Ewangelia według św. Marka
Kobieta potrzebuje mężczyzny, a mężczyzna dopełniającej go kobiety. Zdarza się, że tym innym dla mężczyzny staje się drugi mężczyzna, a dla kobiety tą inną staje się druga kobieta. Osoba tej samej, a nie innej płci!
Znalazł swojego partnera przez internet. Przystojny, męski. Każda kobieta by się za nim obejrzała. Spotkania z nowo poznanym były jak sen na jawie. Namiętne. Pełne pikanterii – jak sam zwykł to określać. – Rozumiesz, księdzu, co to znaczy? – pytał.Nie rozumiałem. I kiedy mu to mówiłem, wkurzał się. – No tak, skąd ty to k… możesz wiedzieć! Potem się z tego śmialiśmy. On doświadczony, a ja żółtodziób. Krzysztof rozszedł się z Kościołem na kilka lat. Jak twierdzi: z Bogiem nigdy. Rozmawiał z Nim tak, jak umiał. O księżach myślał podobnie jak o sobie, że geje, że wiedzieli, jak się w życiu ustawić, że oni to dopiero mogą (!) i jeszcze do sakramentów przystępują! Przez pewien czas myślał o kapłaństwie. Bardzo szybko jednak zarzucił ten pomysł. Nie będzie się przecież oszukiwać. Ani siebie, ani Boga. Dziś z Kościoła nie chce zrezygnować. – Teraz to całe moje życie–mówi. Gdy go zapytałem, co myśli o duszpasterstwie osób homoseksualnych, bez namysłu odpowiedział: – Przecież ono jest wszędzie. W każdej grupie. Ja nie potrzebuję getta. Już raz w nim byłem. Jestem normalnym katolikiem. Normalnym! Rozumiesz?
Piotr podobnie.Zastanawiał się, dlaczego homoseksualiści tak często się buntują i odrzucają Pana Boga. Dlaczego nie jest im On tak bliski. Im… Dlaczego ciągle mówię o gejach „oni”? O gejach czy o homoseksualistach? Przez lata sam się w sobie gubił. Nie wiedział, kim naprawdę jest. Był grzecznym chłopcem, dobrym synem. Typ kujona. Nie podejmował nawet próby pocałowania czy dotknięcia kogoś. I nagle… gdy czuł się sam jak palec, wszystko się zaczęło. – Poszedłem do klubu. Tak, tego klubu. I tam poznałem Maćka – mówi. – Był ode mnie starszy. Bardziej doświadczony. Znał się na relacjach. To z nim Piotr przeżył swój pierwszy raz. Potem byli inni. Kolejni. Po każdym razie nie mógł sobie wybaczyć tego, co zrobił. Bał się pójść do spowiedzi. Porozmawiać z kimś. Prawdziwy koszmar. Minęło trochę czasu, zanim się jednak zdecydował. Trafił na naprawdę dobrego księdza. Potem byli inni – też dobrzy. Ale z Panem Bogiem nadal nie zawsze jest mu po drodze. Z Kościołem… Sam nie wie… Często czuje się nieprzyjęty. Gdzieś na marginesie. Ale czy to na pewno ktoś ciągle go odrzuca, czy to jednak on nieustannie wybiera drogę opłotkami? Po czasie jednak stwierdza: W końcu zakotwiczyłem. Znalazłem dom. Zdarza się, że nieraz z niego uciekam. Ale wracam. Jak marnotrawny… Duszpasterstwo homoseksualnych? Hm… A co my teraz, rozmawiając, robimy? To nie jest duszpasterstwo? Przecież jesteś moim księdzem, prawda? Zakotwiczył w jednej ze wspólnot modlitewnych. Takiej ogólnej. Dla wszystkich.
Te i tym podobne dylematy, cierpienia i radości wcale nie są rzadkie. Jest ich wiele. Za każdą opowiedzianą historią stoi żywy człowiek. Takich, kochających inaczej, ukradkiem podpierających kościelne filary jest wielu. Co nie oznacza, że jest ich całe mnóstwo. Ale są. Opuszczeni? Samotni?
Czy w Kościele zmartwychwstałego Pana jest dla nich miejsce? Czy wspólnota uczniów Jezusa jest miejscem naprawdę im przyjaznym?
Krzysztof i Piotr zdecydowali się na szukanie swojego miejsca w przestrzeni kościelnej. Nie dali za wygraną. Nie chcieli stać tylko w kruchcie. Taka miejscówka ich nie satysfakcjonowała. Pragnęli czegoś więcej.
Brakujące żebro
Temat homoseksualizmu nierzadko bywa uwikłany w spory ideologiczne i politykę, więc niełatwo o nim pisać. Towarzyszy mu wiele emocji i kontrowersji, a niemal każdy, kto zabiera głos w tej sprawie, naraża się na zarzuty o nietolerancję, sprzyjanie homoseksualnemu lobby albo o to, że jest krzewicielem tzw. nowomowy – w znaczeniu okrągłych zdań – w której, nie daj Bóg, by się pojawiła jakakolwiek krytyka takiej lub innej grupy społecznej, nieważne: mniejszościowej (np. homoseksualnej) czy jeszcze jakiejś innej, mogąca narazić kogoś na niebezpieczeństwo stygmatyzacji lub urażenia uczuć.
Współcześnie o homoseksualizmie coraz częściej mówi się raczej w kluczu opisowym niż normatywnym. Ponieważ nie jest on (już!) klasyfikowany jako zaburzenie, ale alternatywna orientacja seksualna, to tym trudniej – bo niepoprawnie, dyskryminująco i ciemnogrodzko – mówić o nim w kategoriach grzechu lub zagrożenia społecznego.
Zadanie zatem jest niełatwe. Każde słowo niezgodne z promowanymi współcześnie hasłami równościowymi odbierane jest jako atak na wolność (ciągle uciskanych) i przejaw nietolerancji (ciągle odrzucanych). Prezentując stanowisko Kościoła katolickiego w kwestii jego stosunku do osób homoseksualnych, a więc mówiąc w sposób normatywny, nie można nie narazić się na zarzuty osób myślących inaczej i na idący z nimi w parze społeczny ostracyzm. Ale podobnie jest i w drugą stronę. Poglądy odbiegające od wizji chrześcijańskiej w tej materii nierzadko stają kością w gardle pobożnym wyznawcom Jezusa z Nazaretu, którzy obserwując tęczową rewolucję, chwytają się za głowę i z niedowierzaniem, a niekiedy bezsilnością stwierdzają, że świat już naprawdę stanął na głowie i niechybnie chyli się ku upadkowi.
Krzysztof i Piotr nie zajmują się polityką. Nie są nią zainteresowani, ale też i nie chcą być na bieżąco z pomysłami lansowanymi przez propagatorów nowego, homofilnego porządku. Chcą być bliżej Boga. Bliżej prawdy. Bliżej siebie. Obaj są po trzydziestce. Pracują. O tym, że Krzysztof jest homoseksualistą, wiedzą prawie wszyscy z jego wspólnoty. Przyjęli go z jego innością, choć na początku nie było mu łatwo. Bał się. Nie musiał nikomu nic mówić, ale bardzo tego chciał. Stwierdził, że tak będzie lepiej. O Piotrze wie zaledwie kilka osób.
Mówiąc czy pisząc o homoseksualizmie – i warto na to zwrócić uwagę – myślimy nie tylko o związkach partnerskich i ich legalizacji lub o adopcji dzieci przez te pary, ale również, a może przede wszystkim, o pewnej wizji człowieka i świata. Z interpretacji prawa naturalnego i z antropologii biblijnej wynika, że zgodny z naturą jest tylko pociąg do osób płci przeciwnej. Człowiek jest ze swej natury albo kobietą, albo mężczyzną, a każda inna sytuacja postrzegana jest w tym ujęciu jako zaburzenie. Kościół, owszem, przyjmuje założenie, że kobiecość i męskość są uwarunkowane kulturowo. Ale nie tylko. Płeć, czyli bycie kobietą lub mężczyzną, jest określona przede wszystkim stanem biologicznym, fizycznością. Płeć nie jest jedynie rezultatem działania czynników społecznych i kulturowych bez związku z płciowym wymiarem osoby, wynikającym z płci biologicznej. Płeć jest najpierw odkrywana, a dopiero potem interpretowana. Nigdy odwrotnie. Człowiek, w którego nozdrza Bóg tchnął tchnienie życia, przez co stał się on istotą żywą (por. Rdz 2,7), potrzebuje dopełnienia w drugim człowieku, różnym od siebie. Kobieta potrzebuje mężczyzny, a mężczyzna dopełniającej go kobiety. Zdarza się, że tym innym dla mężczyzny staje się drugi mężczyzna, a dla kobiety tą inną staje się druga kobieta. Osoba tej samej, a nie innej płci! Przyjrzyjmy się temu przez chwilę. Problem homoseksualnego mężczyzny nie polega na tym, że ma on w sobie nadmiar tego, co kobiece, ale na tym, że zaistniał w nim niedobór pierwiastka męskiego. Bo czy to jest problem, że jakiś mężczyzna jest opiekuńczy, troskliwy, że ma dużą zdolność zrozumienia dla innych, że jest empatyczny, komunikatywny i reaguje na cudze potrzeby? Każdy mężczyzna posiadający te cechy w obfitości będzie błogosławionym darem dla kobiety. Alan Medinger w książce Podróż ku pełni męskości pyta homoseksualnych mężczyzn: „Czy w trakcie waszych zmagań z homoseksualizmem pomyśleliście sobie, że jesteście nadwrażliwi, (…) i zanadto ufacie swojej intuicji? (…) Czy te cechy utrudniają wam życie? Czy stają na drodze waszych życiowych dokonań? Nie sądzę, by tak było. To raczej wasza niezdolność do podejmowania inicjatywy, do budowania autorytetu, do funkcjonowania tak, jak się tego od was oczekuje w świecie mężczyzn przysparza wam problemów”. Gdy mężczyzna nie ma wewnętrznego poczucia, że jest mężczyzną, gdy jest przekonany, że nie jest pełnym mężczyzną, wówczas będzie tęsknić za dopełnieniem swojej męskości. Pociągać go będzie męskość u innych mężczyzn. To oni będą dla niego tymi innymi. To w nich będzie szukał swego brakującego „żebra”. Mężczyzna nosi w sobie pragnienie odtworzenia tej części siebie, którą Bóg „wyjął z niego”, gdy stwarzał kobietę. W rozmowach z Krzysztofem i Piotrem ten wątek niemęskości przewijał się nader często. No, może nieco częściej u Piotra.
Skłonność nie jest grzechem
Do obiektywnego porządku naturalnego – i Kościół o tym często wspomina – należy komplementarność płciowa i uczuciowa oraz płodność. Nieuporządkowaniem jest zatem wszystko to, co tak rozumianą seksualność niszczy albo deformuje. Akty homoseksualizmu nie wpisują się w tym ujęciu ani w komplementarność płciową, ani w płodność. Katechizm Kościoła katolickiego stwierdza, że „są one sprzeczne z prawem naturalnym (…) i w żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane” (2357). Stanowisko Kościoła katolickiego nie jest zatem zgodne z promowanym i powszechnie uznanym przez środowiska prawno-medyczno-psychologiczne przekonaniem o niepatologicznym charakterze homoseksualizmu. Wyjaśnijmy, że homoseksualizm rozumiany jako wyłączne lub dominujące ukierunkowanie zainteresowań i potrzeb seksualnych na osoby tej samej płci, połączone z zachowaniami o charakterze homoseksualnym, traktowany jest obecnie w świecie jako jedna z trzech równoprawnych orientacji seksualnych – obok heteroseksualizmu i biseksualizmu. W 1991 roku Światowa Organizacja Zdrowia, działająca na szczeblu międzynarodowym w ramach ONZ, wykreśliła homoseksualizm z listy chorób i zaburzeń. Wcześniej, w 1973 roku, uczyniło to Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne.
Co ciekawe, w dokumentach Kościoła, w których jest mowa o homoseksualizmie, nie wspomina się o orientacji homoseksualnej, a jedynie o mniej lub bardziej głębokich skłonnościach. Homoseksualizm nie pojawia się w nauczaniu Kościoła jako jeden z wariantów orientacji seksualnej, ale występuje jako skłonność, której „psychiczna geneza pozostaje w dużej części nie wyjaśniona” (KKK 2357). Nie wdając się w dyskusję na temat genezy homoseksualizmu, katechizm dopuszcza ewentualne przyczyny genetyczne, które do dzisiaj pozostają hipotezą i wcale nie jedynym i nie najważniejszym przyczynkiem wpływającym na pojawienie się tendencji homoseksualnych. Katechizm (2358) stwierdza także, że „pewna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne”. Co prawda, wiedza na temat skali występowania zjawiska jest ważna ze względów duszpasterskich i społecznych, jednak nie ma ona większego znaczenia dla jego moralnej kwalifikacji. W Liście o duszpasterstwie osób homoseksualnych Kongregacja Nauki Wiary rozróżnia predyspozycje i akty homoseksualne. Precyzuje, że„szczególna skłonność osoby homoseksualnej, choć sama w sobie nie jest grzechem, to jednak stwarza mniej lub bardziej silną skłonność do postępowania, które z punktu widzenia moralnego jest złe. Z tego powodu sama skłonność musi być uważana za obiektywnie nieuporządkowaną”.
Czy restrykcyjność obecna w nauczaniu Kościoła i jego nieprzejednanie w tej materii nie odstraszają czasem osób homoseksualnych i nie odwodzą ich od aktywnego udziału w jego życiu?
Choć może się rodzić pytanie o miejsce takich osób w Kościele – to odpowiedź jest jedna. Jest ono takie samo jak każdego innego wierzącego i nawracającego się człowieka. Kiedy o tym mówię – Krzysztof i Piotr kiwają twierdząco głowami. W Stanach Zjednoczonych i w niektórych krajach Europy Zachodniej od lat istnieją duszpasterstwa osób homoseksualnych. W Polsce niekoniecznie. A przynajmniej nie wprost i nie o charakterze sformalizowanym. To nie takie proste, zwłaszcza gdy przynależność do tego typu grupy wiązałaby się z koniecznością ujawnienia przez jej uczestników własnych skłonności seksualnych i wyjściem z ukrycia (coming out). Nie wszyscy tego chcą. W dużej aglomeracji można się ukryć. Nawet po ujawnieniu się można nadal pozostać anonimowym. W mniejszej społeczności nie jest to już takie proste. Zainteresowani dobrze wiedzą, o czym mówię.
Nie byłoby dobre zbieranie w sposób spontaniczny i nieprzemyślany osób homoseksualnych w jednym miejscu w celu udzielania im pomocy duchowej czy tworzenia tylko dla nich specjalnych grup na zasadach, na których oparte jest np. duszpasterstwo akademickie, duszpasterstwo służby zdrowa, artystów, nauczycieli. Ktoś powie, że duszpasterstwa osób homoseksualnych mogłyby funkcjonować na podobnych zasadach jak duszpasterstwa małżeństw niesakramentalnych. Ich istnienie też przecież wzbudza mieszane uczucia. Ktoś mi kiedyś powiedział: – No dobrze, ale one jednak nie naruszają zgodnego z naturą heteroseksualizmu, nie zafałszowują seksualności i nie burzą tradycyjnego modelu rodziny. Nie są też duszpasterstwami nacechowanymi pobłażliwością. Zakładają, że prędzej czy później osoby do nich należące podejmą decyzję o powstrzymaniu się od współżycia. Jeśli nie, ich sposób życia, choć grzeszny, nie sprzeciwia się komplementarności płciowej i uczuciowej i nie wyklucza z aktu płciowego daru życia. Nie dekonstruuje rzeczywistości. Oczywiście, z grupami homoseksualnymi może być podobnie. One też nie muszą dekonstruować obecnego porządku. Tym bardziej w Kościele. Oby.
Tworzenie grup dla osób o określonej preferencji seksualnej, w tym przypadku homoseksualnej – przynajmniej dla niektórych – mogłoby się stać dobrą okazją do utwierdzenia się we własnym homoseksualizmie i zyskiwania dla niego społecznej (kościelnej) aprobaty. To z kolei mogłoby rodzić przekonanie, że można przychodzić do kościoła i nic nie zmieniać. Że taka wizja seksualności i „małżeństwa” par jedno- płciowych są pozytywne same w sobie. Jedyna różnica jest taka, że nie można na razie (!) przyjmować komunii.
Nie tylko ze swoimi
Duszpasterstwo osób homoseksualnych w Polsce ma oblicze zdecydowanie zindywidualizowane. Dokonuje się w kontekście sakramentalnym, spowiedzi, kierownictwa duchowego, pojedynczych rozmów, porad. Grupy, które działają na Zachodzie, choć oficjalne i często chrześcijańskie, ale niekatolickie, nie zawsze znajdują aprobatę kościelnych przełożonych (przynajmniej te drugie). Zdarza się, że rozumienie katolickiej wykładni na temat homoseksualizmu nawet wśród duchownych pozostawia wiele do życzenia. Niektórzy księża niekiedy bardziej zatroskani o dobre samopoczucie powierzonych im homoseksualnych wiernych zarzucają albo dyskretnie przemilczają to, co istotne w doktrynie Kościoła. Stosują zbyt uproszczone rozwiązania duszpasterskie. Popełniają wiele błędów, siejąc zamęt (z miłości?), ostatecznie na niekorzyść osób homoseksualnych. Afirmują je, przy jednoczesnym wprowadzaniu w błąd co do oficjalnego nauczania Kościoła i jego praktycznych aplikacji. Sytuacje, które miały miejsce na kontynencie amerykańskim i w krajach Europy Zachodniej, wcale nie muszą zdarzyć się w Polsce. Stały się one jednak inspiracją dla wydanego w 1986 roku przez Kongregację Nauki Wiary Listu o duszpasterstwie osób homoseksualnych. Wspomniałem już o nim wcześniej. Stolica Apostolska z jednej strony zachęca księży do podejmowania działań duszpasterskich na rzecz homoseksualnych braci, z drugiej, nie precyzując form, podaje zasady, na których powinno się opierać takie duszpasterstwo.
Ponieważ w Kościele miejsce osób o skłonnościach homoseksualnych jest takie samo jak każdego innego wierzącego, dlatego mogą się one (i powinny) odnaleźć w każdej kościelnej grupie formacyjnej. „Osoby te – jak czytamy w Katechizmie – są wezwane do wypełnienia woli Bożej w swoim życiu i – jeśli są chrześcijanami – do złączenia z ofiarą krzyża Pana trudności, jakie mogą napotykać z powodu swojej kondycji”. I dalej: „Osoby homoseksualne są wezwane do czystości. Dzięki cnotom panowania nad sobą, które uczą wolności wewnętrznej, niekiedy dzięki wsparciu bezinteresownej przyjaźni, przez modlitwę i łaskę sakramentalną, mogą i powinny przybliżać się one – stopniowo i zdecydowanie – do doskonałości chrześcijańskiej” (2358–2359). Kościół nie wyklucza ze swego grona osób nieheteroseksualnych. Wszystkim – i homo-, i heteroseksualnym – ukazuje tę samą drogę przeżywania wiary i to samo wezwanie do nawrócenia. Ponadto prosi, uwrażliwia i domaga się (!), aby osoby z tendencjami homoseksualnymi otaczać szacunkiem, współczuciem i delikatnością, unikając wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji (por. KKK 2358).
I na koniec. Krzysztof powiedział mi kiedyś: Proszę księdza, homoseksualiści zamiast się zamykać w hermetycznych, niszowych grupach, zdecydowanie bardziej potrzebują otwarcia na społeczeństwo. Integracji z nim, a nie uciekania od niego. Bycia w drodze ze wszystkimi, a nie tylko ze swoimi.
Ja też tak myślę.
Oceń