Dlaczego? Biblijne podstawy katolicyzmu
Koncentrujemy uwagę na tym, co miało miejsce, a czego nie można już zmienić. Chwilę później martwimy się o czas, który dopiero przyjdzie. Staliśmy się cichymi niewolnikami przeszłości i przyszłości. Z uporem tkwimy w rzeczywistościach, na które nie mamy wpływu.
Powszechnie sądzimy, że bycie tatą to współudział w tworzeniu i kształtowaniu nowego człowieka. Z każdym dniem nabieram przekonania, że ten proces jest dwukierunkowy. Ojcostwo buduje mnie samego. Zmienia i tworzy na nowo. Nigdy wcześniej nie doceniałem chwili tak, jak mogę robić to dzisiaj.
W szczepieniach niemowląt jest coś okrutnego. W ośrodkach zdrowia tlen pachnie inaczej. Korytarze, pośpiech białych kitli, widok starych szaf z mlecznymi szybami, to wszystko tworzy nieprzyjemną mieszankę wrażeń. Stworzon wyczuwa tę przykrą aurę, wtula się mocniej. Jeszcze nie płacze, ale wiemy, że to kwestia kilku minut.
Jesteśmy tu, bo to ważne i konieczne. Z wątpliwościami na ramieniu, bo im więcej w medycynie pieniędzy i biznesu, tym więcej też (obok cudownego rozwoju i możliwości) złego marketingu. Wokół szczepień: dużo strachu i gróźb.
Szczepimy jednak w odpowiedzialnej trosce o przyszłość i z poczucia obowiązku. Ale nasz maluch tej przyszłości nie widzi, nie rozumie, nie sposób mu ją wytłumaczyć. A więc trzymany na rękach, z konieczności silnie i pewnie, zaczyna odczuwać narastający strach. Ukłuty i zaskoczony bólem, krzyczy. Niby ten wrzask jest naturalny, nie do uniknięcia, ale towarzyszy mu spojrzenie, które nie pozostawia przestrzeni na interpretacje. Spojrzenie mówiące: nie rozumiem, boję się i bardzo potrzebuję waszej pomocy.
Córka trafia na moje ramię. Płacze, łapczywie wciąga powietrze, szuka w moich rękach przestrzeni, która sprawi, że dla świata stanie się niewidzialna. Minie jeszcze chwila, nim uspokoi się na dobre, poczuje bezpiecznie, znów zaufa. To cenna lekcja tego, jak ważna jest obecność, ta chwila, w której wszystko przestaje mieć znaczenie. Kolejka, inni ludzie, niecierpliwe spojrzenie lekarza, praca, do której trzeba będzie wrócić. Ktoś domaga się mojej absolutnej obecności dokładnie teraz, w tej sekundzie, bez względu na wszystko. Wielka rzecz. A przecież tylko i aż proza rodzicielskiej codzienności.
Z bratem, późną nocą, wracamy wiejską drogą. Mimo że miejscowość zapomniana przez świat, przed nami sznur samochodów. Długa prosta i już z daleka widać nieprzytomnego. Leżał na poboczu zawinięty w pętlę wokół własnego roweru. Jedno, drugie auto mija poszkodowanego bez wątpliwości wyrażonych w blasku świateł hamowania.
Zatrzymujemy się. Odór alkoholu pomieszany z potem i krwią przypomina, co zjedliśmy kilka godzin temu. U mężczyzny, który dostarcza nam dwuznacznych wrażeń, brak reakcji. Wzywamy ambulans. Nieufna pani dyspozytor z uporem wartym lepszej sprawy sugeruje, że poszkodowany z pewnością jest tylko pijany, a więc dzwonić należy na policję. Skutecznie domagamy się karetki, choć finalnie dzwonimy też pod 997.
Okazuje się, że to nic poważnego. Podstawowa pomoc, opatrunki na miejscu, drogi nocleg w izbie wytrzeźwień. Burza w szklance wody, bo człowiek na dźwięk sygnału karetki zaczął jednak odbierać bodźce zewnętrzne. Obrywamy więc po uszach, ale wiemy, że postąpiliśmy, jak trzeba.
To znów doświadczenie chwili. Noc, jak się okazało, przyniosła przymrozek. Łatwo sobie wyobrazić konsekwencję zostawienia tej chwili na rzecz domniemanej i niepewnej przyszłości: bo ktoś następny z pewnością się zatrzyma, bo człowiek dośpi, wstanie, da sobie radę. Cokolwiek. Obecnym można być tylko teraz.
Przeszłość jest istotna. Zarówno ta daleka, historyczna, która zmusza do wyciągania wniosków, jak i ta bliska, osobista, będąca sumą dobrych i złych doświadczeń. Ale jest istotna wtedy i tylko wtedy, kiedy staje się użyteczna dla teraźniejszości. Często bywa, że uwikłani w to, co było, nie potrafimy żyć tu i teraz.
Z przyszłością rzecz ma się podobnie. W końcu oczekiwania są zaplanowanym rodzajem rozczarowań. Źle jednak, jeśli skoncentrowani wyłącznie na dniu dzisiejszym, zaczynamy ignorować konsekwencje bieżących wyborów. Jednak świadomość konsekwencji odbija się nie tyle w usilnej koncentracji na przyszłości, ile w zdolności do odpowiedzialnego życia w tym, co aktualne. Gotowość na przyjęcie tego, co przyjdzie, jest zawsze gotowością na przyjęcie nieznanego.
Choć perspektywa życia „tu i teraz” jest trwale wpisana w chrześcijaństwo, nie przychodzi łatwo. W życiu nad kuchennym stolikiem, tam, gdzie teraźniejszość bywa najważniejsza, mimowolnie uciekamy w stare, utarte schematy. W sporach rozdrapujemy dawno zagojone zadry. Zasypiając, ze strachem myślimy o dniu jutrzejszym, końcu miesiąca, albo dalej, o niepewnych czasach, w których przyszło nam żyć (jakby którekolwiek były pewne). Są te wszystkie ucieczki zakamuflowanym formatem ateizmu, braku wiary w bezgraniczną, bezwarunkową dobroć i opiekę Boga. Finalnie On – będąc ponad czasem – jest przy nas obecny w jednym, wiecznym teraz.
Oceń