Mój syn narodził się dla nieba
Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Poniższe refleksje na temat chrześcijańskiego odczytania sensu cierpienia pochodzą z rozmowy, jaką Michel Philippe Laroche, archiprezbiter Kościoła prawosławnego w Paryżu, odbył w kilka miesięcy po tym, jak zmarł na raka jego kilkunastoletni syn, Germain.

Nie tylko niewierzący, ale także wierzący i to tacy, którzy osiągnęli wysoki poziom swej wiary, stawiają sobie pytanie: „Jeśli wiara nie koi bólu, to jaki z niej pożytek w chwilach cierpienia?”.

Sam Chrystus daje nam odpowiedź w Ewangelii według św. Jana. Nie chodzi tam tylko o przypowieść czy jakąś szczególną naukę Pana. To po prostu historia przyjaciela Jezusa, zwanego Łazarzem, który śmiertelnie zachorował. „Siostry zatem posłały mu wiadomość: «Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz»” (J 11,3). Liczne komentarze tego tekstu kładą nacisk na przyjaźń Jezusa, jaka łączyła go z Łazarzem i jego dwiema siostrami, Martą i Marią. Możemy z łatwością wyobrazić sobie ich nadzieję, pewność, że Jezus przybędzie, wysłuchawszy ich próśb, On, ich przyjaciel, Ten, którego kochali bardziej niż siebie samych, Ten, który uleczył mnóstwo nieznajomych, ludzi, którzy przyszli do Niego, aby być uleczeni, ale którzy nie kochali Go prawdziwie.

Ewangelia naucza nas, że Jezus opóźnił celowo swe przybycie do łoża umierającego przyjaciela o dwa dni. Po upływie tego czasu zwrócił się otwarcie do apostołów: „Łazarz umarł, ale raduję się, że mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli. Lecz chodźmy do niego” (J 11,14–15). Możemy sobie łatwo wyobrazić, czym były te dni oczekiwania dla Łazarza i jego sióstr. Wiarą Łazarza nie wstrząsnęła żadna wątpliwość. Jednak gdy poczuł, że życie go opuszcza, powtórzył w swym wnętrzu prośbę:

Mój Jezu, dlaczego nie przychodzisz? Moja dusza jest pogrążona w smutku. Prośba, którą do Ciebie kieruję, jest sprawiedliwa. Ufam Tobie, Tobie, któryś wysłuchał prośby obcego, centuriona, ratując od niechybnej śmierci jego sługę, a nie wysłuchałeś prośby Twego przyjaciela, tego, który Cię kocha, tak samo jak moje dwie siostry. Mogę, jeśli taka Twoja wola, pożegnać się z życiem, ale Ty wiesz, że Marta i Maria mnie potrzebują. Z pewnością każesz mi czekać, by wzmocniła się moja wiara, ale kiedy przybędziesz? Życie uchodzi ze mnie, jesteś mym jedynym ratunkiem? Oto wydaję ostatnie tchnienie, moje życie dogasa. Dlaczego nie przyszedłeś?

Możemy sądzić, że modlitwy obu sióstr Łazarza były podobne. Były pewne, że Jezus przyjdzie go uleczyć nawet w ostatniej chwili:

Jezu, Ty, który jesteś Panem życia i Życiem samym, błagamy Ciebie, wysłuchaj naszej sprawiedliwej prośby i przyjdź uleczyć tego, którego kochamy bardziej od naszego własnego życia. Tak, Panie, wierzymy, że jesteś Chrystusem, Synem Boga, który przyszedł na ten świat. Pospiesz uratować Twego przyjaciela. Ty, który wysłuchałeś nieznajomej, Kananejki, oswobadzając jej córkę i dając jej okruszynę z uczty, nam, którzy jesteśmy przy stole Twej uczty weselnej, daj Chleba Życia, który wraca do życia znajdujących się w ciemnościach śmierci. Dlaczego nie przyszedłeś? Gdybyś był tutaj, nasz brat by nie umarł. Cierpimy dwojaką boleść, o Panie, gdyż Twe plany są nieprzeniknione. W jakim celu, znanym tylko Tobie, nie wysłuchałeś naszych łez, Ty, który wysłuchałeś łez grzesznicy?

Tak, śmierć przybyła, Łazarz usnął życiem tej ziemi! Tak, i mówię to z doświadczenia — istnieją sprawiedliwe prośby, których Bóg nie wysłuchuje. Prześledźmy zbijającą z tropu opowieść tej Ewangelii. Pan nie przybył w dniu zgonu swego przyjaciela. Nie przybył też nazajutrz ani dzień później… Skazał na boleść i samotność siostry Łazarza przez cztery dni! Ich brat nie żył i żadna ludzka pociecha nie mogła ich pokrzepić.

W rozmowie między Jezusem i dwiema siostrami Łazarza, także w tym, co On później uczynił, znajdujemy odpowiedź na pytanie, które tyle rodzin, tyle osób zadało Panu w modlitwach, modlitwach pokornych, sprawiedliwych.

Podziwiajmy wiarę Marty, która dowiedziawszy się, że Jezus przybywa, śpieszy Mu na spotkanie. Nie może zrozumieć, dlaczego Pan nie przyszedł wcześniej. Mówi Mu wprost: „«Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś Boga prosił»”. Rzekł do niej Jezus: «Brat twój zmartwychwstanie». Rzekła Marta do Niego: «Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym». Rzekł do niej Jezus: «Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto wierzy we mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?». Odpowiedziała Mu: «Tak, Panie! Ja mocno wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat»” (J 11,21–27). Widzimy jak w tej pierwszej rozmowie Marta, której Pan wyrzucał wcześniej powierzchowność, wzrasta w swej wierze w Jezusa. To właśnie do niej zwrócił się wcześniej, mówiąc: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona” (Łk 10,41–42).

W przypadku Marty, oczywiście, wiara nie powstrzymała cierpienia, ale cierpienie sprawiło, że ta właśnie wiara wzrosła do stopnia niebywałego.

(…) Marta w lęku i smutku wywołanym śmiercią brata zdobywa wymiar „Chrystusa wewnętrznego”. Jej poznanie nie jest tu tylko sprawą umysłu. Gdy Pan jej powiedział: „Jestem zmartwychwstaniem”, przyjęła Chrystusa w samym sercu, miłością, której nigdy wcześniej nie odczuwała. Jej brat nie żyje i właśnie w tej chwili — wbrew wszelkim oczekiwaniom — przychodzi Życie, by zdobyć jej serce. Marta, której brat dopiero co umarł, której dusza jest więc złamana boleścią, nie jest w stanie na chłodno rozumować. Pozwala w końcu wejść Jezusowi do swego serca, i to właśnie tam, w jego wnętrzu otrzymuje dla siebie samej, ale także dla swego brata, Łazarza, poza wszelką ludzką logiką, życie nieśmiertelne.

Maria miłowała już Jezusa i ta miłość zajmowała miejsce wiary. Jeśli miałbym porównać siostry Łazarza do apostołów, powiedziałbym, że Maria jest bliższa Janowi ze względu na jego umiłowanie Jezusa, podczas gdy wiara Marty przypomina wiarę Piotra, który także wyznał Jezusowi, że jest On Synem Bożym. Maria także spieszy i pada na twarz przed miłością swego życia, w której nie potrafi zrozumieć — właśnie z powodu tej miłości — że On nie przyszedł wcześniej uratować jej brata: „«Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł». Gdy więc Jezus ujrzał, jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: «Gdzieście go położyli?» Odpowiedzieli Mu: «Panie chodź i zobacz». Jezus zapłakał” (J 11,32–35).

Wewnętrzna droga Marii jest równie godna podziwu jak droga Marty, gdyż pewność, jaką posiadała, że brat jej będzie uleczony, opierała się na czymś znacznie wyższym niż pewność jej siostry. Miłość Jezusowa przekraczała w rezultacie wiarę. Maria wierzyła w Jego miłość. Swą pewność czerpała nie tylko z wiary jako rzeczywistości mogącej uratować jej brata, ale z nieskończonej miłości, która rozprzestrzeniała się jak ogień. (…)

O Jezu, bardziej niż słodki, Oblubieńcu mej duszy, w Twym czułym miłosierdziu do człowieka i jego licznych smutków pozwoliłeś się rozwinąć chorobie Twego przyjaciela aż do fatalnego końca. Zabrałeś spośród żywych tego, którego kochałeś. Uczyniłeś tak, teraz to rozumiem, by zmieszać Twe boskie łzy z naszymi łzami i Twą boską żałobę z naszą żałobą. W swoim człowieczeństwie wybrałeś tego, którego kochałeś, by dzielić odtąd wszystkie cierpienia i łzy tych, którzy zwracają się do Ciebie. Gdy w Twych niezbadanych planach decydujesz się nie wysłuchać naszych modlitw, pocieszasz nas, nie poprzez posłanie nam anioła, tak jak uczynił dla Ciebie Twój Ojciec podczas Twej dobrowolnej męki, ale przychodząc samemu, by zmieszać Twoje święte łzy z naszymi. (…) W mym własnym sercu jęczałam po śmierci Łazarza i przez Twe łzy słyszę Twój głos mówiący: „Ja jestem zmartwychwstanie!”. Gdzież teraz znajduje się moja rzeczywistość. Czy w mym bracie leżącym w grobie, czy w nieznanej radości zawartej w słowach: „Ja jestem zmartwychwstanie”?

Znamy dalszą część historii tak oto podsumowanej przez Ojców Kościoła: W Swoim człowieczeństwie Jezus opłakuje Łazarza, i w Swym Bóstwie wskrzesza go! Ale to już inny temat. (…)

Mówi pani, że wszystko są to myśli kapłana i teologa, ale nie ojca. Nie potrafię rozdzielić w sobie tych rzeczywistości. Myślę, że moje kapłaństwo jest złączone bardzo głęboko z moją osobą, z ojcostwem. Nie potrafię rozdzielić różnych poziomów mej świadomości. Oczywiście moje spojrzenie księdza jeszcze raz zmieniło się wraz z tym doświadczeniem, zmienił się także mój stosunek do Jezusa i Trójcy Świętej. Jednak, że tak się wyrażę, nie dbam o to, czy są we mnie dwie osoby, kapłan i ojciec. Uczynię śmiałe porównanie: być Matką Boga to coś znacznie większego niż być kapłanem. Ale jak już to pani stwierdziła w tekstach świętych, co przytaczałem wyżej, Matka Boża uczestniczy w najbardziej krańcowym bólu. Ani na chwilę, widząc umierającego na krzyżu Syna i Pana, Maryja nie jest pozbawiona swej świadomości Matki Boga.

W ten sam sposób nie mogę czynić w sobie rozróżnienia pomiędzy kapłanem i ojcem Germaina. Będąc kapłanem, jestem ojcem dwojga dzieci, z których jedno jest w niebie, a drugie na ziemi. Tym niemniej, jak pani powiedziałem, to moja osoba, w bardziej podniosłym znaczeniu tego słowa, po grecku hypostasis, zmieniła się poprzez to doświadczenie. Nic nie jest rozdzielone, wszystko jest złączone. To właśnie spojrzenie człowieka, będącego jednocześnie małżonkiem, ojcem i kapłanem, spojrzenie na głęboki sens życia zostało głęboko przemienione. Od nowa przemyślałem moją wizję posługi duszpasterskiej. Wychodząc od tego, kim jesteśmy, z naszymi słabościami — tak, potwierdzam to, od krańcowej świadomości naszych słabości, słabości małżonka, ojca, kapłana — możemy lepiej pomagać innym. Nie możemy być dla kogoś ojcem, sytuując się w lepszej pozycji, ponad nim. Taki jest sens Wcielenia. Bóg przyjmuje całkowitą słabość człowieczą, wyjąwszy grzech, stając się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem. Jak Jezus, który stał się naszym bratem w swym człowieczeństwie, w swoim świętym cierpieniu, ale także w głodzie, w pragnieniu, zmęczeniu i pokusach, które zgodził się przyjąć przez miłość do nas — taki powinien być kapłan Jezusa. Niosę więc w moim kapłaństwie człowieka, jakim stałem się w tym doświadczeniu, ze wszelkimi brakami! Cierpienia, jakie przeżyliśmy, przeżyliśmy tak, jak doświadczaliby je wszyscy rodzice w tych samych okolicznościach.

Jednak dla mnie jako kapłana i małżonka, ojca dwojga dzieci, otwiera się w tym doświadczeniu cały wymiar miłości — miłości jako wyrazu współczucia dla wszystkich słabości człowieka, jego smutków, lęków, zwątpień i ograniczeń… Przed śmiercią Germaina miałem z pewnością wizję relatywnie zakotwiczoną w miłosierdziu Bożym, byłem jednakże bardziej afirmatywny, gdy chodzi o aspekt „prawa Bożego” w Objawieniu. Dziś czytam całą Ewangelię w uspokajającym świetle miłosierdzia, a także w świetle Bożej nadziei na nasze zbawienie. Nadzieja jest darem Boga, ale często jest ona ograniczona możliwością przekształcenia przez łaskę Bożą, tak więc ma ona swój początek w miłości Boga. To przede wszystkim Bóg przez swą miłość pokłada w nas nadzieję, w nasz rozwój duchowy prowadzący ku Niemu. Apostoł Paweł mówi o miłości Bożej, że „jest cierpliwa, że zniesie wszystko, że we wszystkim pokłada nadzieję”. W stopniu, w jakim człowiek ma nadzieję w Bożej miłości i w stopniu, w jakim prawdziwie żałuje za swe grzechy, jest pewny, jak dobry łotr, że będzie zbawiony. Tak wierzę, bardziej niż przed narodzeniem mego syna dla nieba, w miłość Boga bez granic. Jedyną granicą Bożej miłości jest ta, jaką stawia jej człowiek, ze swoją wolną wolą, w swym własnym sercu.

tłum. Jan i Justyna Grzegorczykowie

Mój syn narodził się dla nieba
Michel Philippe Laroche

urodzony 26 marca 1943 r. w Neuilly-sur-Seine, Francja – francuski biskup prawosławny, pisarz i teolog, archiprezbiter Kościoła prawosławnego w Paryżu, autor m.in. opublikowanej przez Wydawnictwo W drodze książki Mały Kościół. Mistyczna przygoda małżeństwa (1989,...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze