Lubiłem być biskupem
Oferta specjalna -25%

Pierwszy List do Koryntian

0 votes
Wyczyść

Podczas pierwszej mszy świętej, którą odprawiłem jako ksiądz katolicki, ochrzciłem własną wnuczkę. Ksiądz chrzci swoją wnuczkę – niezbyt często się to zdarza, prawda?

Jolanta Brózda-Wiśniewska: Jak to jest: tuż przed emeryturą decydować się na rozpoczęcie nowego życia?

Keith Newton: Do emerytury zostało mi jeszcze trochę czasu – mam 58 lat. Zresztą księża katoliccy w Anglii przechodzą na emeryturę później niż anglikańscy – w wieku 75 lat, a nie 65.

I podoba się księdzu taka perspektywa?

Nie podoba się mojej żonie. Miała nadzieję na spokojne życie na emeryturze. (śmiech)

Żona księdza też zdecydowała się na przejście do Kościoła katolickiego?

Tak. Moja córka została katoliczką jeszcze wcześniej, w czerwcu ubiegłego roku – i to też nam pomogło. Jej mąż jest głęboko wierzącym katolikiem. Zawsze wiedziałem, że ona też zostanie katoliczką, bo nie widzę sensu w tym, by małżonkowie chodzili do różnych kościołów. Córka podjęła ostateczną decyzję, kiedy zaszła w ciążę. Dziecko urodziło się w październiku 2010 roku. Ochrzciłem je podczas pierwszej mszy świętej, którą odprawiłem jako ksiądz katolicki. Ksiądz chrzci swoją wnuczkę – niezbyt często się to zdarza, prawda? (śmiech)

Chyba że się jest świeckim diakonem stałym.

Albo byłym księdzem anglikańskim, jak ja. Ale to ciągle rzadkie przypadki.

Ksiądz jest jedynym żonatym duchownym, który – jako ordynariusz – praktycznie pełni funkcję biskupa. Jak się ksiądz z tym czuje?

Dość dziwnie. Wszystko jest dla mnie zupełnie nowe. Myślę, że to pierwszy wypadek w historii Kościoła katolickiego, że ordynariusz jest żonatym mężczyzną. Nie mam w tej materii dużych doświadczeń, bo nie uczestniczyłem jeszcze w żadnym spotkaniu konferencji biskupów, gdyż za mojego urzędowania jeszcze się takie nie odbyło. Biskupi przyjęli mnie bardzo serdecznie, a moje nazwisko znalazło się na liście biskupów na stronie internetowej Konferencji Biskupów Anglii i Walii, choć biskupem nie jestem.

Droga księdza do katolicyzmu była gładka czy wyboista?

To był długi proces. Już kiedy byłem młodym anglikańskim duchownym, z pasją tęskniłem za jednością z Kościołem katolickim. W latach 70. i 80. XX wieku między anglikanami a katolikami toczyły się rozmowy, które dawały wielką nadzieję na jedność.

Sprzeciwiłem się radykalnie decyzji wspólnoty anglikańskiej o wyświęcaniu kobiet na kapłanów właśnie dlatego, że uważałem ją za poważną przeszkodę na drodze do jedności. A jedność chrześcijan jest wolą Chrystusa.

Jednak kiedy w 1992 roku pozwolenie na wyświęcanie kobiet stało się faktem, było mi trudno przejść na katolicyzm. Miałem troje małych dzieci, wróciłem właśnie z misji w Afryce i osiedlałem się na powrót w Anglii. Nie było wtedy pewności, że w Kościele katolickim potrzeba kogoś takiego jak ja, i tak naprawdę nie zachęcano mnie, bym został katolikiem.

Dlaczego?

Ponieważ był to zbyt duży problem: co z moją rodziną, kto by płacił za jej utrzymanie. W Anglii i Walii we wczesnych latach 90. XX wieku dużo zależało od tego, gdzie się mieszkało. Niektórzy biskupi byli bardzo entuzjastycznie nastawieni do księży anglikańskich przechodzących na katolicyzm, inni takiego entuzjazmu nie odczuwali. A jeszcze inni po prostu nie wiedzieli, jak sobie z tym radzić. Nie było żadnych jednolitych sposobów działania w takich sytuacjach. W Kościele anglikańskim wprowadzono wtedy rozwiązania, które umożliwiły nam pozostanie. Powołano tzw. PEV (provincial episcopal visitors), czyli „latających biskupów”. Zaopiekowali się oni tymi wiernymi, którzy nie zaakceptowali święceń kobiet. Moja parafia była jedną z pierwszych, które przyjęły zwierzchnictwo jednego z tych biskupów. Dzięki temu pozostałem anglikaninem z nadzieją, że znajdą się lepsze rozwiązania. W końcu zostałem jednym z „latających biskupów”.

Kiedy na horyzoncie pojawiła się wizja kobiet biskupów, zdałem sobie sprawę, że sytuacja się pogorszyła. Kardynał Walter Kasper powiedział wtedy wspólnotom anglikańskim, że wzajemne relacje nie tylko się ochłodzą, ale mogą się zrobić wręcz lodowate. Wtedy pomyślałem, że nie możemy wiecznie czekać. Wraz z innym biskupem wybraliśmy się do Rzymu do kardynała Kaspera, który kieruje Papieską Radą do spraw Jedności Chrześcijan. Byliśmy także w Kongregacji Doktryny Wiary i rozmawialiśmy z kardynałem Levadą. Zapytaliśmy kard. Kaspera, czy nie uważa, że nadszedł czas na rozmowy z anglikanami, którzy pragną jedności z Kościołem katolickim, a nie z całą wspólnotą anglikańską, która jest bardzo różnorodna. Kardynałowie słuchali bardzo uważnie i poprosili nas o cierpliwość. I 18 miesięcy później Kongregacja Doktryny Wiary wydała konstytucję Anglicanorum Coetibus2. Właśnie takiego rozwiązania pragnęliśmy, więc wraz z dwoma innymi „latającymi biskupami” odpowiedzieliśmy pozytywnie. I teraz mamy nadzieję przyciągnąć świeckich i duchownych. Ten proces rozpocznie się już za kilka dni, w Wielkim Poście [rozmowa odbyła się 4 marca br. – red.].

Przeglądałam stronę internetową ordynariatu, grupy kandydatów powstają jak grzyby po deszczu.

Tak, to dzieje się szybko, dla wielu będzie to duża zmiana. Szczególnie dla duchownych. Będą musieli zostawić swoje domy, pensję, emeryturę. Ale dla mnie to spełnienie nadziei, bo zawsze chciałem być w jedności z biskupem Rzymu. Nie spodziewałem się tylko, że pokieruję ordynariatem, nie było to coś, czego desperacko pragnąłem. Ale w Kościele tak bywa, że dostajemy to, czego się nie spodziewaliśmy.

Inny były „latający biskup” John Broadhurst, kiedy był przyjmowany do Kościoła katolickiego, zacytował znaną angielską piosenkę dla dzieci: „Słonica Nellie spakowała walizkę i pożegnała się z cyrkiem”. Co ksiądz spakował do swojej walizki?

Myślę, że samego siebie. Jeśli zostałbym katolikiem indywidualnie, pewnie porzuciłbym moją historię, a przyjąłbym nową – Kościoła katolickiego Anglii i Walii. Ale w przypadku ordynariatu jest inaczej. Powołując go, Ojciec Święty zachęcał: „Przynieś ze sobą to, czym jesteś, co cię uformowało jako chrześcijanina. Przynieś to, żeby wzbogacić Kościół”. Myślę, że to bardzo ważne.

Są pewne rysy liturgii anglokatolików, bardziej formalne, uroczyste, niż to, co się dzieje w liturgii wielu Kościołów katolickich. Jest też hymnodia, pisarze duchowi, teologowie. Są i różnice w stylu duszpasterskim.

Jakie?

Anglikanie byli zawsze mocno przekonani, że mają misję wobec szerokiej wspólnoty wykraczającej daleko poza tych, którzy chodzą do kościoła. Katolickie duszpasterstwo w Anglii działało na zasadzie kapelanii dla grupy wierzących, którym udziela się sakramentów. Anglikanie mają poczucie misji ewangelizacyjnej wobec szerszej wspólnoty, społeczeństwa. Nie mówię, że to się nie dzieje u katolików, ale anglikanie mogą tu coś wnieść.

Księdza doświadczenie misyjne może tu pomóc?

Przyczyną, dla której wyjechałem na misje, nie była pasja misjonarska sama w sobie. Chciałem raczej sprawdzić, jak wygląda praca anglikańskiego księdza w odmiennej kulturze. To jest fascynujące. Wiele się nauczyłem i mam nadzieję, że inni nauczyli się czegoś ode mnie. Poczucie przynależności do światowej wspólnoty anglikańskiej było dla mnie bardzo ważne. W Anglii tego poczucia nie ma, tu Kościół anglikański jest bardziej prowincjonalny. Kościół katolicki taki nie jest i to jest w nim wspaniałe. Widziałem to podczas audiencji generalnej w Rzymie, ostatnio byłem tam w 2006 roku. Spotkałem ludzi wszelkich ras, z bardzo wielu krajów – wszyscy zgromadzeni wokół tego małego, skromnego człowieka – papieża. W komunii z nim.

Podobne, bardzo dla mnie znaczące doświadczenie, przeżyłem w czasie moich katolickich święceń kapłańskich. Poczułem, że jestem częścią o wiele szerszego prezbiterium niż w Kościele anglikańskim. Czułem, że kapłanów łączy coś ważnego, wielkiego.

W sytuacji księdza widzę pewien paradoks. Anglokatolicy są tradycjonalistami w wielu aspektach wiary. Ale z drugiej strony przynosicie coś, co się kojarzy raczej z awangardą czy nawet liberalizmem: żonatych duchownych. Myśli ksiądz, że to jakoś może zmienić Kościół?

Małżeństwo i celibat to dwa ważne powołania, które mogą się uzupełniać. Żonaci duchowni przynoszą ze sobą ważne doświadczenie życia rodzinnego. Nie chcę przez to powiedzieć, że księża celibatariusze są pozbawieni takich zalet, jak zrozumienie, współczucie, ciepło. W końcu każdy wychował się w rodzinie. Każda rodzina jest unikatowa i nikt nie zna jej tak, jak ci, którzy ją tworzą. Ale myślę, że są pewne sprawy, które zrozumieją tylko małżonkowie – oni wiedzą, jak to jest żyć w bardzo bliskim związku z drugim człowiekiem. Że jest to szkoła ofiarnej miłości, szczególny przejaw miłości Chrystusa. Takie wartości mogą wnieść do Kościoła żonaci księża.
Trzeba jasno powiedzieć, że celibat pozostanie normą w Kościele katolickim. Jeśli moja żona umrze, nie będę mógł powtórnie się ożenić. Ci, którzy zechcą zostać kapłanami, będą musieli żyć w celibacie.

W takiej sytuacji są seminarzyści anglikańscy, którzy chcą być kapłanami ordynariatu. Dla wielu z nich musi to być bardzo trudna decyzja, zwłaszcza jeśli są już w związkach.

Muszą najpierw rozeznać, co jest ich pierwotnym powołaniem. Mamy takie przypadki. Jest dwóch anglikańskich diakonów, którzy mają być przyjęci, obaj przed trzydziestką. Jeden jest żonaty, drugi – samotny. Kiedy drugi z nich zaczynał myśleć o święceniach, nie musiał wybierać między małżeństwem a celibatem. Teraz musi podjąć taką decyzję.

Niektórzy powiedzieliby, że częścią anglikańskiego dziedzictwa są żonaci kapłani a Anglicanorum Coetibus nie oferuje takiej możliwości. Czytamy tam wprawdzie, że ordynariusz może ubiegać się o wyświęcenie żonatego mężczyzny pod pewnymi warunkami. Jednak te warunki nie są określone. To sprawa do rozwiązania w przyszłości, nie teraz.

Zanim ksiądz został katolikiem, czy nie miał ksiądz wątpliwości co do ważności np. Eucharystii, kapłaństwa, spowiedzi sprawowanych w Kościele anglikańskim?

Te sakramenty u anglikanów Kościół katolicki uznaje za nieważne, ale ja wierzę, że kiedy je sprawowałem, były instrumentami łaski Bożej. To samo stwierdza nauka Kościoła katolickiego. Nie tylko ważność się liczy, ale i to, z kim się jest w komunii. Kiedy Kościół anglikański zaakceptował kapłaństwo kobiet, można było jeszcze być w komunii z biskupami, którzy je wyświęcali. Ale wyświęcanie kobiet na biskupów oznaczało rozbicie. Wtedy zdałem sobie sprawę, że żeby być naprawdę katolickim księdzem, muszę być w komunii z Ojcem Świętym.

Myślałam o konflikcie sumienia: jestem księdzem w komunii serca z biskupem Rzymu, ale ta komunia nie jest jeszcze widoczna. I pojawia się napięcie.

Liczy się kierunek, w jakim się podąża. Całe życie miałem nadzieję na to, że będę w komunii z Ojcem Świętym. Pozostawało tylko pytanie, jak to osiągnąć. W Kongregacji Doktryny Wiary powiedziano nam: „cierpliwości”, a nie: „zostańcie katolikami zaraz”. Dano pozwolenie na czekanie. Szkoda by było, gdybym natychmiast opuścił moją wspólnotę, zwłaszcza jako biskup. Zrobiłem to wtedy, kiedy miałem pewność, że mogę poprowadzić ze sobą ludzi. Oczywiście, nie każdy ze mną pójdzie.
Ilu poszło? Jak liczna jest teraz księdza „diecezja”?

Piętnastoosobowa. Jest czterech księży, trzy zakonnice, były diakon. Jest także czteroletnia dziewczynka. Została przyjęta, żeby mogła chodzić do szkoły katolickiej. Jej rodzice są jeszcze anglikanami, ale dołączą do nas po przygotowaniach. Spodziewam się, że do Wielkanocy przyłączy się do nas od pięciuset do tysiąca świeckich i około 60 księży przyjmie święcenia w okolicach Zesłania Ducha Świętego.

Gdzie znajduje się teraz fizyczna siedziba ordynariatu? W tym małym biurze księdza w londyńskim budynku Konferencji Biskupów Anglii i Walii?

Będziemy mieli główny kościół, będą też biura, zapewne przy tym kościele. Na razie mam tutejsze biuro i komputer. Ale to dopiero początki. Ordynariat powstał 15 stycznia, wtedy to były tylko słowa, teraz trzeba je zamienić w czyn. Trzeba decydować o najbardziej przyziemnych sprawach, o tym, jak ma wyglądać nasza strona internetowa, czy mamy być trustem czy spółką z ograniczoną odpowiedzialnością. Sen z oczu spędza mi problem, jak zapewnić byt księżom ordynariatu. Jestem za to odpowiedzialny, sam nie mam pieniędzy.

Co było dla księdza najtrudniejsze „w drodze do Rzymu”?

Opuszczenie ludzi, którzy nie zdecydowali się pójść ze mną. Rozumiem, że mogą się czuć porzuceni. Mogą myśleć, że zachowałem się nie jak pasterz, ale jak ewangeliczny złodziej. Ale są dwa sposoby prowadzenia owiec. W Anglii pasterz idzie za owcami i nagania je. Na Wschodzie idzie przed nimi i je prowadzi. Myślę, że właśnie to starałem się robić.

Są też praktyczne trudności. Nie wiem, gdzie będę mieszkał. Teraz mieszkam jeszcze w starym domu należącym do Kościoła Anglii, ale to długo nie potrwa. Nie przyjmuję już stypendium, mam mniej pieniędzy na życie.

Ma ksiądz jednak wciąż biskupi pierścień na palcu.

Mam też krzyż, mogę nosić mitrę i pastorał. Jestem jak opat, który nie jest biskupem, ale ma jurysdykcję nad opactwem.

Czyli zostało tak jak za czasów anglikańskich.

(Śmiech) Tak, moja praca jest bardzo podobna do tego, co robiłem w Kościele anglikańskim. Lubiłem być biskupem, lubiłem odwiedzać parafie i spotykać się z ludźmi. Nie lubiłem tylko wchodzić w politykę, a jej jest zawsze dużo w życiu biskupa.

Ten Wielki Post będzie ważny dla księdza i dla całego ordynariatu. Co się wtedy będzie działo?

Weekend przed Wielkim Postem jest ważny dla księży gotowych do przyłączenia się do ordynariatu. Ogłoszą oni wtedy odejście ze swoich parafii. Od tego momentu nie będą mogli już w nich posługiwać. Formalnie ich praca zakończy się w Wielkim Tygodniu. Do tego czasu potrwa, by tak rzec, płatny okres wypowiedzenia. Rezygnacja będzie dla nich na pewno emocjonującą chwilą. Odprawią liturgię, zdejmą ornaty, wyjdą z kościołów i po prostu już do nich nie wrócą. Od Środy Popielcowej zaczną, wraz ze świeckimi, uczestniczyć w mszach świętych w kościołach katolickich. Nie będą mieli dodatkowej mszy dla siebie, bo trudno byłoby to zorganizować, dołączą się do którejś z parafialnych mszy. I dobrze, że tak się stanie, bo nie chciałbym, żeby grupy ordynariatu separowały się od lokalnych wspólnot. W pierwszą niedzielę postu wielu weźmie udział w katedrach poszczególnych diecezji w obrzędzie przyjęcia, podobnym do tego, przez który przechodzą katechumeni. Wielkopostne niedziele będą wypełnione katechezą. Kandydaci skoncentrują się na przyswajaniu tego, co dla nich nowe, na przykład nauki o roli papieża. Zapewne pogłębią też temat spowiedzi. W Kościele anglikańskim uczy się o spowiedzi, ale nie praktykuje się jej zbyt często.

Nawet w bardziej tradycyjnych parafiach?

Nie jest tak, jak powinno być. Kiedy byłem proboszczem, w czasie wielkanocnym słuchałem może ze trzech, czterech spowiedzi.

Kandydaci zostaną przyjęci do Kościoła katolickiego w czasie Wielkiego Tygodnia, raczej nie w czasie Wigilii Paschalnej, która jest zarezerwowana dla chrztów, tylko wcześniej. W ten sposób będą mogli w pełni wziąć udział w świętowaniu Paschy. Po Wielkanocy katecheza będzie trwała dalej, aż do Zesłania Ducha Świętego.
Duchowni przejdą intensywną dwuletnią formację w seminarium diecezji Westminster, ale zostaną wyświęceni przed jej ukończeniem, około Pięćdziesiątnicy w tym roku. Święcenia nie będą automatyczne dla wszystkich eksksięży anglikańskich. Tak jak katolicy, muszą przejść proces rekrutacji: m.in. badania psychologiczne, uzyskanie dobrej opinii lokalnego katolickiego biskupa miejsca, a także biskupa anglikańskiego.

Anglikańskiego też?

Tak, bo ten biskup ma dossier danego kapłana i wie o nim rzeczy, które mogłyby ewentualnie postawić Kościół w kłopotliwej sytuacji…

Podobnie świeccy będą musieli zrewidować swoją sytuację małżeńską.

Jeśli żyją w niesakramentalnych związkach, powinni się z tym uporać, wnosząc sprawę do trybunału kościelnego. Zdecydowaliśmy, że osoby w takich związkach zostaną przyjęte do Kościoła, ale nie będą mogły przyjmować Komunii świętej, jak każdy katolik w takiej sytuacji.

Zanim kandydaci do ordynariatu zostaną przyjęci, nie będą mogli przez kilka tygodni przyjmować Komunii świętej. To może być dla nich trudne.

Też przez to przeszedłem. Myślę, że to ważne doświadczenie. Budzi tęsknotę za komunią z Chrystusem i Kościołem. Pokazuje, że wybory religijne to nie to samo, co decyzja, czy robić zakupy w Tesco czy w Sainsbury’s. To wielka sprawa i trzeba się do niej dobrze przygotować.

1  Ordynariat Personalny Matki Bożej z Walshingam to pierwsza na świecie wspólnota, do której należą wyłącznie byli anglikanie, którzy przeszli na katolicyzm. Ma strukturę podobną do diecezji, obejmuje Anglię i Walię i jest bardzo młoda: powstała 15 stycznia br.
2  Konstytucja Apostolska Anglicanorum coetibus, ogłoszona przez Benedykta XVI i Kongregację Doktryny Wiary 4 listopada 2010 r. umożliwia tworzenie personalnych ordynariatow (rodzaju diecezji) dla anglikanów, którzy pragną pełnej komunii z Kościołem katolickim.

Lubiłem być biskupem
ks. Keith Newton

urodzony 10 kwietnia 1952 r. w Liverpoolu – angielski duchowny rzymskokatolicki, konwertyta, były duchowny anglikański – były biskup Kościoła Anglii, protonotariusz apostolski, ordynariusz Ordynariatu Personalnego Matki Bożej z Walsingham....

Lubiłem być biskupem
Jolanta Brózda-Wiśniewska

urodzona w 1974 r. – dziennikarka, publicystka, krytyk muzyczny, absolwentka Akademii Muzycznej w Poznaniu. W latach 2000-2008 dziennikarka działu kultury "Gazety Wyborczej" w Poznaniu. Publikowała także w "Uważam Rze", "...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze