Po męce wracam do domu
Oferta specjalna -25%

Drugi List do Koryntian

0 opinie
Wyczyść

Ilekroć słyszę, jak tłum krzyczy: „Ukrzyżuj Go, ukrzyżuj!”, to się zastanawiam, czy przypadkiem ja też nie byłabym w tym tłumie dwa tysiące lat temu. I czy podobnie jak ten tłum nie wrzeszczałabym z całych sił: „Ukrzyżuj!”.

Jeśli właśnie czytasz te słowa, zapewne jest kwiecień. Ziemowit Howadek prawdopodobnie obciął już włosy. Obcina je tylko raz w roku – właśnie przed świętami. Dla Jezusa.

Ale dziś jest dopiero 15 marca. Do świąt jeszcze kilka tygodni. Ziemowit ma długie włosy, chodzi na siłownię, żeby zrzucić zbędne kilogramy, ubiera się nieco lżej niż zwykle, żeby zahartować ciało. Uważnie studiuje prognozę pogody. Podobno ma być ciepło. I nie chodzi wcale o to, że planuje już świąteczny spacer. Woli wiedzieć, na co się przygotować. Zdarzało się, że gdy wisiał na krzyżu, było strasznie zimno. Wiatr, deszcz, grad i jeden stopień ciepła. W takich warunkach niełatwo wisieć. Ziemowit tak naprawdę nie wisi. Stoi na maleńkiej drewnianej desce. Półtora metra nad ziemią. Ręce ma przywiązane do drewnianej belki. A przed nim tłumy, tysiące ludzi. Nigdy nie pozwolił sobie na to, żeby choć na chwilę, na ułamek sekundy podnieść głowę i rozejrzeć się dookoła. Nie. Od pierwszej do ostatniej sceny jest Jezusem. Najlepiej, jak potrafi. Co by zobaczył, gdyby nagle z tego krzyża spojrzał przed siebie?

Morze głów. Dorośli, dzieci, młodzi, starzy. Jedni ukradkiem ocierają łzy, inni z tymi łzami wcale się nie kryją. Płaczą. Stoją w skupieniu, w zupełnej ciszy.

Ale Ziemowit tego nie widzi. Umiera na krzyżu. Co roku. Od 14 lat.

Kiedy pierwszy raz wcielał się w postać Jezusa, miał 33 lata. Skromny chłopak, informatyk, pracownik jednego z poznańskich banków. – Znałem go i wiedziałem, że nikt lepiej do tej roli nie pasuje. Tylko on mógł być Jezusem – wspomina Artur Piotrowski, reżyser widowiska. Ziemowit nie od razu się zdecydował. Musiał przemyśleć. Miał na to jeden dzień.

Przygotowując się do roli, obejrzał Jezusa z Nazaretu Franka Zeffirellego. Pamiętał ten film z dzieciństwa. Miał wtedy może 12 lat. Rekolekcje w kościele. Ksiądz wyświetla Jezusa z Nazaretu w wersji oryginalnej. Sam tłumaczy na język polski wszystkie dialogi. Robert Powell gra tytułową rolę. – Ten film zrobił na mnie ogromne wrażenie. Obraz Jezusa, którego wtedy zobaczyłem na ekranie, na długie lata pozostał w mojej pamięci – wspomina dzisiaj.

Podczas gry musi być bardzo uważny – żeby nie poślizgnąć się w sandałach na mokrej trawie, żeby podczas biczowania nie dać się zranić. Wszystko dzieje się bardzo szybko, smagnięcie bata musi idealnie zgrać się z tym, co nagrane jest na ścieżce dźwiękowej.

– Zżyłem się z tą rolą, za każdym razem jest to dla mnie niesamowite przeżycie. I rodzaj świadectwa, które daję przed tysiącami ludzi. Nie każdy przecież ma to szczęście, by co roku, od tylu lat być Jezusem.

W co nie wierzy biskup

– To ilu się tam spodziewacie widzów? – zagadnął biskup.

– Myślę, że przyjdzie ok. 1000 osób – Artur Piotrowski nie miał pojęcia, kto przyjdzie, ale coś musiał odpowiedzieć. Wierzył, że ludzie nie zawiodą.

– No, to jest pan optymistą – biskup po swojemu sprowadzał entuzjazm na ziemię.

Był rok 1998. Artur Piotrowski miał wówczas 22 lata. Był studentem. Od lat związany z Duszpasterstwem Akademickim „Don Bosco” działającym przy kościele księży salezjanów na poznańskich Winogradach, wpadł na pomysł, by wystawić Misterium Męki Pańskiej. Pomysł dojrzewał w nim kilka lat. Zrodził się podczas śpiewania utworów pasyjnych w chórze Polihymnia. Muzyka działała na wyobraźnię, wyobraźnia podpowiadała obrazy. Zwłaszcza gdy w 1996 roku pojechał z chórem na konkurs do Ziemi Świętej. To właśnie wtedy, spacerując uliczkami Jerozolimy, pisał w głowie scenariusz misterium.

Minął rok. W 1997 roku do Poznania przyjechał papież Jan Paweł II. Spotkał się z młodzieżą pod poznańskimi krzyżami. Wśród zgromadzonych na placu Mickiewicza był także Artur Piotrowski. Papież powiedział wtedy do młodych ludzi: – Bądźcie wiernymi świadkami Chrystusa Zmartwychwstałego. Liczę na was. – Słowa Ojca Świętego bardzo do mnie przemówiły, były jakimś impulsem do działania, do tego, by realizować swoje pomysły – wspomina dzisiaj. Kilka miesięcy później zaproponował kolegom i koleżankom z duszpasterstwa akademickiego, by wspólnie przygotowali misterium.

Młodzieńczy entuzjazm potrafi czynić cuda. Nikogo nie przerażała liczba zadań i pracy, które wiązały się z przygotowaniem widowiska. Wyznaczenie i nauczenie się ról to jedno. Ale przecież pozostawała do zrobienia cała reszta: uszycie kostiumów, przygotowanie rekwizytów, dekoracji, nagłośnienia, oświetlenia. Zarówno Artur Piotrowski, jak i jego przyjaciele nie mieli wówczas żadnego doświadczenia w realizowaniu takich przedsięwzięć – zaczynali od zera. Od pomysłu. Nie chcieli, żeby było byle jak, tandetnie, banalnie. Miało być z przytupem i z rozmachem. No więc rzucili się w wir pracy.

Obsadzeniem ról zajął się Piotrowski. Sam napisał scenariusz, opierając się przede wszystkim na fragmentach Pisma Świętego oraz na tekstach z książki Jima Bishopa Dzień, w którym umarł Chrystus. Pisząc go, wyobrażał sobie konkretne postaci: tak powinien wyglądać Jezus, ta koleżanka pasuje do roli Maryi, ten powinien się wcielić w rolę Judasza. Niektórzy przyjmowali propozycję bez zastanawiania się i dyskusji. Inni musieli to sobie przemyśleć. Bo rola zobowiązywała.

Od początku było też wiadomo, że przedstawienie nie będzie się odbywać w kościele czy salce parafialnej. Piotrowski chciał je zrobić w plenerze, na poznańskiej Cytadeli. Wychowywał się niedaleko stąd. Cytadela była miejscem dziecięcych zabaw, wypadów z kolegami, spacerów. Znał doskonale jej wszystkie zakątki. Uliczki przy amfiteatrze przypominały mu te, które widział w Jerozolimie.

Przygotowanie aktorów, scenografii, kostiumów zabrało kilka tygodni. Każdy pomagał, jak umiał. Entuzjazm udzielił się nie tylko studentom, ale także ich rodzinom: do szycia kostiumów rzuciły się matki, ciotki i babcie, trzy maszyny do szycia w duszpasterstwie pracowały na okrągło. W salach parafialnych powstawały kolejne fragmenty dekoracji, równocześnie trwały próby. Młodzież przygotowała plakaty, które były zaproszeniem dla poznaniaków. W głowie reżysera i aktorów pojawiało się tylko jedno pytanie: czy ktoś zechce przyjąć to zaproszenie?

3 kwietnia 1998 roku wieczorem w amfiteatrze na Cydateli poznaniacy pierwszy raz zobaczyli Misterium Męki Pańskiej. Artur Piotrowski dedykował je swojemu ojcu, który zmarł trzy lata wcześniej. Zainteresowanie widowiskiem przeszło najśmielsze oczekiwania – zarówno aktorów, jak i służb porządkowych. Już godzinę przed rozpoczęciem misterium ze wszystkich stron miasta na Cytadelę ciągnęły tłumy. Każdy chciał być jak najbliżej aktorów, każdy chciał coś widzieć. Przyszli i starsi, i młodsi, młodzież i rodziny z dziećmi – ponad 5 tys. widzów. W przedstawieniu wzięło udział 250 aktorów. Przez ponad godzinę widzowie stali w niewyobrażalnej ciszy. Nikt się nie przepychał, nie rozmawiał, nie szeptał. Gdy wybrzmiała finałowa scena, gruchnęły oklaski. Najpierw nieśmiałe, jakby widzowie bali się zakłócić spokój i nastrój tego wieczoru. Jakby to wszystko, co przed chwilą zobaczyli, działo się naprawdę. Kiedy tłum wzruszonych poznaniaków rozchodził się do domu, Artur Piotrowski – szczęśliwy, zmęczony i zachrypnięty już wiedział, że za rok znów musi wystawić misterium. – Ale w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że w przyszłości będzie to największe widowisko pasyjne w Europie – mówi dzisiaj.

Pozdrawiam, Judasz

Wystarczy, że Cezary Łapa pojawi się w pracy z lekkim zarostem na twarzy, koledzy natychmiast to komentują. – O, misterium się zbliża!

Broda rośnie mniej więcej przez miesiąc. – Nie przepadam za nią, drapie mnie, ale to jest takie moje wielkopostne umartwienie – mówi Cezary. Jest inżynierem telekomunikacji, zajmuje się planowaniem sieci transmisyjnych. Ma żonę i czwórkę dzieci – starsza trójka bierze udział w misterium, wcielając się w dzieci jerozolimskie. – Kiedy kilkanaście lat temu Artur zaproponował mi, żebym zagrał Judasza, potraktowałem to jako wyróżnienie. Nie miałem obiekcji, żeby być czarnym charakterem. Nie myślę tak o Judaszu. Patrzę na niego jak na zagubionego człowieka, który poszedł nie tą drogą, którą trzeba. Najgorsze w jego postępowaniu jest nie to, że zdradził Jezusa, bo przecież każdy z nas codziennie Go zdradza w jakiś sposób, ale to, że nie skorzystał z łaski przebaczenia, że się zatracił w swoim smutku – tłumaczy swoją postać.

Nie odczuwa już tremy, zna doskonale swoją rolę. Ale są emocje. – Gram bardzo charakterystyczną postać i staram się to robić najlepiej, jak umiem. Choć oczywiście co roku zadaję sobie pytanie: Czy się do tego nadaję? Czy przypadkiem nie jestem już za stary?

Misterium odbywa się zawsze w sobotę przed Niedzielą Palmową. – Dla mnie misterium to stały punkt w moim kalendarzu. To takie przedłużenie świąt – mówi Cezary.

Na kilka tygodni przed występem wiesza w pracy plakaty informujące o misterium i wysyła maile do znajomych: Serdecznie zapraszam na Misterium Męki Pańskiej, które odbędzie się….

Pozdrawiam, Judasz.

Kilka kilometrów materiałów

W 2000 roku amfiteatr na poznańskiej Cytadeli okazał się za ciasny. Przedstawienie trzeba było przenieść kilkaset metrów dalej. Na łące przy Dzwonie Pokoju zbudowano miasto jerozolimskie: stanęła otoczona kolumnami Świątynia Jerozolimska, kilkumetrowej wysokości pałac Heroda, Wieczernik wzorowany na fresku Leonarda da Vinci „Ostatnia wieczerza”, Ogród Oliwny i Golgota. Zbudowano też kilkudziesięciometrową rampę, na której odbywa się uroczysty wjazd Jezusa do Jerozolimy i scena Drogi Krzyżowej. Projektantem dekoracji był nieżyjący już dziś prof. Czesław Kowalski z Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Wykonano je z drewna i płyt pilśniowych w pracowni Rajmunda Rakoniewskiego w Kórniku pod Poznaniem. To on co roku na tydzień przed misterium montuje na Cytadeli całą scenografię.

Misterium zyskało też nową oprawę muzyczną. O ile w pierwszych latach Artur Piotrowski wykorzystywał przede wszystkim renesansowe utwory pasyjne wykonywane a cappella przez poznański chór Polihymnia, o tyle w 2000 roku dołączył wiele nowych utworów, w tym również kompozycje przygotowane specjalnie na tę okazję. Wszystkie wykonał 300-osobowy zespół połączonych chórów poznańskich, któremu towarzyszyła Orkiestra Symfoniczna Zespołu Szkół Muzycznych w Poznaniu. Jeśli dodać do tego 300 aktorów i statystów, 300 harcerzy rozświetlających pochodniami Drogę Krzyżową i 100-osobową ekipę realizacyjną, wówczas widać ogrom tego przedsięwzięcia.

Od początku studenci dbali też o to, by kostiumy, w których występują, oddawały atmosferę tamtych czasów. Podczas pierwszych przedstawień szyli je sami – każdy, jak umiał. Ale w kolejnych latach uszycie blisko 600 kostiumów powierzono profesjonalnym firmom – zużyto na to kilka kilometrów materiałów! Kostiumy żołnierzy rzymskich powstały w pracowni plastycznej w Krakowie, która specjalizuje się w szyciu kostiumów historycznych, tam też wyprodukowano sandały, które mają na stopach aktorzy. Kostiumy żołnierzy rzymskich, na które składa się zbroja, miecz, halabarda, tarcza, hełm i krótka tunika, zostały wykonane na zamówienie w Delhi w Indiach. Ubiory strażników – zbroje, nakrycia głowy, włócznie i tarcze oraz długie tuniki – powstały w Kórniku koło Poznania.

Artur Piotrowski nie lubi mówić o finansach, ale wiadomo, że za wszystko trzeba zapłacić. Kilkanaście kostiumów sprowadzonych z Indii kosztowało ponad 30 tys. zł. – Dostajemy różne dotacje, składki, wspierają nas sponsorzy. Nie chciałbym jednak, żeby o misterium myśleć w tych kategoriach, jako o widowisku komercyjnym. To ma być przede wszystkim przeżycie duchowe – tłumaczy.

Pod krzyżem

Maryja – Anna Łozińska jest ostatnio w ciągłych rozjazdach, trudno się z nią umówić. Niewysoka, drobna, niezwykle sympatyczna. Na co dzień pracuje w domu dziecka. Do misterium trafiła osiem lat temu, gdy poprzednia Matka Boska wyszła za mąż i urodziła dziecko. – Wcześniej przychodziłam jako widz, aż tu nagle Artur zaproponował mi rolę. Przestraszyłam się: ja mam grać przed 100-tysięczną widownią? Powiedziałam Arturowi: Ale ja mam krótkie włosy, to się nie nadaję. – Włosów nie będzie widać. Graj.

Przez te osiem lat wiele się zmieniło. Ania skończyła studia, zaczęła pracować, włosy urosły, jest zaręczona. W tym roku narzeczony pierwszy raz zobaczy ją w tej roli. Przyjadą też szwagier i siostrzeniec ze Szczecina. – Najbardziej zależy nam wszystkim na tym, by widzowie, stojąc tam i patrząc na nas, na to co się dzieje, zadawali sobie pytania i jednocześnie na nie odpowiadali – mówi Ania.

Maryja to dla niej normalna kobieta, która miała męża, wychowywała syna, zajmowała się domem. I która musiała zmierzyć się z cierpieniem swojego dziecka. – Jaka ona była niezwykle dojrzała! Fascynuje mnie jej obraz pod krzyżem – nie histeryzowała, nie rozpaczała. Z godnością przeżywała śmierć Jezusa.

I tak Ania stara się zagrać tę rolę. Nim wyjdzie przed publiczność, stoi schowana za budynkiem świątyni i przygląda się widzom – ich twarzom, reakcjom, skupieniu. A potem wychodzi i już nie jest Anią. Jest Maryją.

Ostatni raz!

Pani Marta mieszka w pobliżu Cytadeli. Nie opuściła żadnego misterium. Kiedy szła tam pierwszy raz, była w ciąży. Teraz przychodzi z trójką dzieci i z mężem. – To nie jest dla nas przedstawienie. Nie idziemy tam po to, żeby zobaczyć, czy aktorzy zagrają lepiej, czy gorzej. To jest modlitwa – przejmująca, głęboka, poruszająca sumienie. Ilekroć słyszę, jak tłum krzyczy: „Ukrzyżuj Go, ukrzyżuj!”, to się zastanawiam, czy przypadkiem ja też nie byłabym w tym tłumie dwa tysiące lat temu. I czy podobnie jak ten tłum nie wrzeszczałabym z całych sił: „Ukrzyżuj!”.

Dokładnie pamięta pierwsze misterium. – Nie lubię dużych widowisk, tłoku, hałasu. Byłam w ciąży, więc nawet zastanawialiśmy się z mężem, czy powinnam tam iść. Miałam ze sobą turystyczne krzesełko, ale mowy nie było, żebym mogła je rozłożyć. Taki ścisk, człowiek przy człowieku. Kiedy zobaczyłam scenę krzyżowania, to aż ciarki przeszły mi po plecach. Dobrze znana historia, którą setki razy słyszałam w kościele, nagle zaczęła dla mnie realnie istnieć. Zobaczyłam nie Jezusa, ale człowieka. Konkretnego mężczyznę, który umarł za mnie.

Od pierwszego wystawienia misterium na poznańskiej Cytadeli minęło już 14 lat. Ilu widzów je zobaczyło? Trudno policzyć. Pewne jest to, że poznańskie misterium jest największym widowiskiem pasyjnym w Europie, a być może nawet na świecie. Bierze w nim udział blisko 1000 aktorów, statystów i muzyków. Co roku ogląda je ponad 100 tys. widzów. Doczekało się dokumentacji na płytach DVD. Rok temu zobaczyli je również mieszkańcy Warszawy – w związku z beatyfikacją Jana Pawła II odbyło się na torze wyścigów konnych na warszawskim Służewcu.

Studenci skończyli studia – pracują, założyli rodziny, mają dzieci. Niektórzy wyjechali z Poznania. Ale kiedy zbliża się czas misterium, biorą urlop i przyjeżdżają, by odegrać swoje role. Po przedstawieniu spotykają się w duszpasterstwie, jest ciasto, kawa, herbata. I wspomnienia. Bo przez te 14 lat sporo się ich nazbierało.

Artur Piotrowski ukończył Państwową Wyższą Szkołę Filmową, Telewizyjną i Teatralną im. Leona Schillera w Łodzi. Nakręcił kilka filmów dokumentalnych, był pierwszym asystentem reżysera podczas realizacji filmu Popiełuszko, pisze scenariusze. Ale przygotowaniami do misterium żyje przez cały rok. Wie, że zawsze może liczyć na dawnych przyjaciół, z którymi zaczynał tę niezwykłą przygodę. Po każdym misterium wraca wykończony do domu i pada na łóżko. I co roku mówi sobie: Ostatni raz!

Ale gdy pytam o przyszły rok, ożywia się po swojemu i mówi. – Chcemy je wystawić nie tylko w Polsce. Zamierzamy jechać za granicę…

W tym roku Misterium Męki Pańskiej odbyło się dwa razy. W sobotę 24 marca na placu Piłsudskiego mogli je zobaczyć mieszkańcy Warszawy. Tydzień później 31 marca wystawiono je na poznańskiej Cytadeli.

Po męce wracam do domu
Katarzyna Kolska

dziennikarka, redaktorka, od trzydziestu lat związana z mediami. Do Wydawnictwa W drodze trafiła w 2008 roku, jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika „W drodze”. Katarzyna Kolska napisała dziesiątki reportaży i te...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze