Ewangelia według św. Jana
Jedną z tradycji włoskiego karnawału są tak zwane „maschere”, czyli maski. Przypominają one postacie zrodzone w kręgu commedii dell’arte i w prześmiewczy sposób personifikują ludzkie wady i przypadłości. Każde włoskie miasto ma swoją postać-maskę, która w pewnym sensie utożsamia typowe cechy charakteru jego mieszkańców.
Pantalone na przykład przedstawia starego i skąpego weneckiego kupca, wiecznie naburmuszonego, dla którego ważne są tylko pieniądze.
Arlecchino i jego wieczny rywal Brighella przychodzą z Bergamo, pierwszy jest leniwym gamoniem, a drugi kłótnikiem, intrygantem i oszustem. Pochodzący z Neapolu Pulcinella to z kolei łajdacki sługa i wielki leniuch, natomiast gruby i pedantyczny Dottor Balanzone jest z Bolonii.
Maska florencka nosi imię Stenterello i została wymyślona przez Luigiego del Buono, zegarmistrza, który nieraz oddawał się komediowemu aktorstwu. Stenterello jest przedstawicielem florenckiego ludu, interesującą mieszanką beztroskiego żartownisia, bystrego, czasami trochę tchórzliwego, ale ostatecznie uczciwego i sprawiedliwego. Jego imię pochodzi od włoskiego czasownika „stentare”, co znaczy, między innymi, klepać biedę czy cierpieć niedostatek. Nawiązując do tego, Stenterello jest wychudzony, źle ubrany i prawie zawsze głodny.
Kiedy chodziłam do szkoły podstawowej imienia Dantego Alighieri (która znjadowała się w samym centrum Florencji obok tak zwanego Domu Dantego), co roku przyjeżdżał do nas teatr marionetek, istniejący zresztą do dzisiaj pod nazwą „I Pupi di Stac” (Lalki Staca), od nazwiska założyciela Carla Staccioli, z przedstawieniem jednej z historii naszego Stenterella.
Akcja była zawsze podobna i zasadzała się zasadniczo na walce sił dobra (reprezentowanych przez Stenterella i jakiegoś księcia zakochanego w pięknej dziewczynie) z siłami zła (jakiejś wiedźmy albo i diabła) i oczywiście kończyła się zawsze zwycięstwem tych pierwszych nad tymi drugimi. Wiedźma była okropna. Kiedy się pojawiała, niebo zasnuwało się czerwoną mgłą, a z jego głębi wydobywała się zatrważająca muzyka. Zawsze się jej bałam, mimo że już wtedy wiedziałam, że w końcu zostanie wygnana przez Stenterella, a wszyscy będą szczęśliwi i bezpieczni.
Gdy byłam dziewczynką, uwielbiałam się przebierać. Z nianią i mamą grzebałyśmy w starych szafach i kufrach, szukając kostiumów sprzed lat. Ostatni raz przebierałam się już jako osoba dorosła. Założyłam kostium Pierrota z ogromnym białym kołnierzem, należący niegdyś do mojej babci. Pomalowałam sobie twarz na biało i narysowałam pod okiem jedną niebieską łzę. Bardzo mi to wtedy odpowiadało.
Karnawał oznaczał także, że dzieci mogły jeść więcej słodyczy niż zwykle. Moim ulubionym smakołykiem był miękki, aromatyczny placuszek ze skórką pomarańczową i z szafranem, oprószony cukrem pudrem, zwany „schiacciata alla fiorentina”.
Gdybym mogła jeszcze raz rozpocząć swoje życie, to ze wszystkich sił starałabym się dostać do szkoły teatralnej i zostać aktorką sceniczną. To z pewnością bardzo ciężka praca, ale możliwość wcielania się w kolejne role musi być doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju. Ale, jako że czasu cofnąć się nie da, pozostaje mi jedynie okres karnawału na założenie maski i udawanie kogoś, kim nie jestem i nigdy nie będę.
„A carnevale ogni scherzo vale” – w karnawale każdy żart dobry – mówi włoskie przysłowie. Interpretuję je jako zaproszenie do śmiania się, przede wszystkim z samej siebie. Umiejętność spojrzenia na siebie z zewnątrz, z dystansem i ironią, jest prawdziwą łaską. Dostrzegam wówczas, że we mnie, jak i w nas wszystkich, drzemią maski z commedii dell’arte. Jestem Doktorem Balanzone, kiedy czuję się lepsza i mądrzejsza od mego bliźniego, lub Arlecchinem w moim lenistwie i krętactwie, Pantalonem, kiedy przejmuję się w przesadny sposób światem materialnym. I z pewnością jest we mnie trochę tchórzostwa i skłonności do ciętej riposty Stenterella.
Oceń