; wreszcie my sami powinniśmy jednoznacznie definiować się światu, który nie znosi dłuższych niż kilkusekundowe przekazów. Nieudaczników, leni i wiecznie poszukujących rozpoznaje się niezawodnie po stwierdzeniach typu: wiesz, zajmuję się różnymi rzeczami.

Tak, wszechstronność jest passé, podobnie jak czerpanie z pełni życia: dziś większość ludzi, szczególnie kobiety, czują się zobowiązane do deklaracji: praca albo rodzina. I tak dla przykładu: ja, zostawiwszy za plecami tzw. karierę, a wziąwszy na plecy małe dziecko, nie mogę odpowiedzieć inaczej na znienawidzone pytanie z pierwszego akapitu, jak tylko: jestem mamą. I choć radość rozpiera mi pierś z tego powodu, to jakoś mi nieswojo, że „tylko” mamą.

Kobieta w pułapce własnych pragnień

Jako rozpromieniona mama kilkumiesięcznego syna usłyszałam kiedyś pytanie: a nie wolała pani najpierw zaznać satysfakcji zawodowej? Niedługo potem, kiedy rodzina dowiedziała się, że Jasiek będzie miał rodzeństwo, troskliwa krewna zapytała mojego męża z niedowierzaniem: Paulina? Drugie dziecko? Przecież ona miała ambicje! Chciałam zaprotestować i powiedzieć, że zaznałam satysfakcji zawodowej, tyle że miała osobliwie gorzki smak, oraz że owszem, nadal mam ambicje! W końcu jednak zamiast się awanturować, przytuliłam Jasia i zaczęłam się zastanawiać. To, że oba głosy należały do młodych kobiet, nie powinno dziwić. Jesteśmy dziś chyba bardziej zagubione w poszukiwaniu własnego miejsca pod słońcem niż kiedykolwiek wcześniej.

Taki wstęp sugerowałby kolejne akapity o tym, że kobieta po-wołana jest do bycia matką, że powinnyśmy na nowo odkryć piękno macierzyństwa, że kariera jest ułudą, którą wbiły nam do głowy feministki i że prowadzenie domu jest bardzo satysfakcjonujące, tylko trzeba to dostrzec. Wiem, że przyjdzie mi rozczarować część czytelników.

Czas Koheleta

Trudno porównać macierzyństwo do czegokolwiek innego – to rzeczywistość zupełnie oszałamiająca, zawstydzająca dotychczasowy, często egoistyczny, sposób życia. To proces odkrywania w sobie nieuświadomionych pokładów dobroci, cierpliwości i troski. Przyjście na świat dzieci jest wreszcie najbardziej nieoczekiwanym, choć niepozostawiającym wątpliwości dowodem istnienia i miłości Boga. Nie mogę jednak zgodzić się na to, że tu wyczerpuje się nasze powołanie. Coś ciągle mi mówi, że poza naszym domem jest świat, w którym jestem potrzebna i mogę zrobić coś wartościowego. Myślenie o roli żony i mamy jako o mojej jedynej drodze nie tylko powoduje chęć zawłaszczenia męża i dzieci, ale też sprawia, że ich postawy czy decyzje, niezgodne z moimi wyobrażeniami, rujnują mi codzienny świat. Bo przecież to oni nim są. Tymczasem praca pozadomowa nie musi być uciążliwym obowiązkiem, którego jedynym pozytywnym efektem są profity finansowe. W rozumieniu Kościoła jest ona ciągłym przedłużaniem aktu stworzenia i może być wspaniałym, twórczym wykorzystywaniem danych nam talentów. Rozumiem i bardzo cenię kobiety, które w domu odnalazły pełnię, są aktywnymi przewodnikami po świecie rosnących maluchów i prawdziwymi podporami swoich mężów. I żeby było jasne: nie wysyłam ich do pracy w korporacji! Ich codzienny, całodobowy wysiłek nie może być porównywany z ośmiogodzinnym pobytem w klimatyzowanym biurze. Co jednak z tymi z nas, które świat za drzwiami woła i pociąga? Co z tymi, które z powodów ekonomicznych muszą wracać do pracy?

Sytuacja kobiety, która stawiając rodzinę na pierwszym miejscu, chce równocześnie podejmować wyzwania zawodowe, jest trudniejsza, niż mi się kiedyś wydawało. Stajemy bowiem przed wyborem: etat, którego konsekwencją jest podporządkowanie siebie i dzieci warunkom pracodawcy (konieczność powrotu po skandalicznie krótkim okresie urlopu macierzyńskiego, sztywne godziny pracy, a tym samym – nie ma się co oszukiwać – konieczność oddania dzieci pod czasową opiekę obcej osobie), lub podjęcie własnej działalności, która umożliwi nam bycie bliżej dzieci za cenę ciągłej niepewności, czy uda nam się co miesiąc nakarmić żarłocznego Lewiatana w postaci ZUS-u i urzędu skarbowego. Bez względu na podjętą decyzję, ciągle jesteśmy rozdarte. W każdym niemal momencie zastanawiamy się, czy właśnie nie powinnyśmy być w innym miejscu.

Jest jednak – jak mi się wydaje – kryterium, według którego możemy podejmować słuszne dla nas i naszych rodzin decyzje. Jest nim „właściwy czas”. Trudno nam, targanym sprzecznymi pragnieniami kobietom, o lepszą radę niż ta z Księgi Koheleta: wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem. Jestem przekonana, że kobiety słuchające swoich sumień i niezagłuszające matczynej wrażliwości przyznają, że mimo enigmatycznego brzmienia kryterium to jest… dość konkretne. Kiedy nasze dzieci nie widzą poza nami świata, gdy tylko z nami czują się bezpieczne i gdy nade wszystko potrzebują naszej obecności (no, może jeszcze mleka) – same doskonale czujemy, że jeszcze nie pora w delegacje. Kiedy zaś pochłonie je pasjonujący świat, eksplorowanie strychu z dziećmi sąsiadów i szukanie żab w pobliskich zaroślach, wówczas nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy podbijały świat nauki czy biznesu.

Mężczyźni mają łatwiej

Uczucie rozdarcia między pracą a domem znane jest nie tylko kobietom. Pozornie wydaje się, że mężczyźni mają łatwiej, bo wiedzą, co do nich należy. Nie karmią piersią, nie przerywali pracy z powodu porodu (z wyjątkiem tych, którzy mocno go przeżyli), nawet wywiadówki (choć już nie zawsze) nadal są domeną przejętych mam. Ponadto są „głównymi żywicielami rodziny”, więc ich nieobecność w domu ma poważne uzasadnienie. Niemniej to ich najczęściej omija pierwszy krok i słowo, pierwsza udana wieża z klocków, pierwsze pytania o rzeczy ostateczne, to oni przed snem pytają się ciągle: jak mam być dobrym ojcem, skoro muszę pracować 10 godzin dziennie, żebyśmy wiązali koniec z końcem? Wreszcie to ich częściej spotykają wyrzuty ze strony coraz bardziej świadomych dzieci.

Nasz znajomy, doradca jednego z polityków, został podczas ostatniej kampanii wyborczej sprowadzony na ziemię przez swojego sześcioletniego synka. W samym środku przedwyborczej gorączki, kiedy pracował bez wytchnienia i stale opowiadał domownikom o tym, co dzieje się w sztabie Iksińskiego, dostał od synka list następującej treści: Iksiński – gówno. Bogu ducha winnemu Iksińskiemu dostało się jako temu, który zabiera tatę synkowi. Trudno o bardziej wymowny sygnał tęsknoty za znikającym gdzieś ciągle ojcem.

Z pewnością jest mnóstwo mężczyzn, którzy nie mogą sobie pozwolić na odwrócenie proporcji. Sytuacja ich rodzin jest często trudna, dzieci potrzebują nowych butów i książek, a w firmie ciągle kogoś zwalniają. Na zmianę pracy nie ma szans, bo to jedyne przedsiębiorstwo w okolicy. Są jednak i tacy, którzy mają większe pole manewru. Taki udręczony dylematami mąż i ojciec myśli sobie, że chętnie ograniczyłby czas poświęcany pracy, by spędzić go z dziećmi, ale przecież to jego najlepsze lata! Jeśli teraz odpuści, to zostanie w tyle. Nie będzie już na pewno pracownikiem miesiąca, nie wspominając o podwyżce i awansie. Jeśli teraz odpuści, to za kilka lat nie tylko dzieci nie będą go już potrzebowały, ale też nie będzie miał czego szukać w swojej branży. Iksiński rozda karty, koledzy rozsiądą się wygodnie w fotelach radnych i dyrektorów… Gdzie on się wtedy podzieje?

Nie podejmuję się rozstrzygania konkretnych dylematów. Wiele z nich jest bardzo poważnych i trzydziestolatce nie przystoi nawet wymądrzać się w ich obliczu. Nie mogę powiedzieć: patrzcie, ilu mężczyzn nie poddało się presji, są dziś szczęśliwi zarówno w do-mach, jak i poza nimi. Takich spotkałam naprawdę niewielu. Za to sporo znanych mi czterdziesto- czy pięćdziesięciolatków to mężczyźni, którzy postanowili wykorzystać najlepsze lata. Po rozwodzie widują dzieci głównie w weekendy; podjeżdżają po nie ogromnymi land roverami, zabierają do galerii handlowej, w której obsypują je prezentami. Potem odwożą do domu i idą z kolegą na szklaneczkę brandy, uskarżając się na to, że zostali sami. Inni siedzą przed telewizorami lub notebookami, czasem coś warkną na zaczepkę żony i nie mogą się nadziwić, że dzisiaj dzieci są takie pyskate. Ich ojcostwo wyczerpuje się w zwracaniu uwagi na złe zachowanie i udzielaniu groteskowo brzmiących rad dotyczących przyszłości. Zobaczysz, jeśli nie będziesz się uczył, to żadnej pracy nie znajdziesz! Z pewnością i jedni, i drudzy nie tak wyobrażali sobie rodzinną idyllę, gdy odbierali swe pociechy z porodówek. Myślę, że koleje ich losów mogą być dobrym materiałem do przemyśleń dla początkujących ojców rodzin.

Wszystko dla dzieci

Hm, chyba czegoś brakuje w tym tekście. Dzieci, kariera, rozterki, wybory, pieniądze, wychowanie, rodzicielstwo… ach tak, współmałżonek!

Kiedy pojawiają się upragnione dzieci, w naturalny sposób skupiają większość naszej uwagi. To wokół nich krążą nasze myśli, ich dotyczą obawy i plany, to dla nich właśnie chcemy wygospodarować możliwie najwięcej czasu. I tak przez wiele, wiele lat. Potem, jak gdyby nigdy nic, idą w szeroki świat, a my siadamy w pustawym domu i orientujemy się, że trochę nam ze sobą dziwnie. Łapiemy więc za telefon, dzwonimy do dzieci… może im czegoś potrzeba? Ale nie, niczego im nie potrzeba (może poza odpoczynkiem od nas). Patrzymy ze zdziwieniem na siebie – żadne z nas nie przygotowało się na to, że kiedyś będziemy znów tylko we dwoje. Kiedyś było to romantyczne, dziś jest denerwujące. Nagle odkrywamy, że dylemat: praca czy rodzina zredukowaliśmy do wyboru: praca czy dzieci. Nasi mężowie i nasze żony, raz poślubieni, przeszli do kategorii „załatwione” i przestali być obiektem troski.

Tymczasem wkrótce po narodzinach syna spowiednik powiedział mi: pamiętaj, Bóg to wszystko tak urządził, że dla żony najważniejszy jest mąż, a dla męża żona. Potem są dzieci. Nigdy odwrotnie!

A gdyby tak…

Jesteśmy mistrzami w czekaniu na „ten” czas. Gdy już będziemy mieć dzieci, gdy już dostaniemy upragnioną pracę, gdy dzieci podrosną, gdy już pójdziemy na emeryturę… tak, wtedy będziemy szczęśliwi. Nie wcześniej. Czekanie uniemożliwia cieszenie się czymkolwiek: sukcesami, wyczekanym rodzicielstwem, młodością, starością. Nawet miłością. Bo może kiedyś będzie lepsza.

A gdyby tak spróbować żyć dziś? Gdyby całe serce wkładać w pisany tekst, organizowaną konferencję, zabawę w starego niedźwiedzia? Gdyby nie czekać na jutro, nie żalić się, że pracy zbyt mało, zbyt dużo, że w taką pogodę do parku z dzieckiem iść nie sposób, że w pieluchach już tyle lat? Może by się jednak nie specjalizować w byciu mamą albo kobietą sukcesu? Może niczego nie postanawiać tak definitywnie, lecz spokojnie przyjmować to, co nam Pan na dziś przygotował? A w międzyczasie żonę przytulić, mężowi czule w oczy spojrzeć, w warcaby zagrać, obejrzeć stare zdjęcia…? Byłoby pięknie. Ale kto się odważy?

Błogosławieni niezdecydowani
Paulina Mazur

urodzona w 1982 r. – politolog, mama trójki dzieci, pracuje w Krakowskim Parku Technologicznym....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze